To ja może też coś opowiem. Może nie z perspektywy kuratora, ale historia na czysto z ośrodka adopcyjnego.
Sytuacja sprzed kilku dobrych lat w sumie. Jak wszyscy wiemy, proces adopcyjny trochę trwa, do ośrodka zgłasza się kobieta, że chciałaby adoptować dwójkę dzieci. Chłopca i dziewczynkę. I jak szybko by się dało, najszybciej jak najlepiej. No dobra - jasne. Nikt nie lubi czekać, aż wszystkie (czasem zbędne) formalności zostaną dopełnione. Zwłaszcza, że kobitka samotna, a to, jak wiadomo, trochę słabiej niż pełna rodzina. Ale niech będzie, rozmowa, te sprawy, sprawdzi się. Chłopiec ma mieć osiem, dziewczynka dziesięć lat. Trochę dziwne wymagania, babom w ośrodku zaczyna palić się lampka. Sprawdzają, co zacz w ogóle.
Kobiecie miesiąc wcześniej zginął mąż i dwójka dzieci w wypadku. Smutna sprawa. Psycholog zaczyna drążyć sprawę, kobieta już lekko rozhisteryzowana. Nie chce być sama. No dobra, ale dzieci to nie maskotki, którymi można sobie zastąpić te zmarłe. Kobieta nalega, dobra, pracownik przyjdzie i sprawdzi dom.
W domu czeka kobieta ze swoją matką. Wszystko pięknie, o tu będą spały dzieci, mają swoje pokoje, tu się mogą uczyć, tam ogródek, tam taras, tam huśtawki. Pracownik zadowolony, ale po chwili przeżywa szok. Na biurkach leżą ciągle przedmioty należące do syna i córki tej pani. Nic nie wyrzucone, nawet jakiś obgryziony ołówek, wypełnione zeszyty. Zaczyna dociekać, dlaczego nie kupi nowych (wiadomo, książki do szkoły to droga sprawa, ale zeszyty szkolne?). Kobieta coraz bardziej znerwicowana wychodzi, pracownik naciska na babcię. A, bo ona taka nieszczęśliwa, proszę wybaczyć, ona taka zdenerwowana. Jak zdenerwowana i nieszczęśliwa, pyta pracownik, to jak ona się ma dziećmi zajmować.
Sprawdzają dane zmarłych dzieci. Tak. Chłopiec miał osiem lat, dziewczynka dziesięć. Wzywają kobietę na rozmowę. Ale przecież ona wszystko przygotowała. Ona ma wszystko zrobione. Ktoś jej tłumaczy, że to są inne dzieci. Czy obdarzy je taką samą miłością? No oczywiście, tak, tak. Wpadła w momencie, gdy powiedziała, że czeka na _powrót_ dzieci do domu. Jaki, karwasz, powrót?...
No sprawa oczywista. Dzieci nie pozwolą adoptować. Nie i już.
Czasem rodzina nie musi być patologiczna, by pojawiała się sytuacja niebezpieczna. Kobieta ewidentnie nie mogła pogodzić się ze świeżą jeszcze żałobą i obsesyjnie poszukiwała kogoś, kto pozwoli jej wypełnić pustkę. W tym wszystkim zapomniała, że przyjmuje do domu kogoś innego. Nowego. Tylko patrzeć, aż zaczęłaby nazywać dzieci imionami własnych, oczekiwać od nich tych samych zachowań, kontynuowania zeszytów... właściwie, wszystko na to wskazywało.
Ostatecznie wylądowała na leczeniu. A ośrodek aż odetchnął z ulgą, że nie przyznano. Kilkukrotnie jeszcze próbowała - w innych miastach, innych ośrodkach. Nigdzie nie przyznano jej dzieci, wszędzie scenariusz był taki sam. W jednym palnęła nawet, że czeka już na swoje dzieci. Straszne.
Inc
„Pomocną rękę należy podać tym, którzy mądrze walczą, a nie mogą dać sobie rady.” - Stanisław Grzesiuk (z książki Pięć lat kacetu) Przedstawione historie są fikcją literacką, a zbiezność ze zdarzeniami i postaciami występującymi w rzeczywistości, jest jedynie przypadkowa. Zamiarem autora nie jest w sposób negatywny przedstawianie osób objętych postepowaniem sądowym a w pracy zawodowej kieruje się ogólnie pojetym dobrem każdej jednostki.
Ach... czytałam to już wcześniej. Też muszę kiedyś zrobić post w tym temacie. Pytanie tylko kiedy ja się za to zabiorę ;P Przypadek tej kobiety był naprawdę poważny. Na wieść o śmierci swoich najbliższych doznała szoku i wręcz starała się wyprzeć faktu, że dzieci nie wrócą. Wymyśliła sobie, że będzie udawać, nawet adoptuje dzieci, a one będą należycie odgrywały swoje role. To już zaślepienie. Strach. Czuła strach. Samotność. Została sama. Nie miała dla kogo żyć. Chciała żyć. Wybrała wtedy życie w iluzji, w kłamstwie. Dobrze, że poszła na leczenie, może dzięki temu wszystkie fakty do niej dotarły...
OdpowiedzUsuńMyślę, ze ta kobieta musiała przeżyc tak silny szok, ze wyparła fakt iż jej dzieci nie żyją. Byc moze, gdyby ten fakt do niej dotarł nieco szybciej to mogłaby nie przezyć tego wstrząsu,bo szok w definicji jest reakcją obronną mózgu, aby ochronić organizm przed silnym wstrząsem (fizycznym lub psychicznym), który mógłby bardzo mocno osłabić czy nawet uśmiercić
OdpowiedzUsuńjeden z bardziej boleśniejszch wpisów. nie da się wyobrazić tragedii tej kobiety... która w ostatnim momencie nie stała się udziałem adopcyjnych dzieci.
OdpowiedzUsuń