czwartek, 24 marca 2016

W pogoni za duszą



      Uśmiech na mej twarzy zagościł gdy przycisnąłem pedał gazu w swoim samochodzie, a na liczniku zagościło całe 120 kilometrów na godzinę. Prosta droga, sucho to i depnąć można czasami ponad przykazane 90. W uszach przyjemny dźwięk silnika i muzyka z radia która przypomina o ostatniej mega melanżowanej imprezie w klubie. Koniec, na dziś koniec roboty i czas zacząć weekend, który zamierzam spędzić na czymś, co mnie wycisza i co powoduje że wracają chęci do życia. Jeszcze tylko jedną chałupę po drodze odwiedzę i wieczorem oddam się przyjemnościom dzięki którym zrzucę cały tygodniowy stres związany z walką z patologią Polską.

      Czuję się jak ten mesjasz, jak zbawiciel świata który pędzi po bezdrożach by uczyć ludzi jak żyć. By dawać im kaganek oświaty, by wędką ratować ich obolałe dusze i prostować pogięte życiorysy. Jak Nauczyciel, który daje wskazówki do przykładnego i pełnego szczęścia życia. Podziwiany, wielbiony, hołubiony i stawiany na piedestały. Oto JA, pędzący 120 kilometrów na godzinę kurator z Sądu Rejonowego w swej misji naprawiania świata i zbawiania dusz nieczystych.

      Wydzieram z objęć Szatana zagubionych. Swym słowem działam jak woda święcona na pomioty Belzebuba, mój świdrujący wzrok niczym oczy Bazyliszka rozpoznają kto jest godzien stąpać po tym padole, a kto powinien sczeznąć w piekielnych czeluściach Upadłego Anioła. Ma moc mi nadana uzdrawia i wyszarpuje z objęć potępionych grzeszne dusze.

      Staję przed chałupą którą mam jeszcze dziś odwiedzić. Święty Krzysztof dynda na moim lusterku i podniesioną ręką błogosławi moje poczynania walki ze złem. Czuję jego uświecającą moc bo wiem, że czuwa nade mną. Już od dawna sprawiłem sobie długopisy wyglądające jak krucyfiks, notatki robie w zeszycie do religii na którego okładce jest Maryja zawsze Dziewica. Na tylnej klapie mego samochodu przykleiłem na supergluta trzy rybki, co by spotęgować działanie mej mocy. Wielki, pozłacany krzyż dynda na mojej szyi powodując lekki ból i sztywnienie karku. Ale co tam, naprawianie świata wymaga poświęceń.
      Szybkim ruchem ręki otwieram drzwi swego pojazdu i wystawiam mą uświęconą nogę na działanie szatana, który w tym momencie przybrał formę błota, by zniechęcić mnie do wejścia do tego domu. Nie poddam się Szatanie przebrzydły, nie spowodujesz bym nie wysiadł z wozu. Zaciskam zęby i obydwie stopy stawiam na lepkiej mazi. Wtem – druga plaga mnie dopada. Zło za wszelką cenę chce pokrzyżować me plany i spuszcza na mnie deszcz. Co prawda to lekki kapuśniaczek, ale wszyscy wiemy że jest on bardzo podstępny. Zaczyna się od kapuśniaczka, by za chwile zatopić w powodzi mnie i zniszczyć moje plany. Ale te dwie plagi nie spowodują że się poddam. Zamykam drzwi samochodu i pewnym krokiem ruszam w stronę domostwa, poprawiając krzyż i chowając go by nie narażać na podstępne warunki atmosferyczne. Wtem, trzecią plagę Zło zesłało na mnie w postaci wiatru, który zadął z wielka siłą podwiewając mi poły kurtki. Poczułem przenikliwe zimno, cos jakby sztylety dziurawiły moje ciało świdrując się we wnętrzności i próbując powstrzymać moje procesy życiowe. Ale ja wiem że się nie poddam. Nie na takie próby byłem wystawiany i nie takim próbom stawiałem mego silnego czoła. Brnę w tej strasznej pogodzie, nie poddaję się przeciwnościom piekielnego bo wiem że gdzieś tam, za tymi starymi i spróchniałymi drzwiami czai się dusza której trzeba pomóc. Dusza która wymaga mej interwencji, która oczekuje mych krystalicznie czystych intencji i cierpiącym wołaniem błaga mnie o pomoc. Nie mogę zawieść jej. O nie!
Ale Belzebub walczy. Nie ułatwia mi. Za wszelką cenę chce mnie odwieść od zamiaru dostania się do domu. Drzwi są zamknięte i nawet próba lekkiego pchnięcia ich nie daje rezultatu i nie jestem w stanie dostać się do środka. Do tego wzmaga się wiatr który dudniąc w mych uszach powoduje że przestałem słyszeć szczekanie ujadającego psa. Tak. Psy wyczuwają zło. Psy czują moment gdy zło krąży wokół mnie, ale ja wiem, że nic mi nie grozi. W końcu Święty Krzysztof dynda na mym lusterku… Zaczyna padać coraz mocniejszy deszcz i powoli z kapuśniaczka robi się mżawka. To zły znak, to omen prawie bo za chwilę ścieżka którą przyszedłem zamieni się w błotnistą breję przez co będę musiał iść po trawniku. W głowie mej świta pomysł. Natchniony łaską opatrzności zbliżam się do okna i spoglądam w sponiewierany mrokiem pokój. Szukam oznak życia, oznak że jest tam dusza i ciało czekające na mnie i modlące się o ratunek. Szukam jakiegokolwiek ruchu, jakiegokolwiek śladu bytności by wedrzeć się do środka i wyrwać z objęć zła tego biednego człowieka. I nagle…. JEST! Leży na tapczanie i się nie rusza. Blady jakiś się wydaje choć półmrok jest w pomieszczeniu. Nie widzę by się ruszał… chyba śpi. Postanawiam walić w okno by go obudzić. Za wszelką cenę pragnę zaznaczyć swoją obecność, chcę mu pokazać że oto już jestem i że od teraz będzie już wszystko lepiej. Że poczuje swą duszę uwolnioną od grzechów zaniechania bycia dobrym i szczęśliwym człowiekiem. Że spłynie na niego łaska Sądu Rejonowego niczym woda w toalecie, że…..
Wstał. Podniósł się. Spojrzał na mnie. To co że trochę brudny i uświniony, ważne że żyje i że zapewne chce mojej pomocnej dłoni. Jak ja czułem się szczęśliwy z tego powodu. Złapałem ręką za mój krzyż dyndający na grubym pozłacanym łańcuchu i w myślach przekląłem Belzebuba. „Chuj Ci w dupę Belzebubie”. On jest mój.
Nagle, pomimo że Szatan wciąż walczył i utrudniał otwarcie drzwi, dostałem się do środka mieszkania. Odór siarki zmieszanej z alkoholem upewnił mnie w przekonaniu, że Zło ma tutaj swoje siedlisko. Czułem się jak w kazamatach z których nie ma drogi ucieczki. Ale podejmuje walkę. Walkę o duszę tej zbłąkanej duszyczki.
Otwieram zeszyt. Wyciągam długopis w kształcie krzyża i zadaje pytanie:
- Czy to zbłąkana dusza Zdzisława Trzepiekońskiego siedzi przede mną?
- Nie – odpowiada siedząc i kiwając się na czymś, co przypominało tapczan lub inna wersalkę.
- A gdzie Pan Zdzisław – nie daje za wygraną i rozglądam się w poszukiwaniu udręczonego.
- Umarł.
No i chuj. Belzebub wygrał. A jako że ja miałem akt naprawienia Zdzisława Trzepiekońskiego a nie tej o to upadłej istoty, wyszedłem z chałupy i spokojnie wróciłem do domu.
Ale walka wciąż trwa.

wtorek, 22 marca 2016

Ciało



      Dłubiąc w nosie czytam komentarze i maile ludzików, którzy są kuratorami i uważają mnie za patola i że szargam dobre imię zawodu. Zastanawia mnie wtedy jak to się stało, że taki „bambo” wymiaru sprawiedliwości ma prawo mnie oceniać, skoro jestem takim samym „bambo” jak on? Chyba że on jest taki lepszy „Bambo”, przez duże B. Taki Bambo myśli o sobie że złapał Boga za nogi bo przecież jest „kuratorem”, co  ja pierdole – jest wybrańcem narodu i ma prawo pouczać innych. Oj,  zapomina się murzyniątko że bawełnę na czas trzeba zbierać i nie wolno terminów przekroczyć, bo kierownik upomnienie da i nagrody rocznej nie będzie i zabraknie na naprawę samochodu lub prezenty na święta. Na szczęście swoje rozmyślenia zakończyłem po przedłubaniu całego nosa i dokopaniu się do jądra ciemności które ochoczo wylądowało na podłodze po pstryknięciu palcem.

      Prawie połowa moich nadzorowanych, którzy jeszcze mogą, pozachodziła dziwnym trafem w ciążę. Nie wiem jak to możliwe, ale program 500 plus spełnia swoje zadanie i to przed wypłatą pierwszych świadczeń. Nie mówiąc, że w bidulach zwiększyło się zainteresowanie rodziców do ponownego wychowywania swoich dzieciątek. I niech ktoś powie że to nie sukces. Oczywistym jest że wielu z tych dzieciaków skończy w DPS-ach z powodu upośledzeń albo zasilą ponownie placówki opiekuńcze, ale kogo to obchodzi. Tyle w tym temacie.

      Ostatnio przyszła do mnie matka z córką. Córeczka to osiedlowa labadziara, lat 17 co to na niejednym bacie skakała. Matka to typowa kobieta na pograniczu upośledzenia więc i myślenie spowolnione, i dłuższe zdania trudniej jej zrozumieć. Pytam matki i nielaty czy się zabezpiecza przed ciążą, czy bierze tabletki antykoncepcyjne, czy nosi prezerwatywy i takie tam. Nielata na mnie patrzy i nie wie co odpowiedzieć. Matka natomiast wypala w moją stronę:
- No moja córka chyba tego nie robi – i uśmiecha się sympatycznie pokazując brak jedynek i dwójek.
- A co? Poezje czyta jak nocuje poza domem? – pytam się mamuśki i spoglądam na jej córeczkę.
- Filmy oglądają, prawda Wanesko?
Waneska nic nie powiedziała bo pewnie w myślach już o swoim Brajanku myślała. Waneska naprawdę ma opinię labadziary i jest to prawda, bo z kilku melin była już zabierana w nocy, o czym mamusia zdążyła zapomnieć. Zresztą, za 3 miesiące Waneska zaszła w ciążę i nawet ograniczyła palenie papierosów do pół paczki dziennie. Brawo Waneska.

      Seks jest rozrywką biednych. Do tego seks w oparach alkoholu i nieszczęście w postaci upośledzonego dzieciątka gotowe. Ale kto by się tym przejmował, ważne że się rodzą. Mam trochę upośledzonych nastolatków w swoim otoczeniu i z przerażeniem stwierdzam że większość z nich skończy w pierdlu z powodu dokonania przestępstw seksualnych. Już teraz potrafią walić konia i spuszczać się do butelki (jak napełnić 1,5 litrową butelkę spermą w 2 miesiące), potrafią obmacywać młodsze dziewczynki lub ostentacyjnie w ich obecności trzymać rękę w majtkach i miętolić kutasa. To jest cena rozmnażania się patologii.

      Ale przecież alkoholiczki rodzącej piąte czy szóste dziecko podwiązać nie można. Bo grzech. Niech rodzi kolejne upośledzone i wychowuje na melinie.
Wiecie że dzieci z FAS-em nikt do rodzinnych domów dziecka nie chce. Bo dziecko takie nie dość że jest upośledzone, to jeszcze wymaga terapii, specjalistów, leczenia, itp. Ale to już nie zmartwienie Państwa Polskiego, ale opiekunów. Niech się martwią.

Ale co się dziwić, skoro matka świadomie może uszkodzić swoje dziecko, narażając je na trwałe kalectwo, niepełnosprawność, choroby i wady wrodzone…

A, zapomniałem. Płód to nie dziecko i można z nim robić co się chce, więc żadnej kary się nie ponosi. W końcu jak to krzyczą feministki: „moje ciało – mój płód”.

wtorek, 1 marca 2016

Fejsiunio

      Fejsiunio, fejsbuczek, fejsik. Ile radości daje przeglądanie profili patoli, którzy na zdjęciach prężą się by pokazać swoje wdzięki. Jacy są zajebiści, jak wspaniałe zdjęcia swoich dzieciaczków pokazują na rożnego rodzaju fotkach, zrobionych głównie aparatem w telefonie. Niektórzy swą zajebistość jak podkreślają, że nie opierają się by pokazać zdjęcia z grilla, obowiązkowo z butelką w łapie. Zdjęcia są różne - słit focia z dzióbkiem, foteczka na masce samochodu, zdjęcie z najebanym szwagrem i obowiązkowo dzieci w tle. Cała wieś i okolica niech podziwia jak Pani się bawi, szczególnie w dzień odebrania zapomogi z opieki. Zero instynktu zachowawczego.

      Czasami zanim pojadę na wywiad środowiskowy, albo znam już rodzinę bo jest pod nadzorem kuratora sądowego, przeglądam sobie ich profile. Dwudziestodwuletnia kobieta z jednym dzieckiem wrzuciła swoje piękne czarno-białe foteczki a koło setki lajków potwierdza jak bardzo jest popularna w swoim środowisku. Potem zdjęcia z 2-letnim synkiem który uśmiecha się do aparatu. Sielsko-anielski obrazek kochanej mamy i jej brzdąca. Niestety rzeczywistość jest zgoła inna, bo nagle okazuje się, że mamusia zaniedbuje swojego synka, ważniejsze są dla niej imprezy a dziecko pozostawia nawet same w domu lub pod opieką pijanego własnego ojca. Wraca potem po dwóch dniach z melanżu nie zastanawiając się nawet czy ten ukochany ze zdjęcia synek został nakarmiony. Nie wspominając o tym, że mamusia gdy się uśmiechnie to nie ma jedynki na przedzie, a reszta ząbków nadszarpnięta jest prześlicznie przez próchnicę. 

      Inna z kolei mamusia po odebraniu jej dzieci wrzucała maniakalnie wszystkie fotki jakie z bidulkami miała. dzieci w wieku szkolnym, więc też miały fejsiunia i będąc w bidulu komentowały i lajkowały zdjęcia mamusi. Ile tam różnego rodzaju serduszek było i wyznań miłości. jak to mamusia zaznaczała że kocha dzieci, że są dla niej najważniejsze, jak jej serduszko tęskni za nimi. Inna sprawa że przez 3 miesiące może jeden raz je odwiedziła, no ale na fejsie codziennie kontakt z nimi był. 

      Kolejny ciekawy temat to nielaty. Prym wiedzie gimbaza, co tylko potwierdza jak pojebany to jest wiek. Niby już nie dziecko, ale w głowie echo. Gimbazjaliści płci męskiej z którymi ja mam służbową styczność, zamieszczają głównie fotki z fajkami, w oparach dymu i z przekrwawionymi oczami, podkreślając jaką to ma jazdę i jaki jest odważnie zajebisty. Same komentarze jemu podobnych utwierdzają go w przekonaniu, że jego życie jest na pełnej kurwie, choć w domu bieda a ojciec po pijaku napierdala matkę a i jego przy okazji. Lecz logicznym jest, że biedy wśród znajomych nie pokażemy, bo wśród kolesi liczy się lans i życie bez trzymanki, słuchając "Króla Albanii" i marząc o takiej przyszłości jaką on ma teraz. Z kolei gimbaza płci żeńskiej stawia na lansik swoją urodą. Pomimo że jest przez większość uważana za zwykłą dziwkę co daje kolesiom dupy na imprezach, jej zdjęcia pełne będą dziubeczków albo smutnych minek i aforyzmów udostępnianych z innych stron, gdzie stawiana jest nieszczęśliwa miłość i jak to trzeba być silnym by dążyć do celu. Cel ten zresztą bardzo szybko osiągają i wydalają po 9 miesiącach.

      Zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość. Im ktoś bardziej nieszczęśliwy w swojej miłości, tym więcej na fejsbuczku chce pokazać że jest szczęśliwy. Niech tysiąc znajomych widzi moje szczęśliwe zdjęcia, komentarze typu "jakie dwa gołąbeczki" i tym podobnie. Uzewnętrznianie swojej prywatności jest emocjonalnym ekshibicjonizmem, a pikający co chwilę telefon który informuje o nowym lajku lub komentarzu jest najbardziej emocjonującą częścią życia.

      Niestety, ale poziom większości moich podsądnych zatrzymał się na etapie gimnazjalisty. Nie zachodzi w ich mózgach coś takiego jak krytycyzm swojego jestestwa. Żyją tu i teraz każdym podobnym dniem, marząc czasami o zmianie swojego życia i snując plany co to nie zrobią i kim to nie będą w przyszłości. Dla większości są to tylko niestety marzenia.

      Mieszkam w miejscu w Polsce, gdzie w niedalekiej odległości jest znana miejscowość turystyczna słynąca z imprez, baletów i mnóstwa alkoholu. Udając się na taka imprezę widzę czasami moje patolki otoczone wianuszkiem wczasowiczów. Żadna z nich nie powie tym przyjezdnym że ma już dwoje dzieci pomimo młodego wieku, że w domu nie można wyplenić jej świerzba lub wszawicy, że jej mieszkanie to istny chlew a w okolicy w której mieszka znana jest z dawania dupy i robienia loda. Żadna też nie powie że jest po szkole specjalnej lub że ma wirusowe zapalenie wątroby. A ja widzę czasami jak to wieczorem taka patola prowadza się za rękę z gościem, którego zostawi rano następnego dnia bo po zasiłek w opiece musi się stawić. A potem wraca wczasowicz, młody chłopak, z wirusami zapalenia wątroby do swojej rodziny opowiadając kolesiom "jaka fajną szmulę ruchał". 

      Fejsbuk to prawdziwa kopalnia wiedzy. Aż wierzyć się nie chce jak bardzo ludzie uzewnętrzniają się, nieświadomie pokazując całą swoją patologię jaka ich otacza.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Drogi pamiętniku

Dziś poniedziałek. Pierwszy dzień tygodnia i kolejny dzień walki z patologią. Tydzień zaczynam spokojnie - jeden wywiad środowiskowy i dwa nadzory osobiste. Reszta dnia pracy w biurze, bo papiery piętrzą się na biurku i nie sposób wyrobić tego na dyżurach. Telefon na biurku napierdala co chwilę ale ja nie odbieram. Nie mam dyżuru to i chęci rozmowy przez telefon też nie. Oficjalnie mnie tu nie ma.
Jeden z osobistych u którego dziś byłem ma syf w chacie jak skurwysyn. Do tego czworo dzieci. Rodzice nie pracują, bo obiecane 500 złotych na dziecko skutecznie wzmaga u nich awersję na pracę. Na moje pytanie do nadzorowanego czy ma zamiar szukać pracy, odpowiada mi że to jego sprawa. Gdy zaczynam gadać mu o potrzebie zabezpieczania finansowo i materialnie rodziny, to odpowiada mi że dostana 500 złotych na dzieciaka.
Wkurwił mnie. Wkurwia mnie rozdawanie kasy patolom.
Chociaż nie, najuboższym niech się należy. Samotna matka i takie tam podobne zdarzenia. Niepełnosprawny ojciec, bez nóg, niewidomy. Niech mają, nie zazdroszczę im biedy i kalectwa. Ale ostatnio jedna patolka której 3 dzieci jest w bidulu, powiedziała mi że teraz ona chce rodzić dzieci kolejne, bo pieniądze będą i teraz to ona bedzie wychowywać. Już nawet zaczęła, bo jest w 3 miesiącu ciąży (pokazała zaświadczenie od ginekologa).
Czy nikt w tym kraju nie wziął pod uwagę, że patole też będa korzystać i mogą chcieć rodzić dzieci dla pieniędzy?

Jeden z posłów twierdzi że w Polsce zabiera się dzieci z biedy. To teraz się zdziwi ile zabrań będzie, albo nie, nie będzie zabrań - sami będą oddawać dzieci, bo jak się znudzi karmienie dziecka urodzonego dla 500 złotych, to okienka życia się pozapełniają.

Dawać czy nie dawać. Oto jest pytanie. Dawać ale z głową. Nie rozdawać.

Mam już wolne. Kończę myślenie o pracy. Miłego popołudnia.



niedziela, 21 lutego 2016

Natural Blues

Natural Blues Moby'ego towarzyszy mi ostatnio. Przemijanie, umieranie, starość. To co robię nie traktuję jak misji, to praca. To zawód który potrafi niszczyć od środka. Który wypala każdą twoją komórkę nerwową bo każe ci myśleć o patolach także w twoim czasie wolnym. Jak się od tego uwolnić? - znajdź pasję, zainteresowanie i kochaj. Kochaj z całego serca, bo kiedy wrócisz od patoli, usiądziesz w fotelu i zaczniesz poddawać się chill outowi, to ukochana osoba powinna ukoić twoje nerwy.
 Hobby pozwoli ci zapomnieć. Pozwoli ci zapomnieć o tych pełnych zła domach, które odwiedzasz każdego tygodnia, miesiąca, roku. To tylko praca, a w pracy staraj się używać jak najmniej uczuć. Zabieraj dzieci bez uczuć. Wsadzaj do MOW bez uczuć. Wyzbądź się ich, bo im więcej negatywnych emocji będzie w tobie, tym bardziej siebie będziesz niszczył. Naucz się być maszyną, postępuj według schematów, bądź surowy, miej poważną minę i bądź skurwysynem. 

A prywatnie ciesz się z życia, zwiedzaj, jedź pod namiot, popływaj łódką, pochodź po górach,  zwiedzaj. Ale wtedy całkowicie miej w dupie patoli, co się z nimi dzieje, co robią. To nie twoje zmartwienie, nie zbawisz świata. Miej czas dla siebie i ukochanych, olewaj tych co chleją wódę, co zaniedbują dzieci, co napierdalają sie po pijaku. '
Bądź trochę egoistą dla siebie. To nie jest tak że żyjesz dla innych. Są momenty że trzeba żyć dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie bo to twoje życie i to tobie ma być w nim dobrze. Zapamietaj.

Życie jest zbyt krótkie, Bambo...

sobota, 20 lutego 2016

Pan życia i śmierci

Witam serdecznie po długiej nieobecności. Co będę się rozwodził, tłumaczył i takie tam. Czytajcie i uczcie się, szczególnie aplikanci kuratorscy :)

***********



     Postanowiłem zmienić samochód. Nie że nagle zaczęło mi się tak zajebiście powodzić i z tego powodu pozbywam się swojego menelowoza, po prostu stary rzęch zaczął odmawiać już coraz bardziej posłuszeństwa. No i osiągnął już pełnoletni wiek, co dla samochodu, o ile ma nie postanawia być zabytkiem, oznacza techniczną śmierć. Starczy tej męczarni i wstydu przed mechnikiem, stwierdzam że czas na zmianę i zerkam na konto ile mogę przeznaczyć pieniędzy na zakup nowego wozidła. Zajebiście dużo odłożyłem, raptem pięć tysięcy złotych. Ale od czego jest Wykurwiście Szybka Pożyczka Bankowa i po kilku chwilach formalności na koncie internetowym, dostaje telefon z banku że drugie pięć tysięcy dostanę. Spłacę w ratach przez 3 lata. Pan życia i śmierci, kurwa jego mać.
     Udaje się do znajomego mechanika by popytać co kupię za 10 tysi. Żeby się nie pierdoliło zbyt często, było ekonomiczne, wygodne i miało jako taki wygląd. „Miesięczny se kup” – odpowiada mi mechanik. Żartowniś jebany. W końcu coś tam polecił 12-letniego, że w tej cenie powinienem się zmieścić, o ile nie kupie z komisu a będę szukał po jakimś facecie w średnim wieku co głównie swoje auto do wożenia dzieci wykorzystywał i żony na wczasy.
     Nie będę opisywał ile czasu trwało szukanie, ale gdy znalazłem nowy menelowóz i szczęśliwie go zakupiłem, utopiłem jeszcze 2 tysie u mechanika, bo wymagał wymiany i naprawy kilku elementów. A taki dobry miał być, od dziadka zza zachodniej granicy kupiony co tylko do kościoła nim jeździł. Chuj w dupę złodziejom i oszustom. Niemiec płakał jak sprzedawał i dzwoni co tydzień posłuchać jak silnik chodzi – zapewne tak był reklamowany w komisie samochodowym.
     Jeżdżę więc sobie dumny moim nowym nabytkiem, szczęśliwie spoglądając na kolorową deskę rozdzielczą i delektując się radiem z CD a nie kaseciakiem.  Muza łupie że się szyby trzęsą bo i nową płytkę z audiotrackami sobie nagrałem ściągając muzykę z jutuby. Niech się trzęsą wszelkie patole w okolicy a patolki niech spoglądają zazdrosnym okiem na kuratora, co zajebista furą podjeżdża pod ich chałupy na końcu świata. Kurwa, jakie to słabe…
     Jadę ja sobie ostatnio moim nowym, błyszczącym samochodem z alufelgami w kolorze srebrnym w godzinach wieczornych na wioskę, by dokonać kontroli pewnych meneli, co to ostatnio podobno chleją na potęgę. Droga dziesiątej klasy odśnieżania, las, ciemno, zimno a na poboczu widać tylko ślepia zwierzaków, które odbijają się w lampach mojego wykurwiatego wozidełka. Nagle….. mijam na drodze i widzę że cos leży. Jakiś człowie, w kamizelce odblaskowej, głowa w rowie, nogi wystają na jezdnię. Kurwa jego mać, pomyślałem inteligentnie i z piskami opon zatrzymałem samochód, bo przecież może jakiś trup albo cos potrącone przez innego użytkownika drogi. Nie powiem, serce zaczęło mi szybciej bić bo jak to jakiś nieboszczyk co wyzionął ducha? Zaraz przyjedzie Policja i powiedzą że to ja potraciłem, ale chuj z tym. W końcu chyba człowiek leży i może dogorywa w męczarniach….
     Wygramoliłem się z samochodu, włączyłem awaryjne, wziąłem latarkę w łapę i zbliżam się do leżącej kamizelki w gumofilcach. Ciemno już, zimno, nieprzyjemnie. Świecę na leżące zwłoki, które jednak się poruszają i próbują wstać. Standardowo się drę w jego stronę czy żyje i takie tam, ale zanim podszedłem bardzo blisko, masa ludzka postawiła się do pionu i spojrzała na mnie swoimi ślepiami.
- Panie, zgaś pan, O matko!!! – zakrzyknął w moją stronę, jednocześnie brudnymi paluchami masując się po kieszeniach z których wystawały dwie butelki wina.
- Nic panu nie jest? Potracił pana samochód? – mówię do niego patrząc jednocześnie na zakrwawioną twarz, bo miał trochę podrapaną od spotkania z asfaltem.
- Nie, w porządku!! – mówił poklepując się po butelkach z winem – do wsi idę, podwiezie mnie pan?
Tak. Podwiozę i może umyje jeszcze. Najebany menel o wyglądzie bezdomnego wywalił się na drodze i z podwózki chce skorzystać. Nie, nie chciał pogotowia, twierdzi że tylko się wywrócił, stał prosto, nie bełkotał, a do wioski miał kilometr. Za pół godziny zamierzam wracać tędy i jak znów będzie leżał to zadzwonię na pogotowie.
     Pojechałem dalej pracować, bo nie było co rozwodzić się nad pijakiem. Obiecałem sobie tylko ze w drodze powrotnej będę rozglądał się po poboczu, żeby być pewnym że znów degustator nie postanowił pospać przy drodze.
     Chlejący menel na potęgę, do którego się udawałem, wraz z żoną i dwojgiem dzieci mieszka w budynku gospodarczym. Zaadoptowali 3 pomieszczenia, zrobili z tego mieszkanie i tak wegetują. Gmina od dawna nie może dać im lokalu socjalnego, bo nie ma żadnego na stanie. Wiec trwają tak w swojej degrengoladzie, topiąc smutki w tanim alkoholu. A to że dzieci widzą całe to ich pijaństwo, to przecież nic takiego, bo nie awanturują się, nie biją, dziateczkom żarcie dają i nawet ubranka zakupują w lumpeksie, jak zasiłki z Opieki dostaną. Ot, normalna rodzinka na końcu świata, żyjąca dniem codziennym. Najstarsze z dzieci w szóstej klasie pali już nawet papierosy. Przy rodzicach.
Siadam ja sobie w prowizorycznej kuchni przy stole. Koło mnie Państwo Patolnięci. Pan Patolniety rozmawiając ze mną skręca maszynką papierosy z taniego tytoniu. Uśmiechnięty od ucha do ucha, bo trzeźwy jest to i bezpiecznie się czuje. Pani Patolnieta uśmiecha się do mnie i patrzy na męża, który udziela mi odpowiedzi na pytania. Ona sama niewiele się odzywa – szkoła specjalna i upośledzenie umiarkowane skutecznie ograniczają jej logiczne wysławianie się.
- Hełbhaty panu zhobić? – pyta.
- Nie, dziękuję nie chce herbaty.
- Może kawy? – Patolniety tym razem zapytuje.
- Nie, za późno na kawę dla mnie – odpowiadam uprzejmie patrząc jak kolejny papieros wychodzi z maszynki nabity tytoniem. Pół stołu zajmuje rozsypany posiekany tytoń, a na rogu stołu leżą puste pudełka po papierosach, które będą zapełniane tymi narobionymi. Marlboro de luxe.
I gdy tak sobie miło gawędzimy o trudach dnia codziennego, młodsze dziecka podbiega do stołu i pac, łapka w tytoń ze połowa się rozsypała po podłodze.
- KURWA MAĆ! – krzyknął Patolnięty – no weź kurwa tego dzieciaka przytrzymaj!!! Widzi pan co narobił, i jak tu kurwa wytrzymać?
     Jebaniutki, chciał bym jeszcze mu współczuł. W sumie to szkoda trochę mi się go zrobiło, tyle tytoniu poszło w pizdu. Pewnie z pół zasiłku z opieki, bo Patolniety nie pracuje bo jak to mówią – nie ma pracy dla ludzi z takim wykształceniem a za „tysionc nie bede robił”.
I wtedy zrobiłem najstraszniejszą rzecz jaką może zrobić kurator w swojej pracy. Rzecz, którą mam dzięki uprawnieniom mi nadanym podczas mianowania na kuratora zawodowego. Rzecz, której boją się wszystkie patole w okolicy bliższej i dalszej. Rzecz, przez którą drżą w strachu i chowają się w szafach przede mną, obawiając się konsekwencji moich urzędniczych czynów. Przeprowadziłem z Patolniętym….. rozmowę dyscyplinującą!
     Tak, drodzy czytelnicy bloga, którzy słusznie mnie opuszczacie nie widząc nowego wpisu. Patolniętych poinstruowałem słownie, ze srogim spojrzeniem, że należy dzieci wychowywać i dbać o ich rozwój emocjonalny, fizyczny i zaspokajać potrzeby biologiczne. Wspomniałem jak ważne jest wykształcenie i edukacja, Jak ważne jest okazywanie zainteresowanie dzieckiem i jego sprawami. Jak istotne z pedagogicznego punktu widzenia jest stymulowanie rozwoju dziecka i okazywanie mu szacunku i zrozumienia. Mówiłem spokojnie, rzeczowo, gestykulując i akcentując najważniejsze rzeczy. Swój wywód kierowałem zarówno do Pana Patolnietego jak i do jego żony, która z rozdziawioną gębą chłonęła wiedzę przekazywaną im przeze mnie. Po 15 minutowym wywodzie byłem z siebie dumny. Teraz to rodzina została naprawiona już przeze mnie i tylko patrzeć, jak nadzór sądu zakończy się niedługo. Uszczęśliwiony wstałem od stołu, gdy nagle drzwi wejściowe otwarły się z impetem.
- Dziadek przyszedł! – krzyknął najstarszy z dzieci.
Kamizelka odblaskowa wgramoliła się do mieszkania.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Judasz



      Cichutko zakradłem się pod drzwi, bo wcześniej usłyszałem szmer na korytarzu. Stanąłem przed pomalowaną olejnicą płachtą płyty OSB do której ktoś zamontował klamkę i wizjer. Wyjebitnie duży wizjer, na który wystarczyło spojrzeć swoim kuratorsko-świdrującym wzrokiem by domyślić się że ktoś na mnie łypie okiem z drugiej strony. Tak. Patol spogląda podejrzliwie zza niego na mnie i zerka swoim kaprawym wzrokiem na postać stojącą pod jego świątynia upadłości.

„Czego on tu kurwa przylazł?” – pomyślał zapewne, niepewnie strzepując popiół ze skręconego peta na podłogę. Zaszurał przetartym kapciem by rozprowadzić wypalonego ścierwa równomiernie po zatęchłych dechach.

      Ale ja twardo stoję, patrzę na otwór i przybliżam głowę do niego. Teraz ja z drugiej strony łypie swoim wzrokiem by zobaczyć czy ktoś jest w środku mieszkania. W pewnym momencie nasze oczy spotykają się w szkiełku wizjera, powodując zarówno u mnie jak i u patola mruganie.
„Jest!” - myślę w swojej głowie i obmyślam plan jak sprowokować go do otwarcia drzwi. Czuję smród peta którym się zaciągnął głęboko w płuca. Zaczynam psychologiczną grę. Grę opartą na wyczekaniu odpowiedniego momentu, by zmobilizować postać po drugiej stronie do otwarcia swych czeluści. Jakiego podstępu użyć, jak dokonać tego cudu?

      Ponownie pukam nie odklejając swojego oka od judasza, wpatrując jak zahipnotyzowany w oko patola, który także nie wie chyba co zrobić. Nastał pat.  Żaden z nas nie jest w stanie podjąć żadnej racjonalnej decyzji, ale żaden z nas nie potrafi odkleić swoich gałek ocznych ot tego magicznego otworu. Czuję jak sekundy stoją w miejscu, czas spowolnił, a ja stoję i zastanawiam się jaki ruch wykonać.

      Patol mrugnął. Po jego mrugnięciu mrugnąłem i ja. Dla pewności mrugnąłem jeszcze raz, tym razem patol powtórzył mrugnięcie za mną. Postanowiłem zamrugać dwa razy, ale patol szerzej otworzył swoją powiekę, jakby nie dowierzając i nie rozumiejąc moich intencji. Dla pewności zamrugałem jeszcze raz dwa razy.
Cholerny pat.