czwartek, 9 sierpnia 2012

Rażące zaniedbania

Uwielbiam ten nasz XXI wiek! Postęp cywilizacyjny, industrializacja, wzrost świadomości ludzkiej i lepsze rozumienie zjawisk społecznych. Spadające bezrobocie, wzrost dochodów społeczeństwa. Większa empatia i pomocniczość. Idee woluntarystyczne, środki finansowe z UE na wyrównywanie szans najbiedniejszych. Oh, cudowny XXI wieku!

     Jedna z moich nadzorowanych znalazła się na bruku. Tak po prostu, uciekła od męża pijaka z dwójką dzieci, zamieszkała u matki w przeludnionym mieszkaniu. Zaczęło się dreptanie ścieżek do burmistrza, ze może mieszkanie socjalne, jakiś lokal, byle co, aby tylko stworzyć godne warunki tej kobiecie.
Pan Burmistrz w całym swym majestacie Urzędu Miejskiego, podczas przyjmowania interesantów obiecał, zwodził, zastanawiał się i trwałoby to pewnie bardzo długo, gdyby nie jakiś dziwny przypadek, a może szczęście bo któregoś dnia, moja nadzorowana Wioleta stojąc przed majestatem władcy Gminy, usłyszała wspaniałą nowinę:
- Pani Wioleto, mam dla pani mieszkanie. Co prawda jest to pokój z kuchnią bez łazienki i na dodatek na wiosce, ale chyba lepsze to niż nic, prawda?
     Uradowało się serduszko naszej bohaterce, podskoczyła ze szczęścia, o mało nie przypierdalając głową w sufit, rzuciła się do rączek Pana Burmistrza, by móc je wycałować swoimi pomarszczonymi ustami. Pan Burmistrz spojrzał swoimi małymi oczkami, poruszył wąsem, hodowanym od lat młodzieńczych, uniósł się fotela, który zaskrzypiał, uwolniony od ciężaru władzy i podnosząc prawą rękę na wysokość ramienia, wskazał drzwi ze słowami:
- Następny!

     Wioleta posłusznie opuściła gabinet, kłaniając i dziękując po stokroć w międzyczasie wycofując się tyłem z gabinetu i patrząc na oblicze najjaśniejszego, który gest miał wielki i pomógł jej, maluczkiej ulżyć w trudnej niedoli. Wyszła na korytarz, spojrzała na innych ludzi, którzy głównie po to samo przyszli. Nikt jej nie pogratulował, tylko zobaczyła spojrzenia pełne nienawiści i złości, że jej się udało, a im nie.
Po około miesiącu, nasza Wioletka razem z dwójką swoich dziewczyn 8-letnia Beatką i 12-letnią Angeliką wprowadziła się do małego mieszkanka w starym domku, gdzie zamieszkiwały jeszcze 3 rodziny. Chatka zniszczona, mieszkanko zwolniło się po zmarłym pijaku, który miał tam metę, lecz z pomocą gminy i Ośrodka Pomocy Społecznej, doprowadzone zostało do stanu używalności. Do mieszkania, niejako z podwórka wchodziło się do kuchni, a raczej aneksu, połączonego z dużym pokojem, w którym stał piec kaflowy służący do ogrzewania. W aneksie kuchenka na gaz propan-butan, bieżącą wodę zimną dostarczała pompa ze studni. Łazienki nie było, a WC to wychodek w szopie. Lecz to naszej bohaterce nic a nic nie przeszkadzało, ważne ze ma gdzie mieszkać i na dodatek sama z dziećmi.
Pierwsze niesnaski zaczęły się z sąsiadami. Po prostu jej dzieci to są straszne łobuzy i niszczą ich ogródki warzywne. Swołocz – takie usłyszała określenie pod ich adresem. Innym razem usłyszała, że są bękartami, bo bez ojca się wychowują, dlatego takie nieokrzesane. Chociaż wioseczka mała, to inne dzieci tez tam mieszkały, ale one były grzeczne, nic nie broiły. Podobno. 
    
     Początkowo Wioletka dawała sobie spokój. Prosiła, krzyczała na dzieci, przepraszała sąsiadów, raz nawet odkupiła nasionka, pomogła ponaprawiać zniszczone grządki. Pomagało to tylko na chwilkę, bo przecież dzieci ciągle tam włażą, niszczą, kradną. Wioletkę zaczęło niepokoić po czasie co innego. Duże rachunki za prąd. Początkowo płaciła, ale jak zaczęła porównywać z rachunkami znajomych, to płaciła jak za co najmniej 5-cio osobową rodzinę w dużym mieszkaniu. Zgłaszała problem w Pomocy Społecznej, kuratorowi, ale każdy tylko: „Idzie pani do energetyki, popyta się, powie co jest grane”. Poszła, a jakże, powiedziała że ma dużo za prąd. Po jakimś czasie przyjechali, sprawdzili i okazało się że sąsiad z góry jest do niej podpięty na lewo. Sąsiada ukarali, a ona zadowolona, bo przecież kradzież to kradzież, a ona za niego płacić nie będzie.
     Po tym zdarzeniu ktoś wybił jej szybę. Kamieniem. Pewnie gówniarze pomyślała i wysupłując ostatnie oszczędności z alimentów na dzieciaki wstawiła ją. Potem w sklepie wiejskim usłyszała, że donosi na sąsiadów. W ich społeczności to się nigdy nie zdarzało. Nigdy nie było kapusia. Spuściła głowę, nawet nie próbując się bronić. Potem na wiosce był piknik wiejski. Beatka i Angelika nie wzięła udziału w żadnej zabawie, bo dzieci nie chciały ich do drużyny i jakoś nikt inny nie miał ochoty się bawić. Stały więc przez połowę festynu z mamusią oparte o płot, i oglądały bawiące się inne dzieciaki razem ze szczęśliwymi rodzicami. Też chciały, ale co zrobić, jak nikt nie woła do zabawy?
Nasza Wioleta była pracowita kobietą. Gdzie mogła dorabiała sprzątaniem, w sezonie pracowała u gospodarzy. Dbała o dzieciaki i raczej nic nie można było jej zarzucić. Alkohol okazjonalnie, nie odmówiła na imieninach, czy jak ktoś poczęstował kieliszkiem wódki, czy winem. Raczej się nie upijała, pamiętała gehennę która przeżyła z mężem.
     Wydział Rodzinny Sądu któregoś pięknego dnia dostał zawiadomienie. Że Wioletka pije, awanturuje się, na dzieci krzyczy i w ogóle sprowadza obcych facetów i w domu są libacje alkoholowe, których świadkiem są dzieciaki. Kurator sprawdził, pojechał, pogadał z sołtysem, sąsiadami i…… nikt nie potwierdził, gdy trzeba było kuratorowi w twarz powiedzieć. Sprawa została umorzona.
Innego razu nasza bohaterka wróciła z imienin u matki. Była tam z dziećmi, a ze imieniny się przeciągnęły, powróciła koło 23, odwieziona przez sąsiada matki. Wypiła trochę, kilka kolejek, jakieś piwo. Nie zataczała się, nie bełkotała, lecz trochę głośno mówiła, próbując zagonić dzieciaka do spania. Sama nie wie jak to się stało, ale Beatka nagle zrobiła się blada i zemdlała. Złapała za telefon, zadzwoniła na pogotowie. Zabrano Beatkę do szpitala a lekarz zawiadomił Sąd Rodzinny że od matki było czuć alkohol i pijana zajmowała się dziećmi.
 I znów wywiad kuratora, i znów sprawa w Sądzie. Umorzono.

     Przyszła zima. Woda ze studni zamarzła, a nasza biedna bohaterka, nie zrażając na przeciwności losu, spowodowane brakiem łazienki i bieżącej wody radziła sobie jak mogła. Mróz za ścianą ściskał, a ona donosiła wodę zakupioną w sklepie w pojemnikach pięciolitrowych. Niektórzy na wsi mieli bieżącą wodę, ale nikt nie pokwapił się chociaż od czasu do czasu pozwolić napełnić puste baniaki, nawet za drobną opłatą. Dzieciaki myły się co drugi dzień, ubrania też nie zawsze wyprane były na czas. Pani w szkole zaczęła dawać karteczki dzieciom, żeby bardziej o higienę dbać. Do tego w szkole pokazały się wszy, które dostały też dzieci naszej bohaterki, więc sprawca i winowajca był jeden – Wioletka to brudas jak i jej dzieciaki.
     Po wsi szybko się rozeszło, że wszawica, która dotknęła także niektóre dzieci mieszkające na wsi (bo wszystkie chodziły do tej samej, wiejskiej szkoły) spowodowana była brudem Wioletki. I tak nasza kobiecina została okrzyknięta brudasem. Ponownie słyszała docinki wiejskich kobiet, żeby się do niej nie zbliżać, bo wszy może mieć, a może już nawet świerzb pod skórą hoduje. Zresztą jedna widziała, że dzieci w krostach są i drapały się po brzuchu. 
     Pani sołtys, usłyszawszy te rewelacje przekazane jej przez społeczność wiejską, postanowiła zadziałać. Zawiadomiła Pomoc Społeczną, ze Wioletka źle dba o dzieci, prawdopodobnie zaraża świerzbem, dba o nieporządek w domu. Oczywiście, Pani Sołtys nie poszła do domu Wioletki sprawdzić, czy to prawda, przecież jej sąsiadki i koleżanki nie kłamią. Pracownik socjalny przyjechał, pogadał, zobaczył bałagan, niepozmywane garnki i umorusane dzieciaki. Poinstruował, powiedział co ma być poprawione i…… dla spokojności napisał pismo do Sądu.
     I znów kurator pojechał na wywiad i sprawdził: bieżącej wody nie ma, bo lód uszkodził pompę. W szkole były wszy, przyniesione przez dzieci Wioletki. Sąsiedzi powiedzieli, że mogą świerzb mieć, bo się drapią. Jak są wszy to i świerzb w tym brudzie musi być – mówili. Ponadto dzieciaki słabo się uczą, w domu często są same, bo matka podobno pracuje gdzieś dorywczo, lecz kto ją tam wie, zresztą, do szkoły przychodzą bez zeszytów.
     Popatrzyła Pani Sędzia w akta, 3 sprawy w ciągu roku, alkohol był, wszy, brud, dzieciaki niedopilnowane w szkole. Ograniczono Wioletce władze rodzicielską, poprzez nadzór kuratora. Przecież tak dalej być nie może, bo przecież rażąco zaniedbuje dzieci.

18 komentarzy:

  1. Ostracyzm wioskowych cwaniaków i nieporadność życiowa samotnej matki. Przykre.
    Marinna

    OdpowiedzUsuń
  2. ludzie to strasznie podle kurwy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, NMŻ, jakiś czas temu pisałeś,że w naszej kochanej ojczyźnie dzieciaków się rodzinie z byle powodu nie odbiera?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie autor napisał, ze dzieci zostały odebrane ? kane

      Usuń
    2. Ale tu nikt dziecka nie odebrał. Niesprzyjający zbieg okoliczności i nieporadnośc zyciowa, brak obronienia swoich racji spowodowało, że ograniczono tylko/qż władze rodzicelską, poprzez nadzór kuratora. dzieci sa z matka.

      Usuń
    3. W praktyce nadzór kuratorski w takiej sytuacji może być nawet wybawieniem. Kurator, niejako z mocy prawa (byleby nie był jakimś gnojem) raczej zauważy po iluś wizytach, że opowieści krążące po wsi się 'nieco' rozmijają z prawdą. A to też szansa jest - kurator umie podpowiedzieć, że (i jak) można napisać wniosek o celowe, o dożywienie jeśli trzeba etc.

      Nie wiem, dlaczego na co dzień myśli się o kuratorze jak o ostatnim skurwysynie, który przychodzi naprzykrzać się rodzinie i pisać tylko do akt paszkwile. Oczywiście - nie mam wglądu do takich akt i też nie mogę powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że tak nie jest... ale znając kilku kuratorów (będąc podopiecznym i znajomym podopiecznych) dochodzę do wniosku, że nie mam podstaw aby im aż tak urągać.

      Pracownik społeczny to - przynajmniej z założenia - przede wszystkim szansa. Jeśli trafi się osoba godna zaufania, to jest szansa aby dobrze taką szansę wykorzystać.

      Usuń
  4. Jak to jest - na złodzieja się lepiej patrzy niż na człowieka walczącego o swoje prawa? Nigdy tego nie rozumiałem, ale tak jest w całej Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  5. To pewnie pisała kobieta. Jest ewidentnie stronniczo przedstawione. Ona niewinna, matka polka, niemal święta. "Dba" o dzieci. A ludzie ze wsi to kurwy. Donoszą na nią. Obgadują że nieporządek, brud, wszy itd.

    Przeca było pisane przez kuratorów. Że jak są jakieś nieprawidłowości, dzieci zaniedbane chodzą, żeby pisać do opieki czy powiadamiać sądy. A tu masz. Ludzie kurwy, bo powiedzieli, że u niej jest bałagan, brud, dzieci mają wszy. W szkole słabo się uczą.

    Jeszcze w 50-tych latach XX wieku. Była bieda nieporównywalnie większa niż teraz. W rodzinach było przeważnie 4-7 dzieci, nie było pralek, telewizorów w większym zakresie, odkurzaczy i innych udogodnień. Nawet na wsi było, że ludzie z takimi rodzinami gnieździli się w kuchni z pokojem. Ludzie jakoś sobie dawali rady, i wiele rodzin jakoś chodziło czysto. Czy to do szkoły, czy do kościoła. Jak ktoś jest flejtuch, nawet jakby miał łazienkę z ciepłą wodą, to i tak będzie chodził brudny.

    Agaton

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie pisała kobieta, tylko ja. Sa tu mechanizmu ostracyzmu wiejskiego, nieporadności (brak bieżącej wody) nie tylko tej kobiety, ale i instytucji pomocowych, rzecz działa się kilka lat temu, teraz sa asystenci rodzin, inne zadania pracowników socjalnych. Trochę mniej jadu człowieku, przeczytaj i pomyśl nad mechanizmami, które spowodowały ograniczenie władzy rodzicielskiej.

      Usuń
    2. Z tą wodą mi nie coś nie pasuje. Śniegu bym nawet nabrał do wiaderka i postawił w sieni, żeby przez noc stopniał. I do mycia by było. Też mieszkałem w takich miejscach i było tak, że trzeba było zgłosić w administracji, co zarządzali tymi mieszkaniami. Przyjeżdżali i naprawiali. Poza tym, woda w studni tak znowu nie zamarza. Ale ty wiesz lepiej.

      Chodziłem do szkoły z koleżanką, która miała siedmioro młodszego rodzeństwa. Wszyscy się gnieździli w 2 pokojowym mieszkaniu na 40-kilku metrach! Ojciec tej dziewczyny jeździł za granicę do pracy. A jak przyjeżdżał, lubił sobie wypić. W domu bieda była, ale dziewczyna czysto chodziła i jej rodzeństwo. Jakoś można było.
      Miałem też sąsiadów. Ona nauczycielka w szkole podstawowej, on kierownik w pegeerze. Oboje po studiach. Jakie to byli gnojarze. W domu mieli tak, że wszystko się tam lepiło i bałagan. Na podwórku, wszystko porozrzucane. Psu co zostało z obiadu, to w garnczku w tym co gotowali lub talerzu dawali psu jedzenie. Jak jakaś kura zdechła, dawali psu żeby zjadł. A później pies na łóżku w domu spał. Gnoju spod kur nie wyrzucali w stajni przez kilkanaście lat. Zastanawiam się, jak takie flejtuchy mogły się tak dobrać.
      Tam gdzie ja mieszkałem byli pracownicy pegeerów. Bardzo prości ludzie, bez wykształcenia przeważnie. I wszyscy mieli czysto w obejściach czy domach. To małżeństwo ynteligentów, miało zawsze najbrudniej.

      Jest jeszcze wiele domów po wsiach, głównie drewnianych [szczególnie na wschodzie kraju], gdzie nie ma łazienki, ubikacja na zewnątrz. Wodę biorą ze studni wiaderkiem, i jakoś ludzie żyją i mają czysto.
      Sam pisałeś, że pracownik pomocy społecznej stwierdził brud i bałagan u niej. Jedna z jej córek miała wtedy 12 lat, to już nie jest takie małe dziecko. Mogłaby matce pomóc trochę posprzątać w niewielkim mieszkaniu.

      Agaton

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. też wysłałem maila- czekam na odp. kane

      Usuń
  7. Niektórzy ludzie to chyba wstydu nie mają. Zawsze jak coś się dzieje to zwalą na tego na kogo mogą, by tylko wyszło na ich. Po prostu ręce opadają i to nie wina tej kobiety, tylko tych sąsiadów, co się odwracają.

    OdpowiedzUsuń
  8. To taki polski zwyczaj doje**c sąsiadowi. Takie rzeczy zdarzają się nieraz w otoczeniu całkiem dobrze funkcjonujących ludzi, którym nie brakuje pieniędzy. To jest jedna z cech tzw. "Polactwa". Generalnie irytujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się co specjalnie dziwić. Jakbyście mieli działkę, i byście dużo pracy w nią wkładali. A czyjeś dzieci by po tej działce latały, nie zważając czy jest tam coś posadzone. Ciekawe czy bylibyście z tego zadowoleni.

      Jakby u was w bloku wprowadziła się bałaganiara z dwójką dzieci. Dzieci chodziłyby niezbyt czyste. Co byście w takim przypadku powiedzieli. Czy bylibyście "zachwyceni" takimi sąsiadami.

      Agaton

      Usuń
    2. Tyle, że bałaganiarą z tego co z tekstu można było wyczytać, bohaterka z własnego wyboru nie była. Nie miała najlepszych warunków a i nikt jej nie śpieszył z pomocą, więc kobiecina robiła co w jej mocy. Trzeba czasem postawić się w sytuacji drugiej osoby.

      Usuń
  9. http://www.youtube.com/watch?v=V2sedTLIRWU
    "Naród wspaniały tylko ludzie kurwy"

    OdpowiedzUsuń