Baśkę pierwszy raz spotkałam, jak miałyśmy obie po dwanaście lat. Rozpoczęcie
roku szkolnego, w zupełnie nowej dla mnie szkole, nie tylko dlatego, że to
pierwsza klasa gimnazjum, ale i dlatego, że świeżo po przeprowadzce na osiedle w
zupełnie innej części miasta. Kalkulacja była następująca- wśród prawie
pięciuset uczniów były dwie znajome twarze, jeszcze z obozu harcerskiego, a
trzecia dała się poznać Baśka. W zasadzie jedną z pierwszych rzeczy, które
zauważyłam, były brudne paznokcie i przetłuszczone włosy. Stopniowo widziałam coraz
więcej.
Nigdy nie miałam w zwyczaju drążyć rodzinnych spraw, stąd i o Basi niewiele
wiedziałam. Tyle, co mogłam wywnioskować z niechlujnego wyglądu plus to, że
była na pewno najstarsza spośród rodzeństwa. Jak już wspomniałam- tak było na
początku. Zabawa zaczęła się początkiem listopada, jak wreszcie przyszły naprawdę
chłodne dni. Na termometrze coś około zera, a ja widzę przez szkolne okno jak
Baśka zapierdala truchtem do szkoły w koszulce i bluzie, z czerwonym nosem i
sinymi rękami, bo do szkoły miała kawał, więc trochę na tym mrozie musiała się
nazapierdalać. Na pierwszej lekcji nie była, bo dzieci musiała odprowadzić do
przedszkola i do szkoły- tyle odpowiada na pytanie o spóźnienie. Kurtkę
zostawiła w szatni- tyle z kolei na pytanie, czemu jest w samej bluzie. Myślę "dobra,
niech będzie, że szatnia, po co mam ją dalej zawstydzać". Ale przychodzi
koniec lekcji, wszyscy cisną do szatni i kotłują się w gigantycznej kolejce, a
ja kątem oka widzę, jak Baśka wybiega z prawie gołą dupą ze szkoły. No to pytam
znowu:
- czemu jesteś w samej bluzie, gdzie masz kurtkę, czapkę, rękawiczki...
cokolwiek?
- a, przestań, przecież jest ciepło jeszcze, mi jest tak ciepło, w
samej bluzie.
Oczywiście w samej bluzie chodziła całą zimę, bo jej ciepło było, a żaden
nauczyciel się nie zainteresował, dlaczego to dziecko jest notorycznie narażone
na zapalenie płuc.
Zaczęłam bardziej drążyć wokół Baśki, bo coraz bardziej mi wokół niej śmierdziało,
dosłownie i w przenośni. Ojciec w pierdlu, nie wiem, za co i jak długo.
Sześcioro młodszego rodzeństwa, z czego najmłodsze to jeszcze niemowlę. Nie
naliczę dni, kiedy Baśka w szkole nie była, bo musiała z dziećmi w domu zostać.
Albo spóźnień, bo do szkoły/ przedszkola ktoś je musiał przecież odprowadzić.
Non stop chodziła brudna, włosy miała tłuste, ubrania jakby z ostatniego menela
spod sklepu zdarła no i z coraz większymi worami pod oczami, bo w nocy wstawała
do pięciomiesięcznej siostry. Pierwsze pytanie, które tak jak Wam teraz,
przyszło i mnie do głowy- a gdzie jest, kurwa,
matka, kiedy dzieci niańczą się po nocach nawzajem? Otóż matka, moi
drodzy, zajęta jest kurwieniem się z chuj wie kim, chuj wie gdzie. Co rano z innego
obskurnego samochodu wyskakiwała uhahana, potargana i jebiąca na kilometr wódą,
rzygowinami i patolskimi kutasami, które dostarczały jej nocą rozrywki.
Czasami przychodziła do dzieciarni babka, w roli ponoć opiekunki, podczas
gdy mamusia zamiatała ulice, bo z tego fachu próbowała utrzymać siebie i
siedmioro dzieci. Jak mamusia zostawiła rano parę groszy na chleb, bo poczuła
się wreszcie w obowiązku, to babka chowała kasę do kieszeni, i klepała na
fajki. Gdyby nie obiady, które dzieciaki dostawały w szkołach z dofinansowania
z opieki, to musiałyby, obawiam się, żreć tynk ze ścian swojego uroczego mieszkanka.
Skoro już przy mieszkanku jesteśmy- maj, drugi semestr drugiej klasy gimnazjum.
Baśka przychodzi do szkoły cała w skowronkach, bo kupiła jej mamusia lodówkę i
rano przywieźli. Bo, wyobraźcie sobie, w domu Baśki nie było za jej życia
(wówczas trzynastoletniego, a dodam, że jestem młodej daty i cała historia toczy
się już dawno w XXI wieku...) lodówki (?!).
Jak kończyłyśmy z Baśką gimnazjum, była już razem z rodzeństwem pod opieką
babki. Matka podobno w Grecji, nie wiem, ani po co, ani na jak długo. Babka
dostawała kasę, a dzieci były czyste,
dość przyzwoicie ubrane. Sama Basia nabrała kolorów, wyglądała zdrowiej, trochę
lepiej się uczyła (bo notorycznie groziło jej powtarzanie klasy). Poszła do zawodówki,
na fryzjerkę, i wszystko całkiem nie najgorzej się zapowiadało.
Jak tylko mamuśka wróciła i dostała całą bandę z powrotem, Baśka rzuciła
szkołę i się stoczyła. Znalazła sobie chłopaka- króla dzielnicy, tak lewego
krętacza, cwaniaka i chama, jakiego tylko możecie sobie wyobrazić. Z nim się włóczyła
po najgorszych melinach, wyglądała jak cień, ciągle nachlana, brudna, wulgarna
jak nigdy dotąd. Tylko czekałam, aż usłyszę, że się z nim w dzieciaka
wpakowała. Ewidentnie szła śladami mamusi, która ją i jej sześcioro rodzeństwa złamała
już na starcie.
Zmierzam cały czas do tego, że spotkałam Baśkę pół roku temu, po czterech
latach braku kontaktu. Zadbana, poukładana i uśmiechnięta dziewczyna. Poszła do
liceum dla dorosłych, zdała maturę, zastanawia się nad studiami. Od
osiemnastego roku życia mieszka sama i sama się utrzymuje- z alimentów i
zasiłku dla uczących się. Nie wiem, co z jej rodzeństwem, nie pytałam, ale
ważne, że coś sprawiło, że ta dziewczyna nie zmarnowała sobie życia. Jakaś siła
czuwała nad nią i w jakiś sposób ja naprostowała.
Nie wiem, co jest sekretem sukcesu Baśki, nie zdążyłam zapytać, ale jest
żywym dowodem, że w jakiś tajemniczy sposób można człowieka wyciągnąć z całkiem
sporego bagna. Wszystkich nie uratujemy, jasne, ale Baśka została uratowana.
-- Ilona
Fajnie, że w obliczu takiej sytuacji komuś się udało...
OdpowiedzUsuńGdy zaczęłam czytać było mi bardzo żal Basi, do samego końca. Wkurzyłam się gdy przeczytałam że zaczęła się szlajać i iść w ślady matki ale, szczerze, szczerze się uśmiechnęłam gdy dowiedziałam się że jednak wyszła na prostą! I mam nadzieje że jest na świecie wiele ludzi którzy tak jak Basia wyjdą na prostą! Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuń