1.
Pycha
Pojęcie i
postawa człowieka, charakteryzująca się nadmierną wiarą we własną wartość i
możliwości, a także wyniosłością. Człowiek pyszny ma nadmiernie wysoką
samoocenę oraz mniemanie o sobie. Gdy jest wyniosły, towarzyszy mu zazwyczaj
agresja.
Stoję przed
masywnymi, pełnymi zdobień i okuć drzwiami bidula. Starego, przedwojennego
budynku, który od wielu lat pełni rolę Państwowego Domu Dziecka, w którym jak
sardynki w puszce ugniatane są dzieci, których rodzice okazali się po prostu
skurwysynami, powodując że ich dziecko znalazło się w tym miejscu. Za każdym
dzieckiem, a w tym bidulu jest ich osiemdziesięcioro stoi kurator, którego
Obiektywne Oczy Sądu przyczyniły się, że To dziecko znajduje się w tym miejscu
a nie w domu rodzinnym.
Udaję się do
pokoju wychowawców. Szukam Jarka, nastolatka wobec którego Sąd toczy postępowanie
o demoralizację. Gdy siadam naprzeciwko wychowawcy z parującym kubkiem kawy na
stoliku jego opinia jest jednoznaczna – umieścić go młodzieżowym Ośrodku
Wychowawczym. Jarek jest aspołeczny, zdemoralizowany, nie słucha wychowawców,
kradnie, pali papierosy… Litania, którą bez końca można wymieniać i która tak
idealnie pasuje prawie do każdego dziecka tu się znajdującego.
Oficjalnie o
dzieciach nie wypada źle mówić, bo nie wypada i już. Nieładnie jest mówić o
słabościach systemu, o wrzucaniu zdemoralizowanej młodzieży razem z
dzieciakami, nad którymi można jeszcze popracować, by osiągnęły sukces. Lecz
przeważnie nie mówimy tu o sukcesie w kontekście skończenia studiów, podjęcia
świetnie płatnej pracy, ale o sukcesie zdobycia zawodu, jakiegokolwiek. 90%
dzieci w bidulu ma rodziców – to sieroty społeczne wyrwane z objęć alkoholizmu
i degradacji emocjonalnej rodziców.
Obiektywne
Oczy Sądu musza przeprowadzić rozmowę z nieletnim. Sporządzić diagnozę osobowościowa
nieletniego, by ocenić jak mocno jest zdemoralizowany i jakie oddziaływania
trzeba podjąć by się naprawił. Lub nie. Bidul nie chce naprawy. Bidul podjął
decyzję że umieści go w Ośrodku. Przez sąd.
Jarka
tak naprawdę znam od dobrych 10 lat. To wtedy wpłynęło zawiadomienie z Ośrodka
Pomocy społecznej, że w jego rodzinie źle się dzieje. Wtedy też sąd postanowił
ograniczyć rodzicom władze rodzicielską nad nim poprzez nadzór kuratora
sadowego. Ot, kurator przychodził i sprawdzał czy dobrze zajmują się dzieckiem.
Wizyty w domu, w szkole, w Ośrodku Pomocy społecznej, tak przez 10 lat.
Dziesięć lat mówienia, sprawdzania, pouczania i kontrolowania. Dziesięć lat
pisania comiesięcznych sprawozdań do Sądu na okoliczność wykonywania władzy
rodzicielskiej. Dziesięć lat pracy za państwowe pieniądze, które w konsekwencji
przyczyniły się do tego, ze Jarek jest tu. W bidulu.
Wychowawca
szybko nudzi się tematem Jarka. Interesuje go czy nie ma szans zostać
kuratorem. Chociażby społecznym. Potrzebuje dorobić. Jak każdy w tym zawodzie.
Prowadzi mnie potem do pokoju w którym Jarek przebywa. Pokój podobny do tych w
internacie tylko ten zapach, potu, niemytego ciała. Na podłodze porozrzucane
brudne skarpety, spodnie, jakieś podkoszulki. Jarek leży na łóżku ze
słuchawkami na uszach. Słucha muzyki a telefonu. Patrzy na mnie z obojętna
miną. Zna mnie, wielokrotnie przychodziłem do jego rodziców i wielokrotnie był
świadkiem moich rozmów z nimi. Teraz przychodzę tylko i wyłącznie do niego, by
móc pomóc. Podobno.
Dopiero teraz
udaje się mi poznać prawdziwe życie Jarka. Jego punkt widzenia. Wiele spotkań,
rozmów, a także analiz akt sądowych pozwala zauważyć ogrom emocji, negatywnych
emocji których doświadczył w swoim krótkim życiu. Nie ma on żalu do sądu, nie
ma żalu do mnie, ma żal do rodziców, ze go zostawili i potraktowali jak
śmiecia. Wyrzucony, na margines społeczeństwa, gdzie miejscem życia jest bidul
wśród takich samych jak on – nie mających gdzie pójść, a zarazem czekających
choćby na krótkie odwiedziny matki czy ojca, którzy w chwilach trzeźwości
przypomnieli sobie ze maja dziecko, upchnięte w państwowej placówce jak
bezdomne psy w schronisku.
To że rodzice
go nienawidzili dotarło do niego później, o wiele później, gdy jako pozornie ukształtowany
młody nastolatek trafił do tego miejsca. Z dzieciństwa pamięta ciągłe kłótnie,
awantury, wyzwiska, gdy jako dziecko zaczął rozumieć otaczający go świat.
Dopiero później zaczął zastanawiać się, czy on naprawdę był kochany, czy
kochano go tak, jak powinni kochać szczęśliwi rodzice. Wyobraża sobie że
najszczęśliwszy był wtedy, gdy będąc małym dzieckiem leżał w kołysce a rodzice
nachylali się nad nim, robiąc te swoje dziwaczne minki i gaworząc próbują go rozśmieszyć.
Lubi marzyć o tym że śmiał się wtedy do nich, widząc ich roześmiane twarze
nachylone nad nim. RODZICE. Matka i ojciec. Ci, którzy dali mu życie by mógł
szczęśliwie dorastać w ich otoczeniu.
Jarek lubi
marzyć w jego w domu było naprawdę dobrze. Tworzy wyidealizowany obraz rodziny,
bo tak jest łatwiej. Podświadomie chce wierzyć że rodzice go kochają i zabiorą.
Liczy, że któregoś dnia po prostu przyjdzie do domu, a na stole będzie czekał
na niego obiad ugotowany przez mamę, a przeszłość szybko zostanie przez niego
zapomniana. Marzy o tym, jednak im jest dłużej w bidulu, tym bardziej boi się
ze to nie nastanie. Łapie go stres, z którym nie potrafi sobie poradzić. Lęka
się.
Im był
starszy, tym było już coraz gorzej, coraz mniej momentów, gdy uśmiechnięci rodzice
trzymali się za ręce, a on idąc niezgrabnie przodem, potykałem się o każdą
nierówność chodnika. Ale, jak sam mówi jeszcze nie było tak źle, jeszcze
potrafili się uśmiechać, przynajmniej na zewnątrz, gdy podczas spacerów i
spotkań ze znajomymi udawali, ze jest pomiędzy nimi dobrze, choć w domu potrafili
przez kilka dni nie zamienić pomiędzy sobą słowa. Pamięta jak na spacerach brał
mamę i tatę za rękę bo chciał czuć, że są blisko niego i chciał, by rodzice
także zbliżyli się do siebie. Ciche dni poprzeplatane były dniami pełnymi
awantur. Wtedy też usłyszał ze jestem bękartem, wpadką. Zapewne początkowo nie
rozumiał tego słowa, kojarzyło mi się jednak to słowa bardzo dziwnie. Przeważnie
używał go ojciec, gdy do mamy mówił, ze puściła się z jakimś innym. Nie
wiedział co znaczy puścić się, zastanawiał się czy chodzi tu o to, że gdzieś
mama się nie trzymała i upadła. Nie rozumiał….
Kolejnym nowym
słowem jakie poznał i które pamięta to skrobanka. Wiedział że można skrobać
patykiem, można robić takie fajne wydmuszki, gdy podczas świąt Wielkiej nocy
mama wyskrobywała drucikiem na jajkach różne ciekawe wzorki. Nie rozumiał tylko
czemu mówiła w kłótni z tatą, że mogła go wyskrobać? Próbował wyobrażać siebie
jako jajko wielkanocne, które mama próbuje tak przyozdobić drucikiem w różne
wzorki, kwiatuszki i szlaczki. Zastanawiał się czy to nie będzie boleć.
Gdy po raz
pierwszy poszedł do przedszkola, a miał pięć lat, nie było praktycznie dnia,
aby rodzice nie kłócili się wieczorami. Praktycznie już o wszystko. O pieniądze,
o jakieś kobiety, o niezapłacone rachunki no i o niego. Znów słyszał, że mama
żałuje że go nie wyskrobała, a tata ze nie jestem jego synem, tylko jakiegoś
innego, co ma żonę i dwójkę dzieci… Po takich kłótniach matka często zapalała
papierosa i przychodziła do pokoju sprawdzając czy śpi, ale on nie spał, udawał
z zamkniętymi oczami, by po chwili objąć ją ramieniem.
Mieszkała z
nim babcia. Bardzo kochał babcię, ale ona ciągle płakała. Płakała po każdej
kłótni taty z mamą i płakała, gdy pytał się jej co znaczy bękart. Nigdy mu nie
odpowiedziała i dopiero po czasie zrozumiał dlaczego. Kiedyś jeden raz babcia
powiedziała do jego mamy, że jak jej się nie podoba, to może zabrać dzieciaka i
się wynosić. Mama wtedy wyszła z domu i płakała. Wracała późno w nocy i kładła
się bez mycia koło niego. W sumie to babcia była fajna, dawała mu czasami
cukierki, które nosiła w kieszeni. Zawsze miała schowane miętowe dropsy i jak bardzo
ładnie ją poprosił, to swoja spracowaną ręką wyciągała cukierki, odwijała z
papierka jednego i wkładała mu do buzi. Drugiego wkładała sobie, a resztę
starannie zawijała i z powrotem chowała do kieszeni fartucha. Lubił te dropsy,
choć często oblepione były takimi farfoclami, które zawsze zbierają się na dnie
kieszeni fartucha. Potem babcia umarła. Jakiegoś raka dostała w głowie i
ostatnie co pamięta to jak wyła leżąc w domu
w łóżku. Mimo że wiedział że jest z babcią bardzo źle, to nawet się
cieszył, bo rodzice mniej się wtedy kłócili pomiędzy sobą.
W szkole do
której poszedł po ukończeniu przedszkola nauka sprawiała mu trudności. Był
często rozkojarzony, zdenerwowany, łatwo się irytował. Jak ktoś go przezywał
lub zaczepiał, od razu rzucał się na niego z pięściami. Pani mówiła że jest
agresywny, że dzieci w klasie się go boją. Ale on nie potrafił inaczej reagować
niż w ten sposób. Przecież tak nauczyli go rodzice, którzy już wtedy szarpali
się i bili, bo same słowa w kłótni nie wystarczyły. Zauważył też, że to, że
inni się go boja sprawia mu radość. Ma poczucie triumfu nad nimi, napawa go
dumą strach innych dzieci przed nim.
Pamięta że
pierwszy raz dostał porządne lanie od ojca po Komunii Świętej. Goście którzy
przyszli przynosili głównie pieniądze, które wręczali mu w kopertach. Wtedy
rodzice byli bardzo szczęśliwy. Pieczołowicie zbierali wszystkie koperty, by
móc od razu w łazience je przeliczyć. Po Komunii zapytał ich czy kupią mu
komputer, jednak powiedzieli że mają inne wydatki i nie dostanie komputera.
Następnego dnia wziął 100 złotych z kupki pieniędzy schowanej w szafce i wydał
na słodycze przez cały dzień. Wtedy gdy ojciec go bił pasem po plecach, został
nazwany złodziejem. Pamięta że od tamtego czasu, jak ojciec nie mógł czegoś
znaleźć w mieszkaniu, to zawsze go pytał czy znowu czegoś nie ukradł.
Niewyskrobany
bękart i złodziej.
CDN…