środa, 21 maja 2014

Matka Polka Meneli

       W stosie piętrzących się spraw na moich półkach w szafie, wygrzebuje pierwsza lepsza teczkę. Wygrzebuje to mało powiedziane, chwytam jedna ręką szarą tekturę, a drugą przytrzymuje by inne nie wypierdoliły się z hukiem. Zerkam na okładkę – Staniszewska. Matka Polka Meneli.

       Matkę Polkę Meneli poznałem w jednym początkowych okresów mojej wspaniałej i rozwijającej się z wielkim wrzaskiem kariery sądowniczej. Co to było za poznanie, pełne łez i wzruszeń okraszonych alkoholem i najtańszym tytoniem w skrętach. Pamiętam to jak dziś, a było piękne wspaniałe lato, jakieś 30 stopniu w cieniu, kiedy pot zalewał moje oczy i powodował plamy pod pachami, gdy udawałem się pod wskazany adres na zleceniu na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego.  Jak zwykle wioska, otoczona zmęczonymi oczami peegeruchów, którzy wypatrywali co to za indywiduum zatrzymało się pod ich sklepem .
       Jak dziś pamiętam ładna dziewczynę, ubraną w obcisłe spodnie, która udawała się w tym samym czasie co ja do sklepu. Wokół wejścia stało kilkoro tubylców, których spojrzenie wyrażało jedną, łatwą do przewidzenia myśl: „wyruchałbym”. Nieogolone twarze trzydziestoparolatków, z petem w zębach i piwem w brudnej łapie mogło marzyć tylko o seksie z taką dziewczyną. Ona o tym wiedziała i z uśmiechem minęła ich w drzwiach. Po chwili jeden z nich złapał się za jaja i podrapał w wymownym geście. Witaj wsi spokojna.
Potem padł wzrok na mnie. Kim jestem do kurwy nędzy i czego szukam w ich miejscowości, oddalonej od głównej drogi o jakieś kilkanaście kilometrów?. Wchodząc do sklepu minąłem ich blisko, odczuwając w nozdrzach zapach fajek zmieszany z najtańszym piwem. Męski zapach.

       Za ladą stała wielka gruba baba. Sprzedawczyni znaczy, która omotawszy mnie wzrokiem zapytała czego potrzebuję.
- Fajki – rzekłem, kładąc 10 złotych na powycieraną i brudną ladę. Gdy wyszedłem, ostentacyjnie zatrzymałem się przed sklepem i odpaliłem papierosa czując na swoich plecach wzrok kwiatu młodzieży polskiej. Przede mną stała laska, starając się ręką poprzez spodnie poprawić swoje majtki na dupie.
Z zapalonym papierosem wsiadłem do samochodu i pojechałem szukać domu, w którym zamieszkiwać miała moja bohaterka historii. Staszewska.

       Czworak, Podłużna chałupa zamieszkałą przez cztery rodziny. Stary, sypiący się ze starości ganek, który urwanymi z zawiasów drzwiami zapraszał chętnie do środka. Przekroczywszy próg do moich uszu doszło zajebiscie głośne brzęczenie much. Dziesiątki, setki much unosiły się w korytarzu irytując mnie i powodując że bałem się otworzyć usta, by zaraz z impetem jakieś nie wpadły do mojego gardła i nie udusiły mnie w swej zaciekłości brzęczenia. Kurewskie nasienie trzepoczące skrzydełkami zawsze mnie irytowało, bo  wszędzie później gdzie się pojawiałem w melinach, much było pełno. Gównożrące insekty. Do t5ego zapach. Zapach much, które swoimi małymi delikatnymi skrzydełkami rozrzedzały gęste od smrodu powietrze, jak małe wentylatorki powodowały, że smród zatęchłej klatki wirował wokół mojej głowy, coraz bardziej odcinając mi dostęp do tlenu.  Zyć nie umierać.

       Staję przed drzwiami, wymalowanymi farba olejna, z których odchodzą już całe płaty. Klamka pamiętające lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, także wymalowana Olejnicą podobnie jak dykta na drzwiach. Wszędzie pełno much, świdrujące bzyczenie nie daje mi się skupić. Pukam.
Drzwi otwierają się na oścież i oczom moim ukazuje się ONA. Staszewska, na wpół rozebrana, gdzie spod brudnej koszuli ukazuje się obwisła, sflaczała pierś. Brudne paznokcie, zaniedbane łapy i usta wypełnione próchnicą. Na oko trzydziestoparoletnia kobieta. Wraz z otwarciem drzwi bucha we mnie fetor potu i smrodu przyprawiając o mdłości. Za fetorem do mieszkania wleciało kilkadziesiąt kolejnych much, które krążyły nad moja głową niczym aureola.
- Dzień dobry, kuratorem jestem… - wypowiedziałem tak znana i niezniszczalna formułke w kierunku postaci, która swoimi zmęczonymi oczami patrzyła w moim kierunku. Wraz z wypowiedzianym zdaniem machnąłem pod jej twarz swoja jakże nowa i piękna legitymacje Kuratora Sądowego.
- Niech pan wejdzie – zaprosiła mnie wymownym gestem do środka, a ja z wielka niechęcią, czując  natężający się smród wszedłem do mieszkania. Drzwi się zamknęły.

       Zaprowadzony zostałem do pokoju, pośrodku którego stała wielka ława przysunieta do tapczanu. Usiadłem na nim i poczułem że to był błąd. Kurewsko zajebisty bład. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze u patola trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Że trzeba najpierw bardzo dokładnie się rozejrzeć, gdzie się siada, gdzie się staje i czego się dotyka. Staszewska mnie nauczyła, ponieważ w momencie gdy posadowiłem swój tyłek na jej kanapie, poczułem cos mokrego.  Wstałem z impetem i spojrzałem na tapczan w miejscu w którym siedziałem. Miałem nadzieję że to tylko woda, lecz wymowne spojrzenie mojej szanowanej rozmówczyni rozwiało wszystko.
- Niech pan uważa, chyba pies się zlał…
Kurwa, tego mi było potrzeba. Usiąść w szczyny psa, który bez krępacji załatwia swoje potrzeby fizjologiczne na tapczan, w którym śpi patolka a i pewnie dwójka jej dzieciaków.
Do dziś mnie czasami zastanawia, jak obniżony poziom higieny ma wielu ludzi. Ale mniejsza o to. Przesiadłem się na krzesło. Wydawało się całkiem czyste. W domu jak zdjąłem spodnie okazało się że jednak nie.

       Usiadła naprzeciwko mnie, zakładając noga na nogę tak, by moim oczom ukazały się jej stopy. Odruch wymiotny powstrzymywałem, gdy nieopatrznie zwróciłem wzrok na jej palce u nóg i pietę, czarna od klejącej się podłogi. Paznokcie zżarte przez grzybicę przemieszaną z jakimiś dziwnymi, brudno-brązowymi plamami wokół palców. Sukienka którą miała na sobie z ledwością zakrywała jej kolana, równie brudne i ohydne jak jej stopy. Na głowie miała brudne i tłuste włosy, związane w kok, który zapewne trzymał się tam bez użycia żadnych gumek czy innego badziewia. Sprawiał wrażenie ze się rusza, ze te wszystkie muchy latające w tym pomieszczeniu, składają tam sobie jajeczka, z których wykluwają się inne muszki by potem radośnie brzęczeć nad moją głową. Zajebiscie.

CDN…

niedziela, 11 maja 2014

Nadesłane: Rodzina


Patologia ( dewiacja społeczna)

Patologia (z języka greckiego πάθος "pathos - cierpienie" i -λογία "-logia" - przyrostek tworzący rzeczowniki oznaczające gałęzie nauki) – nauka o chorobach albo stan chorobowy, w ogólniejszym znaczeniu nieprawidłowość (również w odniesieniu do nauk społecznych).

Dewiacja społeczna – odchylenie od reguł działania społecznego, postępowanie niezgodne z normami, a także z wartościami przyjętymi w społeczeństwie lub                     w grupie społecznej. Zachowania dewiacyjne nie są jednoznacznie interpretowane               i ich określenie jest zależne od przyjętych systemów normatywnych w danym społeczeństwie. W niektórych ujęciach teoretycznych definiowane jest relatywistycznie jako zachowanie, które zostało przez społeczność zdefiniowane jako dewiacyjne. Pojęcie to upowszechniło się najpierw w socjologii amerykańskiej, dla odróżnienia od określenia patologii.

Źródło wikipedia

 

No i co drogi czytelniku wszystko zrozumiałeś?  Postanowiłem zamiast kolejnej opowieści NARYSOWĆ Wam patologię. Może wyda się to dla Was żartem ale żartem nie jest – to co ,,narysuję’’ ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Wszelkie imiona osób są czysto fikcyjne a wiek zbliżony,  niemniej opisywana sytuacja  jest jak najbardziej prawdziwa.  Zapraszam do komentarzy po zapoznaniu się z moim ,,arcydziełem’’ plastycznym.

 





Dom

Na rysunku dom w rzeczywistości mieszkanie w piętowym peerelowskim kwardaciaku na pierwszym piętrze, bez prądu i c.o.  ok. 50 m/kw
POSTACIE


A) Andrzej- ojciec, lat 53, wykształcenie podstawowe z zawodem, posiada sześcioro dzieci w wieku od 3 lat do 27 lat. On wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu , alkoholik, wielokrotne próby samobójcze, nie pracuje, warunkowo zwolniony, ograniczona władza rodzicielska
B) Baśka – była ( od ok. 7 lat ) żona Andrzeja, lat 48, wykształcenie podstawowe, siedmioro dzieci , najmłodsze nie jest Andrzeja, czasem popija, nie pracuje, nie karana, ograniczona władza rodzicielska
C) Celina – córka Andrzeja i Baśki , lat 24, wykształcenie gimnazjalne, nie pracuje, ma męża z którym nie ma dzieci, pije coraz więcej, zależnie od sytuacji mieszka z mężem lub ojcem dziecka, ograniczona władza rodzicielska
D) Daniel- syn Andrzeja i Baśki lat 27 , wykształcenie podstawowe, wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu , życiu i zdrowiu, w domu przebywa jak nie odbywa jakiejś kary pozbawienia wolności, alkoholik
E) Edek- syn Andrzeja i Baśki lat 25, wykształcenie podstawowe , szkoła specjalna, wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu, ma dziecko, nie łozy na utrzymanie, nie utrzymuje kontaktu, jak nie przebywa w ZK to jest w domu, czasem popija
F) Franek, lat 3 syn Andrzeja i Baśki
G) Grzesiu, lat 2 syn Baśki i Jerzego
H) Hania , lat 2 córka Celiny i Krzysztofa
I) Irek lat 50 – sąsiad z dołu, alkoholik , bez zawodu i pracy , recydywa.  Czasami ,,bzyka’’  Baśkę.
J) Jerzy lat 45, wykształcenie zawodowe, nie pracuje, były kochanek Baśki, ma z nią synka Grzesia. Wcześniej rozwiedziony i posiada dorosłe dzieci. Jerzy jest męska prostytutką , na rysunku związany z X – czyli bliżej nieokreśleni różni partnerzy. Jerzy jest obecnie poszukiwany do osadzenia w ZK za przestępstwa przeciwko mieniu oraz przeciwko wolności seksualnej. Alkoholik.

K) Krzysztof lat 26, wykształcenie zawodowe, pracuje , ma dziecko z Celiną, Halinkę. Popija. Skłonności do przemocy, drobne przestępstwa i wykroczenia. Oczywiście ,,bzyka’’ Celinę czy to u niej w domu czy u siebie.
L) Leon lat 30. Oficjalny mąż Celiny. Gdzieś pracuje i czasem spotyka się na ,,bzykanie’’ Celiny.
M) Mariusz lat ok 60. Ojciec Leona – przyjeżdża do Celiny nakłaniać do powrotu do męża faktycznie ,,bzyka’’ Celinę za pieniądze.
Koniec