Tup, tup, tup,
popierdalam zgięty wpół z samochodu do jakiegoś baraku na skraju wsi, gdzie następne
tragedie ludzkie wiodą swój żywot, pogłębiając się w degrengoladzie. „Patrzę w niebo, gwiazd szukam,
przewodniczek…”, akurat Kochanowski czy inny Mickiewicz mi się przypomniał
ze swoimi stepami akermańskimi czy chuj wie jakimi. Objęcie nadzoru, bo kurwa
zmiana rejonu, i część spraw musiałem wziąć do osobistego. Zapierdalam teraz
jak głupi po wioskach i na nowo aktualizuję to co dzieje się w tych truchłach
ludzkiej bytności.
Żeby nie było, kurwa, żeby nie było
że wpierdalam się komuś w pracę. Ja wiem że każdy kurator, nawet społeczny ma
swój model pracy i swoje efekty, ale jak można kurwa pisać, że w rodzinie jest
wszystko porządku, jak pracownik socjalny na mój widok wręcz pomodlił się i
wzniósł ręce do góry z podziękowaniem, że w końcu ktoś ruszy rodzinę
Zetowskiej. Druga strona medalu to czekanie aż kurator coś zrobi, ale jak nikt się
kwapi, to w końcu ktoś musi.
Pukam do drzwi, solidnych,
metalowych albo obitych blachą. Wejście jest z boku do tego budynku, gdzie zamieszkują
chyba z 4 rodziny. Pada deszcz, późna jesień, ciemno się robi, choć to dopiero
17. Szczelniej zasłoniłem szyje kurtką, bo przenikliwe zimna wraz z kroplami
deszczu wpadało mi za kołnierz. Żadnego daszkia, nawet betonowej wylewki pod
drzwiami, nic. Buty całe ubłocone, a dopiero co kurwa samochód w środku
odkurzyłem i dywaniki letnie wypierdoliłem. Że też w tej pracy człowiek zawsze się
gdzieś upierdoli.
Walę w te drzwi,
klnąc pod nosem, bo widzę palące się światło. Ja pierdole kurwa mać, szybciej
otwierajcie bo mi zimno, a zeszyt z długopisem który w łapie trzymam coraz
bardziej przypomina mokra szmatę. Chowam go pod kurtkę i skulony na deszczu
napieprzam już z całej siły w drzwi. Ludzie, szybciej ruszcie te dupska, bo nie
uśmiecha mi się wyczekiwać na tym deszczu, aż łaskawie ktoś zechce mnie wpuścić
do swej przytulnej chatki.
Gówno. Drzwi jak
zamknięte, tak zamknięte. „Wpłynąłem na suchego….” Kurwa, znowu
ten Szopen mi w głowie łomoce. Akurat teraz jakiś wierszyk z podstawówki mi się
przypomniał. Zajebiście, kurwa, suchy ocean. Rozglądam się i wybieram podejście
pod okno. Jak zaraz zacznę walić w tą szybę, to zmarłego obudzę, a na pewno patola,
który w suchym pokoju ogląda pewnie M jak mdłości czy inne gówno telewizyjne przeznaczone
dla ludzi o intelekcie rozwielitki.
Pukam w szybę.
Nie, nie pukam, napierdalam ze złością już, bo właśnie poczułem zimną strużkę
wody spływającą mi po karku. Deszcz przybrał na sile, a ja wkurwiony stoję pod
oknem, jak jakiś patol chcący zerżnąć patolkę, ku uciesze gawiedzi z
okolicznych domów. Dobrze że ciemno się robi, to może nikt nie zauważył mnie.
Nagle w szybie
ukazuje się głowa jakiegoś dziecka, to pewnie Jaruś, lat 11, dałniątko. Tak,
dałniątko, nie obrażając ludzi z Zespołem Downa czy innymi upośledzeniami intelektualnymi.
Przykłada ten chłopczyk główkę do szyby i zasłaniając rękoma światło w niej się
odbijające, próbuje dojrzeć kto tak miło i sympatycznie napierdala późnym popołudniem
w szybkę. Spojrzałem na niego, na okularki minus 10 chyba, bo naprawdę
wyglądały jak denka od butelki i miałem ochotę stanąć tak na środku trawnika
przed tym oknem i machając rączką w gejowskim stylu krzyknąć: „Helloł, to ja” w
międzyczasie balansując lekko ciałkiem.
- Matka albo
ojciec jest?! – jednak nie było „helloł”.
Główka się
schowała i uciekła w głąb pokoju. Ja ociekający wodą, buty w błocie, zeszyt jak
szmata wygląda, żel mi spłynął z włosów. Kurator przyjechał. Za chwilę w oknie
pokazała się inna głowa.
Wystraszone
oblicze drobnej kobieciny przylgnęło do szyby podobnie jak przed chwila twarz
chłopczyka i rozpaczliwie wpatrywała się we mnie. Naprawdę rozpaczliwie, bo jej
wzrok był tak przestraszony, jakbym co najmniej ją zamordować przyszedł, albo
tak tragicznie na tym deszczu wyglądałem. Krzyczę do niej, żeby otworzyła drzwi
i mnie wpuściła, bo porozmawiać muszę. Pokiwała głową że nie otworzy.
- Otworzy pani, przecież
mówię że z sądu jestem!!! – drę się jak głupi pod tym oknem. Czemu ja kurwa tą
prace wybrałem. A dawali posadę w urzędzie za niewiele mniejsze pieniądze. Chciałeś,
to masz Kuratorze.
Głowa zniknęła w
czeluściach mieszkania a ja odwróciłem się i podążam w stronę samochodu, nie
wiedząc co myśleć o tym. Ubłocone buty chlupią w kałużach na trawie i niewiele
daje próba ominięcia ich. Otwieram samochód i spoglądam jeszcze raz w stronę
drzwi, które lekko uchyliły się i wystaje z nich głowa. Jak ten głupi zamykam
je z powrotem i nie zważając na błoto i kałuże doskakuje do drzwi, które już chciały
się ponownie zamknąć, tylko szybki chwyt za klamkę uniemożliwił to. Otworzyłem
je na oścież i zauważyłem kobietę, około 150 cm wzrostu, która w półmroku
przedpokoju czy przedsionka patrzyła na mnie ze strachem. Jej tłuste potargany
włosy opadały na ramiona. Ubrana była w stary dres, zniszczony i brudny, jakiś
fartuch. Na nogach stare, porwane, wełniane kapcie, które odkrywały
gdzieniegdzie czarną skarpetę.
- Kuratorem
jestem, nazywam się……., z Sądu – i wyciągnąłem w jej kierunku legitymację, lecz
pewnie i tak nic nie widziała, bo w ciemnościach z tej odległości nawet ja nie
dałbym rady zauważyć podpisu Prezesa Sądu Okręgowego.
Kobieta zrobiła
dwa kroki do tyłu, jako znak chyba że mnie wpuszcza. I wtedy właśnie za jej
plecami zobaczyłem 11 latka, Jarusia. Dzieciaka z Zespołem Downa. Wychylił
swoją główkę, ukazując swoje denka od butelek, uśmiechając się przy tym i
prawie że wskakując matce na barana. Zrobiłem krok w stronę przedsionka,
starając się zamknąć za sobą drzwi, bo deszcz zacinał mnie po plecach. Jaruś doskoczył
do mnie i wyciągnął rączkę.
- dzień dobry –
powiedział i trzymał wyciągnięta łapkę w moją stronę.
- dzień dobry –
podałem mu dłoń, przekładając zeszyt w drugą rękę, choć dzieciak próbował mi go
wyrwać, chciał koniecznie zobaczyć co to jest.
- Uspokój się, przestań,
to jest pana – tak co chwile niewyraźnie mówiąc, próbowała kobiecina uspokoić
syna. Odciągała go ode mnie, odwracając jego uwagę.
Całe mieszkanie
to jeden pokój, ogrzewany piecem kaflowym, stara meblościanka, dwa tapczany,
rozkładany fotel, stół typu ława. Biednie, ale akurat w pokoju czysto i w piecu
napalone. Gdzieniegdzie tylko zabawki stare i poniszczone porozrzucane. W pokoju
sznurek koło pieca, gdzie suszy się pranie. Na ścianach odchodząca płatami
farba, brudny żyrandol, pożółkła firana. Na tapczanach jakieś stare koce.
Podłoga z desek, przykryta dwoma mniejszymi dywanami, które chyba przy próbie
podniesienia, porwałyby się w rekach. Wcześniej mijałem kuchnię – kuchenka gazowa
na gaz propan-butan, koło której pusta butla stała obok. Paliło się na kuchni
opalanej drewnem, gotowała właśnie gar wody do mycia. Jakiś stary automat, pamiętający
firme Polar chyba, bo miałem w domu 20 lat temu taki, pralka Frania, stare
meble kuchenne, z płyty pilśniowej, która popuchła, wypaczając drzwiczki. Po środku
stół, nad którym zwisał żyrandol z żarówka 20 watową. Jakieś fotele, znowu ława.
Kuchnia brudna, rozpoczęte konserwy i chleb leżały na stole. Kibla ani łazienki
nie ma. Wysrać się można w szopie, w wychodku, a wysikać pewnie na progu drzwi,
wystawiając przyrodzenie przez uchylone drzwi. Naprawdę, śmierdziało przy
wejściu moczem.
Siadam w pokoju
przy ławie. Najczystsze miejsce. Naprzeciwko mnie siada kobiecina i Jaruś,
który wyrywa się, by siedzieć przy mnie. Próbuje zadawać pytania:
- jak się pani
nazywa?
- Majlrzolia
Rzetlowska – tak to mniej więcej padło w moim kierunku.
- Mariola
Zetowska?
- Tak – pokiwała
głowa.
Wtedy zobaczyłem
że nie ma zębów. W wieku 30 lat.
- Jakie ma pani
wykształcenie?
- Podlsztawowe –
odpowiedziała
- Ukończyła pani
szkolę specjalną? – przecież to widać po zachowaniu, nie da się ukryć.
- Tak – i znowu
kiwnęła głową.
- Jaki ma pani stopień
niepełnosprawności?
- Nie wiem –
odpowiedziała, zaprzeczając ponadto ruchem głowy.
Patrzę w
kserówke, gdzie mam dane rodziny. Szukam imienia chłopca.
- Kiedy Jarek się
urodził?
- Nie pamnientam
– odpowiada
- Nie pamięta
pani?
- Nie – ruch głowy
zaprzeczający.
- A mąż gdzie
jest? – no właśnie, tatuś dziecka.
- Nie wiem –
odpowiada, poruszając głową znakiem zaprzeczenia.
- Kiedy wróci?
- Nie wiem.
- sama pani
została z dzieckiem? – zadaję to pytanie bo widzę, że coraz trudniej go
upilnować. Kreci się, lata po pokoju, wyciąga jakieś zabawki, a matka w
rozmowie ze mną jakby się wyłączyła z pilnowania go. Jak kurewsko ona jest spięta
i skoncentrowana, żeby odpowiadać na moje pytanie. Jakby się bała, jakby
paraliżował ją wielki, niepojęty strach przede mną. Patrzy na mnie, swoimi
oczami i za każdą odpowiedzią jest ruch głowy: TAK, NIE - kiwa ta łapatyna i
kreci, tak jakby potrzebowała potwierdzenia, że rozumiem ją. I ten brak zębów,
spowodowany pewnie niedożywieniem, albo całkowita niedbałością o nie. Lecz co
wymagać od kobiety, która na moje oko niepełnosprawność intelektualna w stopniu
umiarkowanym posiada. Do tego syn, uszkodzony chromosom, który dopełnia obrazu
beznadziejności sytuacji.
- Mąż pracuje? –
próbuje cos jeszcze wyciągnąć od niej.
- tak.
- na czarno, dorywczo,
na umowę?
- Nie wiem.
Wstała by zabrać coś Jasiowi i po chwili znowu usiadła, lecz jest to siedzenie na „baczność”. Spięta,
wyprostowana, ręce na kolanach trzyma. Naprawdę, kurwa jebana mać, ona trzymała
ręce na kolanach jak ze mną rozmawiała. Pierwszy raz to widziałem. Wyćwiczone w
placówce specjalnej, na zajęciach pewnie w szkole życia, że jak z panią
rozmawiasz, to ręce na kolanach trzymasz. I ona robiła to samo. Ja pierdole,
wyćwiczone zwierzątko.
Sorry, drodzy
czytelnicy bloga, normalnie sorry za moje stwierdzenie, ale ona w mojej opinii nie
myślała. Jak wiele skupienia i energii musiała włożyć, by odpowiedzieć na moje
pytania. Dopiero po chwili sobie uświadomiłem, jak wiele ją kosztuje rozmowa ze
mną. Ona się mnie bała, nie wiedziała kim jestem, zastanawiała się pewnie w
swym strasznie ograniczonym niepełnosprawnością móżdżku, po jaką cholerę tu
przyszedłem i czego chcę.
Jej zniszczona
życiem twarz patrzyła na mnie oczekując kolejnych pytań. Jak odrywała ode mnie
wzrok, to tylko na chwilę, by spojrzeć na syna i skontrolować co robi. Mały był
prawie wzrostu matki, a ja wyobrażałem sobie, ile zachodu i ciężkiej pracy ona
musi wykonać, by zapanować nad jego zachowaniem.
Wstałem z
fotela, na którym już tak się zapadłem, że moja dupa dosięgała już podłogi i
narażona była na spotkanie z nieheblowanymi deskami. Ja pierdole, pomyślałem,
próbując z wysiłku wesprzeć się na oparciach drewnianych fotela, z których
jedno niebezpiecznie zachwiało się i złamało, powodując suchy trzask i boczne
moje opadniecie na lawę, która do fotela była ustawiona bokiem. Jak ja kurwa
chciałem krzyknąć „KURWA!”. Jebnąłem się bokiem o kand stołu drewnianego,
obtłukując co najmniej dwa żebra. Zacisnąłem żeby i wygramoliłem się z fotela,
klnąc w duszy na czym świat stoi i przeklinając ten dom i wszystkich na około. Próba
wyprostowania zakończyła się jeszcze większym bólem boku. Kurwa, jutro idę do kierownika
i niech mi odszkodowanie sad płaci, za jakie grzechy myślę!
Kobiecina siedzi
i patrzy na mnie. Zaraz mi zemdleje ze strachu. Wyprostowana, z rączkami na
kolanach, wpatruje się we mnie przerażonym wzrokiem. Jaruś też odłożył zabawkę,
której próbował oderwać główkę i spojrzał na mnie, rozdziawiając swoją
nienaturalna buźkę i ukazując krzywo rosnące ząbki.
- To ja już
sobie pójdę – tylko na tyle było mnie stać, trzymając się za bok i zmierzając
do wyjścia. Kobieta pozostała na swoim miejscu. Jaruś dalej urywał główkę
misiowi.
Przepraszam najmocniej, ale: Ciąg dalszy nastąpi...
bedziesz sie smarzyl w piekle za to cdn.
OdpowiedzUsuńgooner
To Jaś czy Jaruś ?:D
OdpowiedzUsuńbędziesz sie smażył w piekle za to cdn. :)
OdpowiedzUsuńRozwaliło mnie to "tup, tup, tup, popierdalam sobie" i "żel mi spłynął z włosów" ;D
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, rób to dalej. Widzę, że niektórzy czepiają się o literki, o ciemne tło. A ja się czepnę tego, że za rzadko dodajesz posty :)
Jesteś pan drugi Dostojewski, mistrz w budowaniu suspensu, chodzący po ziemi taksówkarz Scorsese. Czekam na zbiór nowel
OdpowiedzUsuńarcydiakon
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńżal mi tej kobiety, żal dziecka..osoby z niepełnosprawnością umysłową raczej dzieci mieć nie powinny no ale ona chyba nie ma aż tak dużego upośledzenia skro opiekuje się swoim dizeckiem nota bene z zespołem downa...
OdpowiedzUsuńsorry za literówki :) za szybko napisałam :)
OdpowiedzUsuńpiszesz super, nie przestawaj : )
OdpowiedzUsuńto ja taką może anegdotkę powiem. Za zespół downa wcale nie odpowiada uszkodzony chromosom tylko trisomia chromosomu 21'ego czyli że zamiast być dwa chromosomy dwudzieste pierwsze to są trzy. Koniec anegdotki :D
OdpowiedzUsuńZgadza się. Ale w konsekwencji jest to nieprawidłowa budowa chromosomu, więc nazwałem go uszkodzony :)
UsuńAkurat Anonimowy powyzej ma racje: chromosom 21 jest w porzadku, tylko jest w zbyt wielu kopiach. Nie jest "zepsuty". No chyba, ze mowimy o wersji mozajkowej tego uposledzenia genetycznego. Ale to juz miejsce na inna anegdotke. :)
UsuńA co do dziecka, to pewnie diagnoza skonczyla sie na ZD, a nikt nie pofatygowal sie o diagnoze FAZu czy RADu. Pewnie odziedziczyl tez uposledzenie po matce.
Kurde, dobre!
OdpowiedzUsuńDobre , ale jak czytalam to w pewnych miejscach ze smiechu wyrobic nie moglam. Super !
OdpowiedzUsuńśmiesznego nie ma w tym wiele po głębszym zastanowieniu. kane
Usuńwiem ale styl w ktorym jest to wszystko napisane wywolywalo u mnie smiech a nie sceny ktore sie w czyims zyciu dzieja. Wybacz jesli kogos urazilam , nie bylo to moim celem.
UsuńTo kurewskie ścierwo i inne pomyłki genetyczne, kurwy nawiedzające tego bloga. Ludzkie nieszczęście to dla nich śmiech. Szkoda, że nie ma jakiejś wojny czy rewolucji. Takimi kurwiszonami powinno się użyźniać ziemię i eksperymenty medyczne przeprowadzać.
OdpowiedzUsuńSiedzą kurwiska przy komputerach, mają wszystko co potrzebne do życia. Mają "pracę" na państwowym, lub są uniwersytutkami, dającymi nierzadko dupy swoim profesorom, w zamian za zaliczenie przedmiotu. Nigdy nie cierpiały głodu, odrzucenia, nikt je nie bił, nie gnoił. Mają ciepłą wodę, łazienkę, plazmę w pokoju.
Lektura tego bloga, to dla nich jedna z form rozrywki. Jak dobre romansidło, tylko że więcej soczystych słów.
BRZYDZĘ SIĘ WIĘKSZOŚCIĄ Z WAS!
Agaton
Agaton więcej pokory. To naprawdę pomaga żyć...
UsuńAgaton, trochę kultury.
OdpowiedzUsuńTekst świetnie napisany. Czekam na ciąg dalszy.
Zapraszamy na bloga LikeaHater.blogspot.com. Pojawiła się już pierwsza notka, w której autor (Bartek) pisze o minimalizmie w swoim życiu. Post z cyklu "Wolna niedziela". Zachęcamy do przeczytania :) http://www.likeahater.blogspot.com/2012/08/minimalizm.html
OdpowiedzUsuńGenialnie opisujesz swoją pracę! Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńNie będę po raz kolejny chwalić bo uczyniłam to w mailu do Ciebie:).
OdpowiedzUsuńBłagam jednak ,miej wzgląd na stan oczu czytających i zmień tło u kolor czcionki..Blog nie straci na jakości a mnie ocalisz wzrok:). E.
Brawa dla autora bloga, który jest naprawdę dobry i z chęcią go czytam każdego dnia :)
OdpowiedzUsuńJedyne co bym sugerowała to ponumerowanie stron. Ułatwiłoby mi to bardzo kontynuacje lektury.
Pozdrawiam.
Aleksandra
Agaton - to Ty masz rację. Ta bajka nie jest o ufoludku. To jest o kobiecie, która niesamowitym wysiłkiem radzi sobie w świcie, który jest okrutny. Dla niej wyjątkowo okrutny. Jest słabsza od innych, dodatkowo z trudnym do chowania dzieckiem. Bezsilna i świadoma tego, że wizyta kuratora może być wyrokiem - ZABIORĄ MI DZIECKO. Ta wizyta nie może przynieść nic dobrego, jest prawem lepszych do nadzorowania słabszych. Kto potrafi sobie wyobrazić, że do niego może ktoś przyjść i ocenić czy nadaje się do tego społeczeństwa i ewnentualnie zabrać mu na przykład dzieci nie uśmiechnie się ani raz w czasie czytania tego tekstu. Opowiadanie o tym domu i tej wizycie nie powinno nikogo rozbawić - kuratorze to jest bardzo zły tekst - narcyz sie pod nim podpisał.
OdpowiedzUsuńZło jest za ścianą, w klatce obok, za węgłem, w nas samych. Tekst daje do myślenia, otwiera oczy...
UsuńDroga baabciu!
OdpowiedzUsuńniewątpliwie zamiarem autora jest komentarz rzeczywistości bez nacechowania empatią, która jednak powinna należec/zależeć od/do odbiorcy.
To nie jest "zły tekst", wg mnie jedynie Pani tak odebrała.
Z szacunkiem
FungQ