poniedziałek, 31 grudnia 2012

Co by nie było...



       Podsumowując rok, chciałbym przedstawić trochę statystyk z bloga, który prowadzę. Jest to bardzo pouczająca dla mnie lektura i dlatego myślę że warto się nią podzielić.

       Najwięcej osób trafiło do mnie z takich witryn jak: joemonster.org, sadistic.pl, facebook, wykop.pl. Rekordzistą jest Joemonster – ponad 38000 odsłon strony. Wyszukiwarka Google odnotowała ponad 10000 zapytań o frazę „na marginesie zycia” a także ponad 3 tysiące zapytań o „blog kuratora”. 

       Najbardziej popularne posty to „dwa standardy” – ponad 4000 wyświetleń, „worki gówna” – 3000 wyświetleń. Odbiorcami bloga ze względu na kraj to oczywiście Polska (585767 odsłon), Wielka Brytania (18883 odsłony) Stany Zjednoczone (9859). Łącznie napisano 1914 komentarzy pod postami.

       Chciałbym podziękować wszystkim wytrwałym czytelnikom, którzy z zapartym tchem śledzą losy moich podopiecznych a także czytają opisy zdarzeń, jakich jestem świadkiem. Podziękować chciałem wszystkim blogerom, którzy umieścili także odnośniki do mojego bloga na swoich stronach. W Nowym Roku życzyć chciałbym mniej pracy sobie a Czytelnikom realizacji zamierzeń i postanowień. Siedząc przy stole i delektując się dobrym alkoholem, wypijcie moje zdrowie. DZIĘKI.

Oblicza beznadziejności



       Wyobraźcie sobie blok. Dwupiętrowy. Na wsi. Popegeerowskiej.  Szary kolor z odpadającym tynkiem. Nie ocieplony, z wyrwanymi drzwiami wejściowymi. Dojazd droga utwardzaną, gdzie resztki asfaltu zachowały się w kępach okolicznej trawy. To kiedyś było modelowe osiedla, jebana duma lokalnego sekretarza PZPR, który na nieprzygotowane podłoże wylał kilka wywrotek asfaltu, bo wizytacja będzie. Teraz to jedno wielkie gówno, koła zapadają się w wyrwy a ja nieświadomie wjeżdżam w kurewsko głęboką kałużę, szorując podwoziem po glebie a w głowie kołacze mi następne przekleństwo typu „kurwajapierdole”.

       Parkuje pod blokiem. Gromada dzieciaków wisi na trzepaku, drąc swoje japy niemiłosiernie. Wokół pełno psów, które wyrywają pomiędzy sobą jakąś starą lalkę.  No i koty. Prychają i się stroszą, gdy jakiś kundel za blisko do nich podejdzie. Niedaleko wysypany śmietnik – nikt nie posprząta i nie podniesie. Państwo - mieszkańcy bloku, maja od tego śmieciarzy, którzy co jakiś czas opróżniają kontener. Zawsze pozostawiając to, co zostanie porozsypywane wokół przez bliżej niezidentyfikowane osoby lub przez okolicznych meneli, rozgrzebujących worki w poszukiwaniu puszek czy butelek, które potem uda się spieniężyć. 

      Przypomniała mi się historia z okresu studiowania, gdzie mieszkałem w innym, dużym mieście. Wynajmowałem mieszkanie ze znajomymi, a w zamian za mniejszy czynsz, zobowiązaliśmy się zrobić porządek w piwnicy, czyli pousuwać wszelkiego rodzaju kurestwo które tam przez lata pozbierali właściciele mieszkania. Piwnica dosyć duża, a do wywalenia miedzy innymi stara pralka Frania, jakaś wanna żeliwna, jakieś stare grzejniki. Aby się nie napracować, poszedłem do najbliższego śmietnika, co by żulów poszukać, którzy za cały złom, wyniosą nam wszystkie śmieci. Przy śmietniku stoi chłopak, i prętem rozgrzebuje worki. Ładnie ubrany, rękawiczki, dwadzieścia parę lat. Pytam go o meneli, bo mam złomu w piwnicy i trzeba wywieźć. Chłopak zgodził się zabrać wszystko i pyta która klatka. Pokazałem mu ręką, a on za 5 minut podjechał ładną osobówka z przyczepką. Z opowieści która mi przedstawił wynikało, że nie ma pracy, żona pracuje w markecie na kasie, niedawno mieli wesele, a samochód to prezent. On, żeby utrzymać samochód i zanim znajdzie pracę, zbiera złom. Robi to w innej części miasta i wieczorami (była godzina po 18 w listopadzie) bo zona się wstydzi tego czym się zajmuje. Powiedział mi także że uda mu się dorobić w ten sposób nawet 1500 złotych. Wtedy czułem się lepszy, w końcu ja po śmietnikach nie muszę zbierać, ale w pewnym sensie zaimponował mi. Schował dumę do kieszeni po to, by utrzymać rodzina którą założył. Nie chciał wyciągać ręki po zasiłek, tylko robił jedną z najbardziej poniżających rzeczy, jaka jest zbieranie złomu po śmietnikach. Sam nie wiem, czy bym tak potrafił. Ale wróćmy do opowieści.

       Jak poznać wioskę, gdzie żyją gospodarze, a jak pegeerusów. Po czystości. Na wiosce gdzie większość mieszkańców to prawdziwi, z dziada pradziada i baby prababy rolnicy i gospodarze, jest czysto. Płoty naprawione, pomalowane, domy ocieplone, elewacje czyste. Psy biegają swobodnie spuszczone w obejściu z łańcucha, zawsze mają pełna miskę. Bo są kurwa szanowane – to stróż domu i dba się o niego. Jak pies w nocy szczeka, znaczy obcy we wsi. W gospodarskich obejściach widać kury, kaczki, gęsi. Gospodarz z głodu nie umrze. Ma działkę i uprawia warzywa. Ma sad. Ma maszyny, bo często ma pole. Ma obory, gdzie jedna lub dwie krowy daje mleko. Ma ziemię, która uprawia z większa lub mniejszą opłacalnością. Dzieci pomagają w obejściu, mają swoje zadania. Nie musza kraść, chlać taniego wina i rozpierdalać się starymi samochodami - trupami po drodze. Nie znęcają się nad zwierzętami, bo zwierze w gospodarstwie spełnia określoną rolę. Albo dostarcza pożywienia, albo chroni. On wie, ze jak kopnie psa, to ojcu łapa na jego plecy poleci, żeby to samo poczuł. Proste jak budowa cepa. Wiecie jak wygląda cep, bez sprawdzania w Google?

       Duma regionu i całej okolicy to były pegeer. Zniszczony przez kapitalizm w imię opłacalności i dochodowości. Ludzi tych najnormalniej wyjebano w kosmos, zwalniając ich, z tych jak nie patrzeć, zakładów pracy i dając im trzyletnie kuroniówki (nazwa pochodzi od Jacka Kuronia, zmarłego ministra pracy, ojca Macieja Kuronia, tez zmarłego, kucharza). Siedział wtedy taki bamber i ochlejus w domu i przepijał te kilkaset (obecnie) złotych na miesiąc. Za odprawy wyrosły na domach anteny satelitarne, powodując zajebiście komiczny widok, świadczący o tym, że dzieci w dzień ślepiły przed bajkami typu Inspektor Gadget, a starzy wpatrywali się w erotyki na RTL lub Sat 1. Rosła populacja dzieci wtedy, oj rosła, bo rozrywką, jaka jest pierdolenie się bez zabezpieczeń, zajmował się każdy z nudów. Wszak płacić za to nie trzeba, a zona zawsze dupy dać powinna, i to ona niech uważa, jak w ciąże z kolejnym zajdzie.
Teraz mnoży się kolejne pokolenie, nie zważając na brak środków finansowych a także i mieszkaniowych, bo jak pomieścić siódme czy ósme z kolei na dwóch małych pokojach. Ale kogo to kurwa obchodzi, przecież nie ich.

       Stoję przed tym blokiem i rozglądam się wokoło, szukając tabliczki z numerem, czy aby dobrze trafiłem. Nie ma. Przez okno wygląda jakaś bezzębna kobiecina i mi się przygląda. Obserwuje. Nowy jestem. Mam jakieś papiery w łapie. Pytam ja o Iksińską, czy tu mieszka. Odpowiada że na drugim piętrze po prawej stronie.

       Wchodzę. Klatki opisywać nie będę. Strach  ścian się dotknąć i poręczy, ale dumnie krocze na drugie piętro. Najlepsze są stopnie, takie „wyjedzone” po środku, od ciągłego deptania, starły się i skruszyły. Tanie, beznadziejne materiały nie wytrzymują próby czasu. Staje przed drzwiami i pukam. Dzwonka jak zwykle brak.
       Iksińska złożyła wniosek o pozbawienie ojca władzy rodzicielskiej. Często spotykane, przeze mnie robione wywiady. Ojciec nie interesuje się, nie łoży, nie odwiedza dzieci. Po prostu ma wyjebane na to co spłodził i w ogóle tym się nie interesuje. Alimenty płaci Fundusz Alimentacyjny – do 500 złotych na jedno dziecko, a takiego pojeba ściga komornik, lub co jest częstsze, nie mogąc niewiele ściągnąć, ląduje w zakładzie karnym za niepłacenie alimentów.  Odebranie praw rodzicielskich ma sens - po co tatuś ma w przyszłości babrać w życiu dziecka, niech spierdala zachlewając swoją mordę. Gdyby pracował legalnie to chociaż dziecko po jego zgonie rentę rodzinną by miało, a tak to nic nie dostaje oprócz rzekomych alimentów.

       Drzwi otworzył mi starszy facet. Po 50-tce. Cos jadł, bo przeżuwał w swej gębie jakieś żarcie, a z wąsów które wyhodował pod swoim wielkim nosem, spływał jakiś sos. Najlepszy był barnej, jaki wystawał przez futrynę drzwi. Tak wielkie brzuszysko, ze ledwo kolana było widać, w myśl przysłowia chyba, że „dobry gospodarz konia pod dachem trzyma”. Lustrzyca od wielu lat pewnie go trapi. Na całość sylwetki, oprócz dresów ortalionowych naciągnięta była brudna, biała podkoszulka, ochlapana w kilku miejscach rzekomym sosem. Komiczne były jego nóżki, takie króciutkie i cienkie. Jak one utrzymywały go to nie wiem. Wytrzymałość ludzkiego organizmu jest zdumiewająca.

       Zapytuję o Iksińską, okazuje się że to jego córka. Zaprasza mnie do środka, podając rękę na powitanie, wytarłwszy ją uprzednio w spodnie. Przywitałem się. Zaprosił do mieszkania. Po wejściu na przedpokój, zobaczyłem całą ścianę usianą półkami i wieszakami. Ledwo do pokoju się przedostałem. Na półkach buty, stare, nowsze, kapcie, klapki, buty dużych i małych dzieci. Multum butów. Na wieszakach pełno kurtek, od ładnych, nie zniszczonych, po jakieś kufajki i rzeczy robocze. Śmierdziało brudnymi i przepoconymi skarpetami. Nieprzyjemnie.

       Wszedłem do pokoju. Na przeciwległych ścianach stoją dwa tapczany, na oko maja po 20-30 lat. Przykryte kocami. Po środku równie stara ława, z odpryskami, poprzepalane ślady w niektórych miejscach. Niejedno przeżyła. Mieszkanie ogólnie było zaniedbane, aczkolwiek w miarę czyste. Na starych meblach poukładane jakieś bibeloty, mające po dwadzieścia i więcej lat, takie sprawiały wrażenie. Na podłodze wytarty dywan.
Usiadłem na kanapie, rozłożyłem zeszyt. Za chwilę z łazienki wyszła kobieta. Na oko 30-letnia, ale zmęczenie odbijało piętno na jej twarzy. Widać było resztki młodości, bo musiała być piękna kobietą jakieś 10 lat temu. Ubrana w zniszczony sweter, spodnie dresowe. Smutny uśmiech i poobgryzane paznokcie – tak pokrótce mógłbym ją opisać.
Wytłumaczyłem jej cel swojego przybycia. Pokiwała głowa ze zrozumieniem a cała twarz zrobiła się smutna. Zestresowała się, była spięta, nawet trochę przestraszona. Zażartowałem coś, uśmiechnąłem się, żeby rozluźnić atmosferę. Poinformowałem, że jeżeli będzie miała jakieś pytania, to żeby w trakcie rozmowy zadawała.

       Z patolem, jak ustaliłem, ma dwójkę dzieci. Ślub wzięli jakieś 10 lat temu. On zaczął pić, nie interesował się dziećmi. Po jakimś czasie urodziło się pierwsze dziecko. Obecnie 7-mio letni Jaś. Z porażeniem mózgowym. Wymagający stałej i codziennej rehabilitacji. Wtedy zauważyłem, że w pokoju stoi wózek inwalidzki. Jaś ma problem z poruszaniem się. Trzeba go znosić ze schodów. Drugi synek, Tomaszek, urodził się dwa lata później. Wydawało się że zdrowy, jednakże okazało się że wadę serduszka. Wymaga ciągłych wizyt i konsultacji lekarskich, nie może się przemęczać, choć jest żywym dzieckiem i trudno go upilnować. Schorzenie jest poważne, był operowany. W tej ciężkiej opiece nad dziećmi pomagają jej rodzice – niepracujący ojciec – chorujący na cukrzycę, bez żadnych dochodów i matka, która dorabia dorywczo sprzątaniem, sama chorując na kręgosłup a jej życie polega na łykaniu środków przeciwbólowych. Matka dzieci ma rodzinne i świadczenia z funduszu alimentacyjnego – jakieś 1500 złotych razem z dodatkami pielęgnacyjnymi.
       Ojciec dzieci mieszka w wiosce obok, Od dobrych trzech lat nie kontaktował się z nią i dziećmi. Ma wyjebane na to. Pił wódę i lał ją, wyładowując swoja frustracje. Postanowiła się w końcu wyprowadzić od niego i zamieszkała ze schorowanymi rodzicami. Od kilku lat żadnej pomocy od niego.
       Trzydzieści lat i dwoje ciężko chorych dzieci. Najlepszy okres życia, gdzie powinna cieszyć się i korzystać z jego pełni, spędzony jest na walce z chorobami i rehabilitacją dzieci. Kobieta zdaje sobie sprawę że ma nikłe szanse, by na nowo sobie swój los układać. Nikt jej nie zechce z takim bagażem. Jej smutne oczy wyrażały głęboki żal a także strach o przyszłość swoja i swoich najbliższych. Gasła w niej nadzieja na lepsze jutro. 

       Wiele osób dramaty z chorymi dziećmi ogląda w telewizji. To dzieje się gdzieś daleko, poza mną i moim otoczeniem. Suchy przekaz w telewizji powoduje co najwyżej krótkotrwałe wzruszenie. Wejście do takiego domu i na żywo spotkanie się z tak wielkim ogromem tragedii ludzkich powoduje, że wracasz myślami to tamtych miejsc. Zastanawia cię los tych dzieci, jak sobie radzą, jak funkcjonuje rodzina, czy mają środki finansowe na leczenie i rehabilitacje. Krew cie zalewa, jak widzisz jednego i drugiego lumpa, który z pomocy społecznej dostaje różnego rodzaju zasiłki, które przepija tanim winem alkoholopodobnym. Wkurwia cię baba, która obwieszona złotem przychodzi po okresówkę do Opieki, a została skreślona z listy osób bezrobotnych bo odmówiła podjęcia pracy, bo kurwa ona nie będzie zwykłym robolem, choć ledwo średnie ogólne wykształcenie ma. Wkurwia cię były wojskowy, który będąc na emeryturze napierdala po pijaku swoją chorą psychicznie zonę, biorąc co miesiąc koło 4000 złotych i który swojemu 17 – letniemu synowi kazał wypierdalać z domu.

       Wkurwiasz się i co z tego. Złe emocje się kumulują i coraz trudniej znaleźć im ujście. Końca świata nie było. Trzeba żyć dalej.

środa, 12 grudnia 2012

Praca od środka - czyli ile zarabia kurator?



       Co jakiś czas pojawiają się pytania do mnie, kierowane zarówno bezpośrednio na maila jak i za pomocą FB, co należy zrobić, aby zostać kuratorem sądowym zawodowym, oraz jakie są zarobki w tym zawodzie.

Art. 5 ustawy o kuratorach sadowych mówi, że:
1. Kuratorem zawodowym może być mianowany ten, kto:
1) posiada obywatelstwo polskie i korzysta z pełni praw cywilnych i obywatelskich,
2) jest nieskazitelnego charakteru,
3) jest zdolny ze względu na stan zdrowia do pełnienia obowiązków kuratora
zawodowego,
4)  ukończył  wyższe  studia  magisterskie  z  zakresu  nauk  pedagogiczno-
psychologicznych, socjologicznych lub prawnych albo  inne  wyższe studia
magisterskie  i  studia  podyplomowe  z  zakresu  nauk  pedagogiczno-
psychologicznych, socjologicznych lub prawnych,
5) odbył aplikację kuratorską, 
6) zdał egzamin kuratorski

       Odbycie aplikacji kuratorskiej trwa jeden rok. Rozpoczyna się pracę wtedy w Sądzie Rejonowym i przyznanego się ma patrona spośród kuratorów zawodowych, który wdraża do pracy w tym zawodzie, czyli razem bierze się udział we wszystkich czynnościach, jak kurator zawodowy. Z reguły pół roku przy kuratorze dla dorosłych, a drugie pół roku przy rodzinnym. W okresie rocznej aplikacji dostaje się wynagrodzenie w wysokości, uwaga: około 1300 złotych na rękę. Po odbyciu rocznej aplikacji, gdzie zapoznawany jesteś także z przepisami prawnymi i musisz znać kodeks karny, prawo rodzinne, ustawę o postępowaniu w sprawach nieletnich, itp. Przystępujesz do egzaminu. W komisji egzaminacyjnej są przedstawiciele sądu okręgowego (prezes lub wiceprezes) i inne osoby – kuratorzy okręgowi, sędziowie. Egzamin zawiera w sobie analizę akt dozoru i nadzoru oraz pytania „na twarz”. Po pozytywnym zaliczeniu i zdaniu, otrzymujesz akt mianowania na kuratora zawodowego. Na aplikacje z reguły przyjmowanych jest tyle osób, ile wolnych wakatów jest w danym okręgu sądowym. Zdarzają się przypadki że osoba po odbyciu aplikacji nie zdaje egzaminu i nie jest zatrudniana.
Dokumenty na aplikacje kuratorska składa się w Sądzie Okręgowym, ponieważ to on prowadzi nabór. Pod uwagę brane jest doświadczenie jako kurator społeczny, dlatego warto starać się o ta formę „funkcji społecznej” jeżeli przyszłościowo ktoś chciałby zostać kuratorem zawodowym. Aby zostać kuratorem społecznym, należy złożyć podanie do Sądu Rejonowego.
Rozpoczynając pracę jako kurator zawodowy, dostajemy swój „rejon”. W przypadku dużych miast może to być jedno osiedle, lub kilka ulic. W przypadku gdy mamy powiat a dużą ilością małych gmin, będą to wioski i miasteczka. W moim przypadku od miejsca pracy (sądu) do najdalszej wioski mam prawie 40 km, ponadto część miasta powiatowego, wieś liczącą 6 tysięcy mieszkańców i wiele małych, rozrzuconych wiosek.
Wynagrodzenie kuratora zawodowego który zaczyna swoją przygodę z tym zawodem, to obecnie około 3100 złotych netto (na rękę). W tym zawarty jest dodatek terenowy około 800 złotych, który ma wystarczyć na dojazdy i ubranie (paliwo, naprawa samochodu, czyli cała amortyzacja). Łatwo policzyć, że goła pensja to 2300 złotych miesięcznie na rękę.Po minimum 3 latach może starać się o "starszego kuratora zawodowego" - wynagrodzenie rośnie mu około 500 złotych, a po następnych 3 latach może zostać "specjalistą" i otrzymywać wraz z dodatkiem terenowym około 4 tys. złotych miesięcznie netto.
Czas pracy mam zadaniowy, czyli sad zleca mi czynności do przeprowadzenia. Nie jest istotne czy rodzinę odwiedzę w niedzielę czy wtorek rano. Sam decyduję kiedy to zrobię. Oprócz tego mam także dwa dni dyżurów w Sądzie.
Liczba nadzorów które posiadam i których ja wykonuję osobiście część, a część zlecam podległym mi kuratorom społecznym, to około 100 spraw. Każda sprawa to albo rodzina z ograniczona władzą rodzicielską albo nieletni i osoba zobowiązana do podjęcia leczenia przeciwalkoholowego w trybie niestacjonarnym (terapia). Oprócz tego wykonuje około 15-25 wywiadów środowiskowych miesięcznie, na zlecenie sądu. Uśredniając, razem z nadzorami prowadzonymi osobiście, w ciągu miesiąca odwiedzam około 40 - 60 środowisk, a także w razie potrzeb kontroluje nadzory wykonywane przez kuratorów społecznych.
Praca kuratora to nie tylko teren. To także notatki, uzupełnianie akt, czytanie sprawozdań kuratorów społecznych, pisanie sprawozdań, sporządzanie komputerowo wywiadów środowiskowych, pisanie wniosków dla sędziego co dalej z dana rodzina lub nieletnim, kontakty ze szkołami, OPS-ami, Domem Samotnej Matki, kontakty z Policją, Centrami Pomocy Rodzinie, Gminną Komisja Rozwiązywania problemów Alkoholowych, udzielanie porad na dyżurach, udział w wysłuchaniu nieletnich, udział w wysłuchaniu w Błękitnym Pokoju, udział w wokandach itp., itd.
Niestety, nasze społeczeństwo biednieje, a wraz z biedą spraw o zaniedbania w rodzinie jest coraz więcej. Porównując z latami ubiegłymi, w roku 2012 już we wrześniu, osiągnięto stan spraw podobny jak w całym roku 2010.

wtorek, 11 grudnia 2012

Ciiiiiiiiiiiii..........



        Strugi deszczu wręcz lały się na przednią szybę samochodu, a zniszczone wycieraczki trzeszczały i skrzypiały machając w tą i we wtą  na maksymalnych obrotach. Mój cel był jeden – podjechać jak najbliżej bloku, w którym mieszkała nadzorowana, by po opuszczeniu wozu szybko przebiec do klatki schodowej.
„Kurwa mać” – zakląłem w duchu, gdy krople rzęsistego deszczu wpadły mi za kołnierz, powodując przeszywające uczucie zimna. Odruchowo schowałem zeszyt pod rozpięta połę kurtki. 20-30 metrów do pokonania i dopadnę klatki. Jeszcze domofon.

„Drrrryń” – wciskam przycisk pod numerem mieszkania. „drrrrrrrrryyyyyyyyyyńńńńńń” – ponownie wciskam, tym razem dłużej, czując w międzyczasie jak krople deszczu spływają mi po włosach, ściekając w wiadome miejsce po karku. „Kurwa, nawet daszku nie mogą tu zamontować”.
Oczywiście nikt nie raczył się odezwać. Nie odpuszczam,. Dzwonie pod następny numer.
- Halo – zachrypnięty głos w 3 sekundy po naciśnięciu odezwał się przez głośnik.
- Może Pani otworzyć, próbuje dostać się do mieszkania nr….. – wydzieram się zziębniętym głosem w stronę przycisków, za którymi pewnie ukryty jest mikrofon.
- A po co? – ten sam zachrypnięty głos zadaje mi pytanie, a ja mam ochotę odpowiedzieć „po gówno, bo co cie to obchodzi”.
- Może pani otworzyć, bo chce porozmawiać z Iksińską, a może domofon nie działa u niej – sile się być miły.
- Halo, a kto mówi? – chrypie mi ten domofon, a ja nie mam potrzeby tłumaczyć jakiejś wścibskiej babie, po co idę. Naciskam następny przycisk i po około kilku sekundach, tym razem meski głos pyta:
- Kto tam?
- Listonosz – odpowiadam i za chwile słyszę brzęczenie zamka elektrycznego w drzwiach. To zawsze działa.

        Wchodzę na trzecie piętro. Blok to typowy kwadraciak czteropiętrowy z dwoma klatkami. Wybudowany gdzieś z 50 lat temu, straszył swoja beznadziejnością. Strasznie wąska klatka schodowa, lamperia koloru brudno siwego i poręcz, obłożona na górze jakąś guma czy plastikiem, pozrywana i poprzecierana w wielu miejscach. Ogólnie panował bliżej nieopisany smród, cos jak stęchlizna starej, niedomytej szmaty, rzuconej gdzieś w kącie.

        Staje przed drzwiami. Typowe biało-szare drzwi z dykty, z judaszem. Dotykam zżółkniętego i poprzepalanego zapalniczka dzwonka do drzwi. Naciskam i nic nie słyszę. Nie działa. Pukam.
Chwila ciszy. Pukam raz jeszcze.
- Kto tam? – dziecięcy głos pyta mnie zza dykty.
- Jest mama? – zapytuje z kolei ja, po drugiej stronie.
Zgrzyt zamka i dykta otwiera się na oścież. Staje przede mną około 11-letnia dziewczynka. Pytam się jeszcze raz czy mama jest. Odpowiada twierdząco.
- Zawołaj mamę, dobrze? – proszę dziewczynkę, a sam wchodzę do mieszkania. Iksińska to moja nadzorowana od około pół roku. Kobiecina wraz z trójka dzieci uciekła od męża znecacza i szybko znalazła spokojna przystań u nowego konkubenta. Ona też miała ograniczona władze rodzicielską, bo podobno wypić lubiła czasami. W każdym bądź razie niejako z awansu jej i jej ówczesnemu mężowi ograniczono tą władzę poprzez nadzór.

        Dlatego znając środowisko jak i dzieciaki, ładuję się na pewnego do mieszkania i wchodzę do pokoju, który robił za tzw. stołowy. Na kanapie siedzi dwójka młodszych dzieci i patrzy na mnie. Starsza, co otwierała drzwi także weszła do pokoju i zamknęła drzwi.
„Co jest?” – pomyślałem.
- Gdzie jest mama? – zapytałem dziewczynek siedzących na kanapie, które jak na komendę zerknęły na starsza siostrę, stojąca nieopodal mnie.
- Mama poszła do sąsiadki – odpowiedziała mi 11-sto latka.
- Przecież mówiłaś że mama w domu – kieruję do niej słowa i rozglądam się po pokoju, jak głupek szukając śladu bytności matki.
- KTO TAM PRZYLAZŁ!!!?? – usłyszałem nagle zachrypnięty głos z drugiego pokoju, jawnie wskazujący że ten ktoś najebany był jak szpadel. W tym samym czasie dzieciaki przestraszone na kanapie skuliły się i spojrzały na mnie.
- Nikt nie przyszedł, spij! – jedenastolatka odkrzyknęła w stronę drzwi.
- Ciiiiiii – szepnęła do mnie najmłodsza z dziewczynek, przykładając palec do buzi.
Stoję na tym środku pokoju i bezradnie rozglądam się wokoło. Spoglądam to na jedna dziewczynkę, to na drugą, to na jedenastolatkę, która w bezruchu zastygła przy drzwiach, nasłuchując.
- KTO TAM JEST, KURWA! – znów pijacko – menelski głos zawył w kierunku pokoju, w którym się znajdowałem. Jak jakiś kurwa jebany matrix. Zaczynałem czuć strach, choć do mikrusów nie należę i w dzieciństwie nie jedna mordę na baletach się oklepało, to czułem strach, potęgowany jeszcze o bezpieczeństwo tych trzech dziewczynek. Tak przejąłem się sytuacją, że przestałem się odzywać.
Skrzypnięcie drzwi od drugiego pokoju. Głośne charkniecie i pijacki bełkot.
- ZOŚKA, TO TY!!!? – menel wytacza się z pokoju na przedpokój. W tym czasie zerkająca jedenastolatka przez uchylone drzwi wyskoczyła z pokoju w którym się znajdowaliśmy i podbiegła do pijaka.
- Idź spać, no już, nie ma nikogo, przecież mówię ci, nie ma – dziewczynka zaczyna szarpać się z najebanym lumpem, próbując wepchnąć go do pokoju.
- GDZIE TWOJA MATKA! – drze w jej stronę tą swoją pijacką i charczącą mordę, a ja ciągle stoję oniemiały, zastanawiając się co zrobić w tej sytuacji. Kurwa. Chujowo.
- No idź spać, mamy nie ma, tylko my jesteśmy – uspokaja go dziewczynka.
-  JA PIERDOLĘ, CISZEJ BĄDŹCIE TAM!!!! -  wydarł się po raz ostatni a ja usłyszałem odgłos zamykanych drzwi. Dwójka dziewczynek siedzących na tapczanie, wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczami. Gdy weszła najstarsza skierowały na nią wzrok. A ona wzięła, uśmiechnięta usiadła na kanapie koło rodzeństwa i powiedziała do mnie:
- Niech pan cicho mówi, to nie usłyszy.
- Zadzwońcie po mamę. Ma mama telefon przy sobie? – tylko tyle udało mi się powiedzieć, ściszając przy tym głos, będąc dalej przejętym całym zdarzeniem.
- Nie ma, wyszła do sąsiadki, zaraz przyjdzie – cichutko odpowiada mi, a ja usiadłem na kanapie, otworzyłem zeszyt i licząc że za chwile przyjdzie zacząłem robić na brudno notatkę. Jakoś nie mogłem tak wyjść i zostawić ich samych, a jednocześnie nie chciałem robić całej rozróby w domu z odbieraniem dzieci czy lataniem po sąsiadach w poszukiwaniu ich matki. Na szczęście, ledwo zacząłem pisać, wróciła Zośka i jak wryta stanęła w drzwiach pokoju, widząc moją skromną osobę w jej gościnnych progach. Jej pierwsze słowa były skierowane do najstarszej córki:
- Gdzie Stefan? – ostrym i oschłym tonem zapytała córki.
- Śpi, ale wstał bo słyszał jak pan przyszedł – odpowiedziała rezolutnie.
- Przyjdzie pani do mnie na dyżur, musimy porozmawiać. Do widzenia.
Wyszedłem.