Siedzę na
dyżurze. Za oknem cholernie skurwiała pogoda, bo „czasem słońce, czasem deszcz”
parafrazując tytuł jakiejś bollywoodzkiej szmiry, gdzie wszyscy tańczą w rytm
jakieś skrzeczącej muzyki. Pochylam się, produkując bezużyteczne notatki w
akta, że byłem, zadzwoniłem, skontaktowałem się, które użyteczne są głównie
podczas kontroli, gdzie do awansu mogę wykazać się swoimi dokonaniami. Awansu
nie dostaniesz za to, a co za tym większej pensji, że ludzie dobrze oceniają
twoją prace, że pomagasz nadzorowanym, że robisz więcej niż powinieneś, że masz
dobrą opinię ze względu na współprace z innymi instytucjami. Do awansu zabiorą
ci akta i będą sprawdzać terminy, czy aby o dzień się nie spóźniłeś z niczym
(choć nie ma to wpływu na nic), czy nie brakuje jednej zwrotki, itp. Ja
rozumiem, wezwanie na sprawę, sprawdzenie czy prawidłowo dostarczone, ale zwrotka
w zwykłym zawiadomieniu, jak potem jest to udokumentowane w notatkach? Bez sensu.
Ale mniejsza o to.
Przygotowałem
sobie z 10 karteczek, na których będę produkował te nieszczęsne notatki, gdy
nagle słyszę pukanie do drzwi. Odwracam głowę i ze znudzonym głosem,
spoglądając na zegarek i orientując się, że tylko kilkadziesiąt minut dzieli
mnie od końca roboty tego dnia.
- Proszę! –
krzyknąłem, modląc się w międzyczasie żeby to była szybka i wygodna sprawa, nie
angażująca moich szarych komórek, które po całym dniu czytaniu o pogiętych, a
gdzieniegdzie skurwiałych losach ludzkich nie mają ochoty na jakikolwiek
wysiłek intelektualny.
Do pokoju weszła
kobiecina, w średnim wieku, pełna zaciekłości i determinacji. Spojrzałem na nią
i wiedziałem już, że nie wyjdę o czasie. Od samych drzwi zaczęła mnie atakować takimi o
to słowami:
- Co mam zrobić,
żeby oddać dziecko?
Ale, co, kurwa?
Z początku nie ogarnąłem całej sytuacji. Wymęczone całym dniem pracy zwoje
mózgowe w istocie szarej mojego mózgu próbowały ogarnąć pierwsze zdanie, które
wypowiedziała w moją stronę. Jakie oddawanie dziecka, co to kurwa jest? W piątek
o czternastej? Pojebana jakaś czy co?
- Spokojnie,
niech pani usiądzie, wytłumaczy mi dokładnie o co chodzi. – przetarłem twarz,
przygotowując się na najgorsze. Kurwa, dlaczego właśnie pod koniec pracy, w
piątek trafiają się takie przypadki, zmuszające cię do myślenia i rozwiązywania
ludzkich problemów.
- Mój brat
pracuje za granicą. Mieszkał do tej pory z kobietą i jej dzieckiem. Od
niedawna. I wczoraj ta kobieta przyszła i zostawiła mi swojego dzieciaka, żebym
go przypilnowała, bo musi pilną sprawę załatwić. I że pod wieczór go zabierze.
A ona dzisiaj do mnie dzwoni, że jest w Niemczech!
- Zaraz, zaraz,
jeszcze raz – spojrzałem na nią pełnym braku zrozumienia wzrokiem – o ile
dobrze zrozumiałem, tamta pani, która była w konkubinacie z pani bratem,
podczas jego wyjazdu za granicę, przyszła i pozostawiła pani dziecko, a sama
wyjechała do Niemiec.
- Tak.
- No to niech
pani skontaktuje się bratem i do czasu jego przyjazdu zaopiekuje się dzieciakiem
– zaproponowałem pierwsze i najprostsze rozwiązanie – to czemu chce pani
dzieciaka oddać? Do przechowalni jakiejś?
- Pan mnie źle
zrozumiał – odpowiedziała – to nie jest dziecko mojego brata. To jej dziecko z jakimś
facetem. Dzwoniłam do brata i on odpowiedział mi ze to dziecko go nie
interesuje, bo nie jest jego, a on wróci dopiero za 3 tygodnie.
- A kontaktowała
się pani z matką? Kiedy przyjedzie? Może dzisiaj albo jutro będzie?
- Tylko ona do
mnie zadzwoniła i powiedziała że nie wie kiedy wróci i żebym zajęła się dzieckiem.
Panie, to nie moje dziecko i proszę cos z nim zrobić! Ja go nie będę utrzymywać!
W sumie, to
musze przyznać jej rację. Sam nie chciałbym być postawiony w takiej sytuacji, Obcy
dzieciak, pozostawiony pod opieką obcej osoby, a wszyscy mają na niego
wyjebane. W ogóle jest to chłopczyk, czteroletni, który chyba za bardzo nie
rozumie co dzieje się w jego otoczeniu.
Ale dobra,
trzeba działać, bo kobieta stanowczo utrzymuje, że nie chce go mieć w domu. Ustalam
jak najwięcej możliwych danych. Dane matki, do której także próbuje się dodzwonić
lecz bezskutecznie. Podobnie zresztą jak do faceta, który za granicą siedzi.
Pytam co wie o dziecku? Może jakaś rodzina tej kobiety, gdzieś mieszka w pobliżu?
Babcia dziecka, dziadek, ciotka, ktokolwiek. Nic, nic nie można ustalić. Jest
dziecko, jego imię i nazwisko i data urodzenia.
Sprawdzam w
wydziale. Może gdzieś figuruje, może była jakaś sprawa kiedyś, gdzie odnotowano
by takie nazwisko. Nic. Czarna mamba.
Spisuje notatkę.
Kontaktuje się z sędzią, żeby wydała postanowienie o umieszczenie dzieciaka w
placówce opiekuńczej. Z kobietą która do mnie przyszła ustalam, że do czasu
kiedy dziecko nie będzie od niej zabrane, to się nim zajmie. Tłumacze jej że
jest piątek, popołudnie i może być ciężko. Po namowach zgadza się na to, lecz niechętnie.
Szkoda stresu dla dzieciaka, a może w weekend matka się zjawi i nie będzie
potrzeby umieszczania? Jeszcze się łudzę.
Dziecko zostało
zabrane od kobiety w poniedziałek. Po weekendzie i umieszczone w Pogotowiu
Rodzinnym. Znalazła się babcia dziecka, która zaraz złożyła wniosek o
urlopowanie dziecka i miała starać się o rodzinę zastępczą. Z tego co wiem,
matka wróciła po kilku tygodniach, lecz obydwie pochodziły z innej właściwości terenowej
Sądu, więc nie wiem już, jak potoczyły się losy dziecka.
Dziecko jak
przedmiot. Niepotrzebna rzecz, podrzucona obcym osobom. Zastanawia mnie jedno,
jak można być tak nieczułym i nie interesować się losami swojej najbliższej
rodziny. Patolka zostawiła dzieciaka, jadąc za granicę, jej rodzice dopiero
zainteresowali się wnukiem, gdy to trafiło do placówki. Konkubent, to co że
były, kazał pozbyć się dzieciaka no i na koniec kobieta, która przychodzi do
mnie i chce żeby szybko go zabrano, bo nie będzie się nim zajmować. Zabawka,
nie warta uwagi, która się znudziła. Dla mnie to jest gorsze, niż chlejący wódę
rodzice, bo ci przynajmniej są.
No to będę pierwszy :). Genialny początek skąd ja to znam :)) Jak zwykle sytuacja specjalnie mną nie wstrząsnęła. Mi znany jest lepszy przypadek. Babka wraz z 3 dzieci w wieku ok 3,4i 5 lat przyszła do sądu i po prostu weszła do odpowiedniego wydziału, oświadczyła , że nie chce dzieci , pozostawiła je i po prostu wyszła. Była znana z imienia i nazwiska na szczęście. Dzieci do niej wróciły po jakimś niedługim czasie i obecnie ma pełnię władzy rodzicielskiej ( minęło jakieś 10 lat). To dopiero historia. kane
OdpowiedzUsuńA JA DRUGA! HISTORIA ŚCISKAJĄCA GARDŁO. BIEDNY CHŁOPCZYK: MAŁY,NIEWINNY I BEZBRONNY. LUDZIE I TO NAJBLIŻSI SERCA NIE MAJĄ. AŻ SIĘ W GŁOWIE NIE MIEŚCI. NAJGORSZA JEST W TYM WSZYSTKIM MATKA CHOĆ MATKĄ NIE POWINNA SIĘ NAZYWAĆ. NA SZCZĘŚCIE MA DZIADKÓW I MOŻE U NICH BĘDZIĘ CZUŁ SIĘ BEZPIECZNY I KOCHANY! OBY...
OdpowiedzUsuńW piątek przed końcem pracy przeważnie coś się dzieje. Tak samo w Wigilię. Koleżanka w Wigilię do 18.00 umieszczała dziecko. Acha kolacja miała być u niej, w planach miała jeszcze wcześniejsze zakupy. Od tej pory w Wigilię zawsze biorę urlop.
OdpowiedzUsuńfaktycznie patologia i brak empatii. :-( Ludzie wyjeżdżając na urlop, mają wyrzuty sumienia, że pieska muszą znajomym/rodzinie na tydzień zostawić... najbardziej żal dziecka. Kurde uzaleznilem się od tego bloga, sprawdzam codziennie czy nie ma nowych wpisów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa miejscu tej kobiety po prostu zajęłabym się dzieckiem. Nie wyobrażam sobie tego, by pozbywać się go, jak jakiegoś niepotrzebnego przedmiotu.
OdpowiedzUsuńOwszem, zapewne wybrałabym się do kuratora czy jakiejś tam instytucji, by dopytać się, co powinnam zrobić dalej, jeśli nie za bardzo bym wiedziała. Ale coś takiego jest dla mnie nie do pomyślenia...
choć jestem świadoma tego, że istnieją tacy ludzie.
Zapraszam do mnie na 2 nowe blogi
http://sub-alas.blogspot.com/
http://w-okregu-pierscieni.blogspot.com
A do pracy nie chodzisz, czy zabierałabyś dziecko ze sobą do biura przez kilka tygodni? Jakie to wszystko proste!
Usuń@Kiyami
OdpowiedzUsuńWięć wybierz się do domu dziecka, tam bedziesz miała mase anonimowych dzieci którymi będziesz mogła się zająć.
Ps. Czasami wystarczy pomyśleć, że ludzie mają własne życie (rodzine, kariere zawodowa etc) w którym nie ma miejsca na ,,podrzutki" ponad to która trzeba utrzymywać z własnej kieszeni