środa, 25 lipca 2012

Nadesłane: Zygzakiem na prostą

Baśkę pierwszy raz spotkałam, jak miałyśmy obie po dwanaście lat. Rozpoczęcie roku szkolnego, w zupełnie nowej dla mnie szkole, nie tylko dlatego, że to pierwsza klasa gimnazjum, ale i dlatego, że świeżo po przeprowadzce na osiedle w zupełnie innej części miasta. Kalkulacja była następująca- wśród prawie pięciuset uczniów były dwie znajome twarze, jeszcze z obozu harcerskiego, a trzecia dała się poznać Baśka. W zasadzie jedną z pierwszych rzeczy, które zauważyłam, były brudne paznokcie i przetłuszczone włosy. Stopniowo widziałam coraz więcej.
Nigdy nie miałam w zwyczaju drążyć rodzinnych spraw, stąd i o Basi niewiele wiedziałam. Tyle, co mogłam wywnioskować z niechlujnego wyglądu plus to, że była na pewno najstarsza spośród rodzeństwa. Jak już wspomniałam- tak było na początku. Zabawa zaczęła się początkiem listopada, jak wreszcie przyszły naprawdę chłodne dni. Na termometrze coś około zera, a ja widzę przez szkolne okno jak Baśka zapierdala truchtem do szkoły w koszulce i bluzie, z czerwonym nosem i sinymi rękami, bo do szkoły miała kawał, więc trochę na tym mrozie musiała się nazapierdalać. Na pierwszej lekcji nie była, bo dzieci musiała odprowadzić do przedszkola i do szkoły- tyle odpowiada na pytanie o spóźnienie. Kurtkę zostawiła w szatni- tyle z kolei na pytanie, czemu jest w samej bluzie. Myślę "dobra, niech będzie, że szatnia, po co mam ją dalej zawstydzać". Ale przychodzi koniec lekcji, wszyscy cisną do szatni i kotłują się w gigantycznej kolejce, a ja kątem oka widzę, jak Baśka wybiega z prawie gołą dupą ze szkoły. No to pytam znowu:
- czemu jesteś w samej bluzie, gdzie masz kurtkę, czapkę, rękawiczki... cokolwiek?
- a, przestań, przecież jest ciepło jeszcze, mi jest tak ciepło, w samej bluzie.
Oczywiście w samej bluzie chodziła całą zimę, bo jej ciepło było, a żaden nauczyciel się nie zainteresował, dlaczego to dziecko jest notorycznie narażone na zapalenie płuc.
Zaczęłam bardziej drążyć wokół Baśki, bo coraz bardziej mi wokół niej śmierdziało, dosłownie i w przenośni. Ojciec w pierdlu, nie wiem, za co i jak długo. Sześcioro młodszego rodzeństwa, z czego najmłodsze to jeszcze niemowlę. Nie naliczę dni, kiedy Baśka w szkole nie była, bo musiała z dziećmi w domu zostać. Albo spóźnień, bo do szkoły/ przedszkola ktoś je musiał przecież odprowadzić. Non stop chodziła brudna, włosy miała tłuste, ubrania jakby z ostatniego menela spod sklepu zdarła no i z coraz większymi worami pod oczami, bo w nocy wstawała do pięciomiesięcznej siostry. Pierwsze pytanie, które tak jak Wam teraz, przyszło i mnie do głowy- a gdzie jest, kurwa,  matka, kiedy dzieci niańczą się po nocach nawzajem? Otóż matka, moi drodzy, zajęta jest kurwieniem się z chuj wie kim, chuj wie gdzie. Co rano z innego obskurnego samochodu wyskakiwała uhahana, potargana i jebiąca na kilometr wódą, rzygowinami i patolskimi kutasami, które dostarczały jej nocą rozrywki.
Czasami przychodziła do dzieciarni babka, w roli ponoć opiekunki, podczas gdy mamusia zamiatała ulice, bo z tego fachu próbowała utrzymać siebie i siedmioro dzieci. Jak mamusia zostawiła rano parę groszy na chleb, bo poczuła się wreszcie w obowiązku, to babka chowała kasę do kieszeni, i klepała na fajki. Gdyby nie obiady, które dzieciaki dostawały w szkołach z dofinansowania z opieki, to musiałyby, obawiam się, żreć tynk ze ścian swojego uroczego mieszkanka.
Skoro już przy mieszkanku jesteśmy- maj, drugi semestr drugiej klasy gimnazjum. Baśka przychodzi do szkoły cała w skowronkach, bo kupiła jej mamusia lodówkę i rano przywieźli. Bo, wyobraźcie sobie, w domu Baśki nie było za jej życia (wówczas trzynastoletniego, a dodam, że jestem młodej daty i cała historia toczy się już dawno w XXI wieku...) lodówki (?!).
Jak kończyłyśmy z Baśką gimnazjum, była już razem z rodzeństwem pod opieką babki. Matka podobno w Grecji, nie wiem, ani po co, ani na jak długo. Babka dostawała kasę,  a dzieci były czyste, dość przyzwoicie ubrane. Sama Basia nabrała kolorów, wyglądała zdrowiej, trochę lepiej się uczyła (bo notorycznie groziło jej powtarzanie klasy). Poszła do zawodówki, na fryzjerkę, i wszystko całkiem nie najgorzej się zapowiadało.
Jak tylko mamuśka wróciła i dostała całą bandę z powrotem, Baśka rzuciła szkołę i się stoczyła. Znalazła sobie chłopaka- króla dzielnicy, tak lewego krętacza, cwaniaka i chama, jakiego tylko możecie sobie wyobrazić. Z nim się włóczyła po najgorszych melinach, wyglądała jak cień, ciągle nachlana, brudna, wulgarna jak nigdy dotąd. Tylko czekałam, aż usłyszę, że się z nim w dzieciaka wpakowała. Ewidentnie szła śladami mamusi, która ją i jej sześcioro rodzeństwa złamała już na starcie.
Zmierzam cały czas do tego, że spotkałam Baśkę pół roku temu, po czterech latach braku kontaktu. Zadbana, poukładana i uśmiechnięta dziewczyna. Poszła do liceum dla dorosłych, zdała maturę, zastanawia się nad studiami. Od osiemnastego roku życia mieszka sama i sama się utrzymuje- z alimentów i zasiłku dla uczących się. Nie wiem, co z jej rodzeństwem, nie pytałam, ale ważne, że coś sprawiło, że ta dziewczyna nie zmarnowała sobie życia. Jakaś siła czuwała nad nią i w jakiś sposób ja naprostowała.
Nie wiem, co jest sekretem sukcesu Baśki, nie zdążyłam zapytać, ale jest żywym dowodem, że w jakiś tajemniczy sposób można człowieka wyciągnąć z całkiem sporego bagna. Wszystkich nie uratujemy, jasne, ale Baśka została uratowana.
-- Ilona

2 komentarze:

  1. Fajnie, że w obliczu takiej sytuacji komuś się udało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy zaczęłam czytać było mi bardzo żal Basi, do samego końca. Wkurzyłam się gdy przeczytałam że zaczęła się szlajać i iść w ślady matki ale, szczerze, szczerze się uśmiechnęłam gdy dowiedziałam się że jednak wyszła na prostą! I mam nadzieje że jest na świecie wiele ludzi którzy tak jak Basia wyjdą na prostą! Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń