wtorek, 26 kwietnia 2016

W chuja cięcie też zajęcie



      Wchodzę. Wchodzę do bloku popegeerowskiego, gdzie na klatce schodowej leząca psia kupa nie robi na nikim wrażenia, a kłębiące się wokół niej muchy wydają jednostajne bzyczenie spowodowane ekstazą smrodliwej uczty. Omijam tą/tę kupę, co by nie wdepnąć i nie wypaskudzić swoich butów tudzież nogawek spodni zakupionych w sklepie na promocji. Powoli poruszam się schodami do góry, uważając by nie dotknąć poręczy, ponieważ mam nieodparte wrażenie że nie tylko to gówno jest jedynym zmartwieniem osób dbających tu o czystość.

      Nigdy nie jest dla mnie wielkim zdziwieniem gdy staję pod drzwiami do mieszkania w takich blokach. Zjebane, zszarzałe od brudu ujebane drzwi są jak wrota do królestwa patologii, które rządzi się swoimi prawami w czterech ścianach. Nie pozostaje mi nic innego jak pukać, pukać i jeszcze raz pukać w nadziei że dykta uchyli swe czeluści a ja dostąpię łaski dostania się do przepadłych wnętrz komnat ludzkiego upadku.

      Po co tam idę? Mieszkanie zajmuje menelka wraz z menelem. Kiedyś tam urodziło się im dwoje dzieci które obecnie wypełniają jeden z biduli gdzieś w Polsce czekając zapewne i wierząc że mamusia z tatusiem przyjdą i je zabiorą. Menelce z menelem tak się wspaniale zdarzyło, że powili nowe dzieciątko i zapominając o tamtych dwóch poprzednich zajęli się wychowywaniem swojego nowego bejbiątka. A jako że wychowywali je dość nieporadnie na co także pracownik socjalny przymykał oko, dzieciątko w wieku 3 lat miało wygląd półtorarocznego dzieciaka co ledwo potrafił siedzieć na swoim wątłym tyłku nie mówiąc o samodzielnym jedzeniu czy wołaniu potrzeb w postaci kupki czy siku.

      Inny temat to jak trafiłem do tej rodziny. Kiedyś byłem u jednej z nadzorowanych, gdzie prowadziłem tzw. Nadzór osobisty. Wchodząc do mieszkania natknąłem się na relatywnie młodą kobietę, najebaną jak szpadel która na mój widok zerwała się z krzesła i spierdoliła z mieszkania. Szybko dowiedziałem się kto to był i że ma na wychowaniu dzieciaka, więc sam sobie narobiłem roboty, następnego dnia składając wniosek do wydziału rodzinnego w moim sadzie, by skontrolować tą rodzinkę. Tak o to jestem u nich.
      W końcu po moim intensywnym pukaniu drzwi się otwierają. Ujrzałem znaną mi już menelkę, która trzeźwa i odwalona w dżinsy oraz bluzkę z koronką, przywitała mnie bezzębnym uśmiechem zapraszając do środka. W korytarzu przywitał mnie Pan Menel, podając rękę i przedstawiając się szarmancko. Co by się dalej nie rozpisywać, Państwo menelostwo zapewniało mnie że oni alkoholu nic a nic nie piją, żyją sobie skromnie wychowując małego Kajtka a to że im dzieci kiedyś tam zabrano to było pomówienie i nieporozumienie, bo raz im się zdarzyła imprezka w domu, a tu pechowo Policja przyjechała i zabrała im dwójkę wcześniejszych dzieci. Oczywiście zapewniają mnie że jak tylko skończą remont mieszkania to złożą wniosek do sądu by dzieci wróciły do nich, ale teraz pieniędzy mało, farby drogie, meble trzeba wymienić i zadłużenie za mieszkanie spłacić. Ale już, na wiosnę będą się brali za to i znów będą szczęśliwą rodzinką.
Gadał tak menel i gadał wkurwiając mnie swoją gadką. Szczyt wkurwienia przyszedł gdy postanowiłem sprawdzić gdzie jest dziecko i obejrzeć go chociaż z zewnątrz. Zaprowadzony zostałem do pokoju, gdzie w wózku dla niemowlaków, tak KURWA w wózku!!! Z podkulonymi nogami spał trzylatek!!! Trzylatek bardzo chudy, z zawiniętym pampersem na wątłej dupci. Nie powiem, wkurwiło mnie to niemiłosiernie i najnormalniej w świecie zacząłem jebać patoli że przecież takie dziecko powinno mieć łóżko i tym podobne sprawy. Finał tego był taki, że zaczeli się tłumaczyć że oni tylko usypiają w wózku a dziecko spi na tapczanie. W domu był tylko jeden tapczan, więc kolejna wątpliwość jak oni się w trójkę na nim mieszczą. Wtedy to Pan Menel rzekł do mnie:
- bo ja to śpię na fotelu, a żona z dzieckiem.
Wymyślił sobie na poczekaniu. Pytam się dlaczego nosi pampersa. Bo dziecko mówi niewyraźnie i nie nauczył się wołać – kolejne gówniane tłumaczenie. Pytam się czy dziecko chodzi – próbuje, ale on taki słabiutki – matka mi tłumaczy. Pytam się i każe pokazać czym go karmi. To prowadzą mnie do kuchni i otwierają lodówkę. Margaryna, kawałek sera i nic więcej. Mimo że godzina popołudniowa to nie widać nawet czy jakiś obiad jest przygotowywany.  
- Co dziecko jadło na obiad? – pytam już podniesionym głosem
- Zupę – odpowiada matka
- To gdzie ta zupa? Gdzie nagotowana?
- Zupkę chińską – uściśla, a mi witki opadają.
Pytam o książeczkę zdrowia dziecka. Patolka zaczyna szukać wśród jakiś szpargałów lecz nie znajduje. Pytam kto jest lekarzem rodzinnym. Mówi mi o lekarzu który przyjmuje w najbliższej przychodni zdrowia. Ostatni raz była tam z dzieckiem jakiś rok temu. 

      Jadę do przychodni. Chcę ustalić dlaczego to dziecko jest takie chude i dlaczego jego rozwój jest ewidentnie opóźniony. Za ladą wita mnie pielęgniarka której wyłuszczam w skrócie powód mojej wizyty. I tutaj musze powiedzieć że lekarka stanęła na wysokości zadania, zapoznała mnie z kartą zdrowia dziecka i sama przyznała, że rzeczywiście dziecka nie widziała od roku, a już podczas ostatniej wizyty dała wiele zaleceń rodzicom odnośnie zdrowia dziecka. Od tamtego czasu się nie pokazali, a ona nie jest w stanie pamiętać o wszystkich pacjentach.
Napisałem w sprawozdaniu dla sędziego, że istnieje zagrożenie życia dziecka. Zbyt dziwnie wyglądał on w tym łóżeczku, jego skóra była szara, przeraźliwie chudy, nie chodził, prawie nie mówił i na dodatek nie wiem jak był żywiony. Osobiście poszedłem do sędziny i wyłuszczyłem problem. Decyzja była tylko jedna.

      Jak dziecko trafiło do pogotowia rodzinnego rozmawiałem z prowadzącą pogotowie. Powiedziała mi ze w swojej długoletniej karierze nie miała tak zaniedbanego dziecka. Podejrzewano u niego głuchotę, upośledzenie, miał problemy trawienne ponieważ nie był odpowiednio odżywiany, miał jakieś przykurcze…. Nie pamiętam już szczegółów a nawet gdyby to nie podałbym by nie zdradzić charakterystycznych szczegółów. Na pocieszenie podam że po kilku miesiącach większość jego chorób zniknęła, nabrał masy ciała i zaczął przypominać normalnego chłopczyka.
A patole? Żyją i mają się dobrze. Za takie zaniedbania w Polsce nie grozi ci kara. Co najwyżej zabiorą ci dziecko.

13 komentarzy:

  1. Wreszcie doczekałam się kolejnej "Historii"! Przykro, że taka smutna!!! Pozdrawiam; Aneta

    OdpowiedzUsuń
  2. a potem powiedzą, że to z BIEDY im się dzieci zabiera...

    OdpowiedzUsuń
  3. wlos jeży się na glowie, a patole - bezkarni. Więcej mają praw - niż ich ofiary. A już najbardziej nóz się otwiera jesli chodzi o dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  4. A czemu poszedłeś do "sędziny"? Co ona może zrobić w kwestii zaniedbanych dzieci?

    Nie lepiej było pójść do SĘDZIEGO?

    Ad rem - jestem sędzią (płci żeńskiej) i niepomiernie wkurza mnie określenie "sędzina" w stosunku do sędziego - kobiety. Sędzina to żona sędziego, tak jak wojewodzina to żona wojewody, a doktorowa to żona lekarza.
    Tak samo myślą wszystkie moje koleżanki. Kiedyś jeszcze dodawałyśmy, że u nas w wydziale jest tylko jedna sędzina - Dorota, bo jej mąż orzeka w karnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobrze napisane i prawdziwe. Jednak za to musimy podziękować niektórym feministkom (tylko tym nawiedzonym), które żądają swoistego "feminizowania" zawodów. Dlatego mamy sędziny czy ministry (czasem przewija się takie określenie) i jeszcze kilka innych przykładów pewnie by się znalazło. Choć jestem kobietą to jednak wolę określenia niezdeformowane taką poprawnością...

      Usuń
    2. @Anonimowy - nie słyszałam nigdy, żeby jakaś feministka promowała używanie słowa sędzina.

      Kojarzy mi raczej z prostymi ludźmi, którzy nie widzą różnicy miedzy sądem a urzędem. I dlatego tak mi się nie spodobało użycie tego słowa przez autora bloga, który pracuje w sądzie i powinien wiedzieć, jak to odbierają sędziowie.

      Usuń
    3. Aaa, no i jeszcze nie wolno mówić Opieka Społeczna bo jest Pomoc Społeczna! :)

      Usuń
  5. skóra mi ścierpła :((

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobry blog czytalam jednym tchem, ja przez alkohol mam syna w rodzinie zastępczej,chociaż u mnie ,aż takich ekstremalnych sytuacji nie było,musialam zrozumieć,ze alkohol to nie lek na cale zło tego świata,tylko nluda,nie pije juz 1,5 roku i walcze o syna,nie łatwe jest to bo i adwokat drogi i się rozprawy ciągną,a siostra nie chce oddać bo kocha,i próbuje wszystko odwlekac.

    OdpowiedzUsuń
  7. To do takich jest adresowane 500+ :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rose...brawo za wrażliwość...na własnym punkcie

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy czytam tego bloga to krew mnie zalewa. Ja po długim i ciężkim rozwodzie mam kuratora rodzinnego.
    Moi chłopcy są zadbani i uczuciowo, i fizycznie.
    Człowiek się stara jak tylko może. Pracuje ciężko, dorabia do pensji.
    A kurator.
    Co wizytę słyszę nowe newsy na swój temat. Autorem ich jest mój były mąż alkoholik.
    Doprawdy. Ja jestem rozliczana z tego, że wyjadłam dzieciom słodycze.
    Natomiast to co Pan opisuje to tragedię ludzkie.
    Dno dna.
    Naprawdę kiedy pomyślę, że i do mnie przychodzi kurator to aż chce się wyć.

    OdpowiedzUsuń