Wchodzę. Wchodzę do bloku
popegeerowskiego, gdzie na klatce schodowej leząca psia kupa nie robi na nikim
wrażenia, a kłębiące się wokół niej muchy wydają jednostajne bzyczenie
spowodowane ekstazą smrodliwej uczty. Omijam tą/tę kupę, co by nie wdepnąć i
nie wypaskudzić swoich butów tudzież nogawek spodni zakupionych w sklepie na
promocji. Powoli poruszam się schodami do góry, uważając by nie dotknąć poręczy,
ponieważ mam nieodparte wrażenie że nie tylko to gówno jest jedynym
zmartwieniem osób dbających tu o czystość.
Nigdy nie jest dla mnie
wielkim zdziwieniem gdy staję pod drzwiami do mieszkania w takich blokach.
Zjebane, zszarzałe od brudu ujebane drzwi są jak wrota do królestwa patologii,
które rządzi się swoimi prawami w czterech ścianach. Nie pozostaje mi nic
innego jak pukać, pukać i jeszcze raz pukać w nadziei że dykta uchyli swe
czeluści a ja dostąpię łaski dostania się do przepadłych wnętrz komnat
ludzkiego upadku.
Po co tam idę?
Mieszkanie zajmuje menelka wraz z menelem. Kiedyś tam urodziło się im dwoje
dzieci które obecnie wypełniają jeden z biduli gdzieś w Polsce czekając zapewne
i wierząc że mamusia z tatusiem przyjdą i je zabiorą. Menelce z menelem tak się
wspaniale zdarzyło, że powili nowe dzieciątko i zapominając o tamtych dwóch
poprzednich zajęli się wychowywaniem swojego nowego bejbiątka. A jako że
wychowywali je dość nieporadnie na co także pracownik socjalny przymykał oko,
dzieciątko w wieku 3 lat miało wygląd półtorarocznego dzieciaka co ledwo
potrafił siedzieć na swoim wątłym tyłku nie mówiąc o samodzielnym jedzeniu czy
wołaniu potrzeb w postaci kupki czy siku.
Inny temat to jak
trafiłem do tej rodziny. Kiedyś byłem u jednej z nadzorowanych, gdzie
prowadziłem tzw. Nadzór osobisty. Wchodząc do mieszkania natknąłem się na
relatywnie młodą kobietę, najebaną jak szpadel która na mój widok zerwała się z
krzesła i spierdoliła z mieszkania. Szybko dowiedziałem się kto to był i że ma
na wychowaniu dzieciaka, więc sam sobie narobiłem roboty, następnego dnia
składając wniosek do wydziału rodzinnego w moim sadzie, by skontrolować tą
rodzinkę. Tak o to jestem u nich.
W końcu po moim intensywnym
pukaniu drzwi się otwierają. Ujrzałem znaną mi już menelkę, która trzeźwa i
odwalona w dżinsy oraz bluzkę z koronką, przywitała mnie bezzębnym uśmiechem
zapraszając do środka. W korytarzu przywitał mnie Pan Menel, podając rękę i przedstawiając
się szarmancko. Co by się dalej nie rozpisywać, Państwo menelostwo zapewniało
mnie że oni alkoholu nic a nic nie piją, żyją sobie skromnie wychowując małego
Kajtka a to że im dzieci kiedyś tam zabrano to było pomówienie i
nieporozumienie, bo raz im się zdarzyła imprezka w domu, a tu pechowo Policja
przyjechała i zabrała im dwójkę wcześniejszych dzieci. Oczywiście zapewniają
mnie że jak tylko skończą remont mieszkania to złożą wniosek do sądu by dzieci
wróciły do nich, ale teraz pieniędzy mało, farby drogie, meble trzeba wymienić
i zadłużenie za mieszkanie spłacić. Ale już, na wiosnę będą się brali za to i
znów będą szczęśliwą rodzinką.
Gadał tak menel i gadał
wkurwiając mnie swoją gadką. Szczyt wkurwienia przyszedł gdy postanowiłem
sprawdzić gdzie jest dziecko i obejrzeć go chociaż z zewnątrz. Zaprowadzony zostałem
do pokoju, gdzie w wózku dla niemowlaków, tak KURWA w wózku!!! Z podkulonymi
nogami spał trzylatek!!! Trzylatek bardzo chudy, z zawiniętym pampersem na
wątłej dupci. Nie powiem, wkurwiło mnie to niemiłosiernie i najnormalniej w świecie
zacząłem jebać patoli że przecież takie dziecko powinno mieć łóżko i tym
podobne sprawy. Finał tego był taki, że zaczeli się tłumaczyć że oni tylko
usypiają w wózku a dziecko spi na tapczanie. W domu był tylko jeden tapczan,
więc kolejna wątpliwość jak oni się w trójkę na nim mieszczą. Wtedy to Pan
Menel rzekł do mnie:
- bo ja to śpię na
fotelu, a żona z dzieckiem.
Wymyślił sobie na
poczekaniu. Pytam się dlaczego nosi pampersa. Bo dziecko mówi niewyraźnie i nie
nauczył się wołać – kolejne gówniane tłumaczenie. Pytam się czy dziecko chodzi –
próbuje, ale on taki słabiutki – matka mi tłumaczy. Pytam się i każe pokazać
czym go karmi. To prowadzą mnie do kuchni i otwierają lodówkę. Margaryna,
kawałek sera i nic więcej. Mimo że godzina popołudniowa to nie widać nawet czy
jakiś obiad jest przygotowywany.
- Co dziecko jadło na
obiad? – pytam już podniesionym głosem
- Zupę – odpowiada matka
- To gdzie ta zupa?
Gdzie nagotowana?
- Zupkę chińską –
uściśla, a mi witki opadają.
Pytam o książeczkę
zdrowia dziecka. Patolka zaczyna szukać wśród jakiś szpargałów lecz nie
znajduje. Pytam kto jest lekarzem rodzinnym. Mówi mi o lekarzu który przyjmuje
w najbliższej przychodni zdrowia. Ostatni raz była tam z dzieckiem jakiś rok
temu.
Jadę do przychodni.
Chcę ustalić dlaczego to dziecko jest takie chude i dlaczego jego rozwój jest
ewidentnie opóźniony. Za ladą wita mnie pielęgniarka której wyłuszczam w
skrócie powód mojej wizyty. I tutaj musze powiedzieć że lekarka stanęła na
wysokości zadania, zapoznała mnie z kartą zdrowia dziecka i sama przyznała, że
rzeczywiście dziecka nie widziała od roku, a już podczas ostatniej wizyty dała
wiele zaleceń rodzicom odnośnie zdrowia dziecka. Od tamtego czasu się nie
pokazali, a ona nie jest w stanie pamiętać o wszystkich pacjentach.
Napisałem w
sprawozdaniu dla sędziego, że istnieje zagrożenie życia dziecka. Zbyt dziwnie
wyglądał on w tym łóżeczku, jego skóra była szara, przeraźliwie chudy, nie
chodził, prawie nie mówił i na dodatek nie wiem jak był żywiony. Osobiście
poszedłem do sędziny i wyłuszczyłem problem. Decyzja była tylko jedna.
Jak dziecko trafiło do
pogotowia rodzinnego rozmawiałem z prowadzącą pogotowie. Powiedziała mi ze w
swojej długoletniej karierze nie miała tak zaniedbanego dziecka. Podejrzewano u
niego głuchotę, upośledzenie, miał problemy trawienne ponieważ nie był
odpowiednio odżywiany, miał jakieś przykurcze…. Nie pamiętam już szczegółów a
nawet gdyby to nie podałbym by nie zdradzić charakterystycznych szczegółów. Na
pocieszenie podam że po kilku miesiącach większość jego chorób zniknęła, nabrał
masy ciała i zaczął przypominać normalnego chłopczyka.
A patole? Żyją i mają się
dobrze. Za takie zaniedbania w Polsce nie grozi ci kara. Co najwyżej zabiorą ci
dziecko.
Brakuje mi słów...
OdpowiedzUsuńWreszcie doczekałam się kolejnej "Historii"! Przykro, że taka smutna!!! Pozdrawiam; Aneta
OdpowiedzUsuńa potem powiedzą, że to z BIEDY im się dzieci zabiera...
OdpowiedzUsuńwlos jeży się na glowie, a patole - bezkarni. Więcej mają praw - niż ich ofiary. A już najbardziej nóz się otwiera jesli chodzi o dzieci...
OdpowiedzUsuńA czemu poszedłeś do "sędziny"? Co ona może zrobić w kwestii zaniedbanych dzieci?
OdpowiedzUsuńNie lepiej było pójść do SĘDZIEGO?
Ad rem - jestem sędzią (płci żeńskiej) i niepomiernie wkurza mnie określenie "sędzina" w stosunku do sędziego - kobiety. Sędzina to żona sędziego, tak jak wojewodzina to żona wojewody, a doktorowa to żona lekarza.
Tak samo myślą wszystkie moje koleżanki. Kiedyś jeszcze dodawałyśmy, że u nas w wydziale jest tylko jedna sędzina - Dorota, bo jej mąż orzeka w karnym.
dobrze napisane i prawdziwe. Jednak za to musimy podziękować niektórym feministkom (tylko tym nawiedzonym), które żądają swoistego "feminizowania" zawodów. Dlatego mamy sędziny czy ministry (czasem przewija się takie określenie) i jeszcze kilka innych przykładów pewnie by się znalazło. Choć jestem kobietą to jednak wolę określenia niezdeformowane taką poprawnością...
Usuń@Anonimowy - nie słyszałam nigdy, żeby jakaś feministka promowała używanie słowa sędzina.
UsuńKojarzy mi raczej z prostymi ludźmi, którzy nie widzą różnicy miedzy sądem a urzędem. I dlatego tak mi się nie spodobało użycie tego słowa przez autora bloga, który pracuje w sądzie i powinien wiedzieć, jak to odbierają sędziowie.
Aaa, no i jeszcze nie wolno mówić Opieka Społeczna bo jest Pomoc Społeczna! :)
Usuńskóra mi ścierpła :((
OdpowiedzUsuńBardzo dobry blog czytalam jednym tchem, ja przez alkohol mam syna w rodzinie zastępczej,chociaż u mnie ,aż takich ekstremalnych sytuacji nie było,musialam zrozumieć,ze alkohol to nie lek na cale zło tego świata,tylko nluda,nie pije juz 1,5 roku i walcze o syna,nie łatwe jest to bo i adwokat drogi i się rozprawy ciągną,a siostra nie chce oddać bo kocha,i próbuje wszystko odwlekac.
OdpowiedzUsuńTo do takich jest adresowane 500+ :)
OdpowiedzUsuńRose...brawo za wrażliwość...na własnym punkcie
OdpowiedzUsuńKiedy czytam tego bloga to krew mnie zalewa. Ja po długim i ciężkim rozwodzie mam kuratora rodzinnego.
OdpowiedzUsuńMoi chłopcy są zadbani i uczuciowo, i fizycznie.
Człowiek się stara jak tylko może. Pracuje ciężko, dorabia do pensji.
A kurator.
Co wizytę słyszę nowe newsy na swój temat. Autorem ich jest mój były mąż alkoholik.
Doprawdy. Ja jestem rozliczana z tego, że wyjadłam dzieciom słodycze.
Natomiast to co Pan opisuje to tragedię ludzkie.
Dno dna.
Naprawdę kiedy pomyślę, że i do mnie przychodzi kurator to aż chce się wyć.