Stoi. Na rogu.
Obserwując otoczenie mętnym ale perfekcyjnie wyostrzonym wzrokiem. Czy ktoś
idzie, może akurat ktoś znajomy, ktoś kto pomoże i ulży w niedoli. Ręce w
kieszeni schowane by ukryć nie tyle wielotygodniowy brud, ale by choć lekko je ogrzać
i przy okazji podrapać wszy łonowe, które zalęgły się wokół wynędzniałego
kutasa gryząc go niemiłosiernie nawet tam pod napletkiem. Do tego wszystkiego owsiki
wżerające się w dupę i z zawziętością świdrujące kiszkę stolcową powodując tak
niemiłosierne swędzenie, że chętnie włożyłoby się palca w dupę razem ze szczotą
drucianą i zabełtało we wszelkie możliwe strony by sprawić sobie choć chwilę
ulgi.
Przechył do przodu w
wykonaniu myśliwego nie jest spowodowany zaburzeniem błędnika czy chwilowym
zakręceniem się w głowie. Nie jest spowodowany także ilością wypitego napoju
procentowego. To taktyczny manewr operacyjny który polega na szybkim zerknięciu
zza winkla czy nie zbliża się ofiara, to manewr prawie że wojskowy, który
został opanowany do perfekcji na placu boju. Trzeba być szybszym od ofiary, ona
nie może zbyt wcześnie go zauważyć bo zawróci z obranej drogi i nie wpadnie w
sidła zasadzki. Ofiara ma się niczego nie spodziewać, ma być zaskoczona by
zareagować w określony sposób, by to myśliwy osiągnął zamierzony cel. Myśliwy
zawsze stoi przodem do wiatru, ofiara nie może go wyczuć węchem, wzrokiem ani
nie powinna przypuszczać nawet, że tam się myśliwy znajduje. Z tym zapachem to
już jednak gorzej – myśliwy nie czuje swojego zapachu bo się do niego
przyzwyczaił i zapach ten stanowi stały element jego bytności. Rozkładający się
pot na jego ciele zmieszany z moczem, ropiejącymi i gnijącymi ranami oraz kałem
doskonale maskuje go w przestrzeni mu podobnych, ale tu, w tej sytuacji gdy
wyszedł na polowanie zapach przeszkadza. Zły zapach ma wpływ na całe życie.
Myśliwy ma czapkę,
która rusza się na jego głowie a spod której pełzają na ciemnych włosach białe
robaki. Przy bliższej obserwacji można zauważyć jak wiją się i poruszają po
kosmkach czarno-siwych, zachęcając wręcz by je złapać i nałożyć na haczyk który
razem ze spławikiem, zarzucimy za chwilę na łowisku. Twarda, gnijąca skorupa na
głowie jest jednym z elementów utrzymania właściwej ciepłoty ciała, chroniąca w
chłodne dni przed wychłodzeniem organizmu a latem przed przegrzaniem. Myśliwy
ucharakteryzowany jest w barwy maskujące – jest szary na twarzy, w niektórych
miejscach siwy, a także czerwony od zaschniętej krwi, ponieważ zdarza się ze
toczy śmiertelne pojedynki nie tylko z innymi myśliwymi, ale często z własnym
losem. Jego los czasami upadla go i nie pozwala wstać z kolan, rzucając nim
niemiłosiernie i powodując olbrzymie drgawki przeszywające całe ciało niczym
porażony prądem. Myśliwy wie że los go nienawidzi i gardzi nim, ale wie także
że nie ugnie się losowi i nie podda mu się bezwolnie, tylko będzie walczył
wlewając w siebie coraz więcej napoju dzięki czemu staje się odważniejszy by
stawić mu czoła. Jego walki z losem nikt nie rozumie. Nie rozumie tym bardziej
trzeźwy chcący zmusić go do walki o siebie bez wspomagającego trunku. Jak tu
stawić czoła tym wszystkim przeciwnościom, jak stawić czoła wielotysięcznym
alimentom nie zapłaconym, setkami mandatów, sprawom karnym, brakiem mieszkania,
dawno nie widzianymi dziećmi i pretensjami byłej już żony. Jak stawić czoła tym
wszystkim urzędnikom którzy tylko chcieliby by cos podpisywać, zobowiązać się
do płacenia i by robić to co oni każą? Jak stawić czoła tym wszystkim chorobom
które trawią od środka trzewia naszego myśliwego wyżerając go i powodując taki
ból wnętrzności, że tylko znieczulająca woda jest w stanie go ugasić? Nie da
się stawić czoła losowi po trzeźwemu. Po prostu się nie da. Ale los z niego też
kpi. Myśliwy czasami chciałby poddać się, machnąć ręką na tą walkę i mieć
wszystkich i wszystko głęboko w kanale defekacyjnym i pójść w stronę światełka
gdzie jest ciepło i przyjemnie, jednakże trzeźwi mu nie pomagają. Zabiorą do
szpitala, podleczą, nafaszerują lekami i ubiorą w czyste ciuchy, jednocześnie
przeklinając że go nienawidzą bo śmierdzi i osobną salę dla niego trzeba
szykować bo inni nie wytrzymują.
Ale w końcu jest.
Ofiara zbliża się niczego nie przeczuwając i nie wiedząc że za chwilę wpadnie w
sidła zasadzki z których tak szybko się nie wywinie. Dreszcz podniecenia
przeszył spleśniałe ciało myśliwego, wyostrzając jego zmysły do granic
możliwości. Powietrze ze świstem wdziera się w zarośnięte nozdrza i wypełnia
trawione nowotworem pęcherzyki płucne rozdymając je do granic możliwości. Ręce
trzymane w kieszeniach składają się w pięść, gotowe do szybkiej reakcji gdy
ofiara znajdzie się w ich zasięgu. Przez chwilę zapomina się o cierpieniu,
bólu, o swędzącej skórze i ropniu na dużym palcu lewej nogi, który pękł przed
chwilą i majestatycznie rozlewa się w starym bucie sprawiając przyjemne
chwilowe ciepło. Ofiara nie spodziewa się ataku. Ale sam atak nie jest
jednoznaczny z tym że będzie skuteczny, musi akurat trafić na uległą ofiarę,
która podda się myśliwemu i zrobi wszystko to, co jej się karze. Tu chodzi
także o zagrywkę psychologiczną, nie wyuczoną na uniwersytetach, ale w szkole
życia podpartej nieustanną walką z podstępnym i przebiegłym losem.
Znów taktyczny przechył
kontrolny w wykonaniu myśliwego aby upewnić się że ofiara w dalszym ciągu
zbliża się i jest nieświadoma zasadzki na nią czekającej. Tym razem przechył
jest mniejszy, obliczony według paraboli i sprawdzony sensorycznie podczas
wielu prób i podejść. Trzeba wciąż uważać na wiatr by nie zdradził położenia
myśliwego co mogłoby spowodować tak niekorzystne zachowanie ofiary jak przejście
na drugą stronę ulicy i tym samym pozbawić myśliwego możliwości skutecznego
ataku.
Ofiara jednak wciąż idzie,
kierując się prosto w miejsce, gdzie myśliwy schowany w czeluściach cienia
oczekuje na atak. Wagi zaciśnięte, język wysuszony w ustach spocił się na samą
myśl że może się uda, może już za chwilę osiągnięty zostanie upragniony cel.
Jeszcze moment, jeszcze kilka sekund… jak ten czas szybko leci, jak już niewiele
zostało by dopaść ofiarę w swoje brudne szpony i nie odpuścić jej aż nie
osiągnie się zamierzonego celu…. Jeszcze kilka kroków…. Jeszcze kilka płyt
chodnikowych….
- Szefunio! Da szef
złotówkę! – atak przeprowadzony z iście perfekcyjną precyzją. Ofiara ma przed
sobą myśliwego, strzegącego dostępu do klatki schodowej, który wyciągnąwszy
dłoń niczym broń, rozszerzył poranione i brudne palce dłoni.
- Panie Kowalski, pan
dobrze wiesz że nic ode mnie nie dostaniesz – zmarnowanym głosem odpowiedziałem
Kowalskiemu.
- Nie poznałem, sorry –
odpowiedział myśliwy i zrobił wąskie przejście, jednak bez ocierania się i tak
nie było możliwości przejścia – ale dałby Pan złotówkę. Pić się chce.
Nie daję. Kowalski to
mój stary nadzór alkoholowy. Duma systemu który tak namiętnie i skutecznie
leczy alkoholizm za pomocą sądów i kuratorów.
***
Dzisiejszy tekst sponsorowany był przez Warsztat Kreatywności. Zapraszam do skorzystania z ich ofert, co prawda w województwie zachodniopomorskim głównie, ale może ktoś, coś... Dają zniżkę za powołanie się na bloga.