poniedziałek, 23 marca 2020

Co dalej...


W obliczu pandemii korona-wirusa, gdy większość ludzi z przerażeniem zerka na ulicę i boi się wyjść z mieszkania, czytając lub oglądając coraz to nowe wiadomości że wszyscy umrzemy, zarazimy się tudzież stracimy szansę na kupno papieru toaletowego, mnie zastanawia o wiele poważniejsza rzecz, a mianowicie: co po koronawirusie!

Wirus jest. Lata sobie w powietrzu dostając się do wnętrza organizmu, zakażając je, osłabiając, co niektórych wykańczając na amen. Choroba to choroba, możemy minimalizować ryzyko zakażenia, ale czasami go nie unikniemy. To jak z palaczem i nowotworem płuc. Jeden 50 lat pali 2 paczki dziennie i żyje, drugi w życiu nie zapalił, zdrowy tryb życia i rak – gleba, piach i kwiaty na cmentarzu. Popierdolone to, ale co zrobisz. Jednak kwarantanny i obostrzenia kiedyś znikną. Jeśli nie zostaną zlikwidowane przez rząd – ludzie sami je zlikwidują. Po prostu każdy z czegoś musi żyć. Jak na razie największe zadowolenie widzę wśród pracowników etatowych – w urzędach cisza, spokój, gwarancja pensji, chujowo ale stabilnie, kasa w budżetach zabezpieczona na wypłaty do końca roku. To takie osoby wrzucają na fejsach info typu „zostań w domu” i tym podobne. Co niektórzy do pracy nie chodzą, pracują zdalnie, lub pod telefonem. Żyć nie umierać.

Ale jest też inna grupa – przedsiębiorcy, jednoosobowe działalności gospodarcze, małe firmy rodzinne robiące w usługach, właściciele knajp, pubów, dyskotek, artyści, muzycy i masa innych. Oni pensji nie mają…
I gdyby tak nam się wydawało, ze w końcu ryzyko biznesu i takie tam, pojawia się pewien mały, a za chwile duży problem. Część ludzi straci pracę. A jacy to stracą?

Zdzisław, lat 38, jest pracownikiem gospodarczym i dorabia jako stróż w weekendy. Zdzisiek ma alimenty na dwoje dzieci – tysiąc miesięcznie. Pomimo komornika na głowie, płaci systematycznie. Do czasu jak szef mu nie powiedział że musi go wypierdolić, bo nowych zleceń nie ma i musi oszczędności szukać. Jak Zdzichu nie znajdzie roboty, to pierwsze co zrobi to przestanie płacić alimenty. A wtedy prokurator, wyrok i odsiadka. Zdzichowi Państwo nie pomoże, co najwyżej kolejne koszta wygeneruje, bo w końcu ZK to jakieś 4 tysiące miesięcznie od głowy w nim osadzonej.

Mariola, lat 31, pracownik naleśnikarni. Mariola ma za sobą ciężką depresję, hospitalizacje. Dziecko w rodzinie zastępczej u swojej matki. Mariola około pół roku temu stanęła na nogi, dostała pracę, jest wśród ludzi. Marzy że sąd rozpatrzy jej wniosek o powrót córki pod jej pieczę. Niestety, pierogarnia zamknięta a brak pracy nie napawa optymizmem że utrzyma wynajmowane małe mieszkanie by zamieszkać z córką.

Krzysiek i Jadwiga wychowują 5 dzieci. Krzychu lubi wypić, ale praca w zakładzie produkującym kartony i opakowania oraz jednorazowe sztućce powoduje, że picie musi ograniczyć, bo rodzinę ma na utrzymaniu. Obecnie szef wysłał na urlop pól załogi, w tym Krzycha. Krzychu codziennie pije po kilka piw i snuje się z kąta w kąt – jak go zwolnią straci cel w życiu i żona obawia się że zacznie chlać jak kiedyś. I jak kiedyś znów kurator będzie wnioskował o odebranie dzieci i umieszczeniu w placówce.

Takich Zdziśków, Mariol, Krzyśków i Jadwig są w Polce dziesiątki tysięcy. Oprócz nich inni pracownicy, którzy otrzymają wypowiedzenia z pracy. Jest taka zasada, że jak po 10 dniach zakład potrafił poradzić sobie bez pracownika, to tak naprawdę nie jest on potrzebny. I nagle wiele zakładów zauważy, że można funkcjonować bez 10 czy 20 procent załogi.

Zastanawiam się (nie sam) jak pomóc ludziom wyjść z izolacji. Bo to problem będzie bardzo duży. Co zrobić, jakimi narzędziami pracować, by przeciwdziałać zjawisku „bycia niepotrzebnym”. W jakie narzędzia wyposażyć kuratorów, pracowników socjalnych i wszystkich tych, którzy pracują w środowiskach swoich podopiecznych. Proszę o pomysły, może uda się przynajmniej niektóre z nich zrealizować, także wspólnie.
Dzięki.

wtorek, 17 marca 2020

Proszę Księdza....

- Szczęść Boże - słowa te skierowałem do mężczyzny który otworzył mi drzwi plebanii w małej popegeerowskiej wsi, do której zawitałem na początku swej kariery kuratora jakże najpierw społecznego a potem zawodowego.
- O co chodzi? - katolickim zapytaniem ksiądz niechybnie proboszcz odpowiedział na moje chrześcijańskie zapytanie, wychodząc przed drzwi i zamykając je bym zapewne śmiechu pijanej dziwki nie usłyszał. Skrzywiłem się lekko bo pomimo wczesno-popołudniowej godziny od Księdza Proboszcza jebało alkoholem i fajkami.
- Bo widzi…… Ksiądz? Tak? Bo kuratorem jestem…… - zaczynam pełen ugrzeczniony rozmowę i chcę wyłuszczyć swój problem, to jest zapytanie o pewną kobiecinę, co to trójkę dzieci wychowuje, każde z innym i jak to w życiu bywa czasami małe problemy wychowawcze się zdarzają. A Ksiądz jak to ksiądz, nawet nietrzeźwy, baranki swoje zna jak nikt inny, po kolędzie odwiedza, na mszy i pod monopolem na wsi widuje. Znaczy zorientowany jak nikt inny.
- No i co że kurator? - znów pytanie otrzymuję i wtedy dopiero widzę że Ksiądz Proboszcz papierosa w ręku trzyma, którym się zaciągnął przy mnie, z kaszlnięciem wypuszczając dym.
- Steeefan, idziesz?! - dobiegło zza zamkniętych drzwi donośne zawołanie i chichot chyba drugiej pani, znaczy owieczki albo baranki.
- Widzisz, zajęty jestem, nie mam czasu - Ksiądz Pan Proboszcz odpowiedział i odwrócił się ode mnie celem powrotu do swych skromnych, 200 metrowych pomieszczeń, bo przyznać trzeba plebania ładna, nad jeziorkiem położona, w otulinie Parku Narodowego.
- Kurwa, Halina nie wygłupiaj się! - tym razem męski głos doleciał do mych uszu, aż zazdrościłem że nie ma mnie w środku i nie oglądam wygłupów Haliny.
- Ale zna ksiądz Pijałkowską? MIeszka tu obok w bloku? - nie poddaję się, wtedy jeszcze nie miałem wyrobionego tak zwanego “wyczucia chwili”, czyli odpuszczania zbierania informacji gdy stajesz się jawnie nieproszonym gościem. - Pijałkowska, ma troje dzieci. CZY ONA PIJE?
Ksiądz Proboszcz już znikał w drzwiach i miał mi je zamknąć przed nosem, ale zawahał się, wychylił głowę w moją stronę i odpowiedział:
- Tu wszyscy piją.
I zamknął drzwi.
Wtedy dopiero zaczynałem poznawać życie na prowincji. Niewidoczne z dużych miast, osiedli domków jednorodzinnych czy pięknych apartamentów w centrum miasta. Życie które rozpoczynało się o godzinie 5 rano pod sklepem i o 20 pod tym samym sklepem się kończące. Życie, gdzie dzieci w poszukiwaniu matki czy ojca idą pod sklep, albo czasami za sklep - bo tam jest wydzielone miejsce dla “spożywających na miejscu”. Miejsce, gdzie dostaniesz w mordę jak za mocno chlapniesz językiem, albo baba ci się puści, bo jaką w sumie inną przyjemność znajdzie na wiosce. Społeczne enklawy, odizolowane od większych skupisk ludzkich, gdzie co drugi w wieku 30 lat ma objawy uzależnienia od alkoholu, a uszkodzone alkoholowe geny przekazuje sobie podobnym w pijackich ekscesach. Miejsce, gdzie młode 17-18 dziewczyny dają dupy chłopakom w Golfach lub BeeMkach, bo taki jest wyznacznikiem statusu. Znaczy ma samochód - pracuje. To też jedyny sposób by wyrwać się od ojca czy ojczyma alkoholika i matki poniewieranej przez niego.
Na jednej z takiej wsi, pamiętam miałem dwie nielatki w nadzorze. Ładne to były dziewczyny, tylko głupie niemiłosierne i z pizdą na wierzchu łaziły. Rżnęły się z każdym, który obiecał że porwie je do lepszego świata, a jak jeszcze podlał alkoholem, to we dwie potrafiły jednego gościa w samochodzie obrabiać. I ja, młody, głupi, pełen ideałów prawiłem im morały na temat konieczności ukończenia nauki, szanowania się, pracy i zdobycia zawodu. Dopiero po czasie dowiedziałem się, że każda z nich chciała mnie zerżnąć i “zaliczyć kuratora”. Taki to sukces resocjalizacji można osiągnąć.
Skąd wiedziałem co robią? Jak trafiłem że były skłócone między sobą, to jedna przez drugą opowiadała co tamta robi. Czasami musiałem przerywać te opowieści, bo zbyt dużo szczegółów jednak mnie nie interesowało. Jak można się domyśleć, byłe nielatki po wielu latach są pod nadzorem kuratora, z kilkorgiem dzieci na koncie.
Moi nadzorowani na tej wsi wypracowali sobie pewien schemat. Wiedzieli że po kolei odwiedzam rodziny, począwszy od najbliższego domu od wjazdu do miejscowości. Gdy nastała era telefonów komórkowych, zaczęli przekazywać sobie informacje, że jestem na terenie. Mniej więcej takiej treści SMS: “KURWATOR U MNIE JEST”. I wtedy chuj bombki strzelił. Reszty patolek jeżeli właśnie piły już za cholerę nie znajdziesz, a jak już to grzeczne, uczynne i sprzątające właśnie lub gotujące obiad. Ta wiadomość niech przyda się tym, co myślą że patolę można upilnować. O naiwni WY!
Człowiek tos jest takie zwierzę, ze doskonale dostosowuje się panującej sytuacji. Taki kiurwa karaluch, którego za łatwo nie wyplenisz. Mam swoją teorię, że patola dostosowuje się po dwakroć lepiej niż przeciętny, średnio-inteligentny człowiek. Bo przecież ile sprytu i zachodu trzeba włożyć w to, by naciągać państwo na zasiłki, by lawirowac przed sądem, kuratorem, by na czarno robić nie płacąc podatków i na dodatek w twarz ci się śmiać kłamiąc. Czy Ty, drogi czytelniku słyszałeś kiedykolwiek, by patol ogłosił upadłość konsumencką, by płakał że firma splajtowała, że został oszukany przez kontrahentów, że nie ma na raty kredytu hipotecznego, że czeka go eksmisja na bruk. 
Założę się, że większość z Was nie słyszała.
A Ksiądz Proboszcz? W opinii moich cudownych nadzorowanych” “Każdy chłop poruchać i wypić musi, a ksiądz też chłop”. 
I tyle w temacie.

niedziela, 15 marca 2020

Chałupinka


Upał. Jak ja cholernie nie lubię upałów. Nie dość że klimatyzacja w moim samochodzie wysiadła już wieki temu, to na dodatek tumany kurzu dostają się do jego wnętrza syfiąc wszystko dookoła. Kurestwo pyłkowe.
Wyobraźcie sobie taki kadr z filmu. Kamera robi najazd na koła samochodu które zatrzymują się na piaszczystym podłożu, potem otwierające się drzwi auta i wysiadające stopy ze styranymi adidasami, które już drugi sezon służą. Potem postać stojąca od tyłu z teczuszką patrząca na chałupę, która ledwo stoi. Tak, to ja.
Podchodzę pod drzwi rudery, upajając się zapachem wychodka stojącego nieopodal. Pies szczekający na łańcuchu o mało co się nie wyrywa w moją stronę, ujadając zajadle. W oknie domu zza brudnej szyby spoglądają na mnie dwa koty, jakby zdziwione obecnością obcego człowieka w tym miejscu. Wszędzie trawa po pas, chaszcze, tylko ścieżka wydeptana pod same drzwi. I ten smród, do którego ktoś powie powinienem się przyzwyczaić, a który wdrapuje się w każdą szczelinę mojego nosa.
Pukam. Nic. Pukam raz jeszcze.
- Kto tam? - zachrypnięty głos starej kobiety wydobywa się zza spróchniałej dykty. Chrapliwy, pełen zniechęcenia do tego by podejść i mnie wpuścić by porozmawiać.
- Otworzy Pani, z sądu jestem! - krzyczę w stronę dykty, jednocześnie patrząc na odklejające się kawałki paździerza. Przekrzykuję wściekle ujadającego psa i z ciekawości zerkam na koty, które wybałuszyły na mnie ślepia a jeden przeraźliwie ziewnął, odsłaniając białe kiełki.
- Idę, idę – znów usłyszałem głos starej kobiety, która po chwili uchyliła drzwi wypuszczając na mnie odór smrodu, moczu i zatęchłych szmat.
Przedstawiam się. Tłumaczę że są zgłoszenia że zaniedbuje siebie i syna, który jest niepełnosprytny intelektualnie w stopniu co najmniej umiarkowanym. Pytam się gdzie syn.
- Panie, my nie potrzebujemy pomocy – odrzekła stara, aczkolwiek ja nie odpuszczam. Uchylam ręką szerzej drzwi i zaglądam do środka.
- Panie, ja nie posprzątałam, przyjdź pan jutro – kobieta stara się mnie powstrzymać, ponieważ już jedną nogą jestem w jej gniazdku. Nie zważam na to, tłumacze że muszę z nią porozmawiać i synem. Wchodzę.
I to był mój błąd. Drzwi się zatrzasnęły a na mnie rzucił się kundel, który z upodobaniem złapał mnie za buta. Stara doskoczyła i zabrała psa, zamykając go w prowizorycznej kuchni. Za chwilę z tego pomieszczenia dobiegł przeraźliwy jazgot kotów, które wdały się w sprzeczkę z kundliskiem.
- Zamknąć się! - kobieta krzyknęła, a ja udałem się do pomieszczenia służącego za pokój.
Smród osiągnął swoje apogeum. W stercie szmat, na prowizorycznym tapczanie leżał nagi mężczyzna. Cały brudny, trzymał w ręku radio na baterie które charczało w taki sposób, że nie można było zrozumieć ani rozpoznać dźwięków się z niego wydobywających. Gdy wszedłem przykrył swoje sterczące przyrodzenie szmatą i z zaciekawieniem patrzył na matkę.
- Ile ma pan lat? - zapytałem w jego stronę, patrząc na głowę psa która wynurzyła się spod szmat obok leżącego faceta.
- Dwadzieścia trzy – odpowiedziała stara – pójdzie już pan, nie mam czasu.
- Z czego się utrzymujecie? - pytam ich starając się wyciągnąć notes by zanotować odpowiedzi.
- Renty mamy, ja i syn – odpowiada kobieta – pójdzie pan już, jutro przyjdzie to posprzątam.
- Dlaczego syn leży nagi w łóżku? - dociekam dalej choć wiem, ze pewnie przed chwilą się brandzlował zapewne patrząc z pożądaniem na kundelka który wtulony był w jego krocze.
- Panie, jak gorąco to on tak zawsze leży, pójdzie pan już, jutro przyjdzie….

Poszedłem.