środa, 6 czerwca 2012

Kundelek


Matulka, mamusia, mamunia, tak dzieci określają swą rodzicielkę, mając szczęśliwe i zadowolone dzieciństwo. Matka, stara – tak już starsze dzieci mówią o swej rodzicielce która nie pozwala na rzeczy, które mogą robić tylko dorośli. A jak dzieci mówią na matkę, która wybrała menelstwo i kurwienie się po tanich winach? Mówią „kurwa, szmata” lub po prostu: ONA. Określenie matki – ONA. Bezosobowa postać, której się wstydzą, a jednocześnie tęsknią, idealizując ją i w rozmowach z obcymi, chwalą i opowiadają o samych zaletach „matczynej miłości”. Zranione, niepogodzone ze swoim losem trwają w marazmie życia.
Siedząc w swych „państwowych domach”, przez wiele lat nie mają z nią kontaktu. Przed oczami mają obrazki z dzieciństwa, które z każdym rokiem są coraz przyjemniejsze. Zapominają o zachlanej mordzie pijaczki, która głodziła je i katowała, a pamiętają cukierka, który kupiła za resztę wydaną z kupionego piwa.
Przychodzi okres, że mamusię trzeba pozbawić władzy rodzicielskiej. Ot, taka formalność prawna, co by nie wtrącała się już w sprawy dziecka. Dla patolki to rzecz nieistotna, ona nie istnieje już w świadomości ludzkiej, nie jest także konsumentem, o którego trzeba zabiegać, bo żyje instynktownie: żarcie, wino, jebanie, żarcie, wino, jebanie….. dzień za dniem, w nietrzeźwiejącej rzeczywistości. Matrix, utrwalany winem, jabolami i innymi mózgojebami. Dno dna.
Stoję przed kamienicą, ze zleceniem wywiadu środowiskowego, odnośnie pozbawienia JEJ władzy rodzicielskiej. Dużo nie naprodukowała dzieci, tylko dwoje, które mając lat naście, powoli zapominają o jej istnieniu. Ta dwójka ma szczęście, rodzina zastępcza, kochająca, prawdziwe dzieciństwo. Tylko ta przeszłość, kojarząca się ze smrodem, papierosami, wódą i menelstwem. Ludzka kloaka bazująca na podstawowych instynktach.
Klatka odrapana. Drewniane stopnie pozapadane skrzypią pod moimi stopami. Zapach niemytego ciała, przypomina mi smród ścierwa, rozkładającego się w słońcu od kilku dni. Poddasze. Im wyżej, tym kurwa więcej śmierdzi. Smród jak ciepłe powietrze unosi się do góry powodując odruch wymiotny. Nienawidzę tego. Po jednej takiej wizycie mam dość. Wracam do domu i biorę prysznic. Ciuchy do pralki. Myje się wtedy i czuje smród. We włosach, na ciele, w gardle. Smród ludzkiego potu w słońcu.
Przed mieszkaniem patolki nie ma już poręczy. Pozarywane stopnie, że trzeba uważać, żeby nogi nie złamać. Wszędzie niedopałki, butelki po beczułkach, denaturacie. Kamienica do wyburzenia, ale kto by się tym przejmował. Gmina nie da jej mieszkania. Wszyscy czekają aż zachleje się na śmierć. To pewnie kwestia miesięcy, może tygodni, nie wiem…..
Staję przed drzwiami. Dykta, z dziurami, że zaglądnąć do środka można. Odór coraz mocniejszy, wykrzywia mi twarz rysując na niej grymas obrzydzenia. Wszystko się lepi, przykleja do butów, powietrze jest tak ciężkie, że mam wrażenie ze przylgnęło do mnie i wchodzi w każdy zakamarek mojego ciała powodując, że zaczynam się dusić. Kurwa, ja pierdolę – to jedyne co mi przychodzi na myśl.
Pcham niedomknięte drzwi i wchodzę do mieszkania. Przede mną sień. Stary fotel, z którego wyłażą flaki w postaci gąbki. Okienko zasłonięte do połowy szmatą, ledwo przepuszczającą promienie światła. Wszędzie śmieci, butelki, psie gówna. Zaraz jest wejście do pokoju – zasłonięte brudną szmatą, której dotknięcie grozi złapaniem jakiegoś syfa, którego nie wyleczysz już do końca życia. Odrapane ściany, zmurszałe deski na podłodze, które skrzypią pod każdym twym krokiem. Jakieś resztki mebli pod ścianą, na których kolekcja taniego wina znalazła swoje miejsce wystawowe.
Pokój.
Jakaś meblościanka nieokreślonego koloru. Pourywane drzwiczki, jakieś wazoniki, butelki, puszki z niedopałkami. Znowu fotel. Brudny i śmierdzący, na którym leżał…. Pies. Mały kundelek, zabiedzony i wychudzony, podniósł swe ślepia na mój widok i zamerdał ogonem. Nie miał siły szczekać.
Hrrrrrr, ughrrrrr, Hrrrrrrr, ughrrrrrrrr. Odgłos z wersalki stojącej przy oknie. Podchodzę bliżej. W panującym półmroku nie zdołałem zobaczyć z daleka że ktoś leży. Po chrapaniu świst powietrza wydobywający się z płuc. To kobieta. Lat około 40. Matka dwójki dzieci.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem jak wygląda człowiek, o wadze jakieś 30 kilo. Klatka kobiety jednostajnie podnosiła się pod śmierdzącym barłogiem, którym została przykryta. Hrrrrrr, ughrrrrr, Hrrrrrrr, ughrrrrrrrr i ten świst. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Koło niej na taborecie stała herbata. Tylko tyle. Nikogo kto by jej pomógł, zrobił cokolwiek. Zapadnięte policzki i blade usta – trup. Żyjący trup.
Zaczynam z nią rozmawiać, ONA próbuje wyartykułować jakieś słowa, lecz są one co chwilę przerywane kaszlem. Spazmy jakie spowijają jej ciało powoduje, że podskakuje na łóżku jak piłeczka pingpongowa.
Gruźlica. Choroba która meneli wykańcza szybciej niż wszystko inne. Choroba, która jest dla nich nieunikniona. Choroba, którą hodują w swych wyjałowionych alkoholem organizmach, rozsiewając i zarażając się jeden od drugiego. Choroba która istnieje, choć wydaje się nam, że nas nie dotyczy. Gruźlica – powolna śmierć w męczarniach duszności.
ONA jest sama. Żaden menel jej nie pomaga. Nie ma już kolegów, przyjaciół od jabola. Nikt nie przychodzi. Boją się. Boją się trupa który jeszcze żyje. To trup bezużyteczny, niepotrzebny nikomu, nie napije się, nie załatwi flachy. To trup, którym nikt się nie interesuje. Żywy trup, którego tlące się jeszcze procesy życiowe próbują utrzymać go przy życiu. Jeszcze…..
Biorę telefon. Pogotowie. Zaraz przyjadą. W międzyczasie próbuje jeszcze porozmawiać. Kaszel się uspokoił, ONA wzięła łyk herbaty, usiadła nawet. Moja rozmowa jest bardziej z grzeczności. Czy jej współczuje? Nie. Uczucia zostawiłem na zewnątrz. Nie potrafię współczuć komuś, kto zmarnował dzieciństwo dzieciom.
Pytam ją o dzieci. Pamięta je. Uśmiecha się nawet. Moje milutkie dzieciaczki – przypływ matczynych uczuć, które nie są warte niczego. Wyszczane i wysrane wraz z alkoholem, który strawił jej wnętrzności.
Spazmatyczny kaszel znowu spowił jej ciało. Przyłożyła jakaś szmatę do ust. Krew. Dużo krwi wypluła. Myśl jaka mi przeszła przez głowę to „prątkuje”. Spierdalam stamtąd. Wychodzę, uciekam wręcz na sam dół. Jebana patolka – tylko tyle mi przychodzi do głowy. Mam ją w dupie, nie chce się zarazić, niech tam sama czeka.
Instynkt przetrwania każe mi myśleć o sobie. Przyjeżdża karetka. Pytam lekarza czy mogła mnie w jakiś sposób zarazić. W końcu tam byłem, rozmawiałem, patrzyłem. Zaśmiał się lekarz, młody i w porządku facet i mówi że nie. Chyba ze przez pocałunek…….
Mówię mu co i jak. Wchodzi tam i za chwile wyłazi. On jej nie weźmie do karetki. Za czysto ma, wysterylizowane wszystko, czyściutkie. Trupa, nawet żywego, nikt nie chce. Wołają jakąś karetkę sanitarną. Z obrzydzeniem ją załadowali do niej i wywieźli do szpitala dla gruźlików.
Pies. Jedyna żywa istota która z nią została i która była świadkiem staczania się jej na dno. Nikogo pies nie interesował. Poszedłem na górę i go zabrałem. Małe, wystraszone kundlątko, któremu mogłem policzyć wszystkie żebra. Piesek żyje i ma się dobrze.
I wiecie co, najbardziej szkoda mi było psa.

PS. ONA opuściła szpital.     Żyła jeszcze rok. Znaleziono ją martwą na poddaszu. Na szczęście nie miała już żadnego czworonożnego świadka swej agonii.

25 komentarzy:

  1. Piesek u ciebie został?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawym, ile razy kąpałeś tego psa, zanim usunąłeś z niego ten tak realistycznie opisany odór ludzkiego dna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mocny materiał. Chyba najostrzejszy do tej pory...

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twoje rzadko spotykane, ale prawdziwe historie. Czekam na następną notkę.
    PS: Świetną masz pamięć, jak po takim czasie nadal wszystko pamiętasz. Ale w sumie, co tu się dziwić... takich rzeczy się nie zapomina.
    Powtarzam pytanie poprzednika czy piesek u Ciebie został.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy blog. Autor ma talent do opisywania tych okropieństw. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w ciężkiej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakbym czytał najlepszy horror Stevena Kinga...Niestety,to życie.
    Ma Pan talent,niech Pan kontynuuje!

    OdpowiedzUsuń
  7. dzieki za opinie. Piesek u mnie nie został. Początkowo zawiozłem go do schroniska i zostawiłem. Lecz dzień później miałem spotkanie rodzinne, gdzie jeden z członków mojej rodziny mówił, że ze schroniska chce pieska adoptowac. No to juz wiecie gdzie trafił :)
    pamięć mam dobrą. Są miejsca które bede pamietał bardzo długo. W przeciągu mojej wieloletniej pracy, w wielu takich domach byłem kilkukrotnie i to zawsze jest niezapomniane wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci, że zabrałeś tego psa. Trafiłam do Ciebie wczoraj i czytam wszystko jak leci, zarywając noc i lekko ignorując obowiązki służbowe. Te wpisy o dzieciach i zwierzakach doprowadzają mnie do rozpaczy, ale pisz.
      Ja takie rzeczy pamiętam z mojego otoczenia, bo sama się wychowałam najpierw w PGR a później w byłym, takich byłych PGRów w mojej okolicy było mnóstwo, patologii nie mniej, ludzie bez pracy, wyzuci z nadziei i uczuć. Ja miałam szczęście, bo mam cudowną rodzinę, ale wiele moich kolegów i koleżanek z podwórka i ze szkoły już nie...
      Pisz i rób swoje. Dziękuję.

      Usuń
  8. mocny wpis...
    Ja chce Ci podziekowac za to, ze pamietales o tym biednym piesku. I ze go zabrales. Skoro piszesz, ze ma sie dobrze, to najwazniejsze.
    Menelki mi tak jakos szkoda. Ze stoczyla sie na samo dno. To nie jest wspolczucie. Bo to bylo jej zycie. Jej sprawa. Jej wybor.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mocne i prawdziwe do bólu. Pan jest w głębi serca wrażliwy, lecz Pan inaczej okazuje ta wrazliwość, na swój sposób. Dobrze, ze zabrał Pan pieska. Dla takich jak ONA współczucie nie ma sensu. ONA sama wybrała sobie takie życie. Ciekawi mnie kto towarzyszył JEJ w ostatniej drodze....skoro wszyscy ją opuścili.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zastanawiam się często...

    Jak Ciebie ta praca zmieniła. Przeobraziła.
    Kim byś był - więcej - JAKIM człowiekiem byś był na przykład urzędnikiem.

    Ciekawe, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  11. Nieźle piszesz chłopie. Szczerze to mógłbyś pomyśleć, żeby zebrać tę opowiadania w książkę, jak już skończysz z tą robotą. Albo wydaj książkę pod pseudonimem. Bestseller murowany.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mistrz... po prostu mistrz...
    Poruszyło, emocje przekazane definitywnie.
    A początkująca dziennikarka prosi o rady, opinie na temat swojej skromnej wobec tudzież ukazanej twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  13. Coraz bardziej wyrabia Ci się styl. Styl, który bardzo mi się podoba - brudny, realistyczny, odrapany z ezopowego języka. Krótkie, rwane zdania, które powodują, że możemy niemalże poczuć, dotknąć opisywaną przez Ciebie rzeczywistość. Popracuj tylko trochę nad interpunkcją - i ortografią, bo takie błędy nistety też Ci się zdarzają (akurat nie w tym wpisie) :)

    Pozdrawiam i czekam na następną notkę!

    OdpowiedzUsuń
  14. http://resztkinadziei.blogspot.com/ - Zapraszam na nowego bloga, wyszydzającego śmieszne resztki rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  15. Czasem czytuję co tu piszesz i przypomina mi się mój brat. Zapił się w 2004 roku a miał tylko 48 lat. Przedtem umarł jego pies - owczarek niemiecki, umarł na raka a brat nie pozwolił go zabrać z mieszkania więc tak leżał i się rozkładał. W końcu podstępem udało mi się załatwić fachowca od utylizacji który psa zebrał łopatą z podłogi i przelał - tak właśnie przelał do pojemnika i wywiózł. Brat przeżył w tym zasmrodzonym mieszkaniu jeszcze rok - to ja go znalazłem i wezwałem odpowiednie służby a potem likwidowałem to mieszkanie - niektóre rzeczy które przechowuję jeszcze do dzisiaj śmierdzą i nie da się tego nijak wywabić. Muszę je przechowywać dopóki żyje nasza Mama - potem pewnie wyrzucę. Wśród tych rzeczy jest jego pamiętnik - nie zajrzałem do niego. Może kiedyś... Eh, życie...

    OdpowiedzUsuń
  16. Słyszałam, że na jakimś oddziale jak pacjentowi wyszła gruźlica, to cały personel łyknął jedną tabletkę cipronexu (antybiotyku). Może poproś rodzinnego o coś takiego?

    OdpowiedzUsuń
  17. Mi też po przeczytaniu tego artykułu, najbardziej szkoda było psa. Aż łzy cisną się do oczu. Kiepska sprawa, ale niestety, taka jest rzeczywistość i dobrze, że ktoś o tym pisze.
    Szkoda, że nie jesteś dociekliwy, że nie doszukujesz się przyczyn, dlaczego do tego wszystkiego doszło. Interesuje mnie to. Bo przecież z czegoś musiało się to zrodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście, że piesek został uratowany.Mnie też najbardziej zmartwił jego przyszły los, czytając Twój tekst.
      Ludzie są w większości odpowiedzialni za swoje życie. Ale horror zwierzętom stwarzają sami. Zwierzętom, które sobie na to niczym nie zasłużyły. Dziękuję Ci, że pomyślałeś o piesku.

      Usuń
  18. Sa przypadki że staram się dociekać,a wrecz musze. Główną przyczyną sa rodziny alkoholowe pokoleniowe. z pokolenia na pokolenia popadają w alkoholizm, uzaleznienie od instytucji pomocowych, bezradnośc, dzieciczone uposledzenia. ja opisuje stan faktyczny, skutek a nie przyczyne, ale myslę, że za niedługo postaram sie opisac rodzine dwu czy trzy pokoleniową, gdzie patologia jest dziedziczona. w sumie dobry pomysł. dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Takie więc bywają matki?
    Marinna

    OdpowiedzUsuń
  20. Niewiele jest blogów które czytałam z takim zainteresowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  21. Głegoko mnie poruszyło to co napisałeś. Sama mam problem z alkoholem, mimo że jestem wykształcona, mam dobrą pracę. Nie chce tak się stoczyć... Dziękuje, że pamiętałes o piesku...

    OdpowiedzUsuń