Usamodzielniające się
wychowanki z Domu Dziecka. Te mądrzejsze, wiedzące czego pragną w życiu
większych problemów nie mają. Jak nie znajdują chłopaka, w którym bardzo szybko
się zakochują, fundując mu dziecko, to kończą szkoły, wynajmują pokoje,
stancje, ewentualnie idą do mieszkań przejściowych i….. znajdują chłopka z
którym starają się być szczęśliwe rodząc mu w niedalekiej przyszłości dziecko.
Są też takie które wracają do skurwiałego miejsca gdzie się wychowywały i
powielają swój los patologicznych mamusiek i tatusiów, będąc znowu klientami
Sądu, Pomocy Społecznej a ich potomstwo niejednokrotnie jak i one kończy w
Bidulu. No tak, powiemy, same są kowalem swojego losu. Czy do końca?
Katarzyna ukończyła
szkołę specjalną. Podstawówkę, gimnazjum i szkołę zawodową przyuczająca do
pomocy kucharza. Kurwa, jak to państwie zajebiście dba o ludzi, kształcąc w
jednej tylko gminie co najmniej 40 pomocników kucharza co roku i wypuszczając
ich na rynek przed żadnego konkretnego wsparcia, nie licząc się z tym, że są to
osoby z niepełnosprawnością intelektualna. W każdym bądź razie, Katarzyna ukończyła
z bólami taką specjalną szkołę zawodową, nie wyróżniając się w tej placówce niczym
innym jak głupotą wrodzoną, objawiającą się paleniem fajek, popijaniem piwa i
odpierdalaniem pomysłów typu podpalenie firanek na oknie bo podobno „zajebiście
się palą”. Trzymając dyplom w ręku na zakończenie roku szkolnego i uśmiechając się
cierpko zaczynała swój start w dorosłe życie, które wcale nie rysowało się kolorowo.
Wrócić gdzie nie miała, bo ojciec już od dawna glebę gryzie, topiąc się po
pijaku w pobliskiej rzece, matka znalazła sobie nowego meliniarza, który razem
z nią chleje i napierdala ją gdzie wlezie, lecz ona zaślepiona miłością i
brakiem miejsca zamieszkania trwa w swej spełnionej bezgranicznie miłości.
Stanęła więc Katarzyna w
obliczu dorosłości, bo Bidul nie mógł jej dłużej utrzymywać, bo kolejkach
chętnych na jej miejsce stawała się coraz dłuższa, a i koszty dla urzędników
niebezpiecznie rosły. Za część wyprawki, jaka dostała na usamodzielnienie, bo
państwo nasze hojne jest, przyznając 5 tysięcy złotych, wynajęto jej pokoik w
jakiejś pakamerze, gdzie miała podjąć już samodzielne życie. I je podjęła, zamieszkując
w pomieszczeniu 3 na 4 metry, z aneksem kuchennym i kibelkiem, plącąc kilkaset
złotych miesięcznie i mając opłacony czynsz za pół roku z góry.
Ale życie dla takiej Katarzyny
nie ułoży się pomyśli. Nie znajdzie księcia z bajki na białym rumaku, który nie
porwie jej ku krainie szczęśliwości. Księcia znalazła – meliniarza starszego o
około 10 lat, który zmajstrowawszy jej dzieciaka, zabrał ja i resztę pieniędzy do
pokoju, który on wynajmował, a który mieścił się w chacie na skraju wsi,
zajmowanej przez trzech innych facetów, którzy znani są z okolicy z tego że chleją
i nie trzeźwieją praktycznie codziennie. W międzyczasie, kiedy tak sobie
pomieszkiwała, narażając się na cięgi ze strony swojego ukochanego mężczyzny i będąc
obiektem obmacywania przez pijanych meneli, którzy nie raz na jej widok kutasa
ze spodni wyjmowali, siląc się na żarty żeby im „obciągnęła”, bo w końcu
mieszka z nimi i powinna im usługiwać w każdej sferze ich skurwiałego życia,
Katarzyna nasza poczęła na świat dziewczynkę, o dziwo zdrową i dobrze się
rozwijającą. Co prawda menelom nie w smak był bachor w ich mieszkaniu, który
darł się w niebogłosy i przeszkadzał spać po pijackich melanżach, ale kasę im
płacili i na wina było, więc znosili to z coraz mniejszą cierpliwością.
Katarzyna pieniędzy nie miała. Skierowała swoje kroki do pomocy społecznej, która podczas wywiadu stwierdziła, ze dziecko co prawda odżywiane jest prawidłowo, ale ona sama wpierdol od swojego ukochanego dostaje z systematycznością losowań toto lotka. Ponadto dzieciak, pomimo że mały, to świadkiem jest libacji alkoholowych trzech obleśnych meneli i jej konkubenta, któremu co trzeba przyznać, podejmuje jakieś prace dorywcze. Ośrodek Pomocy Społecznej, po przyznaniu dofinansowania na jedzenie i środki higieniczne dla maluszka, zawiadomił Sąd, że tam jest źle. Bardzo źle. W konsekwencji zawiadomienie wylądowało na moim biurku z zarządzeniem, abym sprawdził, ocenił i napisał jak to wygląda i co dalej z naszą bohaterką należy zrobić. Termin na wywiad krótki, i długo się nie zastanawiając, pojechałem odwiedzić nasza Katarzynę.
Chałupka, jaka zastałem na miejscu, to nie przymierzając wyglądała jak chatka na kurzej stópce. Siedem kurwa jebanych nieszczęść. Co prawda dom murowany, z czerwonej cegły, przedwojenny, lecz dach wyglądał jakby miał się zarwać pod naporem obrośniętej mchem dachówki. Okna drewniane i zmurszałe, tak zasyfione, że pewnie żaden promyk światła tam od dawna nie zaglądał. W niektórych to nawet resztki starych zasłon wisiały.
Stanąłem na podwórku, które porośnięte chwastami było składowiskiem wszelkiego rodzaju śmieci. Podejrzewam że menele ściągali od rolników bezużyteczny złom, by potem go na flachę sprzedawać. Żadnej kury, żadnego królika, żadnego ogródka, co by sobie samemu choć do żarcia coś wyhodować. Nic kurwa, nic, nieroby jebane, żyjące tylko z tego co wyszarpią z opieki, dorobią gdzieś na wiosce lub sprzedadzą wyżebrany złom. Aha, no i jeszcze przepiją to, co niby na czynsz dostaną od Katarzyny i jej równie pojebanego faceta.
Po pukaniu, otwiera mi drzwi facet. Jeden z meneli, u którego nasza kochana rodzinka wynajmuje mieszkanie, a raczej pokoik, do którego trzeba przejść przez sam środek „pokoju stołowego”, który pełnił funkcje głównej meliny tego przybytku. Trudno opisać, co tam zastałem w tym pokoju po wejściu, ale w moje oczy rzuciło się wyro, rozłożone i zakryte szmatami. Obok stół zastawiony jakimiś brudnymi szklankami, pod stołem skończona flaszka po jakimś tanim mózgojebie na siarce pędzonym. Menel wskazuje mi następne drzwi. Niezadowolony że ktoś z sądu przylazł do jego wspaniałej rezydencji, tak okazale się prezentującej. Skierowałem kroki do wskazanych drzwi, spoglądając pod nogi, by nie wdepnąć w stojące puszki po konserwach, służące za popielniczki.
Bez pukanie wchodzę do pokoju zajmowanego przez Katarzyne. Siedziała nad stołem i kręciła papierosy. Znaczy, pakowała tytoń do zakupionych fifek. Tak patole radzą sobie z drogimi fajkami na rynku. Paczka najtańszego tytoniu, paczka gilz i nabijanie w wolnych chwilach. W pokoju Az siwo było od taniego, śmierdzącego i gryzącego dymu. Pokój ten jednakże wyglądał lepiej niż ten pierwszy, była tam jakaś meblościanka, dywan, lepsze i czyściejsze łóżko do spania. Widać też było kobiecą rękę. W tym wszystkim, w łóżeczku leżała mała córeczka, która rozglądała się na boki, przyzwyczajona widać do zapachu tytoniu.
- Dzień dobry Katarzyno
– wypaliłem do niej bezpośrednio na TY. Znam ją jeszcze z Bidula, więc nie będę
się silił na Pani.
Aż się zakrztusiła,
zaciąganym papierosem na mój widok.
- Dzień dobry –
odpowiedziała zdziwiona moim nagłym pojawieniem się – ale co Pan tu robi?
Przedstawiłem jej pokrótce pismo z Pomocy społecznej, zlecenie wywiadu środowiskowego przez Sąd i takie tam. Wytłumaczyłem jej jakie są zarzuty co do sprawowanej opieki i co musze ustalić. Wypytuje o dochody, o faceta z którym mieszka, z czego się utrzymują i takie tam. Pytam o dzieciaka, czy zdrowy.
- Zdrowy- odpowiada –
ale trochę kaszle.
- Byłaś z nim u
lekarza?
- Jeszcze nie.
No i musiałem ją trochę
zjebac. Tak po ojcowsku powiedziałem jej że ma zapierdzielać do lekarza, bo to
nie są żarty. Zażądałem książeczki zdrowia, by sprawdzić szczepienia i wizyty
małej u lekarza. Przeoczony był ostatni termin szczepienia.
Pogadałem z nią jeszcze
chwile, powiedziałem co musi zrobić, aby nie było nieprawidłowości. Przyznać jednak
trzeba, że dziecko ubranka, środki higieniczne miało.
Pogadałem z sołtysem, sąsiadami. Jest tam krótko mówiąc meta i melina, a dzieciak nie powinien tam siedzieć. Konkubent ja napierdala, bo tez podobno wkurwia go dzieciak, tym bardziej że podejrzewa ze nie on jest jego ojcem i nie uznał ojcostwa. Popierdolone na maksa.
Tak oto, zaczęła się
moja przygoda z Katarzyną. O jej dalszych losach napiszę w kolejnym poście.
Pięć dni bez wpisu już się martwić zacząłem. Czytam bloga od pierwszych godzin umieszczenia pierwszego postu. Czekam na dalszy ciąg przygód Katarzyny. Jako że jestem po Pedagogice Resocjalizacyjnej i Sądowej. Dzięki Pańskiemu blogowi zastanawiam się czy nie zostać kuratorem społecznym. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo ja też sie juz martwiłem :) A ja lubię bawić siew zgadywanki , takie życiowe...stawiam , że po ciężkiej pracy kuratora Kasia wraz z małym wylądowała w domu samotnej matki..... kane .
OdpowiedzUsuńPrzewalone takie "życie". Byłem raz w bloku rotacyjnym. Znajomy pokazywał mi melinę. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałem. Zamiast drzwi, kotara zawieszona, brudna, że ręką brzydziłem się dotknąć. W oknach, zamiast szyb, wstawiona jakaś dykta. Na łóżku baba leżała z jakimś facetem. Smród nie do opisania, taki że na wymioty mi się zbierało i musiałem czym prędzej wyjść. Usiąść nie było można, bo wszy na bank się załapywało. W melinie, denaturat przeważnie pili.
OdpowiedzUsuńI ten blok rotacyjny, jakby tego było mało, jeszcze koło szkoły podstawowej jest umieszczony. Strzelać to ścierwo, nie tylko patoli, ale też z urzędu miasta. Jakby nie można było tego gdzie indziej umieścić.
Co do kształcenia w szkołach specjalnych. Z mojej obserwacji, nie zawsze jest tak, że trafiają tam dzieci opóźnione w rozwoju. W dużej mierze są to dzieci, które gdyby się wychowywały w normalnych rodzinach, mogłyby skończyć technikum czy nawet studia. A to, że nie uczą się dobrze, to wina rodziców i patologicznego środowiska, w którym przyszło im żyć. Znałem takich, co chodzili do szkoły specjalnej, ale pod względem intelektualnym nie odbiegali od rówieśników.
Takiej "psycholożce", dziecko się nie podobało z wyglądu i było z patologicznej rodziny, lub wychowywało się bez ojca. Nieraz w biedzie. Chodziło brudne, bo chałupa bez bieżącej wody, a "matka" miała to wszystko w dupie. To już skierowanie do szkoły specjalnej otrzymywali. Szkoły specjalne też muszą istnieć i ktoś do nich chodzić.
Polska to taki kraj, gdzie wiele młodych ludzi się marnuje niepotrzebnie. A wszyscy to mają w dupie.
Agaton
Do kuratora! Dlaczego skasowałeś mój wpis? Co tam takiego "nieodpowiedniego" było?
OdpowiedzUsuńAgaton
Nie skasowałem. Nie wiem czemu, ale nie wszystkie wpisy się publikują. Gdybym skasował to byłaby informacja ze usunąłem. Poniżej treść Twojego wpisu, który mam zapisany w mailu:
Usuń"Przewalone takie "życie". Byłem raz w bloku rotacyjnym. Znajomy pokazywał mi melinę. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałem. Zamiast drzwi, kotara zawieszona, brudna, że ręką brzydziłem się dotknąć. W oknach, zamiast szyb, wstawiona jakaś dykta. Na łóżku baba leżała z jakimś facetem. Smród nie do opisania, taki że na wymioty mi się zbierało i musiałem czym prędzej wyjść. Usiąść nie było można, bo wszy na bank się załapywało. W melinie, denaturat przeważnie pili.
I ten blok rotacyjny, jakby tego było mało, jeszcze koło szkoły podstawowej jest umieszczony. Strzelać to ścierwo, nie tylko patoli, ale też z urzędu miasta. Jakby nie można było tego gdzie indziej umieścić.
Co do kształcenia w szkołach specjalnych. Z mojej obserwacji, nie zawsze jest tak, że trafiają tam dzieci opóźnione w rozwoju. W dużej mierze są to dzieci, które gdyby się wychowywały w normalnych rodzinach, mogłyby skończyć technikum czy nawet studia. A to, że nie uczą się dobrze, to wina rodziców i patologicznego środowiska, w którym przyszło im żyć. Znałem takich, co chodzili do szkoły specjalnej, ale pod względem intelektualnym nie odbiegali od rówieśników.
Takiej "psycholożce", dziecko się nie podobało z wyglądu i było z patologicznej rodziny, lub wychowywało się bez ojca. Nieraz w biedzie. Chodziło brudne, bo chałupa bez bieżącej wody, a "matka" miała to wszystko w dupie. To już skierowanie do szkoły specjalnej otrzymywali. Szkoły specjalne też muszą istnieć i ktoś do nich chodzić.
Polska to taki kraj, gdzie wiele młodych ludzi się marnuje niepotrzebnie. A wszyscy to mają w dupie.
Agaton "
Pewnie to dlatego, że nacisnąłem od razu <> zamiast <>. Ale przecież było chwilę wyświetlone na stronie, a później tekst znikł.
UsuńNie wyświetla się jednak dobrze. Wycięło "Opublikuj" i "Podgląd".
UsuńSmutna historia jakich wiele ale z przyjemnością przeczytam ciąg dalszy losów Kaśki -- padło stwierdzenie, cytat: [same są kowalem swojego losu. Czy do końca?] -- no właśnie, czy do końca? dzieciaki a w zasadzie już osoby pełnoletnie dorosłe i tak wychodzą z DD ze smutną przeszłością nota bene nie mają dobrego startu od państwa bo co to za pieniądze, które otrzymują lub kwaterki na które są kierowane, żenada...najbardziej mnie boli że, żyję a kraju demokratycznym w którym rządzi banda złodziei i karierowiczów, ok nie każdy zwracam honor tym którzy nie nabijają sobie kabzy i nie robią machlojek tylko myślą o kraju, społeczeństwie i chwała im za to jak coś osiągną aby nam było lepiej..cz jest? a to już inna bajka..
OdpowiedzUsuńpodam jeden przykład..znany mi mężczyna, wychowanek warszawskiego domu dziecka na odchodne otrzymał od państwa kawalerkę na osiedlu Ursynów, i co wy na to? to jest start to był start ale nie w obecnym czasie lecz za komuny którą młodzi ludzie tak przeklinają nie znając z autopsji wielu faktów z życia codziennego..czemu o tym piszę ano temu że, gdyby państwo zapewniało godziwy start wychowankom domów dziecka to ów dzieci być może nie musiałyby skończyć tak jak Kaśka.. oczywiście nie biorę pod uwagę aspiracji wychowanka opuszczającego dom, chęci nauki, itd .. biorę jedynie pod uwagę stronę materialną, która niestety ale obecnie jest bardzo ważna dla i tak już pokrzywdzonych przez los dzieciaków ..
pozdrawiam Bogusia
Nie rozumiem Cię... uważasz, że każdy opuszczający dom dziecka powinien dostać mieszkanie?!! A może jeszcze samochód?
UsuńOsobiście zetknąłem się z kilkoma "wychowankami" w mojej pracy. We wszystkich czterech przypadkach były to osoby roszczeniowe, leniwe, domagające się specjalnego traktowania ze względu na swoją wyjątkową sytuację. Zero chęci, własnej inwencji, zaangażowania, odpowiedzialności.Dążenia do czegoś.
żenada... tak wille z basenem takiej kup, pracowałem u komornika, mieliśmy sprawę - wychowanka domu dziecka dostała owszem pokój z łazienką i kuchenką w aneksie jakieś 18m2, czynsz 200 coś tam złotych, chętnie jako ówczesny student bym zamieszał w takim pokoiku za pieniądze które w Warszawie można zarobić rozdając przez 3 dni ulotki... ale wychowanka domu dziecka nie płaciła tych 200 złotych chociaż pracowała na zlecenie u fryzjera. Mieszkała z rodzicami menelami a zapasowe mieszkanie jej się przydawało do kurwienia się po imprezkach... oczywiście jak z tych 200 złotych nazbierało się jakieś 10 tysięcy to naznosiła do tego mieszkania gdzie miała odciętą wodę i kradła prąd jakiś rzeczy dziecka, że niby w tej kanciapie je wychowuje i nie można jej eksmitować.
UsuńNie znikaj nam więcej! :) To groźba :D
OdpowiedzUsuń... no, chyba że to był jakiś urlop ;)
Czytałam ze łzami w oczach. Dlaczego takie sytuacje się zdarzają?
OdpowiedzUsuńsama nie pochodzę z jakiejś fantastycznie bogatej rodziny, ale miałam rodziców, którzy czuwali nad tym bym nie skończyła tak jak oni - bez wykształcenia. Sami niewiele umieli, ale wyrobili we mnie jakąś miłość do nauki i teraz siedzę na studiach, na porządnej uczelni, zaliczam kolejne semestry, dostaję stypendia. Sama próbuję się utrzymać, bo wiem, że oni za dużo mi kasy nie dadzą. Ale się starają! I nie stoczyli się gdzieś na dno.
Druga sprawa... Państwo polskie... No jest jak jest. Ale o tym się nawet pisać nie chce...
Zapraszam do siebie: Aston Markets opinie. Finanse, inwestycje i inne
OdpowiedzUsuń