Zaciskała zziębnięte pięści, chuchając słabym oddechem, bu
choć trochę je ogrzać. Stała na progu domu, na schodach prowadzących do
jej własnego jeszcze mieszkania, które zajmowała wraz ze swoim do
niedawna jeszcze ukochanym.
- Wypierdalaj szmato, już cię tu nie ma!!!
Nawet nie podniosła głowy, zgięta wpół oczekiwała
razów, wymierzanych od swojego oprawcy. Płakała, a łzy ciekły jej po
policzku, tworząc strugi razem ze spływającym z włosów deszczem. Zakryła
pięściami oczy, przykucnęła, łkając i prosząc by ją wpuścił. Prosiła
słabo, co jeszcze potęgowało JEGO agresję.
- Poszła mi stąd, spierdalaj do swojej matki i swojego jebanego braciszka!!!
Lecz ona nie ruszyła się, trwała w bezruchu udając
że nie słyszy. Nagle mocne kopniecie przewróciło ją, że spadła z tych
kilku schodków, wpadając w kałużę. Podnosiła się powoli, czując zimno
wody i błoto, które przylgnęło do jej twarzy. Ręką podparła się, lecz ta
ześlizgnęła się z mokrego kamienia, powodując że znowu straciła
równowagę. Czuła się upodlona, bezbronna, lecz nie to ja martwiło.
Podniosła głowę w poszukiwaniu dzieci. Wzrok zatrzymał się na swoim
oprawcy, któremu złość malowała krzywy grymas na twarzy. Stał ON w
drzwiach z poczuciem triumfu, czerpiąc satysfakcję z upodlenia swojej
kobiety. JEGO kobiety, która była własnością, która miała być ślepo
podporządkowano jemu i jego rozkazom. PAN i WŁADCA życia, jej życia i
życia jej dzieci. Poorana twarz od pracy, a także od alkoholu, nie
wykazywała ani krzty uczucia empatii. Zaciśnięte zęby, pożółkłe od
dziesiątek dziennie wypalanych papierosów wyrażały skrajna pogardę.
- Jesteś nikim, ty i te twoje jebane bachory, które nawet nie wiadomo z kim narobiłaś!!!
Takie słowa nie robiły na niej wrażenia. Słyszała je
bardzo często, za często. Pierw były wyzwiska, portem szarpnięcia.
Myślała że tak musi być, że jeszcze się zmieni, będzie lepiej, bo jest
nerwowy, mało zarabia. To jeszcze udało się znosić, lecz nie
przeczuwała, że z biegiem lat, zacznie się katowanie – najpierw uderzy z
płaskiej ręki, potem z pięści. Nie pamięta nawet kiedy ukrywała
pierwsze siniaki na twarzy. Wierzyła za każdym razem, że to ostatni raz.
Gdy chodziła poobijana, sąsiedzi i znajomi odwracali
głowy. Każdy udawał że nie widzi. Nie wtrącał się, to nie jego sprawa.
Po co wchodzić temu wariatowi w drogę. Skoro takiego faceta wybrała, to
niech teraz się męczy. Ksiądz na kazaniu często mówił, że małżeństwo
jest w doli i niedoli, że trzeba cierpieć czasami, bo Bóg tak chciał i
każdy ma jakąś rolę. Małżeństwo to sakrament, którego trzeba się trzymać
za wszelką cenę, to uświęcenie. I Ona nosiła to brzemię ofiary, modląc
się do Boga, żeby dał jej siły, bo są dzieci i dla nich żyje i żeby Bóg w
końcu zmienił GO, by przestał pić, bo jak nie pije to jest tak
przyjemnie, tak normalnie….
Wierzyła w to także, gdy podnosząc się z błota, w
samych kapciach na nogach spojrzała na niego. Myślała że zaraz mu
przejdzie. Wyżyje się i połozy spać. Ona wtedy po cichu wróci to
mieszkania, sprawdzi czy synowie są w pokoju i ich utuli. Małe dzielne
szkraby, gdyby nie one, straciłaby już dawno chęć życia. One dzielnie
znoszą awantury pijackie ojca. Tak po cichutku i spokojnie trwają w
pokoiku, czekając aż ucichną odgłosy i wyzwiska ojca.
- Nawet kurwa nie próbuj tu wleźć!!!
Trzasnął drzwiami, pozostawiając ją na zewnątrz. Z
jej ust wydobywała się para. Jest listopad, zimno, nieprzyjemnie. Ona w
samej koszuli, mokra, ubrudzona błotem stoi przed domem czekając aż
ucichną wyzwiska pod jej adresem. Jeszcze kilkanaście minut, poczekaj,
wytrzymaj, dasz radę…
Poszła do obory, Tam trochę cieplej. Pokrząta się, sprawdzi
czy kury są pozamykane, czy króliki dostały jedzenie. Cały czas myśli o
dzieciach, co porabiają, czy bezpieczne przebywają w swoim pokoju. W
sumie, dzieciom nigdy krzywdy nie robił, czasami krzyczał na nie i
wyzywał od bękartów, ale nigdy nie uderzył. Ona wierzy, że tym razem
będzie tak samo.
Wyzwiska ucichły. Odczeka jeszcze pięć minut, może z
dziesięć. Tak będzie bezpieczniej. Jak ją znowu zobaczy, znowu wpadnie w
złość i będzie bił. Na dzisiaj jej wystarczy, nie chce już razów, w
sumie to mniej bolą niż wyzywanie dzieci od bękartów, bachorów,
skurwysynów…
Przecież zawsze była mu wierna. Nigdy nie zdradziła, nie
myślała o tym. Bóg jest wszędzie a ona nie potrafiłaby łamać przykazań
kościelnych. Zazdrościła czasami tym, które tańczyły na zabawach z
innymi mężczyznami, śmiejąc się i żartując. Jej MĄŻ nigdy nie tańczył,
zawsze schlał się wódką a ona czekała, kiedy zaprowadzi go do domu, bo
sam ma problem z dojściem. Przecież jest dobrą i wierną żoną.
Minęło 10 minut. Nie słychać żadnych odgłosów. Po
cichu podchodzi do drzwi mieszkania, uchyla je powolutku tak, żeby
ewentualnie GO nie obudzić. Śpi. Zdejmuje ubłocone kapcie i na bosaka
kieruje się do pokoju dzieci. Uważnie stąpa po podłodze, by żadna deska
nie zaskrzypiała. Nagle jęknięcie deski, skrzypnięcie, które
spowodowało, że stanęła w bezruchu. Słyszy mamrotanie z pokoju obok. ON
zasypia, leży jak zwykle na kanapie, pewnie zalany moczem. Odczekuje
minutę, może pół. Robi następny krok do przodu spoglądając na drzwi od
pokoju, za którymi jest przekonana siedzą jej dwaj synowie. Mali jeszcze
– 13 i 10 lat. Schodzą z drogi ojca, bo nie chcą być ofiarami jak ich
matka. Ona wstydzi się przed nimi. Wstydzi się tego, że jest tak
traktowana a oni na to patrzą. Wstydzi się swojej słabości.
Jeszcze dwa kroki i złapie za klamkę. Zobaczy ich i
przytuli. Uspokoi. Potem pójdzie do NIEGO i go rozbierze. Jak zaśnie po
pijaku, to nic go nie zbudzi. Rano będzie chciał zupy – dobrze ze
zostało jej rosołu z dzisiaj.
Otworzyła powoli drzwi. Skuleni pod kołdrą leżeli jej chłopcy. Usiadła koło nich i przytuliła. Poczuła wewnętrzny spokój.
3-4 lata później ON szedł wioską. Z zakrwawionej
twarzy lała się krew. Ledwo powłóczył nogami. Ktoś zadzwonił po
pogotowie. W szpitalu spędził bardzo długi czas. Pęknięcie czaszki,
złamana szczęka, wstrząs mózgu, złamane żebro. Gdy wrócił ze szpitala,
ona pomagała mu jeść. Lecz nie drżała już na jego widok. Przestał pić.
Przestał także odzywać się do synów.
Powyższa historia nie jest z akt sądowych. Jest naoczną obserwacją autora bloga.
Cieszę się, że udało się przywrócić tą historię. Na prawdę świetnie napisana, więcej słów nie trzeba...
OdpowiedzUsuńBardzo sugestywnie opisuje Pan takie historie. Muszę jednak skomentować pewną kwestię - przez tekst przewija się motyw "cierpienia w imię wiary", takie mam wrażenie (być może nieuzasadnione, ale tak to odebrałem). Otóż, jeśli chodzi o tak skrajne przypadki jak przemoc w rodzinie możliwa jest separacja, jak najbardziej możliwa zarówno z pozycji kościelnej jak i cywilnoprawnej. W dramatycznej sytuacji okrucieństwem byłoby zmuszanie kobiety do pozostawania z mężem, więc Kościół dopuszcza separację (skoro ta kobieta była tak bardzo religijna to mogła skorzystać).
OdpowiedzUsuńCzęsto ludzie nie wiedzą. Mało kto zna swoją religię dobrze ;) A po wioskach kto słyszał o czymś takim. Nie wiedzą, że tak można, albo gdzie się zwrócić. I niestety to znam z własnego środowiska. Wioska, wydawało by się ucywilizowana, ale sporo elementów wspólnych z tą historią. Inaczej się skończyła. Wrócił po 2-3 miesiącach z odwyku, zobaczył co narobił i postanowił odebrać sobie życie.
UsuńPierwszy raz komentuję na tym blogu, choć czytam regularnie od samego początku. Dobra historia, kojarzy mi się z trochę z opowiadaniem "Zielone pola Avalonu" ale przede wszystkim ładnie obrazuje pewien prosty wniosek. Dzieci dorastają i pamiętają. A tak na marginesie - trzech na jednego to banda Łysego :P
OdpowiedzUsuń:D
UsuńBardzo dobrze mi się "to" czyta, będę wracac:)
OdpowiedzUsuńJestem tu pierwszy raz, trafiłam na Pana blog przez przypadek. Rozumiem, ze historie, które są tu opisywane dzieją się na prawdę. Straszna historia. Straszne, że ludzie najpierw kochający się nawzajem, potem mogą przeistoczyć się w bestię i pastwić się nad kobietą, która wierzy, że to co złe, będzie istnieć tylko chwilkę, potem wszystko będzie dobrze. Naiwność? Wiara? Nie ma wytłumaczenia dla oprawcy, nie ma wytłumaczenia dla kobiety, która przechodzi nad tą sytuacją do porządku dziennego. Szkoda jedynie dzieci, zostanie im to do końca życia. Będą pamiętać każdą sekundę....
OdpowiedzUsuńHej, sugestywne i wstrząsające. Napisałeś, że ludzie widzieli i odwracali głowy na widok pobitej kobiety. Ty również obserwowałeś życie tej rodziny. Czy usiłowałeś jakoś pomóc tej kobiecie? Może próbowałeś doradzić jej, gdzie ma szukać pomocy? Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCzytając czułam kamień w splocie słonecznym. Często czuję śledząc tego bloga. Obserwując świat. Nawet własne ciało nie tylko dusza buntują się na podświadomie. Na szczęście tej kobiecie pomogły własne dzieci, ale ile jest takich co cierpią samotnie i w milczeniu... Zgnojone tak mocno, że nie widzą światła w tunelu i nie potrafią przeciąć zależności kat - ofiara. A człowiek jest bezsilny, bo same muszą chcieć i mieć siłę. Tymczasem pozostają bezwolną pacynką w ręku zakompleksionego, okrutnego lalkarza.
OdpowiedzUsuńOd niedawna czytam tego bloga, przyznam wciągający. Ale ten wpis jest jak wyjęty z mojego rodzinnego domu. Oprawca ojciec - alkoholik znęcał się nad mamą oraz bratem; nade mną i siostrami - głównie psychicznie. Ojciec miał ograniczone prawa rodzicielskie do mnie, miałam miłą panią kurator, która co kilka miesięcy sprawdzała ojca. Oprawca w końcu zachorował, opiekę nad nim sprawowała mama i ja /osoby współuzależnione/, po około roku zmarł. Odżyliśmy. Czas wybielił go w oczach mamy, bo był dobry jak nie pił. Ale ja wszystko pamiętam. Wybieram się na terapię dla DDA. Pzdr.
OdpowiedzUsuńDrogi kuratorze. Jestem w trakcie czytania Twojego bloga od początku po raz enty, ale teraz to zauważyłem w całokształcie.
OdpowiedzUsuńNaoczna obserwacja autora Czy miałeś wtedy dziesięć czy trzynaście lat?
właśnie!...
Usuń