niedziela, 20 lutego 2022

Codzienna szara rzeczywistość

 

Cholerny dźwięk dzwonka budzi mnie o 6.30 rano a ja cholernie śpiącym palcem jeszcze dwukrotnie naciskam „drzemkę” w telefonie, próbując oszukać siebie i swój mózg jeszcze krótką błogością snu. Siedzenie po nocach i przepisywanie wypocin w postaci notatek z wywiadów środowiskowych powoduje, ze nabieram coraz większego obrzydzenia do tej pracy. Rano wstaje niewyspany, z mózgiem obciążonym historiami ludzkimi które od jakiegoś czasu nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Od lat ten sam, automatyczny schemat, który robię z coraz większym obrzydzeniem. Nie pamiętam twarzy, nie zapamiętuje nazwisk ludzi z którymi rozmawiam, po opuszczeniu domu czy mieszkania zapominam o czym i po co rozmawiałem. Ale do historii ludzkiej muszę wrócić, gdy z zeszytu w którym sporządzam notatki muszę przenieść tekst do wersji elektronicznej, by potem wprowadzić w system komputerowy, wydrukować i ponownie zapomnieć.

Wstaje zmęczony, z podkrążonymi oczami i od niechcenia wkładam klapki, by udać się do łazienki. Śpię nago, więc w żaden sposób się nie ubieram aż do momentu gdy nie zacznę szykować się przed wyjściem do pracy.

Powolnym krokiem, szurając klapkami po zużytych panelach udaję się do łazienki. Klapa od sedesu jak zwykle podniesiona, zresztą sam ją podniosłem ostatniego wieczora, a tak się zdarzyło że aktualnie nie ma kto jej opuścić. Żółte kropelki wczorajszego moczu zaschły na porcelanie a ja ponownie sobie obiecałem że po pracy zajmę się posprzątaniem tego syfu. Obiecują tak sobie już od trzech dni. Kurwa, jak ja siebie nienawidzę i tej nudnej pracy.

Siedemnaście lat. Pierwsze dziesięć z optymizmem że pomogę ludziom, dzieciom, będę walczył z patolą i uszczęśliwiał świat. Potem pięć lat znudzenia i sumiennego wykonywania obowiązków w nadziei na awans, podwyżkę, zauważenie. Ostatnie dwa lata na wkurwie bo awansu żadnego, podwyżki żadnej a patol coraz kolejne plusy odbiera, które mi się nie należą. Laptop bezpłatny, pięćset plus, trzysta plus, wakacje plus, energia plus, dodatek mieszkaniowy plus, bachorowe plus, wielodzietne plus i kurwa chuj wie jakie jeszcze plusy do tego. A mi nic. Same minusy na koncie, oprócz wypłaty która każdego miesiąca coraz mniej znaczy.

Patol, kurwa, plus.

Otwieram lodówkę w nadziei znalezienia czegoś w miarę świeżego do jedzenia. Pisanie wywiadów po nocach ma ten minus, że chce ci się żreć. Spada ci cukier, energia i wpierdalasz. Chipsa, colę, kanapkę, paluszka słonego. Czasami do tego szklanka pośledniej whisky z biedronki za 40 złotych butelka. Obowiązkowo duża szklanka, dużo coli i cytryna by zabić smak taniego alkoholu. Mam zasadę, ze przerywam pisanie gdy nalewam trzecią szklankę. Zauważyłem także że gdy przepisuję notatki to już nie myślę. Jestem jak automat który walczy z zamykającymi się powiekami i uciekającym czasem na sen. Z reguły kładę się koło pierwszej w nocy by zdążyć wytrzeźwieć gdy następnego dnia wstaję.

Śniadanie bywa rożne. Płatki owsiane na mleku podgrzanym w mikrofali. Kanapka z kawałkiem kiełbasy i polana z wierzchu keczupem ostrym. Do tego herbata z cytryną i dwie łyżeczki cukru, obowiązkowo zamieszane w prawą stronę, tak jak wskazówki zegara. Śniadanie jem oglądając Polsat, taki mam już rytuał. Gdy zaczynają się informacje o pół do ósmej to znak, że muszę umyć zęby i szybko się ubrać.

Ubrania z reguły przygotowuję sobie wieczorem. Spodnie staram się prasować, koszule także, lecz ostatnio zacząłem chodzić do pracy w sweterkach i bluzach. Nie to że nie mam koszul, po prostu nocne podżeranie spowodowało, że coraz trudniej mi je zapiąć. Nie mam kasy na nowe, pozostaję więc albo schudnąć albo dziaderskie sweterki. Teraz rozumiem dlaczego faceci po czterdziestce wyglądają nijako. Po prostu dobra koszula, marynarka czy płaszcz kosztuje. Taniej jest odgrzebać sweterki z dnia szafy czy rozciągnięte podkoszulki. Łazi potem taki jeden i drugi z wystającym brzuchem i naciągniętym na niego t-shirtem z jebitnym napisem „Go fuck yourself” nie wiedząc nawet co to oznacza. Gdy chce być trendy zakłada jedyną pasującą koszulę której nie wpuszcza w spodnie, myśląc że taka jest moda. Była-dwadzieścia lat temu. Do tego obowiązkowo zdjęcia na fejsa z wymuszonym uśmiechem, jaki to jestem cool i nowoczesny, zdobywając maksymalnie dwadzieścia polubień i trzy komentarze w postaci gifów z kciukiem uniesionym do góry.

Zęby staram się szorować dokładnie, przestają gdy widzę krew z dziąsła mieszająca się z pastą. Wypluwam wtedy wszystko do zlewu i nabieram trochę wody na złożoną dłoń, by wciągnąć ją do ust. Przepłukuje usta i wypluwam wszystko do zlewu dokładnie obmywając umywalkę ręką z pozostałości wyplutej pasty. Potem skarpety, gacie, spodnie, sweter. W takiej a nie innej kolejności. Buty przecieram kawałkiem mokrej szmaty albo zwilżam wodą papier toaletowy – tak jest szybciej. Zastygłe błoto z wojaży po wioskach w których robiłem wywiady nie chce jakoś samo odlecieć. Czasami do podeszwy przylepi się jakieś gówno i zaschnie – wtedy na pełnej wkurwie skrobanie protektora jakimś starym długopisem nad wanną i spłukiwanie na szybkiego słuchawką od prysznica.

Szybkie spojrzenie do teczki z dokumentami czy wszystko spakowane w tym pendrive z wywiadami które pisałem wczoraj do północy. Za dwadzieścia minut powinienem być w pracy, ale od jakiegoś czasu zaczęło mi być obojętne czy spóźnię się pięć czy dziesięć minut. Nawet chciałbym aby ktoś zwrócił mi uwagę że jestem w po czasie, to wtedy pewnie z przyjemnością bym wybuchnął i wyrzygał wielogodzinne po nocach pisanie z przerwą na sen sześciogodzinny. Nikt mi żadnych plusów nie daje za poświęcenie i przekraczanie ponadnormatywnego czasu pracy, więc na instytucję sądową także mam wyjebane.

Docieram do gmachu budynku sądu kilka minut po ósmej. Ochrona w postaci dwóch emerytów po trzech zawałach ledwo na mnie spojrzała. W zeszycie w którym wpisuje się godzinę odbioru kluczy do swojego pokoju wpisuje że byłem punkt ósma. Jak wszyscy spóźnialscy. Nikt tego nie sprawdza, nie kontroluje, nie rozlicza. Podobnie jak siedzenie w pracy na portalach z wiadomościami czy innymi bzdurami bądź robienie zakupów przez allegro. Wpadam do pokoju, nastawiam czajnik z wodą na kawę, otwieram szafę i wyciągam laptopa. Za siedem godzin stąd wyjdę.

Gdyby ktoś mnie zapytał czy w sądzie istnieje sprawiedliwość roześmiałbym się mu w twarz. Takiej liczby absurdów, kłamstwa, oszukiwania i manipulacji nie ma nigdzie indziej. Ci sami ludzie przyjmują potem księdza po kolędzie i pierwsi na mszy stoją przed ołtarzem. Wyroki wydawane są przez rozemocjonowanych sędziów, którzy dają się zmanipulować na przykład matkom robiących z siebie ofiary, by tylko wyciągnąć więcej alimentów od ojców swych dzieci albo całkowicie odciąć od kontaktów, manipulując dzieckiem i nastawiając dziecko by w sądzie zeznawało przeciw ojcu. I co z tego że jako kurator piszesz że prawda nie wygląda tak jak przedstawia to mamusia. Twoje opinia jest niczym. Sędziowie gówno wiedzą o manipulacji dziećmi, zastraszaniu, alienacji rodzicielskiej czy przekupywaniu dzieci by uzyskać przychylność sądu. Jako kurator rodzinny, próbowałem obiektywnie przedstawiać zmanipulowane fakty, obnażałem kłamstwa zarówno jednej jak i drugiej strony, pisząc elaboraty i sumienne wywiady środowiskowe. I gówno. Zresztą, wśród swoich kolegów i koleżanek też widzę jak niektórym daleko do obiektywizmu.

Od ósmej do dziewiątej delektuję się kawą, obowiązkowo czarną, sypaną w dużym kubku. Nie odbieram dzwoniącego telefonu, koncentrując się na czytaniu wirtualnej polski i onetu. Politykę odpuszczam, bo i tak nie mam wpływu na to co się dzieje na górze, a informacje ile znajomi królika zarabiają w spółkach państwowych powodują niepotrzebne wkurwienie. Loguje się także na konto bankowe by zobaczyć ile zostało pieniędzy na koncie po zejściu rat na mieszkanie i pożyczkę na samochód. Mamy luty – więc trzynastka. W kolejce do niej czeka mechanik samochodowy, dentysta, nowe buty i jakiś lepszy lepszy perfum za 100 złotych, który starcza mi nawet na 5 miesięcy jak robię tylko dwa psiknięcia w okolicę szyi.

Resztę odłożę na czarną godzinę. Przyda się jak w zeszłym roku urwałem błotnik w samochodzie robiąc wywiady w terenie. Lakierowanie błotnika tysiąc złotych. A mi się kurwa kuratorem chciało zostać.


wtorek, 8 lutego 2022

Bracia

 O, kurwa!

Nawet nie o kurwa, o kurwa mać.

Jaki ten los potrafi być przewrotny.

Brutalizacja języka w naszej przestrzeni publicznej postępuje. Kiedyś to Miodka i Bralczyka można było posłuchać i pooglądać w telewizji, udając przynajmniej zainteresowanie słowem mówionym i pisanym, teraz co najwyżej „przez twe oczy zielone…” możesz zesrać się na kiblu, bo nawet uszy nie mają siły już krwawić. Ale do rzeczy.

Zaje, kurwa, biście. Dwa wywiady środowiskowe o pozbawienie władzy rodzicielskiej, złożone praktycznie w tym samym czasie i dotyczące wnioskodawczyń z tego samego, zapyziałego i gównianego miasteczka, gdzie głównym wydarzeniem miesiąca jest remont kawałka chodnika lub montaż lampy na przejściu dla pieszych. Na fejsbuku profil miasta lubi 530 osób, trzy razy mniej niż niezależna i zrobiona przez małolatów dla beki strona „mieszkam w gównianym mieście”. Może wynika to z faktu, że główny „onanizator” profilu oficjalnego, blokuje każdego kto napisze niepochlebny komentarz o włodarzu gminy a każdy nowy post zaczyna się słowami „Burmistrz (tu wstaw nazwę miasta oraz imię i nazwisko burmistrza) pozyskał dofinansowanie na budowę nowej ławki w parku miejskim. I tak od początku jego kadencji, z zaznaczeniem że przetarg wygrała firma lokalna, oczywiście należąca do kolegi burmistrza.

Ogólnie Burmistrz znany jest z tego, że lubi ziółka, niekoniecznie w kubku zaparzone. Policjanci z Posterunku to koledzy, niech się odważą tylko skontrolować poruszającego się samochodem sportowym pana Szefa – niepisana zasada mówi że co roku jak nie nowy radiowóz, to sprzęt specjalistyczny funduje, więc nietykalność lokalnej komendy powiatowej załatwiona.

Tak. Taka Polska wciąż istnieje i ma się coraz lepiej.

Ale wróćmy do mojej pracy, czyli przeprowadzanie wywiadów środowiskowych o pozbawienie władzy rodzicielskiej tatusia, który ma dzieci z dwiema mamusiami. Dzieci te są w jednym wieku i do jednej szkoły uczęszczają, a łączy je wspólny tatuś, który około 10 lat temu wyjechał w dalekie, angielskie stepy akermańskie i tyle go widzieli. Podobno mamusie skrzętnie ukrywały przez światem kto jest ojcem ich dziatw, ale gdy sprawa się rypła i okazało się że chłopaki to bracia z jednego penisa zrobieni, postanowiły zawalczyć o swoje i „wyprostować” sytuację prawną swoich pociech.

Ojca chłopców, bądź co bądź bardzo sympatycznych i niczemu tu winnych, znałem jeszcze z lat szczeniackich. Arkadiusz – bo tak mu na imię było, był typowym łowcą cnót niewieścich, nieprzepuszczający żadnej labadziarze która nawinęła się na jego korzeń męskości. Jebaniutki, miał to coś, że wszystkie laski z okolicy lgnęły do niego i praktycznie od razu pozwalały wkładać sobie rękę w majtki, a ja i wielu innych moich pryszczatych kolegów z zazdrością patrzyło, jak następną laskę ciągnie do swojego Golfa II. Był chamski, ordynarny, nie szanował dziewczyn, wdawał się w bójki i lubił przyćpać. A one i tak leciały jak muchy do gówna, gotowe w nocy domofonem wydzwaniać po niego by zechciał je zeszmacić. Jednocześnie Arek studiował, nosił dobry ciuch, starzy jego mieli jakieś stragany na targowiskach, więc kasy też miał, a lata 90-te to były. Wiem tylko że jak otworzyły się granice w roku 2004, to spierdolił do Anglii, odbił zonę kumplowi co go tam ściągnął i słuch po nim zaginął.

I teraz o to, po kilku latach odwiedzam dwie kobiety, które w tamtych latach widywałem zeszmacone, pijane i wielokrotnie drące mordę na osiedlu, siedzące na ławce z piwem „VOLT” w łapie.  

Na szczęście, zazdrość już minęła :)