czwartek, 23 maja 2013

Miranda. Lat 36. Trochę się nachlała (część 2)

Przekroczywszy lewą noga próg mieszkania znalazłem się w świecie który tak uwodzi swoją tajemniczością, a może po prostu jest to świat do którego mnie niezdrowo ciągnie, powodując u mnie ten przyjemny dreszczyk emocji gdy nie wiem co za chwile wydarzy się w tej piekielnej czeluści ludzkiego obłędu. Wykonując swój krok przy przekraczaniu tajemniczej linii oddzielającej mnie od tego co na zewnątrz, od pozornej normalności do świata patola, który w swej hermetyczności stara się ukryć swój całkowicie moralny upadek, spojrzałem na dziewczynkę, która z rozdziawioną buzią patrzyła w moją stronę. Nie wiem co to dziecko czuło, czy było przestraszone tym, że obcy facet włazi jej do mieszkania w poszukiwaniu matki? A może nic nie myślało, czekając na rozwój wypadków? Spoglądając na jej smutną twarzyczkę, z której niewiele mogłem wyczytać w półmroku korytarza, postanowiłem odezwać się do niej, być może po to by złagodzić napięcie do którego się przyczyniłem. 
- Wytrzyj nosek dziewczynko, gile Ci wyszły - nie będę się rozczulał, nie będę uspokajał, nie będę nachylał się nad biednym dzieckiem i "ciumciał" na wszystkie strony że jesteś biedniutka, zaniedbana, nie masz zabaweczek, ubranek i zapewne normalnego jedzonka. Niech to robią inni, którzy mają czas i uspokajają swoje sumienie "ciumcianiem" a potem przeżywaniem przez miesiąc, jaki to ciężki przypadek mieli i jakie biedne oczka dziewczynki widzieli. Nudne to.
- Twoja Mamusia to Miranda? - zapytałem ogilowaną dziewczynkę, która w mankiecik wytarła swój nosek i pokiwała twierdzącą główką, drapiąc się mocno po niej. Stanowczo za mocno.
Wszy. Wszunie. Mendy. Weszki. Robactwa. Cudownie i wspaniale chciało by się rzec patrząc na tego biednego dzieciaczka, szorującego palcami po głowie, aż śmiesznie przymrużała oczy. Kurwa mać, żeby na mnie nie skoczyła żadna. W domu trzymam szampon przeciw-wszowy. Profilaktycznie, by po takich własnie incydentach nalać sobie na głowę tego świństwa, wierząc że wybije ewentualne plugastwo, zanim jakieś jajeczka nie pozostaną na mojej łepatynie, by potem drapać się po głowie. Brrrr. 

Korytarz ma jakieś 3-4 metry długości. Na końcu kuchnia, po lewej łazienka z WC, pokój. Po prawej drugi pokój. Zaglądam do najbliższego pokoju po prawej stronie. Lekko uchylone drzwi, z wybitą szybą i zasłonięte starą szmatą łatwo, za pomocą jednego popchnięcia dają się otworzyć. 

Pokój wydawał się całkiem przytulny rzekłbym nawet, gdyby nie grzyb na ścianie, urwany  żyrandol zwisający na jednym kabelku, odchodząca brudnożółta tapeta i stara, zniszczona i połamana meblościanka. Aha, jeszcze łóżko czyli zarwany tapczan pamiętający czasy późnego Gierka, a może Bieruta lub innego Cyrankiewicza. Ciekawie z kolei wyglądała podłoga. Takie drewniane dechy, pomalowane olejnicą i poprzecierane w miejscach gdzie najwięcej się chodzi. Zresztą, walające się śmieci skutecznie utrudniały rozpoznanie jakiego koloru jest. Już miałem cofnąć się do przedpokoju i przejść do następnego pomieszczenia w poszukiwaniu mamusi tejże dziewczynki, gdy moją uwagę przykuł człekopodobny kształt leżący pomiędzy zarwanym tapczanem a stołem, stojącym pod oknem, które o dziwo miało wszystkie szyby, tylko troszkę ujebaną zasłonkę, pewnie 10 lat nie zdejmowaną. Jak oblepi się wystarczającą ilością brudu, to sama spadnie. Proste i nieskomplikowane.
- To twój tatuś? - zapytałem dziewczynkę, która spojrzała na mnie z taką miną obrzydzenia, mówiącą jak śmiałem w ogóle o coś takiego zapytać. 
- Nie.
- A co to za Pan?
Wzruszyła swoimi wątłymi ramionami, a ja podszedłem do leżącego truchła, by sprawdzić chociaż czy żyje jeszcze i oddycha jakże świeżym i zagrzybionym powietrzem. Nachyliłem się nad nim, zwracając uwagę na rzygowiny, które przykrył swoim ciałem. 

--------------------------------------------------
Ktoś. Lat nieustalono. Wstydzi się że nabrudził.
--------------------------------------------------
"Pewnie się wstydzi że nabrudził" - pomyślałem, patrząc na otwierające się ślipia gentlemana, który pewnie ze zmęczenia położył się na podłodze, by brudną kufajką i kaloszami na nogach nie pobrudzić tapczanu. Biedaczysko, tak żeby ciężka praca niszczyła ludzi. Pewnie na śmieciowej umowie robi. Wszystko przez tego Tuska.
Lezący biedaczek wybełkotał coś w moją stronę i dalej poszedł sobie spać, rozsmarowując ręką wymiociny, które znajdowały się obok jego głowy. 

Cofnąłem się na korytarz i swoje kroki skierowałem do drugiego pokoju, w nadziei że zastanę Melindę czy Mirandę a może Mirindę w stanie podobnym do tego, w jakim widziałem jej współlokatora, który pewnie do czynszu się jej dokłada i pomaga w wychowaniu dzieciątek, gdy jej konkubent zapierdala u gospodarzy, by na bułeczki i chlebek zarobić. 

Drugi pokój wyglądał troszkę lepiej niż poprzedni. Pod oknem, przez które wpadało trochę promieni słonecznych i które rozświetlały to wspaniałe pomieszczenie, stał wielki fotel. Na fotelu z zamkniętymi oczami siedziała ona. Mirinda. Miranda znaczy.Włos rozpuszczony, posklejany czymś, ręce na kolanach a na swą ponętną figurę zarzuciła coś na kształt halki. Oczy zamknięte, usta rozszerzone. Trup.

----------------------------------------------
Miranda. Podczas snu udaje trupa.
----------------------------------------------
No dobra, nie była trupem bo za chwile otworzyła oczy i spojrzała na mnie, w pośpiechu zakrywając swoje owłosione nóżki, z wielkimi czarnymi paznokciami u delikatnych stópek. 
- Dzień dobry, kuratorem jestem... - zacząłem od przedstawienia się, gdy tylko jej ponętny wzrok padł na moje lico, wywołując ukłucie w pęcherzu moczowym.
Miranda zerwała się z fotela, aż ten zaskrzypiał ze starości, wydając ostatnie jęki swojego istnienia i stanęła naprzeciwko mnie z wyciągniętą ręką, by się przywitać. 
- Miranda. W czym mogę służyć. O co chodzi? - zapytała nie znoszącym sprzeciwu głosem, aż uśmiechnąłem się lekko, rozbawiony jej postawą. W międzyczasie rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym się znajdowałem i ze zdziwieniem odkryłem że w rogu na rozkładanym fotelu leżała jeszcze jedna człekokształtna istota, opatulona jakimś czarno-szarym kocem. też chyba nie-trup. 
- Mam informację, że tutaj opiekę nad dziećmi sprawują pijane osoby - tłumacze jej cel swojej niespodziewanej wizyty, a ona w międzyczasie przyjmuje rożne poważne miny, raz usta w dzióbek składając a innym razem rozdziawia szeroko usta, kiwając przecząco głową.
- To jest, proszę pana, wierutne kłamstwo! To oszczerstwa i pomówienia! -o kurwa! Jaka wyedukowana i jakie słownictwo zna. 
- Piła Pani alkohol? - zapytałem wprost.
- Wczoraj i owszem. Imieniny kolegi były, ale dzisiaj jestem trzeźwa.  - poinformowała mnie ponownie wydymając usta w różne strony. jak ona to robi? jakieś inne mięśnie usta ma, czy cholera wie. Albo takie wyćwiczone w udawaniu niewiniątka.
- A dwoje Pani dzieci gdzie są?
- Bawią się, na podwórku, a co?
- Nic. chcę je zobaczyć.
- Po co?
- Bo chcę się przekonać, czy w ogóle są i czy im nic się stało - informuje ją, bo mnie drażni taka jałowa dyskusja.
- Gwarantuje ze im się nic nie stało - mało przekonywająco to zabrzmiało.
- Dobrze, ale i tak chce je zobaczyć. Zadzwonię na Policje i przebada się Pani alkomatem - stwierdziłem i wyciągnąłem telefon, by zadzwonić na komisariat z prośba o interwencję.
- Proszę bardzo, niech Pan dzwoni. - pewna siebie odpowiedziała w moją strona, a ja w duchu zastanawiałem się, co dalej z dzieciakami, gdy okaże się że jednak najebana jest.

Ile to ja już takich patoli miałem, co sprawiali wrażenie że trzeźwi są jak Pan Bóg przykazał, Koran, Biblia i Mahomet, a wydmuchiwali po ileś tam promili. W ciągach alkoholowych organizmy tak są przyzwyczajone do życiodajnego płynu, że powinno im się raczej określać promil krwi w alkoholu niż alkoholu we krwi. Skończą jakąś interwencję i przyjadą, tyle ustaliłem przez telefon a w międzyczasie ponawiam swoją prośbę o pokazanie dwójki maluczkich dzieciaczków.

- Zdzisiek - pójdź po dzieci, bo Pan kurator chce je zobaczyć - ponownie wydymając śmiesznie swoje usta zwróciła się w kierunku niby-człowieka leżącego na rozkładanym fotelu.

-----------------------------------------
Zdzichu. Lat 40. Jego hobby to leżenie
-----------------------------------------

Zdzichu wstał, spojrzał zaropiałymi oczkami to w moją stronę, to w stronę Mirandy, podrapał się po głowie, w celu zebrania myśli, i wypowiedział znamienne słowa:
- Jakie dzieci?
Masakra. Zdzichu nie ogarnął jeszcze albo się nie obudził.
- Nasze dzieci, głupku jeden. Wanesse i Nicolę. Na podwórku gdzieś latają. Leć kurwa i poszukaj! - ostatnie zdanie Miranda wykrzyczała wręcz, doskakując do Zdzicha i popychając w kierunku drzwi. Zdzichu poszedł, mamrocząc coś pod nosem.

Powiedziałem Mirandzie że czekamy na Policje a w pokoju leży zarzygany menel. Zrobiła wielkie oczy i poleciała sprawdzić, a ja wyszedłem na zewnątrz mieszkania, odetchnąć świeżym powietrzem. Podjechałem do sołtysowej, wypytać co się u Mirandy dzieje. Nic ciekawego w sumie nie powiedziała. Że piją i takie tam. Nic nowego. 
Przyjechał radiowóz. Wracam pod blok, podchodzę do Policjantów. Znajomi. Kilka niewybrednych żartów i wchodzimy do mieszkania Mirandy i Zdzicha. Na schodach mijamy siedzącego menela, całego w zarzyganej kapocie i niemrawo ocierającego gila, który wyszedł mu z kichawy. Smacznego.

W mieszkaniu zastaliśmy Zdzicha, Mirandę i trojkę dzieciątek. Alkomat przygotowany i strzelamy po kolei. Na pierwszy ogień idzie Zdzichu. Pufff i nagle wyskakuje 0,6, czyli ponad jeden promil. Pięknie.   Druga Miranda. Puffff. i........ ZERO!
Jeszcze raz, coś chyba się zjebało.
Pufff..... ZERO!

Miranda jest trzeźwa. Aż trudno uwierzyć. Cud na cudy pod niebiosa. Albo wytrzeźwiała, albo rzeczywiście alkomat nad nią się zlitował wskazując ZERO. Miranda stanęła nade mną pełna triumfu z wysuniętym dzióbkiem by rzec:
- I co teraz?
Pozostało nic innego jak pouczyć, zwrócić uwagę na menela w domu, zagonić do sprzątania rzygowin i przestrzec, że następnym razem także znienacka ktoś zajedzie. Miranda triumfowała. Bitwa przegrana, lecz nie wojna.





środa, 15 maja 2013

Nadesłane: Kontrast



Kiedy byłem tu pierwszy raz to nie trafiłem do podopiecznego, byłem wtedy aplikantem i przyjechałem razem ze swoim patronem na wywiad środowiskowy odnośnie zachowania Kowalskiego.
Tam gdzie dojechaliśmy skończyła się droga i stał mocno zrujnowany domek, bez ogrodzenia. Dzięki czemu mogliśmy wejść i zobaczyć , że ktoś go remontuje. Niemniej nikogo nie zastaliśmy, nie było również nikogo w pięknej willi nieopodal.

Dziś po kilku latach jadę tu sam. Zmienił się teren działania mojego byłego patrona teraz mam go ja.  Mam do przeprowadzenia wywiad, kontrolny- czy skazany, który uzyskał przerwę w odbywaniu kary z uwagi na konieczność opieki nad rodziną   właściwie ją wykorzystuje.

Jest piękny słoneczny dzień, gorąco u mnie w aucie. Klima dawno padła i nie stać mnie na naprawę ale i nie mogę pozostać na parę dni bez auta, nie mogę po prostu oddać do naprawy. Skręcam z głównej asfaltowej drogi obok ładnego dworku w prawo, w polna drogę. Droga jest szutrowa, nawet niezła. Skręca raz w lewo raz w prawo, wije się leniwie przez pola gdzie wzrastają plony, tu rzepak, tam pszenica i inne, których nawet nie znam.. W oddali widzę jakby zagajnik. Droga prowadzi wprost do niego. Droga się kończy takim niewielkim placykiem, jakby ubita polanka- rondo. Dookoła wysokie drzewa, sosny i topole. Na wprost płynie czyściutki strumyk a właściwe taka mała rzeczka. Po prawej wspaniała willa – jakiegoś lekarza. Przez posesję owej willi płynie też wspomniana rzeczka. Po lewej jakby odrestaurowane ruiny malutkiego domku, trudno to opisać, po prostu ze trzy ściany z cegieł, stare okno, bez dachu, dookoła troszkę porozsypywanych niby bez ładu cegieł, poustawiane  stare koła od wozów, kwiaty w doniczkach, niskie choinki, pięknie przystrzyżona trawa, huśtawka  z baldachimem, teren ogrodzony ładnym około  półtorametrowym płotem. Dziś wiem, że to teren rekreacyjny innego lekarza.
Do opisanego terenu przylega dom do którego trafiłem kiedyś jako aplikant razem z patronem, wtedy był remontowany- dziś faktycznie wyremontowany w starym stylu. Dookoła również urządzone podobnie jak na terenie rekreacyjnym lekarza, kwiaty w donicach, niskie drzewa iglaste, stare wozy tzw. drabiniaste,  przystrzyżony trawnik, kostka brukowa w trawniku a do tego akurat trafiłem na czas kiedy ,,ostre’’ słońce przebija się przez te wysokie topole i sosny, tworząc zdecydowanie bardziej oświetlone niektóre miejsca- coś pięknego. Tu mieszka inny bogaty człowiek, chyba trochę samotny, nie wiem dokładnie ale miły gość.
Tak tu kończy się moja jazda samochodem, do  posesji Kowalskiego dojechać może dalej tylko terenówka. Pomimo suchej aury, nie odważę się jechać dalej wzdłuż rzeki, zbyt duże koleiny i to już nie jest właściwie droga tylko trochę bardziej ubita ziemia.
Wysiadam z auta, wołam od furtki wspomnianego gościa- nie mam odwagi wejść, na tabliczce wyraźny napis z mordą psa popularnego ,,Kaukaza’’ – ja dobiegam do furtki  w 5 sekund a Ty ?
Pies faktycznie już na mnie czekał jak tylko auto usłyszał- ale nie szczeka, jednak jest w jego wzroku coś takiego, że ciary przechodzą. Na szczęście jest właściciel- przedstawiam się, mówię że chodzi o Kowalskiego, że wcześniej przychodziła tu taka pani itd. Facet miły, tak, pamięta- opowiada, że u Kowalskiego wszystko po staremu, ,,opiekuje się rodziną’’, nie pije. Jeszcze tylko pytam czy mogę tu auto na chwilę zostawić- bez problemu.
Tak więc idę błotnistym szlakiem wzdłuż czystej uregulowanej rzeczki jakieś 200 metrów. Za rzeczką pola a dalej lasek. Po lewej jeszcze kawałek mam posesje rozmówcy. Płot, potem wzdłuż płotu kilka sosen i innych drzew jakby pozostałość po starym lesie i .. inny świat.
Po prawej nadal mam rzeczkę a właściwie zrobiony w tym miejscu taki przepust, staw hodowlany, za to po lewej zaczyna się od góry śmieci. Stare graty które chyba kiedyś wyjadą na złom, stara komoda, stosy puszek ale nie po piwie tylko po konserwach, łupki po jajkach , na to narzucone trochę skoszonej gnijącej już trawy , jakieś papiery.
Zaraz za tą kupą ,,wszystkiego’’ studnia.  Na szczęście chyba nikt z niej nie korzysta bo wokół jakoś tak sucho i przykryta betonowymi kręgami.
No i ukazuje mi się dom w którym mieszka Kowalski.
Czy widzieliście pogorzelisko?  Tak więc ten dom to jest pozostałość pogorzeliska, nieco odremontowana, zamiast okien ma deski, zamiast drzwi ma szmatę, komin nadal okopcony , gdzie niegdzie na zewnątrz widać ślady ,,nowego’’ tynku. Nowy tzn. jakiś 20 letni. Nie ma bieżącej wody, gazu ani prądu który to najpierw został odłączony z powodu pożaru a później z powodu nie płacenia. Wchodzę na ganek i dylemat iść prosto w ciemną czeluść czy w prawo schodami w górę?  Głośno wołam Panie Kowalski ! Panie Kowalski ! Zewsząd dobiegają mnie pochrząkiwania, beczenie, szczekanie i miauczenie i Bóg wie co jeszcze. Ale na końcu korytarza widzę światełko ( światło dzienne), uchylają się drzwi w głębi domu . To Kowalski- tędy, tędy proszę. Ja pierdole ale schiza jak u Hitchcocka.

Kowalski -  ze 160 cm wzrostu, może 60 kg wagi. Zarośnięty na twarzy jak małpa ale uśmiechnięty, grzeczny, dużo mówi. Kiedyś był żonaty, ma dwoje dorosłych już dzieci. Rozpił się. Dom mu się spalił jeszcze w trakcie małżeństwa i zaczął go odbudowywać. Odbudował tyle, że ma dach nad głową. W trakcie też pił. Pił na umór do dna i do desek. Opuściła go żona z dziećmi. Pozostały mu ruiny domu z kawałkiem pola, które stoi odłogiem a uprawia tylko niewielki ogródek. Kiedy żona go opuściła on starał się nadal odbudowywać dom. To znaczy bardziej sklejał, czy zbijał gwoździami do kupy. Coś tam wymurował, tym czymś były tylko schody na piętro. Niestety schody przystosowane są chyba tylko do jego stóp- rozmiar może 40, ja tam wchodząc musiałem iść bokiem. Kiedyś jak poszedł do pobliskiej zrujnowanej stodoły kraść chyba jakieś belki stropowe to spadł z wysokości ok. pierwszego pietra  i pewnie wyzionął by tam ducha gdyby nie jakieś dzieci, które przyszły tam po dwóch dniach się bawić i go znalazły. Trafił do szpitala gdzie stwierdzono pękniętą czaszkę, wstrząs mózgu, poważny uraz kręgosłupa i wychłodzenie. Normalny człowiek pewnie zostałby warzywem on się wylizał. Utrzymywał się sam z ( to na później) oraz z poszukiwania staroci wśród znajomych czy  obcych ludzi ,gdzie coś tam pomagał w zamian za jakiś stary mebel, zegar, obraz, czy porcelanę które to rzeczy później odsprzedawał.  Niestety towarzystwo ,,szemrane’’ to i dał się naciągnąć na ,,słupa’’. Nieświadomie też  przywłaszczył sobie gdzieś jakieś drewno. Jeszcze jakieś ,,drobne’’ wyroki. W końcu trafił do ZK. Nie był wcześniej pod dozorem.
Okoliczni mieszkańcy kontaktowali się z sądem w sprawie ,,opieki’’ nad rodziną osadzonego – wysyłali po prostu pisma. Co poskutkowało złożeniem wniosku przez Kowalskiego o udzielenie przerwy w odbywaniu kary , którą to otrzymał a ja teraz dostałem zlecenie przeprowadzenia wywiadu na okoliczność właściwego wykorzystania przerwy.

Teraz widzę uchylone drzwi w głębi domu przez które dolatuje do mnie słabe dzienne światło, idę tam. Po drodze mijam jakieś bele słomy, worki ze zbożem.
Wchodzę do pomieszczenia wielkości 3,5 metra na może 3 metry, samo wejście sprawia problem, ja duży jestem a drzwi nie bardzo chcą się więcej otworzyć gdyż za nimi jakieś kolejne worki nie wiadomo z czym. W środku leżanka zarzucona chyba codziennymi ubraniami i zaplamionymi gazetami, w lewym rogu pokoju piec typu koza z rurą spalinową wyprowadzoną przez częściowo zabite okno. Na niej kubek               z herbatą i jakieś brudne sztućce oraz talerz z nieokreślona zupą która dość ładnie pachnie.  Po prawej stara komoda i krzesło. Na komodzie biała miska metalowa i dwa oskórowane króliki – rzeźnia normalnie.  Stołu brak. Wszędzie porozwieszany czosnek i cebula w pęczkach. Jakaś karma dla zwierząt w worku no name. Podłoga to beton z plamami wszelkiej maści i mnóstwem kurzu, ziemi, jakichś ziaren. Może bym i usiadł gdybym miał gdzie aby coś zanotować, ale gdzie? Kowalski  czuje o co chodzi szybciutko zgarnia trochę szmat z leżanki – zaprasza. Usiadłem. Już chcę torbę rozpinać aby wyciągnąć kapownik gdy dostrzegam pod krzesłem zawiązany worek i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że worek się rusza i to nawet dość energicznie. Robię oczy jak pięć złotych i pytam co to tam jest ?
- gołębie proszę pana
- ?
- no znajomy chce, muszę je zabić, oskubać i wypatroszyć, rosół będzie robił, chce Pan jednego ?
- nie
Myślę- ja pierdolę, wymiękam co jeszcze w tym domu duchów mnie spotka.
Kowalski opowiada co robi, z czego żyje, jakie ma plany. Planem podstawowym jest załatwienie aby w domu ponownie był prąd, jest to warunkiem podstawowym aby skazany mógł resztę kary odbyć w systemie dozoru elektronicznego ( kara którą miał do obycia była do jednego roku ). Poza tym ma wyznaczone mnóstwo terminów badań neurologicznych i ortopedycznych i Bóg wie jakich  jeszcze.
Kowalski miły, nawet sympatyczny na swój sposób. Dobra spisałem wszystko, mówię, że będę raczej opiniował pozytywnie jak zobaczę ,,rodzinę’’. Kowalski nie posiada się z radości i w dowód wdzięczności chce mi kiełbasę swojską wręczać – jakoś nie mogę jej przyjąć, nigdy nie przyjmuję niczego, nawet herbaty u podopiecznych- zdarza się, że szklankę wody jak jest bardzo gorąco ale tej kiełbasy nie wziąłbym nawet gdybym mógł. Wyglądała i pachniała ładnie ale warunki higieniczne…
Dobra wychodzimy z tego pokoju. Ja widzę tylko światło wpadające z wejścia, z miejsca z którego wszedłem do domu, Kowalski prowadzi mnie   w lewo, w malutki ciemny korytarzyk. Na końcu wnęka, tu były drzwi, wchodzę a na wprost mnie… owca spokojnie gryzie sobie trawę. Obok niej dwie kozy, patrzą na mnie zaciekawione a ja na nie. Kowalski prowadzi dalej. W lewym rogu tego pokoju jakby komórka czy coś, chyba kiedyś miał być to jakiś  aneks kuchenny czy garderoba a tam trzecia koza tyle, że w ciąży. Koza leży. Pytam Kowalskiego o to, czy to dobrze czy tak ma być? Kowalski mówi, że jutro lub pojutrze będzie poród odbierał. Ja pierdole – myślę.
W pokojach jest…czysto, zwierzęta mają czystą słomę. O dziwo jest nawet w miarę jasno i nie śmierdzi. Deski którymi są zabite okna mają chyba specjalnie pozostawione szpary  w celu wentylacji i po to aby trochę światła wpadało. Wrażenie, że światło pada znikąd. Wychodzimy, korytarzyk i drzwi na wprost- te widziałem wcześniej ale są zamknięte. Otwieramy- od razu uderza mnie nieprzyjemny zapach, nie no po prostu wali jak stodoła- gównem. Nie wchodzę, Kowalski wchodzi i pokazuje- krowę. Fajna brązowa krasula. Kowalski mówi, że jak pójdę to ją jeszcze wydoi i na pastwisko wyprowadzi. Mówi też, że specjalnie drzwi są bo tyle sra, że nie wyrobiłby z ciągłym sprzątaniem. Idziemy dalej, wracamy do wejścia do domu i tymi schodami na górę. Schodami o wąskich stopniach gdzie bokiem musiałem iść a o mało co i tak bym się nie wypieprzył. Wchodzimy na piętro, takie z tzw. skosami czyli to już bardziej poddasze. Ogólnie wolna przestrzeń i jakby boksy. Po prawej coś jakby magazyn, na słomę, siano, jakieś zboża i karmy, sporo tego. Dalej po prawej zagroda z desek, wysokości Ok 140 cm. a w niej króliki. Kowalski mówi, że młode ma. Patrzę, patrzę i nie widzę. Gdzie?- pytam. No tam niech Pan patrzy- no faktycznie, teraz dopiero się przyjrzałem, tam gdzie są króliki jest ściółka, twarda , ubita. Igliwie pomieszane sam nie wiem z czym, ze słomą czy wiórami. W tej ściółce są  norki i co jakiś czas wychyla się malutka główka. Dorosłe króliki  zupełnie się nie boją, małe jeszcze nie przyzwyczajone chowają się w tych norkach. Zagroda dla królików ma jakieś 20 metrów kwadratowych.
Po lewej stronie od schodów którymi weszliśmy znajduje się rama drzwiowa z drzwiami, tak całkiem sama. Nie ma ścian wokół. Pewnie kiedyś były i albo kowalski je rozebrał albo zawaliły się podczas pożaru.
Wygląda to trochę jak zamknięta brama do lasu, po prostu śmiesznie.  Za ,,bramą do lasu’’  kurnik. W środku kury, kogut, grzędy. Znajduje się tam też gołębnik.
Schodzimy na dół. Kowalski pokazał mi jeszcze świnię, wielka maciorę w boksie przyległym do domu.  Na odchodne przybiegły jeszcze dwa niewielkie kundelki, Kowalski mówi, że to też jego. Odprowadza mnie do rzeczki wskazując na ten niewielki staw, mówi że pomagał go budować i może tu łowić ryby.


Wywiad napisałem pozytywny, Kowalski należycie ( jak na moje oko) wywiązuje się   z obowiązku opieki nad ,,rodziną’’.

Podczas pobytu kowalskiego w zakładzie karnym zwierzętami Kowalskiego opiekowało się pół wioski, sołtys, weterynarz i jakiś leśniczy.

Kowalski miał 6 miesięcy przerwy w odbywaniu kary, przez ten czas regularnie co dwa tygodnie odwiedzał mnie w biurze i zdawał relacje z wyników badań lekarskich oraz co tam u niego ogólnie słychać – choć wcale nie musiał. Udało mu się z pomocą sąsiadów i w końcu OPS ( pomimo tego, że tak naprawdę był samowystarczalny- żywnościowo) zapłacić dług w zakładzie energetycznym i ponownie podłączyć prąd co też skutkowało możliwością odbycia reszty kary w systemie dozoru elektronicznego.

Art. 153 § 2 KKW Sąd penitencjarny może udzielić przerwy w wykonaniu kary pozbawienia wolności, jeżeli przemawiają za tym ważne względy rodzinne lub osobiste.

Koniec

Szanowny czytelniku-pewnie po przeczytaniu tego zadajesz sobie pytanie dlaczego  o tym napisałem lub po prostu kwitujesz to stwierdzenie- słabe, właściwie bez akcji, same opisy.
Tak to prawda , akcji nie ma wiele ale w tym miejscu jest jakaś magia coś pięknego i zarazem niepokojącego. Nie wiem czy udało mi się to właściwie uchwycić i ukazać -choć starałem się jak umiałem, nie jestem zawodowym pisarzem-  ale to już do oceny pozostawiam Wam.

kane
bzdet14@o2.pl

wtorek, 7 maja 2013

Miranda. Lat 36. Troche się nachlała.



     „Dlaczego Ja?”, „Trudne sprawy”, „Pamiętniki z wakacji”, produkcje telewizyjne o poziomie intelektualnym rozwielitki lub pantofelka, uświadamiające całej rzeczy ludzkości, że świat nie jest prosty a czasami i skomplikowany. Jaki to przepiękny obrazek spotykam, wchodząc do jednej czy drugiej chałupy, gdzie ustawiona na cały regulator kineskopowa rzeczywistość, kreuje wyimaginowane problemy ludzkie jakie słuszne i realne. Nawet kuratorzy sądowi przewijają się w tych obrazkach, ostatnio w postaci podstarzałego pana, co skulony z teczuszką chyłkiem umknął sprzed drzwi, w starej, ortalionowej kurteczce. Piękne, po prostu piękne.

     Co się dziwić. Seriale te kierowane są do najprostszej, nie wymagającej intelektualnego zacięcia publiczności, którzy widza w tym odzwierciedlenie swoich problemów. Kasia skurwiła się z Mieciem, który jest krypto gejem, a Pan Zdzisio kąpie się w wannie u Pani Helenki, która była na spacerze z psem. Do tego kilka dzieciaków, niechciane ciąże i happy end na końcu, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Żal tylko tych pseudo-aktorów, którzy podobno za 500 złotych robią z siebie kompletnych idiotów.

     Mam taką wioskę, której nie cierpię. W sumie trzy domy na krzyż, w tym jeden czterorodzinny kwadraciak, za czasów prosperity PGR-u postawiony. Komizm tego bloku polega na tym, że mieszka tam tak naprawdę jedna rodzina – patolka Miranda Kowalska z konkubentem Zdzichem Malinowskim i trojgiem dzieci, druga patolka (siostra pierwszej) Izabela Kowalska z konkubentem Stanisławem Miauczyńskim i dwojgiem dzieci a trzecie w drodze. Obydwie rodziny zajmują mieszkania na piętrze, a na parterze zamieszkuje matka Mirandy i Izabeli oraz, UWAGA, Józefa Nowakowska z trojgiem dzieci, w tym jedno ze Stanisławem Miauczyskim. Komuna, jak w seksmisji normalnie. Dla wyjaśnienia – Józefa i matka nie piją, albo nie złapane jeszcze.


     Miranda Kowalska to ewenement na skalę powiatu. Jedno dziecko rodzi i zostawia w szpitalu, a za rok rodzi drugie i w przypływie matczynych uczuć, zabiera do domu. Zdzichu ma upośledzenie umiarkowane i klepie uznanie w urzędzie każde, jakie mu przytaszczy do domu. Ot, dobra dusza nie chłop. Robi za parobka u jakiegoś gospodarza, lecz nie szkodzi to, by fundusz płacił alimenty na trójkę jaka się ostała. Chodzą ploty, że jedno dziecko kiedyś sprzedała, lecz nikt oficjalnie nic nie zgłosił. Miranda w swej karierze zawodowej już raz dzieciaki do bidula wiozła – pochlało jej się na urodzinach mamusi, a że urodziny w lutym, a tu już maj za pasem, to trochę się przeciągnęło. Trybik pilny i do przodu. Zdzichu podobno po tygodniu zajarzył, że czegoś w domu brakuje – taki rozgarnięty chłop. Potrafił przez kilka dni nie wracać do domu, bo roboty u gospodarza dużo, a wieczorem wódę postawią i wracać do domu nie ma po co, bo i tak rano wstać trzeba.

     Wpadam kiedyś z ukradka do Mirandy, bo cynę od dzielnicowego dostałem, że podobno najebana po wsi łazi i facetów zaczepia, bo chcicę miała niebotyczną. Aż strach pojechać, ale te dzieciaki, całkiem niedawno z bidula z powrotem je dostała. Jeszcze południe, więc w miarę bez obaw podjeżdżam pod kwadraciak i kieruję swe kroki do jej mamusi, co by wypytać delikatnie co i jak z córeczką.
- No wie pan, ja jej pijanej nie widziałam – nawet pytania nie zdążyłem zadać, stojąc w drzwiach z tektury dykta oklejonymi i judaszem, który z powodu zasrania przez muszki gnojówki i tam nie spełniał swojej funkcji.
- Wie pani, takie informacje właśnie dostałem, że znowu zaczęła pić – uprzejmie, spokojnie, gram cwaniaka, by coś więcej wypaplała.
- Panie, ludzie na złość jej robią, jakby piła to bym powiedziała – bezzębnym uśmiechem odpowiedziała na moje pytanie a ja skupiłem wzrok na korytarzu jej mieszkania, gdzie zza framugi wyłoniła się ogorzała morda jakiegoś wiejskiego menela, z resztką tłustych włosów i wąsem, brązowym od nikotyny ze skręcanych papierosów.
- Może pani męża zapyta, o tam stoi za panią – wskazałem palcem, dobrze wiedząc że takowego nie ma, zmarło się biedaczkowi kilka lat temu na suchoty wątrobowe.
- To kolega – odpowiedziała Mamuśka – nie wolno mi gości zapraszać? – oburzona fuknęła w moją stroną, robiąc bardzo poważna minę, jakbym co najmniej pięć złotych jej z portfela wyszarpał.
- Widział pan Mirandę Kowalską!? – głośniej skierowałem słowa to wystającej twarzoczaszki zza framugi, która już w połowie znikała w czeluściach chyba-kuchni.
- Aaaa…, kkkttóóóra, to? – wybełkotała twarzoczaszka, aż poczerwieniała z wysiłku po uruchomieniu swoich kilkunastu komórek nerwowych. Tak skomplikowane procesy myślowe nie mogły zostać bez śladu na facjacie tego skąd inąd młodego, wyglądającego na 70 lat człowieka.
- Zamknij się! – mamuśka odwróciła głowę i jednym słodkim poleceniem, ostudziła skorego do jakże inteligentnej rozmowy menela, a mi odparła:
- Miranda poszła do sklepu i nie wiem gdzie jest – by potem jebnąwszy drzwiami, powrócić zapewne do rozmowy o poezji Szymborskiej tudzież analizy podmiotu lirycznego w „Bogurodzicy”.
No i kupa. Nie poddaje się. Idę do sąsiadki co to trojkę dzieci spłodziła, każde z innym i każde chyba tak naprawdę nie zna swojego tatusia, no chyba że to po sąsiedzku. Mimo że mam do pokonania 3 metry korytarza, to zdołałem potknąć się o jakiegoś wypasionego kundla, który pogardliwie spojrzał na mnie, z opuszczonym ogonem, merdającym koślawo w lewą stronę. Podejrzewam że ten pies był inteligentniejszy od menela, którego facjatę przed chwilą miałem okazję oglądać.

     „…trudne sprawy zniknęły gdzieś, niech Twoje serce…… trudne sprawy…” No tak. Godzina czternasta, więc oddawanie się przyjemności oglądania wysublimowanego intelektualnie programu telewizyjnego jak najbardziej wskazane. W głowie mi już kołacze „trudne sprawy…” Ja pierdole, nie pozbędę się muzyczki do wieczora. Pukam.

     Podobno połowa Polaków nie rozumie dziennika telewizyjnego czy wiadomości. Męczą ich programy publicystyczne, męczą filmy dokumentalne, męczy ich nawet, o zgrozo, telewizja śniadaniowa. Aczkolwiek, dzięki Bogu, wymyślono „Trudne sprawy” i inne tym podobne.

     Uchylają się drzwi i wysuwa się z nich głowa Józefy, a zabieg ten był potrzebny po to, by dwa małe kundle nie uciekły z mieszkania. Przedstawiam się i pytam po cichu o Mirande.

------------------------------------------------------------
Józefa lat 30. Boi się że uciekną jej psy
------------------------------------------------------------
- Wejdzie Pan do środka – równie po cichu szepce w moją stronę, schylając się w międzyczasie by złapać swoje pchlarze, które zaczęły ujadanie, jak tylko szerzej otwarły się drzwi. Wszedłem do środka i zamknąłem je za sobą. Mieszkanie, choć wyposażone w stare i zniszczone czasem meble, sprawiało wrażenie całkiem przytulnego. Józefa zaprosiła mnie do dużego pokoju i zaproponowała kawę.
- Nie dziękuje. W pracy jestem to nie pijam – żartobliwie i kulturalnie odmówiłem. Nie pijam żadnych kaw, herbat, ani niczego. Czasami szklankę wody, jak poczęstują a jest gorąco, ale to pod warunkiem że rodzina to nie patole. W sumie kawę to pije tylko w bidulu lub u zapoznanej już rodziny zastępczej. W innych warunkach odmawiam. Kiedyś nawet zapraszano mnie na grilla, tak trafiłem z wywiadem, z bólem serca odmówiłem.
- Widziała pani ostatnio Mirandę? Słyszałem że popija ostatnio? – zagadałem Józefę, będąc pod wrażeniem porządku który miała w mieszkaniu. Józefę znam z wcześniejszych wywiadów, kiedy to ograniczała, pozbawiała, zmieniała kontakty tatusiów z dziećmi. Mecząca była, aż do bólu, lecz musiałem gdzieś wypytać.

----------------------------------------------------
Józefa lat 30. Kolekcjonuje sprawy sądowe
----------------------------------------------------
- Zaraz, coś panu pokażę – złapała w ręce stos chyba 20 listów z Sądu Okręgowego i rejonówki i pokazuje mi różnego rodzaju zawiadomienia o wszczęciu postępowania. O kurwa. O kurwa, kurwa, kurwa.
- Bo wie pan, złożyłam wniosek o pozbawienie władzy rodzicielskiej ojca tej najstarszej, ale jak składałam wniosek o podwyższenie alimentów, to on złożył wniosek o ustalenie kontaktów z dzieckiem, bo nagle chce się z nią widywać. A ja go chce pozbawić, bo mała go nie pamięta i chcę zmienić jej nazwisko na swoje, bo w ogóle, to ma mieć wycieczkę i muszę wyrobić jej paszport, a on się nie zgadza i musze wniosek do sądu. Aha, nie zakończyła się jeszcze sprawa rozwodowa z moim ostatnim mężem, bo on nie stawił się na sprawę i sąd odroczył, a ja też chcę go pozbawić władzy rodzicielskiej. Najmłodsza, to nie jest jego, ale wie pan, jestem w związku małżeńskim i automatycznie wpisano męża, a ojcem jest Miauczyński, wie pan, ten z góry on powiedział że uzna ojcostwo, a jak nie to mu sprawę wytoczę o ustalenie ojcostwa, lecz wcześniej muszę o zaprzeczenie ojcostwa mojemu obecnemu mężowi…. Bla, b l a,  b  l  a  ,   b   l   a   ,    b    l    a    ,    b    l    a    .
- yhm – przytakuje jej słowom.
- …bo ja już mu powiedziałam, że nie kontaktuje……….. i złożę wniosek……
- tak niech pani zrobi.
- …ale wystąpię o zwrot kosztów…….
- powinna pani.
- …a najmłodsza to w ogóle nie chce chodzić…..
- Miranda pije?
- … to chuj nie ojciec……
- Widziała pani Mirandę?
- … i teraz paszport wyrób bo na jakąś wycieczkę….. pewnie pijana w domu śpi, od rana ją słychać…..
- Musze lecieć. Wpadnie pani do sądu na dyżur, powie mi pani co i jak, ale teraz nie mam czasu. Do widzenia. – uciekłem, normalnie uciekłem.
-------------------------------------------------------------
Kurator. Lat 18. Uciekł.
------------------------------------------------------------
     Szybciutko, po dwa stopnie po schodach. Mam cie, Az adrenalina skacze i pulsuje w moich żyłach. Cóż za radość, że Mirandunia moja wspaniała czeka tam na mnie, pewnie najebana, a ja upoluje ją i załatwię, tym razem na amen.

     Moi wspaniali obrońcy uciemiężonych pijaków i meneli, dokonujący wiwisekcji mojego stanu emocjonalnego i oceniający mnie jako bezdusznego, pełnego pogardy kuratora, wyżalcie się na forum pod spodem, ku uciesze gawiedzi. Proszę, im więcej studium indywidualnego przypadku, tym większy miód na moją duszę albo w mój żołądek lejecie. Please!!! No i Ci od literówek, przecinków i znaków ortograficznych. O Was też nie zapominam.

--------------------------------------------------------
Drzwi. Lat 30. Są zamknięte.
-------------------------------------------------------

Puk. Puk.
Cisza.
PUK. PUK.
Słychać dzieciaki.
PUK! PUK! PUK!
- Kto tam? – cieniutki głosik jakiegoś dziecka zapiszczał zza drzwi jakże szlachetnie tandetnych.
- Mamusia jest? – równie grzecznie i spokojnie zapytałem, spokojnym, stonowanym głosikiem.
- Mama śpi – głosik piskliwie odpowiedział
- Musze z nią porozmawiać, to pilne. Obudź mamę.
Nagle piskliwy głosik otworzył mi drzwi na oścież. Zaskoczyło mnie to, ale takiej okazji nie przepuszczę.

„Dzień dobry, cześć i czołem. Pytacie skąd się wziąłem?”

CDN…