Niemoc. Słowo,
które powinniśmy używać jak najmniej. Niemoc istnieje, czai się w pokładach
naszej świadomości powodując, że czujemy się bezsilni i nie wierzymy, że
cokolwiek może odmienić los, na który czasami mamy bądź nie mamy wpływu. Gdy
zawładnie naszym umysłem, zaczynamy szukać coraz to bardziej irracjonalnych
rozwiązań, nie zważając czy są one słuszne czy nie.
Grażyna, jeśli mam
ją określić używając słów sprawozdań sądowych, używanych na potrzeby diagnozy
środowiskowej, to jest to kobieta 55-letnia, z wyuczonym zawodem pomocnik kucharza,
który zdobyła w pobliskiej szkole specjalnej. Grażyna, jak wielu z moich „klientów”
utrzymuje się z renty socjalnej, cos w granicach 500 złotych miesięcznie. Bezzębna,
zniszczona życiem i alkoholem. Grażyna to takie dziecko, duże dziecko które
urodziło sześcioro dzieci i które nie za bardzo miało sposób na ich wychowanie. Zresztą, jaki to mógłby być sposób, samemu
nie mając wzorców wychowawczych, albo te wzorce były przekazywane w oparach
alkoholu.
Grażyna miała
męża. Mąż zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, nie
opuści go już do końca życia. Zwariował, chociaż raczej nie, nie zwariował lecz
doznał wypadku, gdy będąc pijanym wracał w nocy torowiskiem do domu. Podobno to
była chwila, gdy rozpędzony towarowy uciął mu dwie nogi. Cudem go odratowali,
lecz obrażenia zrobiły z niego roślinę. Roślinę która patrzyła, oddychała i nie
mogła się poruszać. Ktoś go żałował? Raczej nie, nikt. Wszyscy życzyli mu śmierci,
a szczególnie dzieci, które spłodził ale nie potrafił ich wychować. Pił, bił i urządzał
awantury – te trzy czasowniki bezlitośnie obnażają jego charakter. Żadne słowa
wystukiwane w klawiaturę nie są w stanie określić ogromu tragedii i
spustoszenia, jakiego dokonał w życiu swoich najbliższych.
Grażyna została
sama. Z sześciorgiem dzieci. Starała się jak mogła. Jeden syn na rencie
socjalnej, którą otrzymał z powodu niepełnosprawności intelektualnej, po
uzyskaniu pełnoletniości zamieszkał u swojej dziewczyny i ich rodziców. Dziewczyna
ładna, poznałem ją osobiście. Razem z nim do szkoły specjalnej chodziła. Do
chłopaka zastrzeżeń także mieć nie można, bo pracowity, pomaga, szuka prac
dorywczych na fermach drobiu i u rolników. Jakoś ciągnie.
Drugi syn to
kawał chuja i skurwiela. Też pełnoletni. Ćpun, alkoholi, awanturnik. Grażyna
powiedziała mi, że on nie bije jej. Pozostaje mi wierzyć, choć sam jego widok i
sposób patrzenia na matkę powoduje, że mam ochotę mu przypierdolić. Cały czas z
nią mieszka, bo gdzie pójdzie.
Trzeci syn za
granicą. Podobno w Anglii, jak wszyscy wokoło. Podejrzewam ze ta Anglia to mury
najbliższego Zakładu Karnego, ale skoro tak mówią, to niech im będzie. To dla
mnie akurat nie istotne.
Czwarty syn wyszedł
na ludzi. Pracuje, ma żonę i dziecko. Samochód nawet. Zerwał kontakty z rodzina
prawie całkowicie. Grażyna pokazała mi jego zdjęcie komunijne. Tylko takie ma w
domu. Pomiętolone, brudne zdjęcie. W ogóle zdjęcia klasowe i komunijne to
jedyne pamiątki po dzieciach, które w takich rodzinach zostają. W dobie
cyfryzacji, aparatów cyfrowych, telefonów komórkowych, to jednak zdjęcie
pozostaje ostatnią pamiątką po dzieciach, które to albo już odeszły z domu
rodzinnego i żyją na własny koszt, albo zostały poumieszczane w placówkach.
Ileż to razy
byłem świadkiem, jak mamusia ma zostać pozbawiona władzy rodzicielskiej, bo
dziecko od kilku lat w rodzinie zastępczej się wychowujące, a ja w takim
przypadku często wywiad środowiskowy robię. Trzyma wtedy takie zdjęcie
komunijne lub szkolne i płacze, odgrywając swoja szopkę przede mną. Grażyna nie
płakała.
Mieszkała z
Grażyna córka. I jej dwoje dzieci malutkich, i trzecie w brzuszku. Córka skończyła
gimnazjum. Normalne, nie specjalne. Trzecie dziecko, jak to określiła w
rozmowie ze mną, „ma z takim jednym panem ze wsi”, lecz nie będzie podawać
nazwiska, żeby mu problemów nie narobić. Córeczka otrzymuje alimenty 300
złotych i nic poza tym.
I ostatnia, do
tej listy nieszczęść dopisana – Agnieszka. 16-latka, lubiąca i klejąca się do
starszych mężczyzn. Szkoła specjalna. Gimnazjum. Pocieszycielka starych
oblechów na wiejskich zabawach i dyskotekach, określana przez nich młodocianą
kurwa i szmatą, robiącą loda za piwo czy drinka. Brutalna rzeczywistość świata
patoli. Założę się, że 70-80 % dziewcząt, puszczających się na dyskotekach i idących
w krzaki z pierwszym lepszym to dziewczyny z takich rodzin. Poniżane,
niedowartościowane, biedne i patrzące na swoich rodziców z nienawiścią. Wyzute
z moralności. Pragną seksu, lepszej chwili, uniesienia. Zaspokajają potrzebę
uznania, dowartościowują się tym, że ktoś je pożąda, pragnie, wykazuje
zainteresowanie. Seks, wódka, ciąża. Młode dziewczyny już na starcie swojego
życia mają opinie dziwki i lachociąga. Labadziary.
Grażyna mieszka
w starym, kwadratowym bloku, wybudowanym dla podrzędnych pracowników PGR-u. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Wszyscy się tam
mieszczą, będąc podzielonym na pokoje, śpiąc na starych, pozarywanych wersalkach
i oglądając telewizję, drżąc by prądu nie odcięli, bo rachunki nieopłacone. W
domu bieda cały czas. Często brakuje pieniędzy. Opieka daje ile może, ale coraz
to mocniej przykręcany jest kurek z pieniędzmi, bo przecież dorosłe i mogące chociażby
dorabiać osoby są w domu. Pogłębiający się kryzys finansowy, bezsilność, naloty
pracowników socjalnych, problemy z córką, awanturujący się syn i córka z
trzecim dzieckiem w ciąży powodują, że Grażyna zaczyna pić. Początkowo dwa
piwka, potem winko beczułkę. Picie tylko chwilowo poprawia jej humor. Zaczyna jej
się zmieniać myślenie. Jak nie wypije, zaczyna nie ogarniać tego co się dzieje
wokół niej. Zauważyła, że po alkoholu lepiej funkcjonuje, jest radośniejsza,
lepiej jej się myśli. Jest tak fajnie, bezproblemowo, jak zapewne wydaje jej
się w swoim małym, ograniczonych intelektualnie móżdżku. Lecz po każdym piciu
przychodzi kac. Grażyna nienawidzi kaca, bo wtedy docierają do niej informacje,
że świat nie jest kolorowy. Że ma problemy z córką, że druga zaraz urodzi, że
pieniędzy nie ma, że ze szkoły wzywali.
Świat już nie
jest kolorowy. Jest beznadziejny, szary, mdły i przepełniony problemami. Jej mózg
nie chce problemów bo ich nie ogarnia. Jej mózg chce fałszywego złudzenia, że
wszystko może wyglądać inaczej. Znów chce być wesoła i bez zmartwień.
Grażyna będąc
trzeźwą uświadamia sobie że nie da rady. Kryzys przychodzi gdy licznik zabrali
i prąd odcięli. Tak po prostu. Pisma i wezwania do zapłaty nie zostały
uregulowane i odcięli, nie interesując się dziećmi i tym, że nie będzie
telewizji, jedynej rozrywki po alkoholu. Grażynę to załamało. Za ostatnie
pieniądze kupiła beczułkę wina która wypiła w drodze do domu i w szopie zaczęła
szukać sznura. Chciała się wieszać. Skończyć z tym marnym żywotem, jaki doświadczała.
Wypity alkohol nie spowodował, ze świat zaczął znowu być kolorowy i radosny.
Nie spowodował, że mogła z optymizmem spojrzeć na otaczającą ją rzeczywistość.
Chciała się zabić, by nie cierpieć. Nie ogarniała swoją istotą szarą tego, co
wokół niej się dzieje.
Idąc polną ścieżką
zbliżała się do zagajnika leśnego w poszukiwaniu odpowiedniej gałęzi, pewnie
zza drzew obserwowała ją kostucha. Skradała się coraz bliżej do niej, zahaczając
pewnie końcem kosy jej spódnice i podszeptując do ucha które drzewo powinna
wybrać. W ręku ściskała sznurek, jak cos, co jest jej wybawieniem i najlepszym
sposobem na rozwiązywanie problemów. Śmierć się śmiała. Czekała na nią,
wskazywała i podpowiadała utwierdzając Grażynę w przekonaniu, że wybrała
najlepsze rozwiązanie. Lecz tym razem śmierć musiała odpuścić. Znajoma wybrała
skrót do domu i niechcący znalazła się na tej samej dróżce. Grażyna wróciła do
domu.
Myślicie że śmierć
odpuściła? Nie, ona zaczaiła się na Grażynę i wyczekiwała momentu. Po tym
zdarzeniu i pomocy kilku osób, Grażyna stanęła troszkę na nogi. Córka załatwiła
podwyższenie alimentów, zasiłki rodzinne, Grażyna zaczęła uczęszczać na terapię
dla alkoholików. Cos drgnęło. Bycie trzeźwym nie było już takie straszne.
Potężne bóle
brzucha, które w ostatnim czasie dały się we znaki były już tak nie do
wytrzymania, że wezwano karetkę. Podobno lekarze nie widzieli tak
zaawansowanego raka bez diagnozy. Z przerzutami do płuc. Śmierć triumfowała,
pochylając się nad Grażyną, która leżąc na starej wersalce łapczywie łapała
powietrze w swoje chore płuca. To była kwestia tygodni, dni…
Widziałem ją. Leżącą
i dogorywającą. Już kiedyś o niej wspomniałem. Nie miała pieniędzy na leki, uśmierzała
ból lekami bez recepty. Stałem w tym pokoju i pytałem o córkę, nastolatkę która
znowu jakiś problem wywinęła w szkole. Najdziwniejsze było to, że w pokoju tym
było cicho, pomimo że w mieszkaniu było bodajże z pięć dorosłych osób i małe
dzieci. Ale było cicho nie dlatego, że starali się uszanować spokój Grażyny. Po
prostu przekraczając próg pokoju moje zmysły zaczęły postrzegać wszystko
inaczej. Skoncentrowały się na śmierci, którą czuć było w tym pokoju. To
jeszcze nie była agonia, Grażyna świadoma była, próbowała wstać mimo bólu jaki
czuła, ale patrząc na nią wiedziałem że nie da rady, że przecież umiera i jest
to kwestią najbliższych dni.
W pokoju żadnego
telewizora, żadnej książki, żadnej gazety, radia. Nic. Grażyna leżała i była
pozostawiona sama ze swoimi myślami. Nie wiem o czym myślała. Być może
koncentrowała się na bólu, żeby go nie czuć. Może zastanawiała się, jak to
będzie jak umrze. Nie wiem.
Grażyna martwiła
się o córkę, o wnuki. Czy sobie dadzą radę. Była patolką, zmarnowała swoje
życie i życie swoich dzieci, nie potrafiła dać im tego, co powinny dostać
dorastając w rodzinie jaką stworzyła. Jednak, czy ona umiała żyć inaczej? Czy potrafiła
by się zmienić. W końcu starała sobie radzić ze swoimi problemami najlepiej jak
potrafiła i jak pokazali jej wszyscy naokoło.
Zmarła dwa
tygodnie później. Niepełnoletnia córka skończyła w Domu Dziecka. Podobnie jak
wnuki. Śmierć także o sobie przypomniała, zabierając w niedługim czasie jej
męża do siebie.
To jeden z najlepszych tekstów. Mocny i dający do myślenia. Gdy człowiek czyta coś takiego to automatycznie dziękuje Bogu, że miał więcej szczęścia...
OdpowiedzUsuńFajnie się to czyta. Osadzone jest w realiach, jednak mi się troszkę nie podoba a dla czego to albo na maila jak chcesz wiedzieć albo jak się spotkamy to szerzej omówię. kane
OdpowiedzUsuńJeden ze smutniejszych, dających naprawdę do myślenia. Na swój sposób delikatny, bez tych wszystkich Twoich negatywnych emocji, które miażdżą w innych postach, gdy bluzgasz na lewo i prawo. W którym faktycznie można poczuć śmierć czającą się i cierpliwie czekającą na swoją "zdobycz".
OdpowiedzUsuńurzekła mnie twoja historia.
OdpowiedzUsuń"Czwarty syn wyszedł na ludzi. Pracuje, ma żonę i dziecko. Samochód nawet. Zerwał kontakty z rodzina prawie całkowicie." - najbardziej poruszył mnie powyższy fragment. Jesteś świadomy, że Tobie się powiodło, ale jeżeli spróbujesz pomóc swojej rodzinie, to... ściągną Cię na dno, zrujnują Twoje szczęście, niekoniecznie złośliwie. Poczucie bezsilności, tragizm.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się.
OdpowiedzUsuńNader smutna historia..wydaje mi się że gdyby na drodze Grażyny stanął ktoś mądry, odpowiedzialny jak jeszcze nie wpakowała się w dorosłe koleje swojego losu to być może jej droga by nie była tą drogą, którą kroczyła, być może jej życie zupełnie inaczej by się potoczyło, miała pecha, ponieważ nie potrafiła sama pokierować swoim życiem, intuicją, mądrością, i rozeznaniem co jest dobre, a co jest złe, co może dać jej pełnię szczęścia, a co może ją zniszczyć tak jak w końcowej fazie życia zniszczył ją rak...jej życie, i jej wybór był jak rak..
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMusisz mieć mocne wsparcie w rodzinie, skoro dajesz jeszcze radę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Szkoda, ze historia zmyslona. Toz to juz zwykle opowiadanie. Autor nie mial prawa wiedziec o czym babka mysli ze chciala sie zabic ale spotkala sasiadke.
OdpowiedzUsuńNie o to chodzilo.
A Ty Kayne jestes mega denerwujacy. Na sile probujesz zaistniec na tym blogu, ze az zal.