niedziela, 2 września 2012

Tak, Nie ... (cz. 3 ost.)



Ogarnięcie sytuacji, w jakiej znaleźli się Zetowscy było nie lada wyzwaniem. Nie dość że upośledzona intelektualnie Mariola z jakimiś zaburzeniami psychiatrycznymi, upośledzony dzieciak i Marian, który inteligenta zgrywa, i przypierdoli żonie i synkowi jak coś nie tak się dzieje. Kurwa jego mać.
Na początek postraszyłem Mariana ze ma nie bić dzieciaka, a żonę do psychiatry umówić. I to już jutro, obowiązkowo. Dzieciak rano do szkoły specjalnej, a on ma jechać. 10 razy mu to powtórzyłem.
- Ależ oczywiście, panie kuratorze, pojadę. Tak, tak, pojadę. – z pełną powagą odpowiedział.
- Jutro skontroluje, czy pan był z żoną, i do cholery, niech panu ręka nie leci ani do żony ani do dzieciaka – powtórzyłem po raz kolejny.

     Wszedłem do pokoju, w którym siedziała Mariola razem z Jarusiem. Nienaturalnie wyprostowana na tapczanie spojrzała w moim kierunku ze strachem w oczach. Dzieciak bawił się jakąś starą zabawką, uderzając nią o podłogę.
- Jak się pani czuje, wszystko w porządku? – zapytałem w jej kierunku, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Za swoimi plecami poczułem że Marian stanął za mną. Kurwa, przyłoży mi zaraz w łeb i nawet nie będę wiedział kiedy zostanę kolejną statystyką i ZUS da mojej rodzinie 4 tysiące złotych na trumienkę sosnową. Pewnie później jakiś Prezes Sądu odczyta list na moim pogrzebie, powie to jak sumiennie wykonywałem swoje obowiązki, jakim dobrym byłem kuratorem i z jakim zaangażowaniem oddawałem się pracy. Potem położą kwiatki, niektórzy popłaczą a kilka dni później odnotują że zwolnił się wakat w sądzie i ktoś gdzieś rozpocznie aplikację na kuratora zawodowego. No cóż, takie życie.

     Pełen obaw wyszedłem z domu. Pogoda znowu była pochmurna i zaczynało padać, oddając mój stan emocjonalny, który był coraz bardziej zjebany. W głowie zacząłem już analizować, co musze zrobić, kogo powiadomić, na co zwrócić uwagę. 

     W dniu następnym telefony. Pierwszy do Ośrodka Pomocy Społecznej z zapytaniem, jaki oni pogląd mają na sytuację rodziny. Pani Pracownik Socjalny oczywiście o wszystkim wie, matka na rencie, mieli zawiadomienie że może bić żonę, przeprowadzono z Marianem rozmowę jakieś pół roku temu, poinformowano kuratora. Pomoc społeczna opłaca posiłki w szkole, tzw. dożywianie.
Telefon do szkoły. Pedagog informuje że Jaruś to ogólnie zaniedbane dziecko, ale chętnie uczestniczy w zajęciach, czasami jest ubrany nieodpowiednio, ale matka często kontaktuje się ze szkołą. Na moje pytanie jak te kontakty z matka wyglądają, Pani Pedagog odpowiedziała mi, że Mariola to ich wychowanka i przychodzi czasami odzież używaną odebrać, bo w szkole zbiórki cyklicznie organizują. A tak w ogóle to ponad połowa dzieciaków jest z rodzin dysfunkcyjnych, a Jaruś niczym szczególnym się wyróżnia od większości.

     Ostatnia sprawa to przychodnia rejonowa. Tu udaję się osobiście, co by pani w okienku nie zbyła mnie przez telefon że „informacji o pacjentach nie udziela”. Rejestracja psychiatryczna. Próbuje dowiedzieć się czy Mariola Zetowska w ogóle korzystała kiedykolwiek z ich porad. Zblazowana panienka na mój widok nie wiedziała co mi odpowiedzieć, pomimo że pomachałem jej legitymacją przed oczyma. Ona nie wie czy może udzielić informacji, nie wie czy powinna, musi zapytać się lekarza, ale pojechał gdzieś i wróci za godzinę. Po krótkich prośbach, udało mi się namówić nią aby zadzwoniła do niego, bo bardzo zależy mi na przyjęciu pewnej pacjentki, a sprawa nie może czekać na następny tydzień. Lekarz nie będzie mógł jej przyjąć dzisiaj, ale po krótkiej rozmowie z nim i przedstawieniu sytuacji przez telefon, powiedział że wypisze jej skierowanie na szpital psychiatryczny bez nawet spojrzenia na pacjentkę (sic!).

     O ustaleniach informuję Pomoc społeczną. Chcę, żeby pracownik tam podjechał w najbliższym możliwym czasie i zorientował się, kiedy Mariola może iść na leczenie. Druga kwestia, to internat dla dzieciaka – może na czas leczenia matki, umieścić go tam, bo w ojca za bardzo nie wierze. W razie czego Pomoc Społeczna opłaci, może, jak kierowniczka wyrazi zgodę. Umawiam się z pracownikiem socjalnym, że w najbliższym czasie razem tam podjedziemy.

     Mariola nie chce iść do szpitala. Krzyczy że nie pójdzie. Barykaduje się w pokoju. Tak przynajmniej zrelacjonował Marian, gdy około 1 tygodnia później udałem się do niego. Robi się pat. Nie jest ubezwłasnowolniona, ma prawo odmówić. Próbuję z nią rozmawiać, przekonać, kiwa głową ze pójdzie, lecz w międzyczasie Marian informuje mnie, że „Panie z Opieki” też próbowały i nic. Bezskutecznie.
Inne rozwiązanie to napad szału, wezwanie karetki i przekazanie lekarzowi w karetce skierowania na psychiatry. Może się zlitują i przyjmą. Po głowie chodzi mi jeszcze inna myśl – sądowy nakaz podjęcia leczenia psychiatrycznego. Składa albo rodzina albo Pomoc Społeczna. Szkoda czasu, bo dni mijają a Marioli coraz bardziej psycha siada.

     Pewnego dnia Marian przychodzi do „Opieki” z awanturą. Żeby zabrać żonę. Kurwa, musi być grubo, że on sam przyłazi. Powiedział wprost, nerwy go takie trzymają, że nie ręczy za siebie. Uff, gorąco się robi. Pracownik socjalny dzwoni do mnie, bo boją się o dzieciaka. Uzgadniamy, że razem tam jedziemy zaraz, zobaczymy na miejscu jak to wygląda.
- Pani Mariolo, musi pani pojechać do szpitala – przekonujemy ją.
- Dobrze – odpowiada, nie zapominając o swoim kiwnięciu głowa.
- Panie, przecież ona teraz tak mówi, a potem i tak nie pojedzie – wtrącił Marian.
Kurwa fakt. Ameryki nie odkrył, już kilka takich rozmów było. Myślę, kurwa intensywnie myślę jak to rozwiązać. Skoro ona teraz mówi że pojedzie, to ją zawieźmy tam!

Ośrodek Pomocy Społecznej ma samochód. Szpital psychiatryczny jakieś 70 km w jedną stronę. Niech się szarpnie gmina i zawiezie ją do szpitala. Kierowniczka mówi, że zapytać musi Burmistrza, bo to wyjazd poza gminę i takie tam. Załatwia pozytywnie. Kierowcę mają, więc nie ma problemu. Mariola dostaje 30 minut na spakowanie, pomaga jej mąż. W międzyczasie telefon do psychiatryka, że jedziemy ze skierowaniem. Przyjmą ją dzisiaj. O dzięki Panie Boże!

     Mariola zawieziona bez przeszkód. Marian sam z dzieciakiem został. Pracownik socjalny ma pomóc w załatwieniu internatu. Na szczęście, sytuacja zdaje się choć trochę opanowana, lecz obawiam się, czy Marian da sobie radę z zajmowaniem się dzieciakiem. Obawy są uzasadnione, bo nerwowy i to raczej żona siedziała z dzieckiem całymi dniami.
Dzwonie do pedagoga zapytać się jak dzieciak. Informacja którą uzyskuje powoduje u mnie wielkie zaskoczenie, bo:
- Od 3 dni nie ma go w szkole. Nikt nic nie zgłaszał – sympatycznym głosem odpowiada pedagożka, a ja się wkurwiam, bo znowu cos nie tak.
- A dokładnie to nie ma go od wtorku? – dopytuję?
- Tak, w poniedziałek jeszcze był.
Głęboki wdech i myślę. W poniedziałek wieźliśmy Mariolę do szpitala. We wtorek ojciec miał dopilnować by Jaruś łaził do szkoły, póki internatu nie załatwimy. Kurwa jego mać.

     Zmęczony już jestem tą rodzina. Za dużo spinki nad nimi ostatnimi czasy i z niechęcią jadę do tej chałupy. Zajeżdżając przed dom zastaję… Jarusia, w samej koszulce i w kapciach, łażącym po mokrej o tej porze roku i zimnej ziemi.
- Gdzie ojciec ?– krzyczę do niego.
Obejrzał się w moją stronę, przerywając czynność, jaką było grzebanie w stercie śmieci. Uśmiechnął się pokazując swój krzywy zgryz i leci do mnie z wyciągniętą ręką.
- Gdzie jest tata? – dopytuje, lecz jego mina wskazuje że chyba nie dostanę odpowiedzi.
Jaruś nie chce wypuścić swojej dłoni z mojej. Ciągnie mnie w kierunku śmieci przy których grzebał, co chwile mówiąc „pana, pana, chodź…”.  Kosmiczny widok, nie ma co. Wkurwiłem się już.
Po chwili ku mojemu zbawieniu, na rowerze podjeżdża ojciec. Kurwa, nie darłem się tak nigdy jeszcze na kogoś. Sorry, kurwa, nie wytrzymałem i objechałem go za nieodpowiedzialnego ojca i takie tam. Że mu dzieciaka do domu dziecka zabiorę, jak jeszcze raz cos takiego będzie, że pójdzie siedzieć, bo wniosek do prokuratury złożę za zaniedbywanie. A do tego wszystkiego, kochany tatuś pojechał sobie po piwka, które radośnie brzęczały w reklamówce przewieszonej przez kierownice roweru. Zajebiście.
Marian tłumaczy się, że nie posłał syna do szkoły bo zaspał, bo Jaruś nie chciał się ubrać, bo nie wie nawet o której autobus odjeżdża. Chciałbym mieć tak lajtowe podejście do życia. Nie ma co. Pouczyłem, postraszyłem i powiedziałem, że jak złapię go pijanego jak dzieciaka pilnuje, to dom dziecka murowany. Podobno te piwka miał wypić, jak Jaruś pójdzie spać. I tylko dwa. Chuj, niech mu będzie.

     Sprawa internatu została załatwiona. Mariola siedziała dwa czy trzy miesiące w szpitalu. Wyszła wyciszona i obstawiona lekami. Uzgodniliśmy, że chłopak zostanie tam przez cały okres nauki szkolnej. Tak będzie chyba najlepiej dla niego jak i dla całej rodziny.

Obecnie sytuacja w domu nie jest ciekawa. Jaruś jest duży, więc matka nie daje rady go upilnować. Ucieka z domu. Jako że niedługo ma 18 lat, próbujemy załatwić mu miejsce w Domu Pomocy Społecznej. Jest już ubezwłasnowolniony, opiekunem prawnym jest ojciec, który chyba czeka na to z niecierpliwością.
Nadzór niedługo się zakończy, akta trafią do archiwum.


9 komentarzy:

  1. Jest 4 nad ranem. Właśnie skończyłam czytanie Twojego bloga. Przeczytałam od deski do deski, zarywając dwie noce z rzędu (wyślę listownie rachunki za kawę). Piszesz bezpardonowo, soczyście a co najważniejsze, dobrze. Twoja szczerość i autentyzm tak bardzo przebijają się spomiędzy tych liter, że jestem w stanie uwierzyć, że to dlatego, tak bolą mnie oczy a nie z powodu tego bezlitosnego kontrastu szaty graficznej bloga. Dziękuję za ten kawał "brudnego" literackiego pejzażu i zostaję tym samym Twoją fanką :) A teraz Halleluja, Dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po książkę Grzesiuka pierwszy raz sięgałam mając lat 13-14 i pochłonęłam ją w jedno popołudnie. Czytanie tego bloga póki co zajęło mi pełne 2 dni robocze i poskutkowało głównie potężnym bólem kręgosłupa i refleksją nad ludzkim żywotem, zwłaszcza tym najpodlejszym. Dużym wyczynem jest pisanie o temacie trudnym w sposób tak lekki, jak robisz to Ty. Przyznaję, że przez pierwsze kilka stron to maniakalne rzucanie kurwami i innymi im podobnymi - męczyło (podobnie jak czcionka i tło), ale do wszystkiego się człowiek przyzwyczaja. Zaczęłam czytać, bo skusił mnie tytuł (książki Grzesiuka to jedne z moich ulubionych), a i znajomi (nawet nie wiesz jak bardzo porwałeś serca krakowskiego środowiska studenckiego :)) toczyli dyskusje przy piwie o zawartości tego bloga. Skończę czytać, bo nie sposób odejść w połowie.

    Pozdrawiam,
    Sp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka wypowiedź mi się bardzo podoba, zwłaszcza, ze dociera to do studentów, mam nadzieje, że również prawa. Takie założenie mi przynajmniej ,,przyświeca''. No jedno z kilku oczywiscie. Mam nadzieje, ze moje też czytaliście.


      ten drugi. kane

      Usuń
    2. Cieszę się, że ten Blog, który prowadzę, wywołuje refleksje. Miło słyszec takie słowa. Pozdrawiam

      Usuń
    3. Zawsze fascynowało mnie to, co trudne. Całe szczęście - wychowałam się w zupełnie przeciętnym domu, pełnym ciepła i miłości, wsparcia rodziny etc., ale w nieco dalszej rodzinie mam przypadki alkoholizmu, popadania w egzystencjalną ruinę, dzieciaki oddane do domu dziecka itd. Prawdopodobnie jedna z historii opisywanych na tym blogu mogłaby być historią ludzi, których znam. Może nie aż tak "brutalnie", ale kto wie? Przecież uwielbiamy się oszukiwać, wmawiać sobie, że nas takie problemy nie dotykają. Niby mamy świadomość, że gdzieś obok żyją ludzie z takimi problemami, ale ten blog pozwala na zajrzenie przez dziurkę od klucza, może jest to tylko kawałek tamtej rzeczywistości, ale od czegoś trzeba zacząć żeby zrozumieć, że normalność wg patoli to normalność inna niż znana nam z dnia powszedniego. Nie miałam cierpliwości do czytania wszystkich komentarzy pod każdym postem z osobna, ale tam gdzie dotarłam przewijały się pełne wszechwiedzy teorie, że autor bloga swoich podopiecznych obraża, obdziera z godności i sprowadza do roli robaka godnego jedynie zgniecenia (takie moje "literackie" obrazowanie), ale to jedynie świadczy (z całym szacunkiem oczywiście) o tępocie światopoglądowej i emocjonalnej komentujących :) Ja tu dla odmiany widzę ciężką pracę, sprzeczne emocje, niemoc i bezsilność człowieka, który chcąc nieść pomoc staje się uosobieniem łez i tragedii, bo tak przecież często są postrzegani kuratorzy i pracownicy socjalni - wpada taka paniusia z jednym panem i nie wiedząc nic o ludzkim życiu odbierają bezbronne dzieciaczki kochającej mamusi i tatusiowi, którzy przecież nie są winni temu, że chleją na umór, a dzieciaki w tym czasie chodzą głodne, brudne i prawdopodobnie podążą tą samą drogą. Dobra, rozpisałam się, straciłam wątek 5 razy, PRZEPRASZAM :)

      W skrócie: podziwiam ciężką pracę, podziwiam za podjęcie się takiej roli społecznej, równie mocno podziwiam lekkość słowa, bo nigdy tak dobrze nie czytało mi się o zapachu ludzkiego moczu i obrazach nędzy & rozpaczy - nawet jeśli wizualizacja tych obrazów przyprawia o dreszcz i koszmary nocne. I żałuję, że nie trafiłam na takiego bloga 5-6 lat temu, bo może inaczej pokierowałabym swoją edukacją? Kiedyś nawet chciałam być kimś, kto innym pomaga :) Ale do tego trzeba mieć jaja. (kto wie, może jeszcze mi urosną?)

      Wyrazy Szacunku,
      Sp.

      (studenci są studentami kierunków różnych, ale być może kiedyś będą mieć coś do powiedzenia w kwestii zmian systemowych?)

      Usuń
  3. Ty to masz łeb na karku. Czytam zawzięcie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten psychiatra, bardzo przypomina swoim postępowaniem psychiatrolożkę z filmu - "Sala samobójców".

    Agaton

    OdpowiedzUsuń
  5. Siedzę w pracy, czytam i czytam...a jak ktoś mi przerywa to dopiero mam szała..bo nie mogę się doczekać co dalej !! Powinieneś napisać książkę. Jak jestem zmęczona tym życiem i mam doła to po przeczytaniu twoich postów od razu mi lepiej, bo jak sobie pomyślę jakie ludzie mają życie i problemy..moje przy nich to cud, miód i malina.

    Zapraszam
    http://myhomeikea.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam już od jakiegoś czasu. Nie będę oceniać, bo chyba i tak Panu na tym nie zależy, ale skoro czytam to znaczy, że ... No niech tam, jestem kolejną fanką tego bloga.

    OdpowiedzUsuń