sobota, 11 sierpnia 2012

Kocham Cię, mamo!

Długo się zabierałem, do napisania tego posta. Nie wiedziałem dokładnie jak go opisać, żeby zobrazować beznadziejność sytuacji, w jakiej znalazła się kobieta, przejawiająca znaczne zaburzenia psychiczne, a jednocześnie chorą, patologiczna miłością obdarzającego swego syna. Ostrzegam, tylko dla osób o mocnych nerwach.

To, o czym przeczytacie, dzieje się w centrum miasteczka w którym mieszkam. Tak zwane „małe getto”, czyli ulica składająca się ze starych, zniszczonych kamieniczek, otoczona zewsząd nowymi blokami i osiedlami. Oto, jak zakryto patologie w tym mieście, otaczając wiele ludzkich wysypisk pięknymi blokami, mieniącymi się paletą barw elewacyjnych. 

     Stoję przed numerem 7, piętrowej ruderki, gdzie nikt od wielu lat nie płaci czynszu, przez co nikt nie kwapi się do wyremontowania chociażby kawałka tej powierzchni. Znam mieszkańców, gdzie z reguły 2 lub 3 pokolenia żyją w jednym mieszkaniu, pod jednych dachem, w wolnym czasie oddając się jednej wspaniałej czynności – stanie pod brama i kombinowanie na browara, ja bola, a w przypadku niektórych na denaturat. Różny przedział wiekowy, od nielatów z fajką w zębach, po zdegenerowanych meliniarzy, których jedynym warunkiem życia jest etanol, płynący w ich nieistniejących już prawie żyłach. Przypominają mi surokatki, które stają na swych tylnych łapkach i wyciągają wysoko główki, by naćpa się widokami i obserwując czy nie zbliża się niebezpieczeństwo. Oni podobnie, siedzą na schodach, opierają się o ściany, a gdy widza nadchodząca osobę wstają, podnoszą głowy, obserwują. Czy idzie ktoś kto da złotówkę, może dwie, a może kolega następną porcję mózgojeba dostarczy. Każdy dzień upływa im na wyczekiwaniu, niczym myśliwy na łowach, zaczajony w swej kryjówce i obserwujący otoczenie.

Jednakże surokatki są pożyteczne. Żyją nie przeszkadzając nikomu i pełnią ważną funkcje w ekosystemie. Mijam ich, odprowadzany wzrokiem. Znają mnie i nie proszą o nic. Któremuś nawet dzień dobry się wymsknęło, jako odpowiedź na moje powitanie. Mój cel jest na drugim piętrze, poddasze już, gdzie zamieszkuje matka Teresa wraz z 30-letnim synem Mariuszem. 

     Jest późna jesień, na dworze prawie ciemno, godzino 18 z minutami. Żadnego światła na korytarzu – oberwane kontakty z wystającymi kablami. Sypiący się tynk, pełno napisów, jakże wszystkim doskonale znanych. „Huj, kurwa, HWDP, Jebać policje” i te bardziej romantyczne, dokonane pod wpływem uczucia, typu: ”Zocha to dziwka”. Pomimo że jest praktycznie ciemno, w świetle telefonu, służącego mi za latarkę doskonale je widzę. Śmierdzi szczochem, brudem, pod nogami czuję przydeptywane niedopałki. Schody po których się poruszam SA drewniane, skrzypią za każdym razem, gdy kładę nogę na stopniu. Wchodzę powoli, łapiąc się za poręcz, która chwieje się coraz bardziej, w miarę pokonywanych stopni.
Staje przed drzwiami. Wiem że to tu. Jedyne drzwi, lub cos co te drzwi przypomina. Wypaczona dykta trzymająca się na jednym zawiasie, nawet nie zamknięte do końca. Czuję smród, obrzydliwy smród wydobywający się z mieszkania.
Mariusz to złodziej, kombinator, naciągacz. Upośledzony w stopniu umiarowym, na rencie socjalnej, niezdolny do samodzielnej egzystencji - tak ma podobno w papierach, choć w pierdlu siedzi. Narkoman i alkoholik. Degenerat o twarzy dziecka. Jego upośledzenie powodowało, że nie dość że wyglądał jak dziecko i myślał jak dziecko, to był łatwowierny jak dziecko. Dla niektórych wystarczyło że miał dowód i tak oto pozostał kredytobiorcą w Providence, brał na raty sprzęt elektroniczny, oprócz tego kradł. Oczywiście ani sprzętu i pieniędzy nigdy nie widział. Był słupem dla cwaniaków, którzy wykorzystywali go. I jako taki słup, pokutował teraz w więzieniu.
Została matka. 60-cio letnia kobieta na rencie. Z tak potężną depresją i chorobami somatycznymi, że nie ruszała się z łóżka. Jedzenie donosili jej sąsiedzi. Nie sprzątała, miała dwa psy, które srały i lały po kątach. Póki był syn, to w chwilach trzeźwości w piecu napalił, psa nakarmił, matce jedzenie dał. Ale Mariuszek w więzieniu, a ona sama, zdana łaskę obcych ludzi. 

     Pracownik socjalny bez ogródek przedstawił mi obraz rodziny. On ją gwałcił. Własną matkę. Szczęka mi opadła, tym bardziej że kojarzyłem chłopaka, gdy z różnego rodzaju wyrokami sadowymi stawiał się u kolegów i koleżanek kuratorów. Pierdolisz, tyle tylko wymknęło mi się z ust, niedowierzając sytuacji i faktom, w których to obliczu stanąłem. Gwałty widzieli sąsiedzi z okna, jak rzucał się na matkę, jak kładł się na nią współżyjąc z nią. Ona nie walczyła z nim, pozwalała mu skończyć to, co zaczął. Na samą myśl obrzydzenie bierze górę, jak Mariusz, nafaszerowany oparami butaprenu i naćpany wódą, kładzie się do barłogu matki, by kopulować i zaspokajać swe chore żądze. 

     Matka Teresa nigdy się nie skarżyła. Depresja i nieleczone choroby dogłębnie zlasowały jej mózg. Odmawiała wizyt lekarskich, leczenia, zabrania do szpitala. Tylko sąd bez jej zgody mógł ją tam umieścić. Toksyczne uzależnienie matki od syna i syna od matki. Ona, będąca niespełna rozumu, mająca skrzywiony obraz rzeczywistości i on, upośledzony umiarkowanie. Tam rządził instynkt, niczym zwierzęta, żyli w swoim śmierdzącym mieszkaniu, utrzymując się z renty matki i renty syna.
Oficjalnie świadków nie było. Matka zaprzeczała. Dla niej był to Mariuszek, jej synuś, bez którego by nie przeżyła. Cudowne dziecko, ostoja, gwarant bezpieczeństwa. Jakby mnie ktoś zapytał: „Kuratorze, czym jest margines życia, ale taki szczyt szczytów”, bez wahania przytoczę przedstawioną Wam tutaj historię. Katowanie dzieci i gwałcenie własnej matki – nie znam mocniejszych spraw, chyba że duszenie na oczach dzieci.
Pukam w dyktę, która wydaje głuchy odgłos. Lekkie pukniecie wystarczyło, że drzwi lekko się uchyliły, nie będąc w ogóle zamknięte.
- Kto tam? – słyszę z pokoju słaby cichy głos
- Kurator! – przedstawiam się
- Płacz. Zaczyna płakać. Ja wszedłem tylko do pierwszego pomieszczenia, które okazało się kuchnią. Niewiele dostrzegłem w świetle latarki, wbudowanej w telefonie. Więcej poczułem. Bliżej nieokreślony smród wypełniał moje nozdrza, powodując prawie oddech wymiotny. Kierowałem snom światła na zlew, pełen śmieci, starych pordzewiałych garnków. Prądu w mieszkaniu nie ma, odcięli. Przede mną stół, zawalony starym, popleśniałym chlebem, jakieś konserwy. Cos przebiegło mi koło nogi. Chyba szczur. „Ja pierdolę, kurwa mać”! 

     Idę dalej, kierując się do jedynego pokoju w tym mieszkaniu. Smród trochę zelżał. Jego powodem było wiaderko na kał i mocz, stojące przy drzwiach wejściowych. W domu nie ma ubikacji, nie ma łazienki, trzeba zejść do wychodka dwa piętra niżej. Logicznym jest, że matka Teresa nie zejdzie, bo chodzić nie może.
     Oświetlam latarką pomieszczenie w którym znajduje się Teresa. Na widok światła, zasłania się szczelnie szmatą, która służy jej do przykrycia. Wyje, wydaje dziwne odgłosy, płacze. Próbuje ją uspokoić, mówię po co przyszedłem, jednocześnie kierując światło na całe pomieszczenie. Obok na kanapie odbijają się psie ślepia. Nawet nie warczą, nie szczekają. Także zrezygnowane obserwują chyba co będzie dalej. Wszędzie pełno szmat, na stole, przykrytym gazetami jakieś szklanki, brudne talerze. W rogu piec kaflowy, na szczęście napalone. Pod butami czuję śmieci, kopnąłem jakąś puszkę, w rogach butelki po jabolach. Zżółknięte firany, poobrywane w ogóle nie zasłaniają brudnych szyb.
Z powrotem kieruję światło na barłóg, e którym leży Teresa. Tym razem szmata, którą się przykrywa zasłoniła tylko jej usta. W świetle odbijają się jej oczy, usadowione pod potarganą, tłustą fryzurą. Krzyczy żebym nie świecił w oczy, znowu zaczyna płakać.

     Kieruje światło na siebie, jeszcze raz się przedstawiam, mówię że chce porozmawiać. Nie słucha mnie, wyje, płacze, za chwilę trzęsie się w spazmach, kaszle. Zakrywa się barłogiem, mówiąc żebym poszedł. Próbuję wyciągnąć jakieś dane od niej, datę urodzenia, dochody, cokolwiek. Powtarza tylko że nie pójdzie do szpitala, tu chce zostać. Pytam się o syna, który jest w więzieniu, pytam się kto jej pomaga, czy ma za co żyć. Wiem że one są bez sensu a Teresa nie powinna tu zostać, ale musze je zadać, chociażby żeby napisać „brak odpowiedzi”.
Po chwili uświadamiam sobie, że to bez sensu. Ona płacze, praktycznie żadnego kontaktu słownego, wzrokowego, nic. Idę do sąsiadów piętro niżej. Proszą mnie tylko, żeby w końcu ją zabrać. Przyłażą tam jakieś lumpy, których oni co chwile przepędzają. Dają jej jeść, palą jej w piecu, ale sami mają dość. 


     Matka Teresa została umieszczona w Domu Pomocy Społecznej. Sprawa gwałtów pozostała obecnie tylko w sąsiedzkich opowieściach. Kocham cię, mamo.

17 komentarzy:

  1. Mocne. Żyjemy w świecie w którym wszystko jest w porządku, jest prawo i porządek, złe rzeczy to domena filmów. Niestety do czasu aż sami nie dostaniemy w twarz okrucieństwem i zezwierzęceniem społeczeństwa. warto o tym mówić

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak nie dość że taka patola, to jeszcze takie rzeczy. XXI wiek, a rzeczy jak z kamienia łupanego. Chociaż nie przypuszczam, że tam znalazłby się ktoś kto... z własną matką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak słów :( Dorosła osoba, jeśli odmawia pomocy, trudno do niej dotrzeć. Tutaj jednak, chodzi o osobę z zaburzeniami psychicznymi. Zawiodły więc instytucje pomocowe. Straszne.
    Marinna

    OdpowiedzUsuń
  4. Mocne, niestety. Aż trudno uwierzyć...
    Dopiero po odbyciu moich pierwszych wywiadów w tym tygodniu potrafię sobie uzmysłowić, że to, co opisujesz, faktycznie ma miejsce. I że ludzie potrafią żyć w takich warunkach w XXI wieku. Bez wody, prądu, wanny i ubikacji. W niemożliwym syfie, razem ze zwierzętami. Chyba dzięki Twojemu blogowi nie przeżyłam mega szoku i nie zwymiotowałam z obrzydzenia, bo w jakiś sposób byłam przygotowana, że mogę coś takiego zastać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Sąsiedzi, nawet w takim miejscu, zdali egzamin z człowieczeństwa. Tylko pracownice z "pomocy społecznej", nie powinni tyle czekać i dopuścić do takich skrajnych sytuacji.

    Agaton

    OdpowiedzUsuń
  6. dla mnie szczyt szczytów marginesu to jak robią krzywdę (bywa że własnym) dzieciom.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mocne. Ciekawy temat poruszyles: Depresja. I ciekawa jestem jak wiele przypadkow miales w ktorych patologiczna sytuacja spowodowana byla depresja. Napisz cos na ten temat.
    Naprawde dobry blog. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. chciałem tylko nadmienić, iż po ostatnich zmianach na blogu (biała czcionka) google reader nie ogarnia wpisów. Rozumiem, że blog musi być mroczny, ale mimo wszystko czarny tekst na białym tle czyta się lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem zszokowana. Wszyscy żyjemy w piekielnej nieświadomości, co tak naprawdę dzieje się za ścianą, płotem, ulicą, rogiem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zastanawiam się czy kiedyś też tak było. Margines w takim stopniu,że nawet nie chce pomocy.Choć fakt że duzo ludzi w naszym kraju czeka na taką pomoc zamiast niekiedy samemu coś zrobić-gdy jeszcze nie spadli na samo dno.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowite...
    Żeby syn kurwił własną schorowaną matkę... Ja nie mogę, co za skurwiel...
    Nie wiem, nie czuję intensywnie negatywnych uczuć po przeczytaniu, jednak to, jak potraktował, wykorzystał, oszmacił własną rodzicielkę... brak słów. Czuję się obrzydzona. Kolejna męska świnia.

    Zapraszam na nowy blog z opowiadaniami, którego założyłam dla brata ;p
    choć jego styl wciąż jest niedopracowany, to jednak widać, że ma talent, a pisanie przychodzi mu z niebywałą łatwością:
    www.w-porywie-przygod.blogspot.com

    Pozdrawiam, Kiyami

    PS. jakby co, to on nie wie, że ja mam bloga itd ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwróć uwagę , ze syn też był chory do tego uzależniony. kane

      Usuń
  12. Hmm, jak Ty dajesz rade? Podziwiam i dzieki skladam, ze takich ludzi jak Ty jeszcze nasza ziemia nosi...
    Serdecznosco i ODWAGI
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  13. Te opisy, skądinąd bardzo obrazowe i potrzebne dla przedstawienia sytuacji, sprawiają, że miałoby się ochotę wejść tam raczej z napalmem niż komórką i pytaniami. I ciężko chyba myśleć, że przecież tam człowiek a nie zwierzę.

    A ja czytają tylko doceniam to co mam, i drżę, żeby nigdy tak samo nie wylądować. Może aż taka patologia mi nie grozi, ale kto wie jak i kiedy człowiek może się złamać, prawda? Ile to już opowieści, że był młody i super było, a potem coś pękło i teraz żul pod sklepem i żyć mu się nie chce nawet.

    OdpowiedzUsuń
  14. Od razu skojarzyly mi sie opowiesci "Starego" i jego powrotow do matki z "Murow Hebronu" Andrzeja Stasiuka. Bardzo podobne klimaty ze tak powiem.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Twoje teksty uzależniają i dają do myślenia.

    Zmień surOkatki na surYkatki.

    OdpowiedzUsuń
  16. Świat coraz bardziej mnie zaskakuje i przeraża. Większość ludzkości tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje, owszem każdy wie, że są psychopaci, okropne choroby, uzależnienia, gwałty, morderstwa i inne tragedie. Jednocześnie nikt tak naprawdę tych spaczeń nie dopuszcza do świadomości. Co innego usłyszeć, obgadać, a nawet obejrzeć dobrze odegraną ową rolę w porządnym filmie, a zupełnie co innego odczuć to na własnej skórze.

    Co nas bezpośrednio nie dotyczy jest nam obce.
    Może czas otworzyć oczy? Ale tak naprawdę, otworzyć oczy.

    Marzę by być psychologiem, terapeutką, wolontariuszką. Nie zależy mi na dużych pieniądzach, choć wiadomo, że nie są one zbędne. Ale chciałabym w swoim życiu dokonać czegoś. Może małego, ale jednak czegoś. Życie stoi przed nami otworem, możemy robić z nim co chcemy. Możemy pomagać ludziom, głośno mówić o własnych doświadczeniach i otwierać oczy innym, możemy pomagać choćby w najmniejszym stopniu.
    Dzięki ci za to że nas oświecasz.

    Otwórzmy oczy!

    OdpowiedzUsuń