Jadwiga.
Akta Opm ileś na ileś (tzw. opiekuńcze) prowadzone od 2000 roku. Grube, dwa
tomy założone. Jadwiga ma 35 lat i mieszka w wynajmowanym mieszkaniu w starej
kamienicy wraz z synem, córką i wnukiem. Historia jej wyglądała tak:
Urodziła
się gdzieś koło 1977 roku. Rodzice jej nie byli patolami, zwykłe, robotnicze
małżeństwo, gdzie ojciec pracował w jakiejś fabryce, a matka kucharka w szkole
czy jakiejś innej stołówce była. Ludzie prości, uczciwi, z zasadami. Posiadali troje
dzieci, z czego najmłodsza była Jadwiga. Matka Jadwigi nie piła, ojciec, jak to
powiemy okazjonalnie, czyli w normie jak na ówczesne czasy, co tydzień lub co
dwa tygodnie nawalił się z kolegami po pracy, czasami wrócił po kilku piwach do
domu. Ale nie katował rodziny, nie wyzywał, nie bił dzieci. Ot, standard w
rodzinie robotniczej, gdzie nikt wokoło za kołnierz nie wylewa.
Jadwiga
nie sprawiała problemów wychowawczych. Uczennicą najlepsza w klasie może nie
była, ale zdawała bez problemu. Ukończyła ośmioletnia szkołę podstawową, potem
zawodówka w kierunku, a jakże, kucharza. Po skończeniu zawodówki, na początku
lat dziewięćdziesiątych zatrudniła się jako kelnerka w jakiejś pizzerii czy kebabowni,
tak dużo wtedy powstających. Jej Zycie byłoby pewne nudne i standardowo
przebiegające, gdyby nie on.
Nie
wiem, gdzie poznała Ryszarda. Był od niej 15 lat starszy, ona – niespełna 20
lat, on koło czterdziestki. Za kołnierz także nie wylewał, mieszkał w jakimś
garażu przerobionym na mieszkanie, pracował dorywczo na budowach oraz zajmował się
drobnymi kradzieżami, o czym świadczą drobne wyroki. Jadwiga, zakochana w swoim
mężczyźnie życia, zamieszkała u niego. Niewiele czasu potrzeba było, by na
świat przyszło dziecko. Potem drugie. Mieszkali w tym garażu, w którym udało im
się zrobić dwa pokoje, aneksie kuchenny i ubikację. Garaż przynależał do
warsztatu samochodowego, gdzie korzystali z prysznica dla mechaników. Odpalali właścicielowi
kilka groszy za najem tego, a on i tak był na plusie, bo stróża nie musiał na
noc najmować.
Ryszard
jak to każdy mężczyzna, musiał wypić. I pił, głównie w mieszkaniu lub na
melinach których wokoło nie brakowało. Ale pił zawsze za swoje, na dzieci
dawał, cały czas pracował. Źle nie było. Awantur też nie, jakoś czas leciał. Po
jakimś czasie, właściciel warsztatu zatrudnił go u siebie. Co prawda na
najniższa krajową i jeszcze czynsz odciągał, ale Rychu miał pilnować dobytku,
popołudniami sprzątać warsztat i zamiatać plac, dbać ogólnie o porządek. Jak
doliczyć do tego jeszcze robotę na czarno, którą miał, źle finansowo nie stali.
Jadwiga,
wychowana w dobrych warunkach, po pewnym czasie zaczęła krytyczniej na Rycha
patrzeć. Nie pracowała, dwójka dzieci, kiepskie mieszkanie. Z utęsknieniem
patrzyła na swoje rodzeństwo, gdzie brat samochód kupił, siostra z mężem
mieszkanie w bloku wynajęła. Nie wierząc w zmianę swojego losu, zaczęła szukać
pocieszenia w alkoholu. Na początku tylko setka dwie, jak Rychu poszedł do
roboty, potem coraz więcej. Jadwiga była sprytna. Zauważyła, że najlepiej jest,
jak pije od rana do południa. Potem przetrzeźwieje i nikt nawet się nie domyśli.
Najstarsze z dzieci poszło do zerówki. Kilka razy odebrała malucha na niezłym „cyku”,
ale oprócz litościwych spojrzeń, nikt się tym nie zainteresował. I pewnie by się
tak udawało, gdyby drugie dziecko nie poszło do przedszkola, a najstarszy do
szkoły.
No
cóż, według Rycha i Jadwigi, skurwiałe nauczycielki zaczęły dopierdalać się się
że dzieci brudne przychodzą do szkoły a od niej czuć alkohol. Napisały te mendy
sądu i teraz co, chcą jej władze ograniczać? Za co, kurwa, za co? Niech się
swoimi rodzinami zajmą, szmaty pierdolone, jedna z nich to sama chleje wódę i
łazi pijana, a do niej się dopierdalają! – założę się, że tak myślała, co
zresztą wynikało z opisu ze spotkaniem z kuratorem. Ona była niewinna.
Kurator
jeździł, pisał, motywował, prosił, doglądał, namawiał na leczenie. Bez efektu. Jadwiga
wiedziała swoje. Ona nie ma problemu z alkoholem. Mąż zresztą tez nie. A tak w
ogóle, to Rysiek zawsze sobie lubił wypić, i do tej pory to nie przeszkadzało,
a teraz ta kuratorka się dopierdala do niej i Rycha. Niech idzie w chuj.
Ale
Jadwiga była cwana. Wiedziała o której kuratorka przychodzi, to piła w takie
dni, kiedy na pewno nie mogła się jej spodziewać. A jak nawet ją zauważyła, to
po prostu nie otwierała, a ta niech się dobija. W końcu jej mieszkanie i tak w
ogóle ma prawo wyjść do sklepu, co nie?
Pech
był innego rodzaju. Matka Jadwigi przyszła do Sądu by powiedzieć, że córka
pije. Zbiegło się to z pismami ze szkoły, że przychodzi pod wpływem alkoholu po
dzieci. W tej sytuacji trzeba było dokładnie ustalić, co się w tym domu dzieje.
Wywiad,
kontrola, kilka nalotów i badanie alkomatem. Do tego kilka zobowiązań do
leczenia zarówno jego jak i jej, kilka rozmów dyscyplinujących, próśb,
straszenia, zgłoszenie do Gminnej Komisji Rozw. Probl. Alkoholowych, wszystko
kurwa jego mać, na nic. Uparła się szmata, że nie ma problemu z alkoholem, a
dalej ona jak i jej mąż popijali, zaniedbując dzieciaki, które czasami głodne
przychodziły do szkoły, brudne, zaniedbane, bez podręczników. W domu zdarzały się
interwencje Policji, bo Rychu już miał dość i oskarżał Jadwigę, że przez nią
dzieciaki stracą. Ogólnie chujnia coraz większa. Do tego jeszcze najstarsza
córka, poskarżyła się pedagogowi, że tata ją uderzył kijem w plecy. Trzeba cos
robić.
Nie,
drodzy czytelnicy, żaden Bidul, żaden Dom dziecka. Biorę matke Jadwigi w
obroty.
-
Zostanie pani rodziną zastępczą dla wnuków – rzucam propozycje
-
Ja?? – zdziwiona zapytała – ale nie mogę, nie mam warunków.
-
Da pani radę. Przyjadę do pani i męża i porozmawiamy. Wytłumaczę wszystko i zastanowią
się Państwo. Potem powiem jakie formalności czekają Państwa.
Nie
fatygowałem się nawet do nich. Na drugi dzień przyszli obydwoje i powiedzieli
że tak, zostaną. Rozmawiali ponadto z dwójka rodzeństwa Jadwigi i oni tez
pomogą. Wezmą na wczasy, wycieczkę, pomogą w opiece. Zajebiscie, pomyślałem.
Formalności
poszło czysto i gładko. Tyle dowodów zostało zebranych, że nie było
najmniejszych szans, aby dzieciaki nie poszły pod opiekę dziadków. Jadwiga i
Rychu trochę się powkurwiali, ale w końcu przełknęli tą pigułkę, i stwierdzili,
że w sumie to lepiej, bo są u dziadków, a babcia dostaje jeszcze na nie
pieniądze, z tytułu pełnienia funkcji rodziny zastępczej, na częściowe
utrzymanie dzieci w domu.
Minął
rok, lub dwa. Nadzór został uchylony, bo dzieci nie mieli przecież. Jadwiga
urodziła syna, ale jako że zajmowała się nim całkiem względnie, nikt nie
ograniczył jej władzy rodzicielskiej nad nim. Żyli po swojemu, mieszkając w
mieszkaniu przy warsztacie.
Jakoś
koło 2007 roku zmarł Rychu. Wtedy już dużo pił i jakaś żyłka nie wytrzymała w
głowie. Wylew i trup. Jadwiga została sama z synem w mieszkaniu. Szczęściem jej
było to, że mąż miał umowę o prace, a dzieciak dostał rentę po ojcu.
Jadwiga
po pogrzebie zrobiła coś ważnego. Zaszczepiła się, wzięła wszywkę i przysięgła
że nie będzie pić. W międzyczasie jedna z córek, będąca w rodzinie zastępczej,
zaszła w ciąże. Jadwiga wystąpiła do Sądu, by ta córka wróciła pod jej opiekę,
i taką zgodę dostała. W jednym mieszkaniu Jadwiga, jej syn i jakoś 16-17 letnia
córka w ciąży.
I
kurator z powrotem, żeby sprawdzić, czy dobrze będzie sprawować opiekę nad
dwojgiem dzieci. Najstarsza córka urodziła chłopca. Zdrowego. Ojciec dziecka
pomaga jej, płaci alimenty. Jadwiga nie pije już kilka lat, dostała prace, stała
i jest zadowolona. Jej najmłodszy syn ma rentę po ojcu, co jest dodatkowym
dochodem w rodzinie. Jadwiga zmieniła mieszkanie, wynajęła dwupokojowe
mieszkanie w kamienicy. Oczekuje na lokal socjalny, i niewiele jej już brakuje,
by taki dostać. W rodzinie zastępczej pozostała jeszcze jedna córka, ale jest z
nią w dobrym kontakcie.
Jadwiga
w rozmowie przyznaje, że przełomowym momentem była śmierć męża. Wtedy do niej
dotarło, że jeżeli czegoś nie zrobi, to skończy w rynsztoku. Tak naprawdę, to
zwróciła się o pomoc do kuratora społecznego, który wcześniej do niej
przychodził. Mimo, że nikt mu nie płacił, pomógł jej umówić wizytę u lekarza, napisać
podanie o lokal socjalny. Ponowny nadzór w rodzinie, został także powierzony
temu samemu kuratorowi i proszę mi wierzyć, Jadwiga optymistycznie patrzy na
świat, będąc trzeźwa.
35letnia babcia... Moja matka już prawie 50tka na karku a wnukach to może sobie tylko pomarzyć :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że zdarzają się też takie historie... Oby się im udało.
OdpowiedzUsuńWiesz Autorze że w moim odbiorze to jeden z pierwszych 'quasi-optymistycznych' wpisów ?
OdpowiedzUsuńHa, Happy Endy także sie tutaj zdarzają. Smutne tylko to, że jej córka urodziła dziecko, będąc dzieckiem. Ale Jadwiga trzyma się i wydaje się zadowoloną kobietą. Pozdrawiam
Usuńpatrzcie co może być happy endem
OdpowiedzUsuńjak łatwo normalsów zbajerować
takie życie wydaje im się happy endem
straszne zycie i bieda, i chlanie, i dzieci mają rodzić dzieci - wszystko wpisane w geny
ale to na szczęście nie geny - da się wyrywać dzieci byle wcześnie
tylko komu się chce brać cudze dzieci
zaklęty, przeklęty krąg
ZAPRASZAM DO MNIE:
OdpowiedzUsuńpijana-szczesciem96.blogspot.com
Co to bloga to bardzo mi się spodobał ;)
Czekam na nn ; )
Jeśli możesz informuj mnie na moim blogu :D
optymistyczny wpis :-) Mnie osobiście najbardziej rozczulił piesek z historii menelki-gruźliczki :-) blog wciąga jak diabli!
OdpowiedzUsuńSpośród tylu nieciekawych końców, ten jest rzeczywiście szczęśliwy ;)
OdpowiedzUsuńCzyli jednak ludzie potrafią jakoś wyjść z alkoholizmu... Chyba że znów wróci.
OdpowiedzUsuńBoże, w końcu jakiś pozytyw :)))))
OdpowiedzUsuńno i mnie jakoś lzej na sercu się zrobiło..:)Jest nadzieja..:)
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga systematycznie i często przy tym zastanawiam się, czy kuratorzy posiadają jakiś dostęp do pomocy psychologicznej. Coś na kształt superwizora u psychologów. Rozumiem, że ten blog spełnia podobną funkcję, takiego wentyla bezpieczeństwa.
OdpowiedzUsuńDo wykonywania tego zawodu potrzebna jest bardzo silna i stabilna psychika, ale jednocześnie nie można być pozbawionym wrażliwości. Podziwiam Cię, chyba bym tak nie potrafiła. Jak można radzić sobie z takim zajęciem i nie zwariować, nie popaść z depresję, otępienie, obojętność ? Jak wraca się po takich przeżyciach do własnego domu, rodziny, gdzie trzeba się "przestawić" na "normalność"??
Miło takie wpisy czytać. Rzadko się zdarza, ze ktoś się od patologii uwalnia i zaczyna nowe zycie, a jednak:)
OdpowiedzUsuń