sobota, 14 lipca 2012

Wielka Miłość (nie)Skończona

Jadwiga. Akta Opm ileś na ileś (tzw. opiekuńcze) prowadzone od 2000 roku. Grube, dwa tomy założone. Jadwiga ma 35 lat i mieszka w wynajmowanym mieszkaniu w starej kamienicy wraz z synem, córką i wnukiem. Historia jej wyglądała tak:
Urodziła się gdzieś koło 1977 roku. Rodzice jej nie byli patolami, zwykłe, robotnicze małżeństwo, gdzie ojciec pracował w jakiejś fabryce, a matka kucharka w szkole czy jakiejś innej stołówce była. Ludzie prości, uczciwi, z zasadami. Posiadali troje dzieci, z czego najmłodsza była Jadwiga. Matka Jadwigi nie piła, ojciec, jak to powiemy okazjonalnie, czyli w normie jak na ówczesne czasy, co tydzień lub co dwa tygodnie nawalił się z kolegami po pracy, czasami wrócił po kilku piwach do domu. Ale nie katował rodziny, nie wyzywał, nie bił dzieci. Ot, standard w rodzinie robotniczej, gdzie nikt wokoło za kołnierz nie wylewa.
Jadwiga nie sprawiała problemów wychowawczych. Uczennicą najlepsza w klasie może nie była, ale zdawała bez problemu. Ukończyła ośmioletnia szkołę podstawową, potem zawodówka w kierunku, a jakże, kucharza. Po skończeniu zawodówki, na początku lat dziewięćdziesiątych zatrudniła się jako kelnerka w jakiejś pizzerii czy kebabowni, tak dużo wtedy powstających. Jej Zycie byłoby pewne nudne i standardowo przebiegające, gdyby nie on.
Nie wiem, gdzie poznała Ryszarda. Był od niej 15 lat starszy, ona – niespełna 20 lat, on koło czterdziestki. Za kołnierz także nie wylewał, mieszkał w jakimś garażu przerobionym na mieszkanie, pracował dorywczo na budowach oraz zajmował się drobnymi kradzieżami, o czym świadczą drobne wyroki. Jadwiga, zakochana w swoim mężczyźnie życia, zamieszkała u niego. Niewiele czasu potrzeba było, by na świat przyszło dziecko. Potem drugie. Mieszkali w tym garażu, w którym udało im się zrobić dwa pokoje, aneksie kuchenny i ubikację. Garaż przynależał do warsztatu samochodowego, gdzie korzystali z prysznica dla mechaników. Odpalali właścicielowi kilka groszy za najem tego, a on i tak był na plusie, bo stróża nie musiał na noc najmować.
Ryszard jak to każdy mężczyzna, musiał wypić. I pił, głównie w mieszkaniu lub na melinach których wokoło nie brakowało. Ale pił zawsze za swoje, na dzieci dawał, cały czas pracował. Źle nie było. Awantur też nie, jakoś czas leciał. Po jakimś czasie, właściciel warsztatu zatrudnił go u siebie. Co prawda na najniższa krajową i jeszcze czynsz odciągał, ale Rychu miał pilnować dobytku, popołudniami sprzątać warsztat i zamiatać plac, dbać ogólnie o porządek. Jak doliczyć do tego jeszcze robotę na czarno, którą miał, źle finansowo nie stali.
Jadwiga, wychowana w dobrych warunkach, po pewnym czasie zaczęła krytyczniej na Rycha patrzeć. Nie pracowała, dwójka dzieci, kiepskie mieszkanie. Z utęsknieniem patrzyła na swoje rodzeństwo, gdzie brat samochód kupił, siostra z mężem mieszkanie w bloku wynajęła. Nie wierząc w zmianę swojego losu, zaczęła szukać pocieszenia w alkoholu. Na początku tylko setka dwie, jak Rychu poszedł do roboty, potem coraz więcej. Jadwiga była sprytna. Zauważyła, że najlepiej jest, jak pije od rana do południa. Potem przetrzeźwieje i nikt nawet się nie domyśli. Najstarsze z dzieci poszło do zerówki. Kilka razy odebrała malucha na niezłym „cyku”, ale oprócz litościwych spojrzeń, nikt się tym nie zainteresował. I pewnie by się tak udawało, gdyby drugie dziecko nie poszło do przedszkola, a najstarszy do szkoły.
No cóż, według Rycha i Jadwigi, skurwiałe nauczycielki zaczęły dopierdalać się się że dzieci brudne przychodzą do szkoły a od niej czuć alkohol. Napisały te mendy sądu i teraz co, chcą jej władze ograniczać? Za co, kurwa, za co? Niech się swoimi rodzinami zajmą, szmaty pierdolone, jedna z nich to sama chleje wódę i łazi pijana, a do niej się dopierdalają! – założę się, że tak myślała, co zresztą wynikało z opisu ze spotkaniem z kuratorem. Ona była niewinna.
Kurator jeździł, pisał, motywował, prosił, doglądał, namawiał na leczenie. Bez efektu. Jadwiga wiedziała swoje. Ona nie ma problemu z alkoholem. Mąż zresztą tez nie. A tak w ogóle, to Rysiek zawsze sobie lubił wypić, i do tej pory to nie przeszkadzało, a teraz ta kuratorka się dopierdala do niej i Rycha. Niech idzie w chuj.
Ale Jadwiga była cwana. Wiedziała o której kuratorka przychodzi, to piła w takie dni, kiedy na pewno nie mogła się jej spodziewać. A jak nawet ją zauważyła, to po prostu nie otwierała, a ta niech się dobija. W końcu jej mieszkanie i tak w ogóle ma prawo wyjść do sklepu, co nie?
Pech był innego rodzaju. Matka Jadwigi przyszła do Sądu by powiedzieć, że córka pije. Zbiegło się to z pismami ze szkoły, że przychodzi pod wpływem alkoholu po dzieci. W tej sytuacji trzeba było dokładnie ustalić, co się w tym domu dzieje.
Wywiad, kontrola, kilka nalotów i badanie alkomatem. Do tego kilka zobowiązań do leczenia zarówno jego jak i jej, kilka rozmów dyscyplinujących, próśb, straszenia, zgłoszenie do Gminnej Komisji Rozw. Probl. Alkoholowych, wszystko kurwa jego mać, na nic. Uparła się szmata, że nie ma problemu z alkoholem, a dalej ona jak i jej mąż popijali, zaniedbując dzieciaki, które czasami głodne przychodziły do szkoły, brudne, zaniedbane, bez podręczników. W domu zdarzały się interwencje Policji, bo Rychu już miał dość i oskarżał Jadwigę, że przez nią dzieciaki stracą. Ogólnie chujnia coraz większa. Do tego jeszcze najstarsza córka, poskarżyła się pedagogowi, że tata ją uderzył kijem w plecy. Trzeba cos robić.
Nie, drodzy czytelnicy, żaden Bidul, żaden Dom dziecka. Biorę matke Jadwigi w obroty.
- Zostanie pani rodziną zastępczą dla wnuków – rzucam propozycje
- Ja?? – zdziwiona zapytała – ale nie mogę, nie mam warunków.
- Da pani radę. Przyjadę do pani i męża i porozmawiamy. Wytłumaczę wszystko i zastanowią się Państwo. Potem powiem jakie formalności czekają Państwa.
Nie fatygowałem się nawet do nich. Na drugi dzień przyszli obydwoje i powiedzieli że tak, zostaną. Rozmawiali ponadto z dwójka rodzeństwa Jadwigi i oni tez pomogą. Wezmą na wczasy, wycieczkę, pomogą w opiece. Zajebiscie, pomyślałem.
Formalności poszło czysto i gładko. Tyle dowodów zostało zebranych, że nie było najmniejszych szans, aby dzieciaki nie poszły pod opiekę dziadków. Jadwiga i Rychu trochę się powkurwiali, ale w końcu przełknęli tą pigułkę, i stwierdzili, że w sumie to lepiej, bo są u dziadków, a babcia dostaje jeszcze na nie pieniądze, z tytułu pełnienia funkcji rodziny zastępczej, na częściowe utrzymanie dzieci w domu.
Minął rok, lub dwa. Nadzór został uchylony, bo dzieci nie mieli przecież. Jadwiga urodziła syna, ale jako że zajmowała się nim całkiem względnie, nikt nie ograniczył jej władzy rodzicielskiej nad nim. Żyli po swojemu, mieszkając w mieszkaniu przy warsztacie.
Jakoś koło 2007 roku zmarł Rychu. Wtedy już dużo pił i jakaś żyłka nie wytrzymała w głowie. Wylew i trup. Jadwiga została sama z synem w mieszkaniu. Szczęściem jej było to, że mąż miał umowę o prace, a dzieciak dostał rentę po ojcu.
Jadwiga po pogrzebie zrobiła coś ważnego. Zaszczepiła się, wzięła wszywkę i przysięgła że nie będzie pić. W międzyczasie jedna z córek, będąca w rodzinie zastępczej, zaszła w ciąże. Jadwiga wystąpiła do Sądu, by ta córka wróciła pod jej opiekę, i taką zgodę dostała. W jednym mieszkaniu Jadwiga, jej syn i jakoś 16-17 letnia córka w ciąży.
I kurator z powrotem, żeby sprawdzić, czy dobrze będzie sprawować opiekę nad dwojgiem dzieci. Najstarsza córka urodziła chłopca. Zdrowego. Ojciec dziecka pomaga jej, płaci alimenty. Jadwiga nie pije już kilka lat, dostała prace, stała i jest zadowolona. Jej najmłodszy syn ma rentę po ojcu, co jest dodatkowym dochodem w rodzinie. Jadwiga zmieniła mieszkanie, wynajęła dwupokojowe mieszkanie w kamienicy. Oczekuje na lokal socjalny, i niewiele jej już brakuje, by taki dostać. W rodzinie zastępczej pozostała jeszcze jedna córka, ale jest z nią w dobrym kontakcie.
Jadwiga w rozmowie przyznaje, że przełomowym momentem była śmierć męża. Wtedy do niej dotarło, że jeżeli czegoś nie zrobi, to skończy w rynsztoku. Tak naprawdę, to zwróciła się o pomoc do kuratora społecznego, który wcześniej do niej przychodził. Mimo, że nikt mu nie płacił, pomógł jej umówić wizytę u lekarza, napisać podanie o lokal socjalny. Ponowny nadzór w rodzinie, został także powierzony temu samemu kuratorowi i proszę mi wierzyć, Jadwiga optymistycznie patrzy na świat, będąc trzeźwa.

13 komentarzy:

  1. 35letnia babcia... Moja matka już prawie 50tka na karku a wnukach to może sobie tylko pomarzyć :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że zdarzają się też takie historie... Oby się im udało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz Autorze że w moim odbiorze to jeden z pierwszych 'quasi-optymistycznych' wpisów ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, Happy Endy także sie tutaj zdarzają. Smutne tylko to, że jej córka urodziła dziecko, będąc dzieckiem. Ale Jadwiga trzyma się i wydaje się zadowoloną kobietą. Pozdrawiam

      Usuń
  4. patrzcie co może być happy endem
    jak łatwo normalsów zbajerować
    takie życie wydaje im się happy endem
    straszne zycie i bieda, i chlanie, i dzieci mają rodzić dzieci - wszystko wpisane w geny

    ale to na szczęście nie geny - da się wyrywać dzieci byle wcześnie
    tylko komu się chce brać cudze dzieci
    zaklęty, przeklęty krąg

    OdpowiedzUsuń
  5. ZAPRASZAM DO MNIE:
    pijana-szczesciem96.blogspot.com

    Co to bloga to bardzo mi się spodobał ;)
    Czekam na nn ; )
    Jeśli możesz informuj mnie na moim blogu :D

    OdpowiedzUsuń
  6. optymistyczny wpis :-) Mnie osobiście najbardziej rozczulił piesek z historii menelki-gruźliczki :-) blog wciąga jak diabli!

    OdpowiedzUsuń
  7. Spośród tylu nieciekawych końców, ten jest rzeczywiście szczęśliwy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyli jednak ludzie potrafią jakoś wyjść z alkoholizmu... Chyba że znów wróci.

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże, w końcu jakiś pozytyw :)))))

    OdpowiedzUsuń
  10. no i mnie jakoś lzej na sercu się zrobiło..:)Jest nadzieja..:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam Twojego bloga systematycznie i często przy tym zastanawiam się, czy kuratorzy posiadają jakiś dostęp do pomocy psychologicznej. Coś na kształt superwizora u psychologów. Rozumiem, że ten blog spełnia podobną funkcję, takiego wentyla bezpieczeństwa.
    Do wykonywania tego zawodu potrzebna jest bardzo silna i stabilna psychika, ale jednocześnie nie można być pozbawionym wrażliwości. Podziwiam Cię, chyba bym tak nie potrafiła. Jak można radzić sobie z takim zajęciem i nie zwariować, nie popaść z depresję, otępienie, obojętność ? Jak wraca się po takich przeżyciach do własnego domu, rodziny, gdzie trzeba się "przestawić" na "normalność"??

    OdpowiedzUsuń
  12. Miło takie wpisy czytać. Rzadko się zdarza, ze ktoś się od patologii uwalnia i zaczyna nowe zycie, a jednak:)

    OdpowiedzUsuń