Mrauuu.
Uwiązany kot na sznurku spojrzał na mnie swoimi świecącymi ślipiami, gdy
naruszyłem jego domowy mir, wchodząc z impetem do mieszkania Ireny przez drzwi,
które były otwarte na oścież. Hau. Usłyszałem głos psiaka z drugiego pokoju,
który zaniepokojony dał znać, że ktoś obcy wszedł na jego terytorium, a on
biedak zamknięty w pokoju nie mógł zareagować w inny sposób swoją psią wściekłością.
Miauuuu. Ponownie odgłos wydany przez kota przypomniał mi, ze jestem kimś, kogo
za bardzo nie oczekują w tym domu.
-
Dzień dobry – z uśmiechem na twarzy spojrzałem na najjaśniejsza
schizofreniczkę, która stojąc tyłem zmywała coś w zlewie rozchlapując wodę na
podłogę i przyległe szafki, pamiętające lata wczesnego Gierka a może i późnego
Bieruta. Myła jakieś puste pojemniczki po margarynie i innych serkach. Cały ich
rządek, pozmywany i schnący leżał na stole, dumnie prezentując swe plastikowe
wnętrzności. Po jaki chuj jej one potrzebne?
-
Dzień dobry – ponowiłem swe słowa, bo zapewne nie usłyszała mnie w szumie
płynącej wody z kranu, gdy szybkimi ruchami ściereczką wydłubywała resztki
zawartości znajdujące się w plastykowych pudełeczkach.
Nic. Zero odzewu. Jak grochem o
brudną i zagrzybioną ścianę rzucone. Stanąłem na środku kuchni i rozglądnąłem się po
pomieszczeniu. W kątach było jeszcze więcej takich pudełeczek, pod stołem też,
na wiszących szafkach także. Coś ponad setki. Po cholerę jej to?
W
swojej pracy nie raz widziałem ludzi, którzy mieli manię zbieractwa. Znoszą
wtedy najprzeróżniejszy syf do chałupy, który gnije i śmierdzi ku utrapieniu
sąsiadów i innych okolicznych mieszkańców. Jak mieszkają w domkach, to całe
podwórka są zagracone i zaśmiecone wszelkiego rodzaju złomem, i innym gównem, nie mówiąc o robactwie które legnie się potem w tym syfie. Irena jak widać wyspecjalizowała się w pojemniczkach. Plastikowych,
jednorazowych pojemniczkach, które z taką pieczołowitością szorowała w zlewie. Przynajmniej są czyste, to i nie śmierdzą.
-
Halo! – już głośniej krzyknąłem, aż Irena wzdrygnęła się i podskoczyła na
palcach do góry, wypuszczając z rak ściereczkę i kawałek jakże użytecznego dla
niej kubeczka po jogurcie. Odwróciła się w moja stronę i …..
„O
fuck…” – pomyślałem swoim super hiper inteligentnym mózgiem, a impulsy
elektryczne płynące moimi neuronami i neuroprzekaźnikami doprowadziły mnie do
intelektualnego orgazmu. „O kurwa” – mimowolny skurcz mięśni twarzy spowodował
przykurcz kącików moich ust, unosząc je, całkowicie bezwolnie i bez wpływu
mojej diabelnie silnej woli ku górze. „ O ja pierdole…” – kotłowanina myśli w
mojej czaszce osiągnęła apogeum i musiała znaleźć ujście właśnie za
pośrednictwem otworu gębowego który, jak pamiętam z lekcji biologii, był na
samym początku układu pokarmowego. Tym razem mojego układu.
Przede
mną, w pełnej okazałości stała Irena. Stała jak stała, ubrana jak zwykle, ale
wzrost aktywności mojego mózgu spowodowało co innego. Z uszu Irenki
wystawały….. poskręcane kawałki ligniny lub jakiejś chusteczki jednorazowej, kupionej zapewne na wyprzedaży w Biedronce lub innej aptece. Przekomiczny
widok.
Irena
szybkim, kocim ruchem złapała te dwa wystające z ucha cudeńka i wyciągnęła,
dopuszczając dźwięki jakie wydobywały się z moich ust do jej jakże pokręconej
głowy.
-
Dzień dobry – odpowiedziała w moją stronę, trzymając te waciki w dłoniach – nie
słyszałam jak pan wszedł.
-
Co się stało, zapalenie uszu Pani ma? – wydobyłem z siebie głos, z wielką mocą
starając się ukryć banana, który rósł na mej twarzy, a należy pamiętać że rósł
on bezwolnie, spowodowany potężną dawka impulsów elektrycznych, na które nie
miałem wpływu.
-
Nie, nie, to tylko tak… - zaczęła mówić, lecz nie dokończyła, bo z impetem do
kuchni wpadła Martynka trzymając kota na rękach. Podeszła do matki i
praktycznie rzuciła tym biednym kociakiem w jej stronę, odwracając się na
pięcie i zamykając ponownie w pokoju. Ciekawy widok, nie ma co.
-
To co z tymi uszami ma pani – ponowiłem pytanie, będąc lekko zszokowanym
widokiem jaki zastałem przed chwilą.
-
Ja po prostu muszę, tak lepiej się czuję – odpowiedziała, patrząc swym
przenikliwym spojrzeniem na moja facjatę, Az mnie ciary po plecach przeszły.
Wyglądała jak jakaś opętana, czy cholera wie co.
-
Niech pan usiądzie, zaraz wytrę – zaprosiła mnie wskazując na rozklekotane krzesło i szybkim ruchem zebrała
pojemniczki ze stołu, które schnąc tak zajebiście pięknie ociekały z wody,
robiąc na kuchennym blacie niemałe kałuże. Wrzuciła te plastiki do zlewu i
brudną szmata starła wodę z ceraty. Wyciągnąłem zeszyt i zacząłem notować.
-
Martynka się mnie nie słucha, ją chyba coś opętało – odpowiedziała na moje
pytanie, jak sobie radzi w wychowaniem córki. Kurwa jego mać, jeszcze mi tu jakiegoś
Lucyfera, który dzieci opętuje potrzeba. Dobrze że jej nikt nie opętał i do
cholery jasnej jak ja do lekarza zmusić żeby poszła się położyć. W sądzie już
leży wniosek o przymusowe badanie psychiatryczne, ale to wszystko wymaga czasu,
a ja mam go coraz mniej.
-
Jak to jest z tą Martyną, dlaczego się Pani nie słucha? – dopytuję schizolkę,
żeby choć trochę dowiedzieć się prawdy, by później zweryfikować to w rozmowie z
nastolatką.
-
Ona robi co chce, nie słucha się, straszy mnie, nie wierzy w Boga – kieruje swoją
litanię w moją stronę a ja wszystko skrupulatnie notuje w swoim kapowniku, by
nie uronić żadnego cudownie cennego słówka z jej opowieści.
-
Ale niech pani opisze jej zachowanie, wyzywa panią, bije, kłóci się… - staram się
naprowadzić Irenkę na właściwe tory, lecz słabo mi to wychodzi.
-
Ja wierze że Bóg jest sprawiedliwy, że to oceni. Martynka jest z gwałtu, on tu
przychodzi, ja się boje….
Yyyy.
Kurwa, kto, co, po co i dlaczego… Kurwa! Kto przychodzi?
-
Ale kto przychodzi? Nie rozumiem. Niech mi Pani powie kto przychodzi? –
dopytuje się coraz bardziej zdziwiony przedstawianą opowieścią – duch przychodzi,
ojciec? Kto?
-
Tak, on przychodzi. Ale ja nie pozwolę zabrać Martynki. On mnie nie nastraszy.
Martynka jest dobra. Mam w niej oparcie. Bóg mi ją dał. Ja kiedyś byłam w
sklepie, bo ja staram się oszczędnie żyć, mi starcza, ja w ogródku porobię,
kurki nakarmię, ja potem się lepiej czuje, ale Martynka tego nie zawsze
docenia, bo ja choruje, na nogę choruje, ja rentę mam na ta nogę, ale ja się modlę
i mogę pracować. Martynka do szkoły chodzi i ona dobrze się uczy…..
Słowotok.
Każde zdanie na inny temat, aż sam się pogubiłem w jej opowieści. Każde zdanie to inny watek. Szczerze, to nie chce mi się dociekać każdego słowa, jakie wypowiedziała w mojej obecności. I tak to nic nie zmieni. Powiedziałem Irenie że idę porozmawiać
z Martyna. Chce sam z nią porozmawiać, na osobności. Ta nie widzi problemu. Wchodzę
do pokoju, którego wymiary to około 12 metrów kwadratowych. Jakiś dywan, łóżka
dwa, stara meblościanka. Brak telewizora, brak komputera. Nawet radia nie ma. Martyna
siedzi ostentacyjnie rozwalona w fotelu i przegląda ulotki z pobliskiego
hipermarketu.
-
Jak ci się z matką mieszka? – zapytuję.
-
W porządku.
-
Mama skarży na ciebie, że nie słuchasz się jej?
-
Słucham.
-
Jesteś już prawie dorosła i nie ukrywam, że zachowanie mamy jest trochę dziwne.
Co ty myślisz o tym?
-
Ona zawsze taka była.
-
A pomiędzy Tobą a mama dochodzi do awantur? Wyzywacie się, kłócicie?
-
Nie, jest dobrze.
-
A były takie sytuacje że na przykład obawiałaś się mamy, że może coś ci zrobić,
albo zachowywała się w ten sposób że sobie mogłaby coś zrobić? – staram się dociec.
-
Nie.
Kurwa
jego mać. Sielsko anielsko można by powiedzieć w tym domu mlekiem i miodem
płynącym. Szukam dalej punktu zaczepienia, jak nie dziś to jutro może.
Mija
kilka dni. Z rana, jadąc do pracy mijam chałupę nadzorowanej Irenki. W sumie to
przejechałem już pod jej domem, lecz mnie tknęło. Zapewne ten duch, który opętał Martynkę i Irenę doczepił się teraz mnie i świdruje mój mózg i kłębiące się w nim myśli. Jaki był numer do Ghostbustersów? Następnym razem sobie zapiszę. Po
kilkuset metrach zawróciłem i wjechałem swoim nowiusieńkim bo 20 lat temu z
salonu odebranym samochodem na podwórko.
Zazgrzytały sprężyny od amortyzatorów na kilku dziurach, które zapewne wykopane
były przez wałęsające się wokoło psy i zatrzymałem się praktycznie pod samymi
drzwiami mieszkania. Zauważyłem że ostatnio w ogóle zrobiłem się wygodny i najchętniej
wpierdoliłbym się do mieszkania swym autem i nie wysiadając zrobił swoje, jakże
szlachetne czynności sądowe. Człowiek z wiekiem robi się wygodny. A i więcej
trzeba się nastarać, by młodszą laskę poderwać. Jeszcze trochę i zostanie mi
tylko szpanowanie kasą, której na dodatek nie mam za wiele. Starość nie radość.
Trzeba się będzie kiedyś ustatkować. Lecz jeszcze nie teraz. Za rok, albo dwa.
Wojewódzki to ja nie jestem, nie mam porsche i własnego programu w telewizji. A
tak w ogóle to pozdrawiam Panie Wojewódzki, jeśli to czytasz. Pana Krzysztofa
Ibisza też. Taaa, czytają. Niepoprawny optymista ze mnie.
Pukam
do drzwi. Nikt nie otwiera i zastanawiam się że może rzeczywiście nikogo nie
ma, gdy w oknie obok poruszyła się firanka. Może to kot, albo pies. Nie wiem. Zaglądam
przez szybę.
W
momencie gdy zbliżyłem swe oczęta do szyby, zasłaniając ręka odbijające światło
słoneczne, oczom moim ukazała się facjata Martyny, zerkająca przez pożółkłą
firankę.
-
Otwórz Martyna.
Otworzyła
drzwi a ja wszedłem do środka.
-
Jest mama?
-
Nie ma, gdzieś poszła i nie wróciła.
-
Tak wcześnie wyszła?
-
Od wczoraj jej nie ma.
-
Jak to od wczoraj? Sama jesteś?
-
Tak.
-
Ale jak, jak długo sama jesteś?
-
Od wczoraj rano.
-
I nikomu nie powiedziałaś że Twojej mamy nie ma?
-
Nie, ona czasami tak wychodzi i wraca na drugi dzień.
Oczywiście,
do tego przyszły pytania o telefon do matki, czy ma jakąś rodzinę, czy ma do
nich telefony, itp. Cały uradowany poleciałem w te pędy do sądu, każąc
nastolatce czekać w domu, jakby mamusia wróciła. Szybko notatka że dzieciak bez
opieki, pozostawiony w domu od wczoraj, nikt się nim nie interesuje, itp. W międzyczasie
telefon do OPS. Sędzia wydaje postanowienie by w trybie pilnym umieścić
dzieciaka w placówce, lecz OPS znajduje ciotkę i wujka, którzy zabierają nastolatkę
do siebie, dzięki czemu unika ona bidula.
I
tak drodzy czytelnicy, zakończyła się historia z Ireną i jej schizofrenią. Z
tego co wiem, Irena trafiła w końcu do psychiatryka, po jego opuszczeniu
chciała by Martynka wróciła do niej, lecz jej córka wystarczająco zadomowiła się w nowym domku. Wolała
zostać u swojego wujostwa.
A co się dziwić? Skoro miała z wujostwem lepiej, to chyba oczywiste, że nie chciała wracać do matki, która nie ma nic do zaoferowania, po za chorobliwym fanatyzmem religijnym. Po za tym dziewczyna jest prawie dorosła, więc chyba ma prawo decydować.
OdpowiedzUsuńhttp://pi-razy-drzwi.blogspot.com/
może się młodej uda, w co niestety wątpię
OdpowiedzUsuńtakie coś zostanie w jej psychice całe życie
no i po co to było... ??
OdpowiedzUsuńOdetchnąłem, bo spodziewałem się, że opowieść skończy się smutno, tzn. matka zaciuka córkę za to, że ta w jej mniemaniu skumała się z diabłem, czy coś w tym rodzaju. Niestety znam tego typu przypadki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHmm, z jednej strony dziewczyna prawie dorosła, a z drugiej wielkie aj waj, że została na jeden dzień bez opieki. Oczywiście rozumiem, że w tej sytuacji był to tylko pretekst, żeby wyrwać ją z patologicznego domu i jednocześnie zmusić matkę do podjęcia leczenia. Jednak trochę dziwi mnie, że taki incydent wystarczył, by umieścić dziewczynę z dala od matki. Dziwne to jest.
OdpowiedzUsuńA nie przyszło ci do głowy, że ten incydent był poprzedzony pasmem innych "incydentów", o których szanowny autor tego szacownego bloga pisał w trzech już odcinkach?
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj drugie zdanie anonimowego z 15:31, to zrozumiesz, że przyszła jemu taka myśl do głowy.
UsuńNajłatwiej uczepić się jednego słowa i krytykować.
Właśnie za chińskiego boga nie wiedziałem, czemu się dziwił (w zdaniu trzecim a nie drugim), jeśli w zdaniach pierwszym i drugim sam sobie wytłumaczył jakie były podstawy. I do teraz nie wiem. Może to jakiś z tych, co jest za a nawet przeciw?
UsuńDobrze dla dziewczyny, oby wyszła na prostą, przy matce z problemami psychicznymi, łatwo o własną schize
OdpowiedzUsuńJoanna
Świetny wpis.
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga.
http://poradniknpm.blogspot.com/search/label/prokurator
pozdrawiam
Ja tez mieszkałam z matka co sie pochorowała na cos podobnego jak byłam w 8 klasie szk. podstawowej... Ona sie leczyla potem, ale w czasie jej choroby tzn jak sie pogarszalo jej byla b trudna, krzyczała po nocy, gadała od rzeczy... W wieku 14 lat juz sama robiłam obiad, zakupy, uczyłam się, miałam swiadectwo z paskiem, wiele zainteresowań... na szczescie warunki mielismy b dobre, i pieniedzy tez starczalo bo miałam na własny uzytek rente po ojcu... w sumie to jak matka byla kiedys w szpitalu, to w tym wieku 14 lat mieszkałam miesiac sama... Dzieki Bogu ze zaden nawiedzony idiota nei zabrał mnie do jakiegos przytułka, bo wiem ze nie zniosłabym czegos takiego... radziłam sobie zupelnie dobrze, prawo jest chore i dyskryminujace te choroby, a tych wszystkich ludzi co pracuja jako kuratorzy to powinno sie porzadnie przetrzepac, mam nadzieje ze tez sie pochoruja i ktos przyjdize i wyczai moment za płotem jak wyjda na 5 minut po papierosy, i zabierze im dziecko
OdpowiedzUsuńNie wszyscy jednak tak świetnie radzą sobie z chorobą, nie wszyscy maja pieniądze , nie wszyscy przeżywają to jak mają 14 lat są też młodsi, czy wtedy dziecko tez ma zostać samo- taki np 7 latek ? Cieszy mnie Pani wpis bo ukazuje inna stronę tego samego problemu, jednak obrażanie kuratorów takimi wpisami nie prowadzi chyba do niczego dobrego -troszkę się pani zagalopowała. Proszę poczytać więcej opowiadań i jeszcze raz to opowiadanie i użyć troszkę więcej wyobraźni , każda sytuacja jest inna- pani była ok tu opisana nie bardzo . kane
UsuńNie wiem ile ma Pani lat i kiedy mieszkała Pani przez miesiąc sama, ale ktos kto dopuścił do takiego stanu rzeczy, powinien ponieśc konsekwencje. Zastanawia mnie, dlaczego nikt z rodziny nie pomagał Pani w okresie, gdy była Pani dzieckiem? (a moze pomagał, tylko nie ujęła tego Pani)? Jak można pozwolić, by dziewczynka (tak, 14 lat to dziewczynka) przez miesiąc sama mieszkała? Prawo mówi jasno - przed ukonczeniem 18 roku zycia osoba nie może sama o sobie w pełni stanowić i musi mieć zapewniona opieke osoby dorosłej. Usprawiedliwianie takiego stanu rzeczy jest nie na miejscu.
UsuńJa mysle ze takich osób, tzn powiedzmy przedwczesnie samodzielnych jest masa, ale nie rozumiem dlaczego prawo na siłe robi z ludzi jakies uposledzone istoty... Przeciez jesli ma sie rozsadek to w wieku nastu lat mozna bez problemu poradzic sobie samemu... Nic w tym patologicznego, przynajmniej dla mnie... Co powiecie na 16- letnia Jessice Watson, która w tym wieku samotnie opłyneła jachtem swiat? Wg was powinien ja zgarnac na drugi dzien rejsu kurator, a rodzicom odebrac prawa? Buachachachacha... Swoja droga ciekawe jak ten rejs wyglądał od strony prawa...
UsuńMoja sytuacja nie byla ok, tez sie nameczyłam przez matke, ale wiem ze jakby ktos mnie zabral do jakiegos sierocińca to po prostu nie wytrzymałabym i byloby jeszcze sto razy gorzej... Ja w ogóle nie widze co w tej opisywanej tu sytuacji było takiego strasznego, dziewczyna sie dobrze uczyła, i nie skarzyła na matke... A ze na koniec jej się udało fuksem to miała szczescie w nieszczesciu... Ja widze wiecej złego niz dobrego w tej pracy kuratorów/sądów, w tym wpieprzaniu sie na siłe w zycie innych. Oczywiscie co innego, jak dziecko samo występuje i prosi o pomoc... Wiele dzieci ma rozsadek i moze sobie zupełnie dobrze radzic w takich sytuacjach, że potrafi pod nawet dłuzsza nieobecnosc rodzica dac z wszystkim radę..
OdpowiedzUsuńOdpowiem tylko tyle. Matka chora na schizofrenię, widząca w dziecku zło. Kto poniesie odpowiedzialnośc, gdyby zrobiła córce krzywdę? Idąc tym tokiem rozumowania, po co umieszczac dzieci, dajmy na to po 14 roku życia w bidulach, które wychowywane sa w melinach i doświadczaja przemocy. One tez nie skarżą na rodziców a wielokrotnie cos do jedzenia sobie skombinują. Praca kuratora polega tez na przewidywaniu niebezpieczeństw i zapobieganiu im, nawet w tak drastyczny dla Ciebie sposób. Pozdrawiam
UsuńNo nie przemawia do mnie kompletnie to rozumowanie, kryja sie z tym uprzedzenia plus kompletne domysły. Kobieta moze i chora, ale agresji nie przejawiała... Wg statystyk najbardziej neibezpieczni są alkoholicy i ludzi z depresja, a schizofrenicy sa mniej grozni... a tak na serio to podobno nie ma zdrowych ludzi, tylko niezdiagnozowani... Dzieci doswiadczajace przemocy to przeciez co innego, tu przemocy nie było... Ludzie nie znaja i nie rozumieja tych chorób i sie boja, tak samo jak wiele osób sie boi np. psów i myslą, że jak jeden kogos ugryzł to kazdy jest nieprzewidywalny... i sie rzuci na człowieka bez powodu... potencjalnie niebezpieczny jest kazdy człowiek chodzacy po ulicy, a zakładanie, ze ktos jest niebezpieczny tylko z faktu choroby to totalny absurd
UsuńDo mnie, przedmowco,, nie przemawia Twoja indolencja. Rozumiem, ze nie jestes w stanie pojąc, ze nie chodzi o ew agresje fizyczna. Takze nie dotarło w ogole, ze dziecko, będąc zdane na wyłączna opiekę ze strony kogos, kto nie ma kontaktu z rzeczywistoscia, moze nie miec zapewnionego poczucia bezpieczenstwa, itp. Szkoda. Nikt nie zakłada, że ktos jest niebezpieczny jedynie z powodu choroby - czyzby Twoje niedomagania psychiczne Cię ubodły i wyzwoliły takie emocje?
UsuńNie rozumiem osób, które psioczą na to, że Kurator skierował córkę do rodziny, zamiast pozwolić na to, żeby zostawić ją z chorą mamuśką.
OdpowiedzUsuńKobieta na tyle zaburzona równie dobrze mogła w amoku wziąć siekierę i ganiać w nocy za córą wokół domu, bo "Bóg tak chce, wypędzę z niego złego ducha". I co? I wtedy wszyscy by psioczyli, że kurator nic nie zrobił, jak mógł, przecież to jego praca. Irytuje mnie tego typu "polaczkowatość" - krzyki o to, że rodzina powinna radzić sobie sama, że nie wolno jej rozbijać, że to tragedia odbierać dziecko matce. Że co z tego, że sąsiad bije żonę, że Kowalski alkoholik i dzieci głodne. Nic nie jest problemem, póki nie było tragedii. A jak z matki żadna matka (poza kwestią biologiczną), albo po prostu nie jest zdolna do bycia matką, to co?
Choroba psychiczna to nie przelewki.
choroba nieleczona i brak świadomości to nie przelewki - kobieta jest niestety prawnie odpowiedzialna za to dziecko - a nie ma zadnego kontaktu z rzeczywistoscia.
OdpowiedzUsuń