Matulka,
mamusia, mamunia, tak dzieci określają swą rodzicielkę, mając szczęśliwe i
zadowolone dzieciństwo. Matka, stara – tak już starsze dzieci mówią o swej
rodzicielce która nie pozwala na rzeczy, które mogą robić tylko dorośli. A jak
dzieci mówią na matkę, która wybrała menelstwo i kurwienie się po tanich
winach? Mówią „kurwa, szmata” lub po prostu: ONA. Określenie matki – ONA.
Bezosobowa postać, której się wstydzą, a jednocześnie tęsknią, idealizując ją i
w rozmowach z obcymi, chwalą i opowiadają o samych zaletach „matczynej miłości”.
Zranione, niepogodzone ze swoim losem trwają w marazmie życia.
Siedząc
w swych „państwowych domach”, przez wiele lat nie mają z nią kontaktu. Przed
oczami mają obrazki z dzieciństwa, które z każdym rokiem są coraz
przyjemniejsze. Zapominają o zachlanej mordzie pijaczki, która głodziła je i
katowała, a pamiętają cukierka, który kupiła za resztę wydaną z kupionego piwa.
Przychodzi
okres, że mamusię trzeba pozbawić władzy rodzicielskiej. Ot, taka formalność
prawna, co by nie wtrącała się już w sprawy dziecka. Dla patolki to rzecz
nieistotna, ona nie istnieje już w świadomości ludzkiej, nie jest także
konsumentem, o którego trzeba zabiegać, bo żyje instynktownie: żarcie, wino,
jebanie, żarcie, wino, jebanie….. dzień za dniem, w nietrzeźwiejącej
rzeczywistości. Matrix, utrwalany winem, jabolami i innymi mózgojebami. Dno
dna.
Stoję
przed kamienicą, ze zleceniem wywiadu środowiskowego, odnośnie pozbawienia JEJ
władzy rodzicielskiej. Dużo nie naprodukowała dzieci, tylko dwoje, które mając
lat naście, powoli zapominają o jej istnieniu. Ta dwójka ma szczęście, rodzina
zastępcza, kochająca, prawdziwe dzieciństwo. Tylko ta przeszłość, kojarząca się
ze smrodem, papierosami, wódą i menelstwem. Ludzka kloaka bazująca na podstawowych
instynktach.
Klatka
odrapana. Drewniane stopnie pozapadane skrzypią pod moimi stopami. Zapach niemytego
ciała, przypomina mi smród ścierwa, rozkładającego się w słońcu od kilku dni.
Poddasze. Im wyżej, tym kurwa więcej śmierdzi. Smród jak ciepłe powietrze unosi
się do góry powodując odruch wymiotny. Nienawidzę tego. Po jednej takiej
wizycie mam dość. Wracam do domu i biorę prysznic. Ciuchy do pralki. Myje się wtedy
i czuje smród. We włosach, na ciele, w gardle. Smród ludzkiego potu w słońcu.
Przed
mieszkaniem patolki nie ma już poręczy. Pozarywane stopnie, że trzeba uważać,
żeby nogi nie złamać. Wszędzie niedopałki, butelki po beczułkach, denaturacie. Kamienica
do wyburzenia, ale kto by się tym przejmował. Gmina nie da jej mieszkania. Wszyscy
czekają aż zachleje się na śmierć. To pewnie kwestia miesięcy, może tygodni,
nie wiem…..
Staję
przed drzwiami. Dykta, z dziurami, że zaglądnąć do środka można. Odór coraz
mocniejszy, wykrzywia mi twarz rysując na niej grymas obrzydzenia. Wszystko się
lepi, przykleja do butów, powietrze jest tak ciężkie, że mam wrażenie ze
przylgnęło do mnie i wchodzi w każdy zakamarek mojego ciała powodując, że
zaczynam się dusić. Kurwa, ja pierdolę – to jedyne co mi przychodzi na myśl.
Pcham
niedomknięte drzwi i wchodzę do mieszkania. Przede mną sień. Stary fotel, z
którego wyłażą flaki w postaci gąbki. Okienko zasłonięte do połowy szmatą,
ledwo przepuszczającą promienie światła. Wszędzie śmieci, butelki, psie gówna. Zaraz
jest wejście do pokoju – zasłonięte brudną szmatą, której dotknięcie grozi
złapaniem jakiegoś syfa, którego nie wyleczysz już do końca życia. Odrapane ściany,
zmurszałe deski na podłodze, które skrzypią pod każdym twym krokiem. Jakieś
resztki mebli pod ścianą, na których kolekcja taniego wina znalazła swoje
miejsce wystawowe.
Pokój.
Jakaś
meblościanka nieokreślonego koloru. Pourywane drzwiczki, jakieś wazoniki,
butelki, puszki z niedopałkami. Znowu fotel. Brudny i śmierdzący, na którym leżał….
Pies. Mały kundelek, zabiedzony i wychudzony, podniósł swe ślepia na mój widok
i zamerdał ogonem. Nie miał siły szczekać.
Hrrrrrr,
ughrrrrr, Hrrrrrrr, ughrrrrrrrr. Odgłos z wersalki stojącej przy oknie.
Podchodzę bliżej. W panującym półmroku nie zdołałem zobaczyć z daleka że ktoś
leży. Po chrapaniu świst powietrza wydobywający się z płuc. To kobieta. Lat
około 40. Matka dwójki dzieci.
Wtedy
po raz pierwszy zobaczyłem jak wygląda człowiek, o wadze jakieś 30 kilo. Klatka
kobiety jednostajnie podnosiła się pod śmierdzącym barłogiem, którym została
przykryta. Hrrrrrr, ughrrrrr, Hrrrrrrr, ughrrrrrrrr i ten świst. Otworzyła oczy
i spojrzała na mnie. Koło niej na taborecie stała herbata. Tylko tyle. Nikogo
kto by jej pomógł, zrobił cokolwiek. Zapadnięte policzki i blade usta – trup. Żyjący
trup.
Zaczynam
z nią rozmawiać, ONA próbuje wyartykułować jakieś słowa, lecz są one co chwilę
przerywane kaszlem. Spazmy jakie spowijają jej ciało powoduje, że podskakuje na
łóżku jak piłeczka pingpongowa.
Gruźlica.
Choroba która meneli wykańcza szybciej niż wszystko inne. Choroba, która jest
dla nich nieunikniona. Choroba, którą hodują w swych wyjałowionych alkoholem
organizmach, rozsiewając i zarażając się jeden od drugiego. Choroba która
istnieje, choć wydaje się nam, że nas nie dotyczy. Gruźlica – powolna śmierć w męczarniach
duszności.
ONA
jest sama. Żaden menel jej nie pomaga. Nie ma już kolegów, przyjaciół od jabola.
Nikt nie przychodzi. Boją się. Boją się trupa który jeszcze żyje. To trup
bezużyteczny, niepotrzebny nikomu, nie napije się, nie załatwi flachy. To trup,
którym nikt się nie interesuje. Żywy trup, którego tlące się jeszcze procesy życiowe
próbują utrzymać go przy życiu. Jeszcze…..
Biorę
telefon. Pogotowie. Zaraz przyjadą. W międzyczasie próbuje jeszcze porozmawiać.
Kaszel się uspokoił, ONA wzięła łyk herbaty, usiadła nawet. Moja rozmowa jest
bardziej z grzeczności. Czy jej współczuje? Nie. Uczucia zostawiłem na
zewnątrz. Nie potrafię współczuć komuś, kto zmarnował dzieciństwo dzieciom.
Pytam
ją o dzieci. Pamięta je. Uśmiecha się nawet. Moje milutkie dzieciaczki –
przypływ matczynych uczuć, które nie są warte niczego. Wyszczane i wysrane wraz
z alkoholem, który strawił jej wnętrzności.
Spazmatyczny
kaszel znowu spowił jej ciało. Przyłożyła jakaś szmatę do ust. Krew. Dużo krwi
wypluła. Myśl jaka mi przeszła przez głowę to „prątkuje”. Spierdalam stamtąd. Wychodzę,
uciekam wręcz na sam dół. Jebana patolka – tylko tyle mi przychodzi do głowy. Mam
ją w dupie, nie chce się zarazić, niech tam sama czeka.
Instynkt
przetrwania każe mi myśleć o sobie. Przyjeżdża karetka. Pytam lekarza czy mogła
mnie w jakiś sposób zarazić. W końcu tam byłem, rozmawiałem, patrzyłem. Zaśmiał
się lekarz, młody i w porządku facet i mówi że nie. Chyba ze przez pocałunek…….
Mówię
mu co i jak. Wchodzi tam i za chwile wyłazi. On jej nie weźmie do karetki. Za czysto
ma, wysterylizowane wszystko, czyściutkie. Trupa, nawet żywego, nikt nie chce.
Wołają jakąś karetkę sanitarną. Z obrzydzeniem ją załadowali do niej i wywieźli
do szpitala dla gruźlików.
Pies.
Jedyna żywa istota która z nią została i która była świadkiem staczania się jej
na dno. Nikogo pies nie interesował. Poszedłem na górę i go zabrałem. Małe,
wystraszone kundlątko, któremu mogłem policzyć wszystkie żebra. Piesek żyje i
ma się dobrze.
I
wiecie co, najbardziej szkoda mi było psa.
PS.
ONA opuściła szpital. Żyła jeszcze
rok. Znaleziono ją martwą na poddaszu. Na szczęście nie miała już żadnego czworonożnego
świadka swej agonii.
Piesek u ciebie został?
OdpowiedzUsuńCiekawym, ile razy kąpałeś tego psa, zanim usunąłeś z niego ten tak realistycznie opisany odór ludzkiego dna.
OdpowiedzUsuńMocny materiał. Chyba najostrzejszy do tej pory...
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje rzadko spotykane, ale prawdziwe historie. Czekam na następną notkę.
OdpowiedzUsuńPS: Świetną masz pamięć, jak po takim czasie nadal wszystko pamiętasz. Ale w sumie, co tu się dziwić... takich rzeczy się nie zapomina.
Powtarzam pytanie poprzednika czy piesek u Ciebie został.
Bardzo ciekawy blog. Autor ma talent do opisywania tych okropieństw. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w ciężkiej pracy.
OdpowiedzUsuńJakbym czytał najlepszy horror Stevena Kinga...Niestety,to życie.
OdpowiedzUsuńMa Pan talent,niech Pan kontynuuje!
dzieki za opinie. Piesek u mnie nie został. Początkowo zawiozłem go do schroniska i zostawiłem. Lecz dzień później miałem spotkanie rodzinne, gdzie jeden z członków mojej rodziny mówił, że ze schroniska chce pieska adoptowac. No to juz wiecie gdzie trafił :)
OdpowiedzUsuńpamięć mam dobrą. Są miejsca które bede pamietał bardzo długo. W przeciągu mojej wieloletniej pracy, w wielu takich domach byłem kilkukrotnie i to zawsze jest niezapomniane wrażenie.
Dziękuję Ci, że zabrałeś tego psa. Trafiłam do Ciebie wczoraj i czytam wszystko jak leci, zarywając noc i lekko ignorując obowiązki służbowe. Te wpisy o dzieciach i zwierzakach doprowadzają mnie do rozpaczy, ale pisz.
UsuńJa takie rzeczy pamiętam z mojego otoczenia, bo sama się wychowałam najpierw w PGR a później w byłym, takich byłych PGRów w mojej okolicy było mnóstwo, patologii nie mniej, ludzie bez pracy, wyzuci z nadziei i uczuć. Ja miałam szczęście, bo mam cudowną rodzinę, ale wiele moich kolegów i koleżanek z podwórka i ze szkoły już nie...
Pisz i rób swoje. Dziękuję.
mocny wpis...
OdpowiedzUsuńJa chce Ci podziekowac za to, ze pamietales o tym biednym piesku. I ze go zabrales. Skoro piszesz, ze ma sie dobrze, to najwazniejsze.
Menelki mi tak jakos szkoda. Ze stoczyla sie na samo dno. To nie jest wspolczucie. Bo to bylo jej zycie. Jej sprawa. Jej wybor.
Mocne i prawdziwe do bólu. Pan jest w głębi serca wrażliwy, lecz Pan inaczej okazuje ta wrazliwość, na swój sposób. Dobrze, ze zabrał Pan pieska. Dla takich jak ONA współczucie nie ma sensu. ONA sama wybrała sobie takie życie. Ciekawi mnie kto towarzyszył JEJ w ostatniej drodze....skoro wszyscy ją opuścili.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się często...
OdpowiedzUsuńJak Ciebie ta praca zmieniła. Przeobraziła.
Kim byś był - więcej - JAKIM człowiekiem byś był na przykład urzędnikiem.
Ciekawe, czyż nie?
Nieźle piszesz chłopie. Szczerze to mógłbyś pomyśleć, żeby zebrać tę opowiadania w książkę, jak już skończysz z tą robotą. Albo wydaj książkę pod pseudonimem. Bestseller murowany.
OdpowiedzUsuńMistrz... po prostu mistrz...
OdpowiedzUsuńPoruszyło, emocje przekazane definitywnie.
A początkująca dziennikarka prosi o rady, opinie na temat swojej skromnej wobec tudzież ukazanej twórczości.
Coraz bardziej wyrabia Ci się styl. Styl, który bardzo mi się podoba - brudny, realistyczny, odrapany z ezopowego języka. Krótkie, rwane zdania, które powodują, że możemy niemalże poczuć, dotknąć opisywaną przez Ciebie rzeczywistość. Popracuj tylko trochę nad interpunkcją - i ortografią, bo takie błędy nistety też Ci się zdarzają (akurat nie w tym wpisie) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następną notkę!
Dziękuję że zabrałeś pieska :)
UsuńElla
http://resztkinadziei.blogspot.com/ - Zapraszam na nowego bloga, wyszydzającego śmieszne resztki rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńCzasem czytuję co tu piszesz i przypomina mi się mój brat. Zapił się w 2004 roku a miał tylko 48 lat. Przedtem umarł jego pies - owczarek niemiecki, umarł na raka a brat nie pozwolił go zabrać z mieszkania więc tak leżał i się rozkładał. W końcu podstępem udało mi się załatwić fachowca od utylizacji który psa zebrał łopatą z podłogi i przelał - tak właśnie przelał do pojemnika i wywiózł. Brat przeżył w tym zasmrodzonym mieszkaniu jeszcze rok - to ja go znalazłem i wezwałem odpowiednie służby a potem likwidowałem to mieszkanie - niektóre rzeczy które przechowuję jeszcze do dzisiaj śmierdzą i nie da się tego nijak wywabić. Muszę je przechowywać dopóki żyje nasza Mama - potem pewnie wyrzucę. Wśród tych rzeczy jest jego pamiętnik - nie zajrzałem do niego. Może kiedyś... Eh, życie...
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że na jakimś oddziale jak pacjentowi wyszła gruźlica, to cały personel łyknął jedną tabletkę cipronexu (antybiotyku). Może poproś rodzinnego o coś takiego?
OdpowiedzUsuńsmiejacsiezboga.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMi też po przeczytaniu tego artykułu, najbardziej szkoda było psa. Aż łzy cisną się do oczu. Kiepska sprawa, ale niestety, taka jest rzeczywistość i dobrze, że ktoś o tym pisze.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie jesteś dociekliwy, że nie doszukujesz się przyczyn, dlaczego do tego wszystkiego doszło. Interesuje mnie to. Bo przecież z czegoś musiało się to zrodzić.
Całe szczęście, że piesek został uratowany.Mnie też najbardziej zmartwił jego przyszły los, czytając Twój tekst.
UsuńLudzie są w większości odpowiedzialni za swoje życie. Ale horror zwierzętom stwarzają sami. Zwierzętom, które sobie na to niczym nie zasłużyły. Dziękuję Ci, że pomyślałeś o piesku.
Sa przypadki że staram się dociekać,a wrecz musze. Główną przyczyną sa rodziny alkoholowe pokoleniowe. z pokolenia na pokolenia popadają w alkoholizm, uzaleznienie od instytucji pomocowych, bezradnośc, dzieciczone uposledzenia. ja opisuje stan faktyczny, skutek a nie przyczyne, ale myslę, że za niedługo postaram sie opisac rodzine dwu czy trzy pokoleniową, gdzie patologia jest dziedziczona. w sumie dobry pomysł. dzięki.
OdpowiedzUsuńTakie więc bywają matki?
OdpowiedzUsuńMarinna
Niewiele jest blogów które czytałam z takim zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńGłegoko mnie poruszyło to co napisałeś. Sama mam problem z alkoholem, mimo że jestem wykształcona, mam dobrą pracę. Nie chce tak się stoczyć... Dziękuje, że pamiętałes o piesku...
OdpowiedzUsuń