Śnieg. Jadę do
alka, tym razem kobiety która została sądownie zobowiązana do leczenia
odwykowego. W sumie, to nie wiem po co to zobowiązanie, skoro patolka jest starym
przechlanym stworem-potworem, bezzębnym, mającym lat 50. Mieszka na melinie, a
raczej starym mieszkaniu na wiejskiej kolonii, który dostała z gminy, w domu
kilkurodzinnym, do którego wrzucono kilka rodzin z eksmisji. Jest tam niezły
kocioł. Małżeństwo z dwójką dzieci, jakaś emerytka co całe życie piła i dostała
z tego powodu zasiłek stały i pokój z kuchnią na starość – już nie pije bo
zdrowie nie to. Samotny facet jeżdżący starym oplem corsa jedynką, jakieś
drugie małżeństwo lub konkubinat – ona z lat 20 on 30, chyba troje dzieci no i
nasza patolka, w mieszkaniu na parterze, zaraz za drzwiami jak się wchodzi do
budynku.
Dojechanie do
kolonii nastręczało nie lada problemów. Wąska droga, w lesie, całkowicie
pokryta śniegiem i lodem, bo przecież nikt w tak zapadłej dziurze nie będzie
tego odśnieżał. Zresztą, kogo obchodzi jakaś kolonia w lesie, 5 kilometrów od
głównej drogi. Z jednej strony wydawałoby się niewiele, ale z drugiej iść przez
śnieg taka trasą w zimną pogodę, gdy buty mokre lub nogi odmarznięte – nie polecam.
Ja miałem lepiej. Jadąc 30-40 kilometrów na godzinę, po kilkunastu minutach
byłem na miejscu.
Większość z nas
jest wychowana w otoczeniu podwórek, gdzie możemy spotkać wielu znajomych, rówieśników,
place zabaw, nie zdajemy sobie sprawy, że istnieją właśnie takie zapomniane
wręcz chałupy czy domy, gdzie mieszka kilkoro dzieciaków w różnym wieku,
otoczonych patologią. Nawet nie wyobrażacie jak trudno zdobywa się informacje
od takich ludzi, którzy praktycznie żyją jak jedna wielka rodzina, akceptując
swoje wady ale także niosąc sobie pomoc. Czy uwierzycie, że nasza patolka jest
opiekunką do dzieci młodego małżeństwa, którzy płaca jej 400 złotych
miesięcznie, by pilnowała ich pociechy, bo obydwoje pracują. Brzydka, często
brudna i śmierdząca alkoholem kobieta, pilnuje w sumie czyste i zadbane
dzieciaki. Nam się to wydaje niemożliwie, a jednak tak jest.
Patolka, która
jest bohaterką tego posta, jest kobietą na wskroś pomocną. Pomaga emerytce na
zasiłku robić zakupy, czasami jej zupy zaniesie, drewna porąbie, poplotkują. Tak,
patolce źle się nie powodzi, bo rentę po mężu ma, gdy ten zmarł na nowotwór, a
ona nie pracowała nigdy.
Pomimo że to
patolka, która kilka razy w tygodniu nie trzeźwieje, ma odruchy ludzkie i nie
do końca zatraciła swoje człowieczeństwo. Dokarmia koty, psy, dzieląc się ze zwierzętami
tym, co ma. Szczęściem w nieszczęściu jej życia jest to, że miała tylko jedno
dziecko. Dziś 30-letnie, posiadające własną rodziną i nie utrzymujące żadnego
kontaktu z matką. Opowiadała mi o swojej córce, będącej za granicą. Podobno
dobrze jej się układa, ma męża, dzieci. Ona nigdy nie widziała wnuków. Córka się
jej wstydzi.
Ona się jej nie
dziwi. Sama mając resztki poczucia przyzwoitości, wstydzi się że jest tym kim
jest. Wydaje się Wam to niemożliwe? Ale tak jest. Są osoby, patole, które mają
poczucie wstydu, ukrywają swój stan, okłamują cię, nie mówiąc tego, co jest
rzeczywiście. Mimo że wiem że mnie kłamią, czasami pozwalam im na to. Sam nie
wiem czemu, może przez to czują się lepiej?
Wniosek o skierowanie
ją na leczenia złożył Ośrodek Pomocy Społecznej. Jej w ogóle na leczeniu nie
zależało, nie stawiała się na komisję, olała ponowne wezwania i skończyło się skierowaniem
przez tą komisje wniosku do Sądu. Sąd, w całej swej łaskawości przywalił jej
sądowy nakaz, a jego wykonanie oddał pod nadzór kuratora.
Siedzę sobie
teraz ja w fotelu, zarwanym, z
powyrywanymi gąbkami i podrapanym od kocich pazurków, zastanawiając się, czemu
tak nisko upadła kobieta, doprowadzając się do stanu, z którego pewnie nigdy się
już nie wyrwie. Nie oszukujmy, ona nie chce przestać pić i nie podejmie
leczenia odwykowego. Co z tego że Sąd skieruje ją na zamknięte leczenie – po roku
oczekiwania, jak dożyje, znajdą jej jakiś szpital i dowiozą. Po 3 miesiącach
wyjdzie, wróci do domu, do nałogu. Jak może zmienić się ktoś, kto tego nie
chce? No jak?
Mówi się że
alkoholi musi sięgnąć dna. Albo od tego dna się odbije, albo zgnije w swoich
własnych wymiocinach, zarzygany i zasrany, z przetrawionymi wnętrznościami. Będziemy
omijać wtedy takiego na ulicy, zastanawiając się przez chwilę, jak nisko trzeba
upaść, by zostać kimś takim, takim lumpem, żulem, będącym niejednokrotnie
pośmiewiskiem całej ulicy. Może litościwy człowiek, hamując obrzydzenie
podniesie go, posadzi na ławce, zadzwoni na pogotowie czy Policje. Może……
Patrzę na nasza
patolke i zastanawiam się jak długo, jak długo jest ona w stanie pociągnąć. Nie
oszukujmy się, choroby wyniszczają, często rak trawi od wewnątrz, ale jego
objawy są zagłuszane alkoholem, który jest lekarstwem na ból, strach, niemoc.
Nawet nie wyobrażacie, jak te osoby panicznie boją się raka. Podświadomie czują
że go mają, bo zniszczony organizm nie jest w stanie przez wiele lat bronić się
przed komórkami rakowymi. Atakuje wątrobę, żołądek, często płuca, jelita,
powodując agonię, ból, cierpienie. Alkohol uśmierza, daje ukojenie, pozwala nie
myśleć o tym, ze umieram, że niedługo będę gryzł ziemię i będę nikim, skazanym
na pogrzeb komunalny, bez księdza, w najtańszej trumnie, bez kwiatów. Czy przyjdą
moi towarzysze niedoli? Wątpię, oni tak samo jak ten patol, boją się śmierci,
choć czują, że z każdym dniem zbliża się do nich coraz bardziej. Dni trzeźwe w
ich wykonaniu, to dni cierpienia. Cierpią, bo nie mają alkoholu, który niczym
hemoglobina, rozprowadza życiodajny pierwiastek w ich organizmie. Dni trzeźwe,
to także zmaganie się z rzeczywistością, z problemami, potrzebą zrobienia
zakupów, potrzeba jedzenia. Dzień trzeźwy to także dzień, kiedy myślę o tym że
mam dziecko, jakąś rodzinę, która choć dawno na mnie krzyżyk położyła, to
jednak jest, gdzieś istnieje i może myśli o mnie, przypominając jednak tylko
wyłącznie sobie moją postać głównie w dni świąteczne. Co może myśleć
patol-alkoholik? Ja nie chcę dni trzeźwych. Chce zapomnieć że miałem inne Zycie,
albo że można mieć inne Zycie. Nie chcę patrzeć i myśleć o tym co straciłem.
Widziałem
umieranie nie tylko jeden raz. Pamiętam patolkę, jeszcze jak byłem kuratorem
społecznym, nie zawodowym. Leżała w łóżku, wolno konając – rak z przerzutami do
płuc i kości. Najgorsze w tym wszystkim było to, ze nie miała leków uśmierzających
ból – łykała ibuprom, paracetamol, czasami sąsiadka ketonal przyniosła.
Umierała w pełni świadomie, rozmawiając ze mną, i wiedząc że z tego nie
wyjdzie. Pomimo tego że piła, że była nikim dla wielu ludzi z jej okolicznej
społeczności, chciała zachować godność – umrzeć w domu, w bólu, cierpieniu, ze świadomością
swojego beznadziejnego położenia, ale we własnym domu, wśród tych czterech ścian, w których spędziłą większość swojego marnego życia. Wtedy byłem młodym
kuratorem, początkującym, zgłosiłem do pomocy społecznej, jakieś pieniądze
dostała. Ale co z tego, że zamiast kupić za nie leki, dawała swoim dorosłym i
pijącym synom na jedzenie i alkohol. Wtedy tego nie rozumiałem, uważałem że
jest głupia, bo przecież cierpi, umiera, do cholery jasnej!. Ale ona uparcie
wybierała synów, kosztem bolesnej śmierci.
Teraz jestem
bardziej świadomy, może bym zasugerował, przypilnował w jakimś stopniu, żeby
kupiono jej leki, zawieziono, dopilnowano by wzięła. Wtedy, w obliczu zadania i
zjawiska, jakby tego nie nazwać, uważałem że zrobiłem wszystko co mogłem –
powiadomiłem OPS.
Obserwując
patolke od alka, siedząc w starym, pozarywanym fotelu przyglądałem się, jak
dokłada drewno do pieca. Pieca kaflowego, jedynego urządzenia ogrzewającego jej
małe mieszkanko. Drżącymi rękoma wrzucała polano, dokładnie wsuwając je do środka
uważając, by nic nie wypadło z żarzącego wnętrza.
Patrząc na nią
zastanawiałem się, kiedy Kostucha ją dopadnie. Wiem, to straszne, ale
obserwując ta wyniszczoną kobietę, która ostatnią część swojego życia
poświęciła na całkowitym degenerowaniu swojego organizmu, całkiem świadomie jednak,
zrobiło mi się jej żal. Nie mogłem mieć do niej nienawiści, myśleć o niej w
kategorii „kurwa”, „dziwka”, „szmata”. Może dlatego że nie miała małych dzieci,
zabranych do bidula czy innej placówki. Może dlatego że w gruncie rzeczy,
nikogo nie krzywdziła. Żyła sama, a jej głównym problemem było to, ze
przepijała pieniądze i szła wtedy do Pomocy Społecznej. Pomoc Społeczna uzależniała
finanse od podjęcia leczenia odwykowego – i tak koło obłędne się zamykało.
Jak łatwo się
domyślić, nasza patolka stawiła się Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów
Alkoholowych. Stawiła się jeden raz i więcej nie przyszła. Powiedziała że nie
ma jak dojeżdżać i nie będzie uczestniczyć. W sumie, nie kłamała, ale na dobrą sprawę
co mnie to obchodzi. Postanowienie to postanowienie a obowiązkiem osoby objętej
tym postanowieniem, jest je respektować. W imię prawa.
Po kilku
miesiącach złożyłem wniosek o przymusowe leczenie w trybie stacjonarnym, czyli
po prostu leczenie na oddziale zamkniętym. Po jakimś czasie Policja dowiozła ją
do szpitala. Była tam kilka miesięcy, wyszła podleczona, ale ze zdiagnozowanym
guzem w płucu. Później dowiedziałem się od pracownika socjalnego że umarła w
szpitalu – zbyt późno było na leczenie. Piła i tak do samego końca. Leczenie
nie zrobiło na niej żadnego wrażenia i nie przyniosło skutku oczekiwanego przez
Sąd.
W tym środowisku
śmierć jest na porządku dziennym. Może nie obcujesz z nią tak często jak lekarz
na oddziale ratunkowym czy onkologicznym, ale żyjesz ze świadomością, że patole
po prostu się wykańczają – na własne życzenie co prawda, ale istnieją pewne
mechanizmy ich do tego popychające. Czy jest ich żal – nie, tak naprawdę często
jest to obojętne. Po prostu zszedł naturalnie jeden nadzór czy dozór. Czasami się
cieszysz, bo masz mniej roboty, sprawa zakończona, załatwiona, oddana do
archiwum. Odhaczone w statystyce.
Patolke żegnały
tylko osoby, które razem z nią mieszkały w budynku na skraju wsi. Tylko oni
poczuwali się do tego, by towarzyszyć jej w ostatniej drodze. Kilka, może kilkanaście
osób. Trochę kwiatów. Pogrzeb jej był taki sam, jak jej życie – skromny i bez
żadnej pompy. Czy na taki sobie zasłużyła – pewnie tak, była nikim a swoje
życie zmarnowała.
Autentycznie, czytając zawsze kojarzy mi się proza Aldissa Briana (cykl Helikonii).
OdpowiedzUsuńTam również jest swego rodzaju nieuchronność przed którą nie ma ucieczki.
Różnica tylko jedna - tamto to fikcja literacka a to... nie.
Tak pijąc alkoholicy chcą oszukać los. Czasami ten nieuchronny, który ich czeka. Marnują przy okazji życie swoje i innych. Każdy kto ma w rodzinie alkoholika, wie że jak to się nie skończy, to raczej skończy się źle, zwykle 2 metry pod ziemią z różnych przyczyn. Czasami jest to rak, a czasami po prostu samobójstwo, bo życie zbrzydnie.
OdpowiedzUsuńJestem lekarzem i czytam z ciekawością każdy Twój wpis, ale dotychczas nie komentowałem. Pozwolisz jednak, że coś napiszę. Na oddziale onkologicznym pacjenci nie umierają, w ogóle na onkologiach jest najmniej zgonów w szpitalach, może tylko laryngologie/okulistyki mają mniej. Czemu? Bo lekarz onkolog zajmuje się pacjentem, którego jeszcze można leczyć (zazwyczaj oznacza to chemioterapię). Pacjenci w stanie terminalnym, którym nie można pomóc, są wypisywani z oddziałów onkologicznych do domu czy hospicjum, a jeśli umierają - to na internach.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, użyłem zbyt dużego skrótu myślowego. Dziękuje za wyjaśnienie.
UsuńCzytając te wszystkie wpisy dochodzę do wniosku, że nie opłaca się pracować. Pracowałam całe życie, odprowadzałam podatki. Teraz niestety nie pracuję. Po 3 miesiącach, gdy mnie bieda przycisnęła udałam się do OPS po pomoc. Wyśmieli mnie, potraktowali jak gówno, jak śmiecia, odesłali z kwitkiem. Tymczasem taki pierdolony alkoholik który całe życie nie przepracował uczciwie ani jednej godziny, który całe życie żeruje na moich, Twoich, naszych podatkach ma zapewnioną pomoc OPS. Pierdolony darmozjad dostaje co miesiąc pomoc z opieki na chlanie, a uczciwi ludzie którzy chwilowo znajdą się w trudnej sytuacji nie mogą liczyć na żadną pomoc. I co? Jak zdechnie jakiś alkoholik to przynajmniej jakiś kurator napisze o nim posta. Zdechnie uczciwy, dobry człowiek - nikogo to nie ruszy. Pierdolić to. Idźcie ludzie na bezrobocie, zacznijcie chlać, marnotrawcie publiczne pieniądze a będziecie bogatsi niż niejeden przeciętny Kowalski, zapierdalający od rana do wieczora, po to by przynieść 1100 zł do domu, z czego już dość spora część poszła na utrzymanie pierdolonych darmozjadów.
OdpowiedzUsuńOPS nie mógł cię odesłać z kwitkiem jeśli spełniałaś wymogi finansowe co do otrzymania zasiłku. Poczytaj jakie są maksymalne dochody na osobę w rodzinie uprawiające do pomocy. Jeśli spełniasz wymogi, to choćbyś trafiła na najbardziej wrednych urzędników, muszą ci przyznać zasiłek okresowy czy stały. Jeśli nie spełniasz... No cóż, dura lex sed lex. Nie można odmówić pomocy nawet żulowi, jeśli te wymogi przewidziane ustawą spełnia, bo bynajmniej nie jakieś widzimisię pracownika OPS decyduje o przyznaniu pomocy.
UsuńNie może, a jednak :) Pani miała bardzo dużo pytań, coś jej wiecznie nie pasowało, policzyła coś, policzyła, no i stwierdziła że wyjdzie odmowa. A więc żegnaj kliencie. Prawdziwa wojna wybuchła gdy zażądałam pieczątki na wniosku -> pieczątka, czyli wniosek przyjęty, trzeba do niego wydać decyzję, nawet odmowną. Szaleństwo normalnie. Nawet żeby podpić wniosek ganiali mnie od biura do biura, bo nie wiadomo kto był za to odpowiedzialny (dobrze czytasz, nie wiadomo kto był odpowiedzialny za podstawienie pieczątki). Po paru rundkach wparowałam do pokoju dyrektora, którego niestety nie było, ale podobno tylko on był osobą uprawnioną do postawienia pieczątki :) Wtedy się zabrałam i poszłam. Wysłałam wniosek listem poleconym z PO. Jak na razie odesłano mi potwierdzenie i czekam dalej co będzie.
UsuńTylko że wiesz co? Jeśli mają mnie tak traktować to chyba sobie odpuszczę. Bo sam przyznasz, że to nie było do końca zgodne z prawem, nie?
To przecież kurator napisał, że jak poszła patolka do MOPSu. A tam, pomoc uzależnili od podjęcia leczenia alkoholowego.
UsuńCo do traktowania petentów w urzędach, to masz rację. Dla urzędasów (nie tylko w mopsach), jest się intruzem, który jak się czegoś domaga zgodnie z prawem, trzeba go przeczołgać, żeby wiedział gdzie jego miejsce.
To pewnie przyszło z "kulturą" ze wschodu. Gdzie urzędas, który posiadał najmniejszą władzę był "ktoś", a inni to tylko "motłoch", którymi można poniewierać.
Nawiązując do tej umierającej na raka. Mogła dawać synom pieniądze, żeby wykupili lekarstwa. A widząc, że ona jest już umierająca, i nic jej już nie pomoże. Synalki mogli zrobić "lepszy" użytek z utrzymanych pieniędzy. Kto ich tam wie.
Agaton
Dobre opowiadanie - mam wrażenie, że ,,wyrabiasz'' się literacko. Ten wpis jest przemyślany i pełno w nim refleksji. kane
OdpowiedzUsuńNie nie! To tylko cos mi do oka wlecialo...
OdpowiedzUsuńciekawie się czyta, niestety na każdym osiedlu znajdują się jak ich określiłaś patole ja za młodych lat gdy jeszcze chodziłam do szkoły, pamiętam że wychodziłam z domu o 6 rano żeby iśc na przestanek po drodze jeszcze wchodząc do sklepu pod którym miejscowe patole kończyły już pierwszą butelkę wina o 6 rano byli już pijani
OdpowiedzUsuń