czwartek, 24 marca 2016

W pogoni za duszą



      Uśmiech na mej twarzy zagościł gdy przycisnąłem pedał gazu w swoim samochodzie, a na liczniku zagościło całe 120 kilometrów na godzinę. Prosta droga, sucho to i depnąć można czasami ponad przykazane 90. W uszach przyjemny dźwięk silnika i muzyka z radia która przypomina o ostatniej mega melanżowanej imprezie w klubie. Koniec, na dziś koniec roboty i czas zacząć weekend, który zamierzam spędzić na czymś, co mnie wycisza i co powoduje że wracają chęci do życia. Jeszcze tylko jedną chałupę po drodze odwiedzę i wieczorem oddam się przyjemnościom dzięki którym zrzucę cały tygodniowy stres związany z walką z patologią Polską.

      Czuję się jak ten mesjasz, jak zbawiciel świata który pędzi po bezdrożach by uczyć ludzi jak żyć. By dawać im kaganek oświaty, by wędką ratować ich obolałe dusze i prostować pogięte życiorysy. Jak Nauczyciel, który daje wskazówki do przykładnego i pełnego szczęścia życia. Podziwiany, wielbiony, hołubiony i stawiany na piedestały. Oto JA, pędzący 120 kilometrów na godzinę kurator z Sądu Rejonowego w swej misji naprawiania świata i zbawiania dusz nieczystych.

      Wydzieram z objęć Szatana zagubionych. Swym słowem działam jak woda święcona na pomioty Belzebuba, mój świdrujący wzrok niczym oczy Bazyliszka rozpoznają kto jest godzien stąpać po tym padole, a kto powinien sczeznąć w piekielnych czeluściach Upadłego Anioła. Ma moc mi nadana uzdrawia i wyszarpuje z objęć potępionych grzeszne dusze.

      Staję przed chałupą którą mam jeszcze dziś odwiedzić. Święty Krzysztof dynda na moim lusterku i podniesioną ręką błogosławi moje poczynania walki ze złem. Czuję jego uświecającą moc bo wiem, że czuwa nade mną. Już od dawna sprawiłem sobie długopisy wyglądające jak krucyfiks, notatki robie w zeszycie do religii na którego okładce jest Maryja zawsze Dziewica. Na tylnej klapie mego samochodu przykleiłem na supergluta trzy rybki, co by spotęgować działanie mej mocy. Wielki, pozłacany krzyż dynda na mojej szyi powodując lekki ból i sztywnienie karku. Ale co tam, naprawianie świata wymaga poświęceń.
      Szybkim ruchem ręki otwieram drzwi swego pojazdu i wystawiam mą uświęconą nogę na działanie szatana, który w tym momencie przybrał formę błota, by zniechęcić mnie do wejścia do tego domu. Nie poddam się Szatanie przebrzydły, nie spowodujesz bym nie wysiadł z wozu. Zaciskam zęby i obydwie stopy stawiam na lepkiej mazi. Wtem – druga plaga mnie dopada. Zło za wszelką cenę chce pokrzyżować me plany i spuszcza na mnie deszcz. Co prawda to lekki kapuśniaczek, ale wszyscy wiemy że jest on bardzo podstępny. Zaczyna się od kapuśniaczka, by za chwile zatopić w powodzi mnie i zniszczyć moje plany. Ale te dwie plagi nie spowodują że się poddam. Zamykam drzwi samochodu i pewnym krokiem ruszam w stronę domostwa, poprawiając krzyż i chowając go by nie narażać na podstępne warunki atmosferyczne. Wtem, trzecią plagę Zło zesłało na mnie w postaci wiatru, który zadął z wielka siłą podwiewając mi poły kurtki. Poczułem przenikliwe zimno, cos jakby sztylety dziurawiły moje ciało świdrując się we wnętrzności i próbując powstrzymać moje procesy życiowe. Ale ja wiem że się nie poddam. Nie na takie próby byłem wystawiany i nie takim próbom stawiałem mego silnego czoła. Brnę w tej strasznej pogodzie, nie poddaję się przeciwnościom piekielnego bo wiem że gdzieś tam, za tymi starymi i spróchniałymi drzwiami czai się dusza której trzeba pomóc. Dusza która wymaga mej interwencji, która oczekuje mych krystalicznie czystych intencji i cierpiącym wołaniem błaga mnie o pomoc. Nie mogę zawieść jej. O nie!
Ale Belzebub walczy. Nie ułatwia mi. Za wszelką cenę chce mnie odwieść od zamiaru dostania się do domu. Drzwi są zamknięte i nawet próba lekkiego pchnięcia ich nie daje rezultatu i nie jestem w stanie dostać się do środka. Do tego wzmaga się wiatr który dudniąc w mych uszach powoduje że przestałem słyszeć szczekanie ujadającego psa. Tak. Psy wyczuwają zło. Psy czują moment gdy zło krąży wokół mnie, ale ja wiem, że nic mi nie grozi. W końcu Święty Krzysztof dynda na mym lusterku… Zaczyna padać coraz mocniejszy deszcz i powoli z kapuśniaczka robi się mżawka. To zły znak, to omen prawie bo za chwilę ścieżka którą przyszedłem zamieni się w błotnistą breję przez co będę musiał iść po trawniku. W głowie mej świta pomysł. Natchniony łaską opatrzności zbliżam się do okna i spoglądam w sponiewierany mrokiem pokój. Szukam oznak życia, oznak że jest tam dusza i ciało czekające na mnie i modlące się o ratunek. Szukam jakiegokolwiek ruchu, jakiegokolwiek śladu bytności by wedrzeć się do środka i wyrwać z objęć zła tego biednego człowieka. I nagle…. JEST! Leży na tapczanie i się nie rusza. Blady jakiś się wydaje choć półmrok jest w pomieszczeniu. Nie widzę by się ruszał… chyba śpi. Postanawiam walić w okno by go obudzić. Za wszelką cenę pragnę zaznaczyć swoją obecność, chcę mu pokazać że oto już jestem i że od teraz będzie już wszystko lepiej. Że poczuje swą duszę uwolnioną od grzechów zaniechania bycia dobrym i szczęśliwym człowiekiem. Że spłynie na niego łaska Sądu Rejonowego niczym woda w toalecie, że…..
Wstał. Podniósł się. Spojrzał na mnie. To co że trochę brudny i uświniony, ważne że żyje i że zapewne chce mojej pomocnej dłoni. Jak ja czułem się szczęśliwy z tego powodu. Złapałem ręką za mój krzyż dyndający na grubym pozłacanym łańcuchu i w myślach przekląłem Belzebuba. „Chuj Ci w dupę Belzebubie”. On jest mój.
Nagle, pomimo że Szatan wciąż walczył i utrudniał otwarcie drzwi, dostałem się do środka mieszkania. Odór siarki zmieszanej z alkoholem upewnił mnie w przekonaniu, że Zło ma tutaj swoje siedlisko. Czułem się jak w kazamatach z których nie ma drogi ucieczki. Ale podejmuje walkę. Walkę o duszę tej zbłąkanej duszyczki.
Otwieram zeszyt. Wyciągam długopis w kształcie krzyża i zadaje pytanie:
- Czy to zbłąkana dusza Zdzisława Trzepiekońskiego siedzi przede mną?
- Nie – odpowiada siedząc i kiwając się na czymś, co przypominało tapczan lub inna wersalkę.
- A gdzie Pan Zdzisław – nie daje za wygraną i rozglądam się w poszukiwaniu udręczonego.
- Umarł.
No i chuj. Belzebub wygrał. A jako że ja miałem akt naprawienia Zdzisława Trzepiekońskiego a nie tej o to upadłej istoty, wyszedłem z chałupy i spokojnie wróciłem do domu.
Ale walka wciąż trwa.

wtorek, 22 marca 2016

Ciało



      Dłubiąc w nosie czytam komentarze i maile ludzików, którzy są kuratorami i uważają mnie za patola i że szargam dobre imię zawodu. Zastanawia mnie wtedy jak to się stało, że taki „bambo” wymiaru sprawiedliwości ma prawo mnie oceniać, skoro jestem takim samym „bambo” jak on? Chyba że on jest taki lepszy „Bambo”, przez duże B. Taki Bambo myśli o sobie że złapał Boga za nogi bo przecież jest „kuratorem”, co  ja pierdole – jest wybrańcem narodu i ma prawo pouczać innych. Oj,  zapomina się murzyniątko że bawełnę na czas trzeba zbierać i nie wolno terminów przekroczyć, bo kierownik upomnienie da i nagrody rocznej nie będzie i zabraknie na naprawę samochodu lub prezenty na święta. Na szczęście swoje rozmyślenia zakończyłem po przedłubaniu całego nosa i dokopaniu się do jądra ciemności które ochoczo wylądowało na podłodze po pstryknięciu palcem.

      Prawie połowa moich nadzorowanych, którzy jeszcze mogą, pozachodziła dziwnym trafem w ciążę. Nie wiem jak to możliwe, ale program 500 plus spełnia swoje zadanie i to przed wypłatą pierwszych świadczeń. Nie mówiąc, że w bidulach zwiększyło się zainteresowanie rodziców do ponownego wychowywania swoich dzieciątek. I niech ktoś powie że to nie sukces. Oczywistym jest że wielu z tych dzieciaków skończy w DPS-ach z powodu upośledzeń albo zasilą ponownie placówki opiekuńcze, ale kogo to obchodzi. Tyle w tym temacie.

      Ostatnio przyszła do mnie matka z córką. Córeczka to osiedlowa labadziara, lat 17 co to na niejednym bacie skakała. Matka to typowa kobieta na pograniczu upośledzenia więc i myślenie spowolnione, i dłuższe zdania trudniej jej zrozumieć. Pytam matki i nielaty czy się zabezpiecza przed ciążą, czy bierze tabletki antykoncepcyjne, czy nosi prezerwatywy i takie tam. Nielata na mnie patrzy i nie wie co odpowiedzieć. Matka natomiast wypala w moją stronę:
- No moja córka chyba tego nie robi – i uśmiecha się sympatycznie pokazując brak jedynek i dwójek.
- A co? Poezje czyta jak nocuje poza domem? – pytam się mamuśki i spoglądam na jej córeczkę.
- Filmy oglądają, prawda Wanesko?
Waneska nic nie powiedziała bo pewnie w myślach już o swoim Brajanku myślała. Waneska naprawdę ma opinię labadziary i jest to prawda, bo z kilku melin była już zabierana w nocy, o czym mamusia zdążyła zapomnieć. Zresztą, za 3 miesiące Waneska zaszła w ciążę i nawet ograniczyła palenie papierosów do pół paczki dziennie. Brawo Waneska.

      Seks jest rozrywką biednych. Do tego seks w oparach alkoholu i nieszczęście w postaci upośledzonego dzieciątka gotowe. Ale kto by się tym przejmował, ważne że się rodzą. Mam trochę upośledzonych nastolatków w swoim otoczeniu i z przerażeniem stwierdzam że większość z nich skończy w pierdlu z powodu dokonania przestępstw seksualnych. Już teraz potrafią walić konia i spuszczać się do butelki (jak napełnić 1,5 litrową butelkę spermą w 2 miesiące), potrafią obmacywać młodsze dziewczynki lub ostentacyjnie w ich obecności trzymać rękę w majtkach i miętolić kutasa. To jest cena rozmnażania się patologii.

      Ale przecież alkoholiczki rodzącej piąte czy szóste dziecko podwiązać nie można. Bo grzech. Niech rodzi kolejne upośledzone i wychowuje na melinie.
Wiecie że dzieci z FAS-em nikt do rodzinnych domów dziecka nie chce. Bo dziecko takie nie dość że jest upośledzone, to jeszcze wymaga terapii, specjalistów, leczenia, itp. Ale to już nie zmartwienie Państwa Polskiego, ale opiekunów. Niech się martwią.

Ale co się dziwić, skoro matka świadomie może uszkodzić swoje dziecko, narażając je na trwałe kalectwo, niepełnosprawność, choroby i wady wrodzone…

A, zapomniałem. Płód to nie dziecko i można z nim robić co się chce, więc żadnej kary się nie ponosi. W końcu jak to krzyczą feministki: „moje ciało – mój płód”.

wtorek, 1 marca 2016

Fejsiunio

      Fejsiunio, fejsbuczek, fejsik. Ile radości daje przeglądanie profili patoli, którzy na zdjęciach prężą się by pokazać swoje wdzięki. Jacy są zajebiści, jak wspaniałe zdjęcia swoich dzieciaczków pokazują na rożnego rodzaju fotkach, zrobionych głównie aparatem w telefonie. Niektórzy swą zajebistość jak podkreślają, że nie opierają się by pokazać zdjęcia z grilla, obowiązkowo z butelką w łapie. Zdjęcia są różne - słit focia z dzióbkiem, foteczka na masce samochodu, zdjęcie z najebanym szwagrem i obowiązkowo dzieci w tle. Cała wieś i okolica niech podziwia jak Pani się bawi, szczególnie w dzień odebrania zapomogi z opieki. Zero instynktu zachowawczego.

      Czasami zanim pojadę na wywiad środowiskowy, albo znam już rodzinę bo jest pod nadzorem kuratora sądowego, przeglądam sobie ich profile. Dwudziestodwuletnia kobieta z jednym dzieckiem wrzuciła swoje piękne czarno-białe foteczki a koło setki lajków potwierdza jak bardzo jest popularna w swoim środowisku. Potem zdjęcia z 2-letnim synkiem który uśmiecha się do aparatu. Sielsko-anielski obrazek kochanej mamy i jej brzdąca. Niestety rzeczywistość jest zgoła inna, bo nagle okazuje się, że mamusia zaniedbuje swojego synka, ważniejsze są dla niej imprezy a dziecko pozostawia nawet same w domu lub pod opieką pijanego własnego ojca. Wraca potem po dwóch dniach z melanżu nie zastanawiając się nawet czy ten ukochany ze zdjęcia synek został nakarmiony. Nie wspominając o tym, że mamusia gdy się uśmiechnie to nie ma jedynki na przedzie, a reszta ząbków nadszarpnięta jest prześlicznie przez próchnicę. 

      Inna z kolei mamusia po odebraniu jej dzieci wrzucała maniakalnie wszystkie fotki jakie z bidulkami miała. dzieci w wieku szkolnym, więc też miały fejsiunia i będąc w bidulu komentowały i lajkowały zdjęcia mamusi. Ile tam różnego rodzaju serduszek było i wyznań miłości. jak to mamusia zaznaczała że kocha dzieci, że są dla niej najważniejsze, jak jej serduszko tęskni za nimi. Inna sprawa że przez 3 miesiące może jeden raz je odwiedziła, no ale na fejsie codziennie kontakt z nimi był. 

      Kolejny ciekawy temat to nielaty. Prym wiedzie gimbaza, co tylko potwierdza jak pojebany to jest wiek. Niby już nie dziecko, ale w głowie echo. Gimbazjaliści płci męskiej z którymi ja mam służbową styczność, zamieszczają głównie fotki z fajkami, w oparach dymu i z przekrwawionymi oczami, podkreślając jaką to ma jazdę i jaki jest odważnie zajebisty. Same komentarze jemu podobnych utwierdzają go w przekonaniu, że jego życie jest na pełnej kurwie, choć w domu bieda a ojciec po pijaku napierdala matkę a i jego przy okazji. Lecz logicznym jest, że biedy wśród znajomych nie pokażemy, bo wśród kolesi liczy się lans i życie bez trzymanki, słuchając "Króla Albanii" i marząc o takiej przyszłości jaką on ma teraz. Z kolei gimbaza płci żeńskiej stawia na lansik swoją urodą. Pomimo że jest przez większość uważana za zwykłą dziwkę co daje kolesiom dupy na imprezach, jej zdjęcia pełne będą dziubeczków albo smutnych minek i aforyzmów udostępnianych z innych stron, gdzie stawiana jest nieszczęśliwa miłość i jak to trzeba być silnym by dążyć do celu. Cel ten zresztą bardzo szybko osiągają i wydalają po 9 miesiącach.

      Zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość. Im ktoś bardziej nieszczęśliwy w swojej miłości, tym więcej na fejsbuczku chce pokazać że jest szczęśliwy. Niech tysiąc znajomych widzi moje szczęśliwe zdjęcia, komentarze typu "jakie dwa gołąbeczki" i tym podobnie. Uzewnętrznianie swojej prywatności jest emocjonalnym ekshibicjonizmem, a pikający co chwilę telefon który informuje o nowym lajku lub komentarzu jest najbardziej emocjonującą częścią życia.

      Niestety, ale poziom większości moich podsądnych zatrzymał się na etapie gimnazjalisty. Nie zachodzi w ich mózgach coś takiego jak krytycyzm swojego jestestwa. Żyją tu i teraz każdym podobnym dniem, marząc czasami o zmianie swojego życia i snując plany co to nie zrobią i kim to nie będą w przyszłości. Dla większości są to tylko niestety marzenia.

      Mieszkam w miejscu w Polsce, gdzie w niedalekiej odległości jest znana miejscowość turystyczna słynąca z imprez, baletów i mnóstwa alkoholu. Udając się na taka imprezę widzę czasami moje patolki otoczone wianuszkiem wczasowiczów. Żadna z nich nie powie tym przyjezdnym że ma już dwoje dzieci pomimo młodego wieku, że w domu nie można wyplenić jej świerzba lub wszawicy, że jej mieszkanie to istny chlew a w okolicy w której mieszka znana jest z dawania dupy i robienia loda. Żadna też nie powie że jest po szkole specjalnej lub że ma wirusowe zapalenie wątroby. A ja widzę czasami jak to wieczorem taka patola prowadza się za rękę z gościem, którego zostawi rano następnego dnia bo po zasiłek w opiece musi się stawić. A potem wraca wczasowicz, młody chłopak, z wirusami zapalenia wątroby do swojej rodziny opowiadając kolesiom "jaka fajną szmulę ruchał". 

      Fejsbuk to prawdziwa kopalnia wiedzy. Aż wierzyć się nie chce jak bardzo ludzie uzewnętrzniają się, nieświadomie pokazując całą swoją patologię jaka ich otacza.