poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Śmierć na porządku dziennym


     Śnieg. Jadę do alka, tym razem kobiety która została sądownie zobowiązana do leczenia odwykowego. W sumie, to nie wiem po co to zobowiązanie, skoro patolka jest starym przechlanym stworem-potworem, bezzębnym, mającym lat 50. Mieszka na melinie, a raczej starym mieszkaniu na wiejskiej kolonii, który dostała z gminy, w domu kilkurodzinnym, do którego wrzucono kilka rodzin z eksmisji. Jest tam niezły kocioł. Małżeństwo z dwójką dzieci, jakaś emerytka co całe życie piła i dostała z tego powodu zasiłek stały i pokój z kuchnią na starość – już nie pije bo zdrowie nie to. Samotny facet jeżdżący starym oplem corsa jedynką, jakieś drugie małżeństwo lub konkubinat – ona z lat 20 on 30, chyba troje dzieci no i nasza patolka, w mieszkaniu na parterze, zaraz za drzwiami jak się wchodzi do budynku. 

     Dojechanie do kolonii nastręczało nie lada problemów. Wąska droga, w lesie, całkowicie pokryta śniegiem i lodem, bo przecież nikt w tak zapadłej dziurze nie będzie tego odśnieżał. Zresztą, kogo obchodzi jakaś kolonia w lesie, 5 kilometrów od głównej drogi. Z jednej strony wydawałoby się niewiele, ale z drugiej iść przez śnieg taka trasą w zimną pogodę, gdy buty mokre lub nogi odmarznięte – nie polecam. Ja miałem lepiej. Jadąc 30-40 kilometrów na godzinę, po kilkunastu minutach byłem na miejscu.

      Większość z nas jest wychowana w otoczeniu podwórek, gdzie możemy spotkać wielu znajomych, rówieśników, place zabaw, nie zdajemy sobie sprawy, że istnieją właśnie takie zapomniane wręcz chałupy czy domy, gdzie mieszka kilkoro dzieciaków w różnym wieku, otoczonych patologią. Nawet nie wyobrażacie jak trudno zdobywa się informacje od takich ludzi, którzy praktycznie żyją jak jedna wielka rodzina, akceptując swoje wady ale także niosąc sobie pomoc. Czy uwierzycie, że nasza patolka jest opiekunką do dzieci młodego małżeństwa, którzy płaca jej 400 złotych miesięcznie, by pilnowała ich pociechy, bo obydwoje pracują. Brzydka, często brudna i śmierdząca alkoholem kobieta, pilnuje w sumie czyste i zadbane dzieciaki. Nam się to wydaje niemożliwie, a jednak tak jest.

     Patolka, która jest bohaterką tego posta, jest kobietą na wskroś pomocną. Pomaga emerytce na zasiłku robić zakupy, czasami jej zupy zaniesie, drewna porąbie, poplotkują. Tak, patolce źle się nie powodzi, bo rentę po mężu ma, gdy ten zmarł na nowotwór, a ona nie pracowała nigdy.

     Pomimo że to patolka, która kilka razy w tygodniu nie trzeźwieje, ma odruchy ludzkie i nie do końca zatraciła swoje człowieczeństwo. Dokarmia koty, psy, dzieląc się ze zwierzętami tym, co ma. Szczęściem w nieszczęściu jej życia jest to, że miała tylko jedno dziecko. Dziś 30-letnie, posiadające własną rodziną i nie utrzymujące żadnego kontaktu z matką. Opowiadała mi o swojej córce, będącej za granicą. Podobno dobrze jej się układa, ma męża, dzieci. Ona nigdy nie widziała wnuków. Córka się jej wstydzi.
Ona się jej nie dziwi. Sama mając resztki poczucia przyzwoitości, wstydzi się że jest tym kim jest. Wydaje się Wam to niemożliwe? Ale tak jest. Są osoby, patole, które mają poczucie wstydu, ukrywają swój stan, okłamują cię, nie mówiąc tego, co jest rzeczywiście. Mimo że wiem że mnie kłamią, czasami pozwalam im na to. Sam nie wiem czemu, może przez to czują się lepiej?

     Wniosek o skierowanie ją na leczenia złożył Ośrodek Pomocy Społecznej. Jej w ogóle na leczeniu nie zależało, nie stawiała się na komisję, olała ponowne wezwania i skończyło się skierowaniem przez tą komisje wniosku do Sądu. Sąd, w całej swej łaskawości przywalił jej sądowy nakaz, a jego wykonanie oddał pod nadzór kuratora.
Siedzę sobie teraz  ja w fotelu, zarwanym, z powyrywanymi gąbkami i podrapanym od kocich pazurków, zastanawiając się, czemu tak nisko upadła kobieta, doprowadzając się do stanu, z którego pewnie nigdy się już nie wyrwie. Nie oszukujmy, ona nie chce przestać pić i nie podejmie leczenia odwykowego. Co z tego że Sąd skieruje ją na zamknięte leczenie – po roku oczekiwania, jak dożyje, znajdą jej jakiś szpital i dowiozą. Po 3 miesiącach wyjdzie, wróci do domu, do nałogu. Jak może zmienić się ktoś, kto tego nie chce? No jak?
Mówi się że alkoholi musi sięgnąć dna. Albo od tego dna się odbije, albo zgnije w swoich własnych wymiocinach, zarzygany i zasrany, z przetrawionymi wnętrznościami. Będziemy omijać wtedy takiego na ulicy, zastanawiając się przez chwilę, jak nisko trzeba upaść, by zostać kimś takim, takim lumpem, żulem, będącym niejednokrotnie pośmiewiskiem całej ulicy. Może litościwy człowiek, hamując obrzydzenie podniesie go, posadzi na ławce, zadzwoni na pogotowie czy Policje. Może……

     Patrzę na nasza patolke i zastanawiam się jak długo, jak długo jest ona w stanie pociągnąć. Nie oszukujmy się, choroby wyniszczają, często rak trawi od wewnątrz, ale jego objawy są zagłuszane alkoholem, który jest lekarstwem na ból, strach, niemoc. Nawet nie wyobrażacie, jak te osoby panicznie boją się raka. Podświadomie czują że go mają, bo zniszczony organizm nie jest w stanie przez wiele lat bronić się przed komórkami rakowymi. Atakuje wątrobę, żołądek, często płuca, jelita, powodując agonię, ból, cierpienie. Alkohol uśmierza, daje ukojenie, pozwala nie myśleć o tym, ze umieram, że niedługo będę gryzł ziemię i będę nikim, skazanym na pogrzeb komunalny, bez księdza, w najtańszej trumnie, bez kwiatów. Czy przyjdą moi towarzysze niedoli? Wątpię, oni tak samo jak ten patol, boją się śmierci, choć czują, że z każdym dniem zbliża się do nich coraz bardziej. Dni trzeźwe w ich wykonaniu, to dni cierpienia. Cierpią, bo nie mają alkoholu, który niczym hemoglobina, rozprowadza życiodajny pierwiastek w ich organizmie. Dni trzeźwe, to także zmaganie się z rzeczywistością, z problemami, potrzebą zrobienia zakupów, potrzeba jedzenia. Dzień trzeźwy to także dzień, kiedy myślę o tym że mam dziecko, jakąś rodzinę, która choć dawno na mnie krzyżyk położyła, to jednak jest, gdzieś istnieje i może myśli o mnie, przypominając jednak tylko wyłącznie sobie moją postać głównie w dni świąteczne. Co może myśleć patol-alkoholik? Ja nie chcę dni trzeźwych. Chce zapomnieć że miałem inne Zycie, albo że można mieć inne Zycie. Nie chcę patrzeć i myśleć o tym co straciłem.

      Widziałem umieranie nie tylko jeden raz. Pamiętam patolkę, jeszcze jak byłem kuratorem społecznym, nie zawodowym. Leżała w łóżku, wolno konając – rak z przerzutami do płuc i kości. Najgorsze w tym wszystkim było to, ze nie miała leków uśmierzających ból – łykała ibuprom, paracetamol, czasami sąsiadka ketonal przyniosła. Umierała w pełni świadomie, rozmawiając ze mną, i wiedząc że z tego nie wyjdzie. Pomimo tego że piła, że była nikim dla wielu ludzi z jej okolicznej społeczności, chciała zachować godność – umrzeć w domu, w bólu, cierpieniu, ze świadomością swojego beznadziejnego położenia, ale we własnym domu, wśród tych czterech ścian, w których spędziłą większość swojego marnego życia. Wtedy byłem młodym kuratorem, początkującym, zgłosiłem do pomocy społecznej, jakieś pieniądze dostała. Ale co z tego, że zamiast kupić za nie leki, dawała swoim dorosłym i pijącym synom na jedzenie i alkohol. Wtedy tego nie rozumiałem, uważałem że jest głupia, bo przecież cierpi, umiera, do cholery jasnej!. Ale ona uparcie wybierała synów, kosztem bolesnej śmierci.

     Teraz jestem bardziej świadomy, może bym zasugerował, przypilnował w jakimś stopniu, żeby kupiono jej leki, zawieziono, dopilnowano by wzięła. Wtedy, w obliczu zadania i zjawiska, jakby tego nie nazwać, uważałem że zrobiłem wszystko co mogłem – powiadomiłem OPS.

     Obserwując patolke od alka, siedząc w starym, pozarywanym fotelu przyglądałem się, jak dokłada drewno do pieca. Pieca kaflowego, jedynego urządzenia ogrzewającego jej małe mieszkanko. Drżącymi rękoma wrzucała polano, dokładnie wsuwając je do środka uważając, by nic nie wypadło z żarzącego wnętrza.
     Patrząc na nią zastanawiałem się, kiedy Kostucha ją dopadnie. Wiem, to straszne, ale obserwując ta wyniszczoną kobietę, która ostatnią część swojego życia poświęciła na całkowitym degenerowaniu swojego organizmu, całkiem świadomie jednak, zrobiło mi się jej żal. Nie mogłem mieć do niej nienawiści, myśleć o niej w kategorii „kurwa”, „dziwka”, „szmata”. Może dlatego że nie miała małych dzieci, zabranych do bidula czy innej placówki. Może dlatego że w gruncie rzeczy, nikogo nie krzywdziła. Żyła sama, a jej głównym problemem było to, ze przepijała pieniądze i szła wtedy do Pomocy Społecznej. Pomoc Społeczna uzależniała finanse od podjęcia leczenia odwykowego – i tak koło obłędne się zamykało.

     Jak łatwo się domyślić, nasza patolka stawiła się Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Stawiła się jeden raz i więcej nie przyszła. Powiedziała że nie ma jak dojeżdżać i nie będzie uczestniczyć. W sumie, nie kłamała, ale na dobrą sprawę co mnie to obchodzi. Postanowienie to postanowienie a obowiązkiem osoby objętej tym postanowieniem, jest je respektować. W imię prawa.

     Po kilku miesiącach złożyłem wniosek o przymusowe leczenie w trybie stacjonarnym, czyli po prostu leczenie na oddziale zamkniętym. Po jakimś czasie Policja dowiozła ją do szpitala. Była tam kilka miesięcy, wyszła podleczona, ale ze zdiagnozowanym guzem w płucu. Później dowiedziałem się od pracownika socjalnego że umarła w szpitalu – zbyt późno było na leczenie. Piła i tak do samego końca. Leczenie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia i nie przyniosło skutku oczekiwanego przez Sąd.

      W tym środowisku śmierć jest na porządku dziennym. Może nie obcujesz z nią tak często jak lekarz na oddziale ratunkowym czy onkologicznym, ale żyjesz ze świadomością, że patole po prostu się wykańczają – na własne życzenie co prawda, ale istnieją pewne mechanizmy ich do tego popychające. Czy jest ich żal – nie, tak naprawdę często jest to obojętne. Po prostu zszedł naturalnie jeden nadzór czy dozór. Czasami się cieszysz, bo masz mniej roboty, sprawa zakończona, załatwiona, oddana do archiwum. Odhaczone w statystyce.

     Patolke żegnały tylko osoby, które razem z nią mieszkały w budynku na skraju wsi. Tylko oni poczuwali się do tego, by towarzyszyć jej w ostatniej drodze. Kilka, może kilkanaście osób. Trochę kwiatów. Pogrzeb jej był taki sam, jak jej życie – skromny i bez żadnej pompy. Czy na taki sobie zasłużyła – pewnie tak, była nikim a swoje życie zmarnowała.


11 komentarzy:

  1. Autentycznie, czytając zawsze kojarzy mi się proza Aldissa Briana (cykl Helikonii).

    Tam również jest swego rodzaju nieuchronność przed którą nie ma ucieczki.

    Różnica tylko jedna - tamto to fikcja literacka a to... nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak pijąc alkoholicy chcą oszukać los. Czasami ten nieuchronny, który ich czeka. Marnują przy okazji życie swoje i innych. Każdy kto ma w rodzinie alkoholika, wie że jak to się nie skończy, to raczej skończy się źle, zwykle 2 metry pod ziemią z różnych przyczyn. Czasami jest to rak, a czasami po prostu samobójstwo, bo życie zbrzydnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem lekarzem i czytam z ciekawością każdy Twój wpis, ale dotychczas nie komentowałem. Pozwolisz jednak, że coś napiszę. Na oddziale onkologicznym pacjenci nie umierają, w ogóle na onkologiach jest najmniej zgonów w szpitalach, może tylko laryngologie/okulistyki mają mniej. Czemu? Bo lekarz onkolog zajmuje się pacjentem, którego jeszcze można leczyć (zazwyczaj oznacza to chemioterapię). Pacjenci w stanie terminalnym, którym nie można pomóc, są wypisywani z oddziałów onkologicznych do domu czy hospicjum, a jeśli umierają - to na internach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, użyłem zbyt dużego skrótu myślowego. Dziękuje za wyjaśnienie.

      Usuń
  4. Czytając te wszystkie wpisy dochodzę do wniosku, że nie opłaca się pracować. Pracowałam całe życie, odprowadzałam podatki. Teraz niestety nie pracuję. Po 3 miesiącach, gdy mnie bieda przycisnęła udałam się do OPS po pomoc. Wyśmieli mnie, potraktowali jak gówno, jak śmiecia, odesłali z kwitkiem. Tymczasem taki pierdolony alkoholik który całe życie nie przepracował uczciwie ani jednej godziny, który całe życie żeruje na moich, Twoich, naszych podatkach ma zapewnioną pomoc OPS. Pierdolony darmozjad dostaje co miesiąc pomoc z opieki na chlanie, a uczciwi ludzie którzy chwilowo znajdą się w trudnej sytuacji nie mogą liczyć na żadną pomoc. I co? Jak zdechnie jakiś alkoholik to przynajmniej jakiś kurator napisze o nim posta. Zdechnie uczciwy, dobry człowiek - nikogo to nie ruszy. Pierdolić to. Idźcie ludzie na bezrobocie, zacznijcie chlać, marnotrawcie publiczne pieniądze a będziecie bogatsi niż niejeden przeciętny Kowalski, zapierdalający od rana do wieczora, po to by przynieść 1100 zł do domu, z czego już dość spora część poszła na utrzymanie pierdolonych darmozjadów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OPS nie mógł cię odesłać z kwitkiem jeśli spełniałaś wymogi finansowe co do otrzymania zasiłku. Poczytaj jakie są maksymalne dochody na osobę w rodzinie uprawiające do pomocy. Jeśli spełniasz wymogi, to choćbyś trafiła na najbardziej wrednych urzędników, muszą ci przyznać zasiłek okresowy czy stały. Jeśli nie spełniasz... No cóż, dura lex sed lex. Nie można odmówić pomocy nawet żulowi, jeśli te wymogi przewidziane ustawą spełnia, bo bynajmniej nie jakieś widzimisię pracownika OPS decyduje o przyznaniu pomocy.

      Usuń
    2. Nie może, a jednak :) Pani miała bardzo dużo pytań, coś jej wiecznie nie pasowało, policzyła coś, policzyła, no i stwierdziła że wyjdzie odmowa. A więc żegnaj kliencie. Prawdziwa wojna wybuchła gdy zażądałam pieczątki na wniosku -> pieczątka, czyli wniosek przyjęty, trzeba do niego wydać decyzję, nawet odmowną. Szaleństwo normalnie. Nawet żeby podpić wniosek ganiali mnie od biura do biura, bo nie wiadomo kto był za to odpowiedzialny (dobrze czytasz, nie wiadomo kto był odpowiedzialny za podstawienie pieczątki). Po paru rundkach wparowałam do pokoju dyrektora, którego niestety nie było, ale podobno tylko on był osobą uprawnioną do postawienia pieczątki :) Wtedy się zabrałam i poszłam. Wysłałam wniosek listem poleconym z PO. Jak na razie odesłano mi potwierdzenie i czekam dalej co będzie.
      Tylko że wiesz co? Jeśli mają mnie tak traktować to chyba sobie odpuszczę. Bo sam przyznasz, że to nie było do końca zgodne z prawem, nie?

      Usuń
    3. To przecież kurator napisał, że jak poszła patolka do MOPSu. A tam, pomoc uzależnili od podjęcia leczenia alkoholowego.
      Co do traktowania petentów w urzędach, to masz rację. Dla urzędasów (nie tylko w mopsach), jest się intruzem, który jak się czegoś domaga zgodnie z prawem, trzeba go przeczołgać, żeby wiedział gdzie jego miejsce.
      To pewnie przyszło z "kulturą" ze wschodu. Gdzie urzędas, który posiadał najmniejszą władzę był "ktoś", a inni to tylko "motłoch", którymi można poniewierać.

      Nawiązując do tej umierającej na raka. Mogła dawać synom pieniądze, żeby wykupili lekarstwa. A widząc, że ona jest już umierająca, i nic jej już nie pomoże. Synalki mogli zrobić "lepszy" użytek z utrzymanych pieniędzy. Kto ich tam wie.

      Agaton

      Usuń
  5. Dobre opowiadanie - mam wrażenie, że ,,wyrabiasz'' się literacko. Ten wpis jest przemyślany i pełno w nim refleksji. kane

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie nie! To tylko cos mi do oka wlecialo...

    OdpowiedzUsuń
  7. ciekawie się czyta, niestety na każdym osiedlu znajdują się jak ich określiłaś patole ja za młodych lat gdy jeszcze chodziłam do szkoły, pamiętam że wychodziłam z domu o 6 rano żeby iśc na przestanek po drodze jeszcze wchodząc do sklepu pod którym miejscowe patole kończyły już pierwszą butelkę wina o 6 rano byli już pijani

    OdpowiedzUsuń