środa, 21 maja 2014

Matka Polka Meneli

       W stosie piętrzących się spraw na moich półkach w szafie, wygrzebuje pierwsza lepsza teczkę. Wygrzebuje to mało powiedziane, chwytam jedna ręką szarą tekturę, a drugą przytrzymuje by inne nie wypierdoliły się z hukiem. Zerkam na okładkę – Staniszewska. Matka Polka Meneli.

       Matkę Polkę Meneli poznałem w jednym początkowych okresów mojej wspaniałej i rozwijającej się z wielkim wrzaskiem kariery sądowniczej. Co to było za poznanie, pełne łez i wzruszeń okraszonych alkoholem i najtańszym tytoniem w skrętach. Pamiętam to jak dziś, a było piękne wspaniałe lato, jakieś 30 stopniu w cieniu, kiedy pot zalewał moje oczy i powodował plamy pod pachami, gdy udawałem się pod wskazany adres na zleceniu na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego.  Jak zwykle wioska, otoczona zmęczonymi oczami peegeruchów, którzy wypatrywali co to za indywiduum zatrzymało się pod ich sklepem .
       Jak dziś pamiętam ładna dziewczynę, ubraną w obcisłe spodnie, która udawała się w tym samym czasie co ja do sklepu. Wokół wejścia stało kilkoro tubylców, których spojrzenie wyrażało jedną, łatwą do przewidzenia myśl: „wyruchałbym”. Nieogolone twarze trzydziestoparolatków, z petem w zębach i piwem w brudnej łapie mogło marzyć tylko o seksie z taką dziewczyną. Ona o tym wiedziała i z uśmiechem minęła ich w drzwiach. Po chwili jeden z nich złapał się za jaja i podrapał w wymownym geście. Witaj wsi spokojna.
Potem padł wzrok na mnie. Kim jestem do kurwy nędzy i czego szukam w ich miejscowości, oddalonej od głównej drogi o jakieś kilkanaście kilometrów?. Wchodząc do sklepu minąłem ich blisko, odczuwając w nozdrzach zapach fajek zmieszany z najtańszym piwem. Męski zapach.

       Za ladą stała wielka gruba baba. Sprzedawczyni znaczy, która omotawszy mnie wzrokiem zapytała czego potrzebuję.
- Fajki – rzekłem, kładąc 10 złotych na powycieraną i brudną ladę. Gdy wyszedłem, ostentacyjnie zatrzymałem się przed sklepem i odpaliłem papierosa czując na swoich plecach wzrok kwiatu młodzieży polskiej. Przede mną stała laska, starając się ręką poprzez spodnie poprawić swoje majtki na dupie.
Z zapalonym papierosem wsiadłem do samochodu i pojechałem szukać domu, w którym zamieszkiwać miała moja bohaterka historii. Staszewska.

       Czworak, Podłużna chałupa zamieszkałą przez cztery rodziny. Stary, sypiący się ze starości ganek, który urwanymi z zawiasów drzwiami zapraszał chętnie do środka. Przekroczywszy próg do moich uszu doszło zajebiscie głośne brzęczenie much. Dziesiątki, setki much unosiły się w korytarzu irytując mnie i powodując że bałem się otworzyć usta, by zaraz z impetem jakieś nie wpadły do mojego gardła i nie udusiły mnie w swej zaciekłości brzęczenia. Kurewskie nasienie trzepoczące skrzydełkami zawsze mnie irytowało, bo  wszędzie później gdzie się pojawiałem w melinach, much było pełno. Gównożrące insekty. Do t5ego zapach. Zapach much, które swoimi małymi delikatnymi skrzydełkami rozrzedzały gęste od smrodu powietrze, jak małe wentylatorki powodowały, że smród zatęchłej klatki wirował wokół mojej głowy, coraz bardziej odcinając mi dostęp do tlenu.  Zyć nie umierać.

       Staję przed drzwiami, wymalowanymi farba olejna, z których odchodzą już całe płaty. Klamka pamiętające lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, także wymalowana Olejnicą podobnie jak dykta na drzwiach. Wszędzie pełno much, świdrujące bzyczenie nie daje mi się skupić. Pukam.
Drzwi otwierają się na oścież i oczom moim ukazuje się ONA. Staszewska, na wpół rozebrana, gdzie spod brudnej koszuli ukazuje się obwisła, sflaczała pierś. Brudne paznokcie, zaniedbane łapy i usta wypełnione próchnicą. Na oko trzydziestoparoletnia kobieta. Wraz z otwarciem drzwi bucha we mnie fetor potu i smrodu przyprawiając o mdłości. Za fetorem do mieszkania wleciało kilkadziesiąt kolejnych much, które krążyły nad moja głową niczym aureola.
- Dzień dobry, kuratorem jestem… - wypowiedziałem tak znana i niezniszczalna formułke w kierunku postaci, która swoimi zmęczonymi oczami patrzyła w moim kierunku. Wraz z wypowiedzianym zdaniem machnąłem pod jej twarz swoja jakże nowa i piękna legitymacje Kuratora Sądowego.
- Niech pan wejdzie – zaprosiła mnie wymownym gestem do środka, a ja z wielka niechęcią, czując  natężający się smród wszedłem do mieszkania. Drzwi się zamknęły.

       Zaprowadzony zostałem do pokoju, pośrodku którego stała wielka ława przysunieta do tapczanu. Usiadłem na nim i poczułem że to był błąd. Kurewsko zajebisty bład. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze u patola trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Że trzeba najpierw bardzo dokładnie się rozejrzeć, gdzie się siada, gdzie się staje i czego się dotyka. Staszewska mnie nauczyła, ponieważ w momencie gdy posadowiłem swój tyłek na jej kanapie, poczułem cos mokrego.  Wstałem z impetem i spojrzałem na tapczan w miejscu w którym siedziałem. Miałem nadzieję że to tylko woda, lecz wymowne spojrzenie mojej szanowanej rozmówczyni rozwiało wszystko.
- Niech pan uważa, chyba pies się zlał…
Kurwa, tego mi było potrzeba. Usiąść w szczyny psa, który bez krępacji załatwia swoje potrzeby fizjologiczne na tapczan, w którym śpi patolka a i pewnie dwójka jej dzieciaków.
Do dziś mnie czasami zastanawia, jak obniżony poziom higieny ma wielu ludzi. Ale mniejsza o to. Przesiadłem się na krzesło. Wydawało się całkiem czyste. W domu jak zdjąłem spodnie okazało się że jednak nie.

       Usiadła naprzeciwko mnie, zakładając noga na nogę tak, by moim oczom ukazały się jej stopy. Odruch wymiotny powstrzymywałem, gdy nieopatrznie zwróciłem wzrok na jej palce u nóg i pietę, czarna od klejącej się podłogi. Paznokcie zżarte przez grzybicę przemieszaną z jakimiś dziwnymi, brudno-brązowymi plamami wokół palców. Sukienka którą miała na sobie z ledwością zakrywała jej kolana, równie brudne i ohydne jak jej stopy. Na głowie miała brudne i tłuste włosy, związane w kok, który zapewne trzymał się tam bez użycia żadnych gumek czy innego badziewia. Sprawiał wrażenie ze się rusza, ze te wszystkie muchy latające w tym pomieszczeniu, składają tam sobie jajeczka, z których wykluwają się inne muszki by potem radośnie brzęczeć nad moją głową. Zajebiscie.

CDN…

niedziela, 11 maja 2014

Nadesłane: Rodzina


Patologia ( dewiacja społeczna)

Patologia (z języka greckiego πάθος "pathos - cierpienie" i -λογία "-logia" - przyrostek tworzący rzeczowniki oznaczające gałęzie nauki) – nauka o chorobach albo stan chorobowy, w ogólniejszym znaczeniu nieprawidłowość (również w odniesieniu do nauk społecznych).

Dewiacja społeczna – odchylenie od reguł działania społecznego, postępowanie niezgodne z normami, a także z wartościami przyjętymi w społeczeństwie lub                     w grupie społecznej. Zachowania dewiacyjne nie są jednoznacznie interpretowane               i ich określenie jest zależne od przyjętych systemów normatywnych w danym społeczeństwie. W niektórych ujęciach teoretycznych definiowane jest relatywistycznie jako zachowanie, które zostało przez społeczność zdefiniowane jako dewiacyjne. Pojęcie to upowszechniło się najpierw w socjologii amerykańskiej, dla odróżnienia od określenia patologii.

Źródło wikipedia

 

No i co drogi czytelniku wszystko zrozumiałeś?  Postanowiłem zamiast kolejnej opowieści NARYSOWĆ Wam patologię. Może wyda się to dla Was żartem ale żartem nie jest – to co ,,narysuję’’ ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Wszelkie imiona osób są czysto fikcyjne a wiek zbliżony,  niemniej opisywana sytuacja  jest jak najbardziej prawdziwa.  Zapraszam do komentarzy po zapoznaniu się z moim ,,arcydziełem’’ plastycznym.

 





Dom

Na rysunku dom w rzeczywistości mieszkanie w piętowym peerelowskim kwardaciaku na pierwszym piętrze, bez prądu i c.o.  ok. 50 m/kw
POSTACIE


A) Andrzej- ojciec, lat 53, wykształcenie podstawowe z zawodem, posiada sześcioro dzieci w wieku od 3 lat do 27 lat. On wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu , alkoholik, wielokrotne próby samobójcze, nie pracuje, warunkowo zwolniony, ograniczona władza rodzicielska
B) Baśka – była ( od ok. 7 lat ) żona Andrzeja, lat 48, wykształcenie podstawowe, siedmioro dzieci , najmłodsze nie jest Andrzeja, czasem popija, nie pracuje, nie karana, ograniczona władza rodzicielska
C) Celina – córka Andrzeja i Baśki , lat 24, wykształcenie gimnazjalne, nie pracuje, ma męża z którym nie ma dzieci, pije coraz więcej, zależnie od sytuacji mieszka z mężem lub ojcem dziecka, ograniczona władza rodzicielska
D) Daniel- syn Andrzeja i Baśki lat 27 , wykształcenie podstawowe, wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu , życiu i zdrowiu, w domu przebywa jak nie odbywa jakiejś kary pozbawienia wolności, alkoholik
E) Edek- syn Andrzeja i Baśki lat 25, wykształcenie podstawowe , szkoła specjalna, wielokrotnie karany za przestępstwa przeciwko mieniu, ma dziecko, nie łozy na utrzymanie, nie utrzymuje kontaktu, jak nie przebywa w ZK to jest w domu, czasem popija
F) Franek, lat 3 syn Andrzeja i Baśki
G) Grzesiu, lat 2 syn Baśki i Jerzego
H) Hania , lat 2 córka Celiny i Krzysztofa
I) Irek lat 50 – sąsiad z dołu, alkoholik , bez zawodu i pracy , recydywa.  Czasami ,,bzyka’’  Baśkę.
J) Jerzy lat 45, wykształcenie zawodowe, nie pracuje, były kochanek Baśki, ma z nią synka Grzesia. Wcześniej rozwiedziony i posiada dorosłe dzieci. Jerzy jest męska prostytutką , na rysunku związany z X – czyli bliżej nieokreśleni różni partnerzy. Jerzy jest obecnie poszukiwany do osadzenia w ZK za przestępstwa przeciwko mieniu oraz przeciwko wolności seksualnej. Alkoholik.

K) Krzysztof lat 26, wykształcenie zawodowe, pracuje , ma dziecko z Celiną, Halinkę. Popija. Skłonności do przemocy, drobne przestępstwa i wykroczenia. Oczywiście ,,bzyka’’ Celinę czy to u niej w domu czy u siebie.
L) Leon lat 30. Oficjalny mąż Celiny. Gdzieś pracuje i czasem spotyka się na ,,bzykanie’’ Celiny.
M) Mariusz lat ok 60. Ojciec Leona – przyjeżdża do Celiny nakłaniać do powrotu do męża faktycznie ,,bzyka’’ Celinę za pieniądze.
Koniec


wtorek, 29 kwietnia 2014

Wyjaśnienia dot. zamarłego ruchu na blogu

Witam i na samym początku muszę się usprawiedliwić. Wiem, że zawodzę wielu stałych czytelników, ale po prostu nie mam siły już na pisanie (jak na razie). Nie dość że wciąż w pracy wymyślają nowe obowiązki którym musimy sprostać (dokładając do tych już istniejących) to po prostu zmuszony jestem dorabiać. Wracam wieczorem do domu i po prostu nie mam siły. Próbowałem napisać nowe opowiadania na bloga, ale zmęczenie daje się zbyt mocno we znaki i po kilku linijkach nic sensownego z tego nie wychodzi. Wiem że ktoś powie albo zarzuci mi,że przecież pensja jest tak strasznie wysoka, że wstydziłbym się narzekać, ale po odliczeniu kosztów pracy w terenie to nie zostaje wiele, tym bardziej jak muszę zmierzać się z awaryjnością mojego samochodu, choć mam nadzieję, że na tyle dorobię że go zmienię w przeciągu kilku miesięcy na chociaż kilka lat młodszego i mniej awaryjnego. Do tego dochodzi szwankujące zdrowie..... ehh, szkoda słów na żale.

Nie chcę wychodzić na malkontenta, bo staram się nie narzekać, a sumiennie wykonywać swoją pracę podstawową, jaką jest kuratela sadowa. I chyba dlatego, że zależy mi na dobrej pracy i nie chcę niczego robić "po łebkach", kosztuje mnie to tak dużo ostatnio sił. Ale cóż, "nająłeś się za psa to szczekaj i nie narzekaj".

Obiecuję jednak, że bloga nie zamykam. Ostatnimi czasy znów kilka ciekawych historii przewinęło się przez moje palce, a raczej przez szafę i chcę z nimi się dzielić z czytelnikami. Dziękuję także za pozytywne recenzje książki - dla mnie to bardzo ważne i daje "kopa" do trwania w postanowieniu prowadzeniu bloga.

Trzymajcie za mnie kciuki, żebym gdzieś nie padł po drodze, przemierzając po bezdrożach patologii ludzkiej, gdzie zło, przemoc i syf rządzą ludzkimi instynktami. Naprawdę, brakuje mi Waszych komentarzy pod moimi opowiadaniami, dawały mi niezłego kopa do bycia jak najlepszym do pracy w terenie. Wiem już także, że potrzebuje odpoczynku.... ostatni raz na wczasach byłem wiele lat temu. Może uda się coś odłożyć i na to :)

Pozdrawiam, kurator

PS. Nie zawiodę Was.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Prace nad książką

Ciągle trwają prace nad książką. Poniżej projekt okładki książki (pierwsza strona). Prawdopodobnie 5 marca już się ukaże :) Imię i nazwisko jest pseudonimem.


niedziela, 9 lutego 2014

Makaki


       Słońce schyla się ku horyzontowi nad tym małym i spokojnym miasteczkiem, gdzie szalejące bezrobocie spowodowało, że pełno nurów co wieczora wychodzi ze swych nor, by na każdym rogu oddawać się wątpliwej przyjemności spożywania taniego muzgojeba, który masakruje z prędkością karabinu maszynowego szare komórki mózgowe. Sielski obrazek społecznych mend, które poruszając instynktownie ustami, wydaja wyartykułowane z ciężkim trudem słowa, mówiąc i prowadząc dysputy polityczne, jak to kurwa dzieje się źle w tym kraju, w którym pracy nie doświadczysz, a jeśli już to za marne grosze, więc nie opłaca się u nikogo zapierdalać. Gdzie lepiej stać i topić w zakwasie siarkowym swe smutki, by potem najebanym wrócić do swych żon, konkubin, dzieci i zwierząt domowych.

       W blaskach zachodzącego słońca pojawiają się grupy gimnazjalne tzw. „gimbazjady”, płci różnej, czasami trudnej do odróżnienia, które zmierzają w znane sobie pakamery, by oddać się ułudzie i spędzić miło czas w swoim towarzystwie. Idą takie 2 czy 3 gimnazjalistki, w wieku lat 16, zaznaczając swoją obecność na ulicy rzucanymi na lewo i prawo kurwami i pizdami.
„Pizdeczki” – to nie moje określenie, same tak się określają i pozwalają mówić w ten sposób do siebie swoim znajomym. „Dziweczki” – zwrot „Ty moja dziwko” znaczy to samo co najlepsza przyjaciółko, ot taka to ojczyzna - polszczyzna. W rączkach telefony, doładowania za 5 złotych, bo na więcej pieniędzy nie ma. Kupione papierosy z zrzutki – najtańsze, ale jest co palić.

       Z drugiej strony ulicy idą ONI. Młodzi gniewni gimnazjaliści, obowiązkowo z kapturami na głowach. To takie zajebiste dla nich, nosić kaptur chyba w celu ukrycia młodzieńczego trądzika i lekko zarysowującego się wąsa pod nosem. Dorośli, choć metryki wskazują na co innego. Białe adidsy, ubłocone lub zielone od trawy. Idąc klną na czym świat stoi, czasami drą papy udając ze śpiewają przyśpiewkę lokalnego klubu piłkarskiego.
       Spotykają się, a słowami powitalnymi jest „co jest szmaty?”, „Gdzie zapierdalacie?”, na co one równie chętnie odpowiadają „Spierdalaj łosiu, a chuj cie to obchodzi”. Potem następuje kilka trudnych do zrozumienia dźwięków, wydanych przez szympansów na rykowisku, wyszczerzenie w uśmiechu zębów, które od dawna nie myte zaczynają mieć ślady próchnicy. Dentysta drogi, maja lęki przed borowaniem, choć w szkole i poza nią są herosami i panami dzielni. Któryś z nich zamacha łapką w powietrzu, zachrumka jak wieprz na świniobiciu, powie cos w stylu „joł joł men, madafaka”, pokazując że jest obeznany w amerykańskich serialach, a przywódca grupy, z reguły pochodzący z największej patoli, zaproponuje dziewczętom wspólne poczytanie książek:
-Idziecie szmaty z nami?
- Spierdalaj cwelu, z Toba?
- idziemy zajarać, idziecie?

       Szmaty, znaczy gimnazjalistki od początku wiedziały że pójdą. To takie zajebiste no i co tu robić o tej porze w tej mieścinie. Przywódca gimbazy wyciągnął pozłotko z połówką marihuany zakupioną za 15-20 złotych. Po dwa, trzy machy na jednego. Będzie fun, będzie zabawa.
       Pali się na stadionie piłkarskim, a raczej na resztkach ławeczek które zostały, a które zręb czasu i nóżki oraz rączki wszelkiej maści gimbazjady, skutecznie zniszczyły. Siada się na tym co zostało i osłaniając od wiatru, by nie zdmuchnął drogocennej roślinki, miesza się gangste z tytoniem z fajki, by potem skręcić Lolka. Mistrzem jest ten, który potrafi skleić najlepszego i najbardziej równego. Ustnikiem jest kawałek tekturki, zwinięty w rulonik i wetknięty w jeden koniec.
- kurwa, spierdalaj, nie nachylaj się, uważaj cwelu bo wysypiesz… - to normalne słowa padające przy tej czynności – nie dmuchaj kurwa, odjeb się, kurwa odsłoń, kurwa bo zaraz ci zajebie……
Jedna z podnieconych małpek, na sama myśl o paleniu zaczyna skakać i rżeć sama do siebie. Przeważnie łapka jej wtedy lata, strzelając palcami w powietrzu, co podkreśla jej zajebistość i chęć wyróżnienia się grupie. Ten taniec makaka jest całkowicie ignorowany przez skręcających lolka, a czasami komentowany słowem:
- weź, ić stont, kurwa!

       Samice przeważnie siedzą na betonowym murku i odpalając papierosa czekają na rozwój wypadków. Nie zwracają większej uwagi na skaczącego makaka, bo jest on niestabilnie emocjonalnie „gupkiem”, nie wartym, aby dać mu nawet cycka potrzymać. Makak myśli że jest zajebisty i dowartościowuje się w ten sposób, lecz średnio rozgarnięty człowiek wie, że nie potrafi pohamować podniecenia.
Czasami pali się jeszcze z lufy, fifki, czyli szklanej rureczki do papierosów. Każdy głupi wie, że jak makaki kupują to, to nie po to by palić papierosy. Nabijają suszem lufkę i przykładając czasami tekturkę (pudełko, cokolwiek) do jej końca, rozpalają zielsko. Aczkolwiek jeśli ma być jaranie na kilka osób, lepiej zmieszać z tytoniem.

       Lola rozpala zawsze szef. Czyli przywódca makaków który przyniósł i zakupił towar. To on ma prawo do pierwszego macha. Robi go bardzo dużego, wciągając dym w swe wątłe płucka, by przytrzymać go jak najdłużej w ich środku. Potem powoli wypuszcza obłok słodkiej chmury i podaje skręta następnemu w kolejce. Na końcu z małpiatek pali przygłup, który najwięcej podniecony skakał. Dziewczynom się proponuje palenie, ale nie wszystkie biorą jednego lub dwa Maszki. Malutkie, płytkie, zaraz wypuszczają dym. Niedoświadczone.
       Czasami to się robi takie fajne, dziwne zabawy. Na przykład „dmuchańca”. Jeden z makaków wciąga dym, robi Dziubka, a drugi makak zbliża się do jego ust swoimi ustami i w momencie gdy ten wypuszcza dym, tamten wciąga to, co wyleciało. Wygląda to jak peda…. przepraszam, pocałunek pary homoseksualistów, ale małpiatki mają przy tym dużo zabawy.

       Po skończeniu palenia następuje zwała. Jedni się śmieją, drudzy zmuleni siedzą na ławeczce. Po godzinie, dwóch wszystko puszcza, a w głowie robi się coraz większa dziura.
I takiego makaka, z dziurą po marihuanie w głowie, wkrótce opiszę.

CDN…

środa, 29 stycznia 2014

Drażliwie i dyskusyjnie

Jej życie zaczęło się pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to mały, zamroczony  alkoholem plemniczek, przedostał się do napełnionego etanolem jajeczka w macicy, gdzie rozpoczął się podział komórkowy, tworząc w swym alkoholowym zwidzie malutka zygotkę a później wydając na świat Kingę – małe, brzydkie, pokraczne stworzonko, które wcale nie było kochane i pożądane.  Bogu dziękować tylko, że gdy mamusia rodziła nasza pokiereszowaną dziewczynkę, zlitował się pan doktor, bo nie był to pierwszy poród tejże mamusi, i zgrabnie zamaszystym ruchem skalpela uniemożliwił jej dalsza prokreację, jak Pan Bóg i Koran przykazał. Dzięki swej śmiałej i odważnej decyzji, nie znając jeszcze przepisów o zakazie wykonywania takich zabiegów, żyjąc w nieświadomości, że jakieś feministki mogłyby go oskarżyć, a także dzięki temu, że TVN i Gazeta Wyborcza były dopiero w planach pewnych ludzi, dokonał on tego,  co chciałoby wielu ludzi pracujących z takimi osobami, ale bojących się głośno tego powiedzieć. Podwiązanie. Jednym pięknym słowem – wysterylizował kobietę.
W Polsce nielegalne. Nie można i już bo jest nieodwracalne. Zastanawia mnie, dlaczego feministki i inne ruchy tak zaciekle wałczą o możliwość aborcji, a nie słychać jakoś głosów, by kobiety mogły się sterylizować – bezpłatnie, na Fundusz Zdrowia. Rodzi taka kobieta sześcioro, siedmioro, ośmioro dzieci, widać że sobie rady nie daje, chce się podwiązać bo nie wychowa następnego, tabletek brać nie może, a mąż gumy nie nałoży – idzie taka do lekarza, a ten jej że nie wolno. Do cholery – płeć w tym kraju można zmienić, uciąć lub doprawić to i owo, a wysterylizować się nie można. Bo, kurwa, nie idzie tego już cofnąć. Jak mi jaja obetną i zrobię się dziewczynka, tez będzie nieodwracalne.
U malutkiej Kingusi stwierdzono wiele wad rozwojowych – upośledzenie, niedowład ręki, rozszczepienie podniebienia, zez – to tylko nieliczne jakie zdołałem zapamiętać zapoznając się z aktami. Dziecko miało problemy z połykaniem, żyło w swoim świecie do którego ciężko było dotrzeć. Obraz nędzy i rozpaczy.
Matka upośledzonego dzieciątka miała nadzór kuratora. Niby karmiła, niby do lekarza czasami pojechała, ale to wszystko co dzieciakowi mogła lub chciała dać. Tatuś, pracując dorywczo po różnych fuchach, nie zajmował się nic a nic dzieciakami, nie mówiąc o tym najmłodszym, martwiąc się tylko, czy ma co żreć w domu i czy aby na wódę lub browara z kolegami po pracy starczyło. Tak mijały lata…..
Pełen zapału zająłem się ta sprawą i to jak pamiętam na początku swej sądowniczej kariery. Pojechałem na tzw. objęcie nadzoru, w którym z pełnym profesjonalizmem opisałem, jak wygląda życie Kingi i jej rodziny oraz jakie działania należy podjąć, by „żyło się lepiej”. Im, nie mi oczywiście.
Pamiętam, w chałupie tej czas się zatrzymał dwadzieścia lat wcześniej. Drewniana podłoga z nieheblowanych desek położona była w całym mieszkaniu. Z podwórka wchodziło się do kuchni, w której znajdował się piec opalany drewnem z żeliwnymi paleniskami na górze. Łazienki nie było – wszystkie czynności higieniczne, jak mycie czy pranie robiło się w kuchni – o czym świadczyła wielka, metalowa balia i równie wielki garnek stojący na kuchence a służący zapewne do gotowania wody. Dalej były dwa pomieszczenia służące za pokoje ogrzewane starymi piecami kaflowymi, tapczany… Wszędzie brud, kurz, brudne firanki, zaduch.
Z perspektywy czasu nie mam siły nazwać ją patolka. Była upośledzona, skończona szkoła specjalna z przyuczeniem do zawodu kucharz małej gastronomii. Oczywistym jest że nie pracowała – utrzymywała się z renty socjalnej, cos koło 400 złotych i świadczeń rodzinnych i zasiłków pielęgnacyjnych. Urodziła czworo dzieci, najstarsze w szóstej klasie chyba, oczywiście szkoły specjalnej. Wszystkie jej dzieciaki były w specjalnej.
Nie był to dla niej problem. Wręcz się cieszyła, że tam uczęszczają do szkoły.
- Panie, rentę będą miały – powiedziała dumnie i cieszyła się, że w ten sposób zabezpiecza im przyszłość.
Najmłodsza uczęszczała do jakiegoś specjalnego ośrodka dla dzieci ze sprzężonymi niepełno sprawnościami. Cały tydzień była w internacie szkoły, przywożone było na weekendy. Nie cieszyło się sympatia starszego rodzeństwa – było nieznośne dla nich, krzyczało, wyło, pluło, wymagało chyba nawet pampersowania. Rodzina ograniczała się do podstawowych czynności pielęgnacyjnych – nakarmić, zmienić gacie, wystawić w wózku na podwórku. Ot, żyjątko w rodzinie.
Mamusia popijała. Głównie z tatusiem, który czasami nie mając towarzystwa do picia alkoholu, kazał swej zonie pic razem z nim. Cóż ona mogła zrobić? Odmówić? Jeszcze z piąchy dostanie w łeb tak, że nogami się nawinie. Pan kazał, a sługa musi. Bez większego wyboru.
Miesiące w rodzinie mijały od jednej zapomogi do drugiej. Od jednej wizyty kuratora do następnej. Od odwiedzin pracownika socjalnego do wypłaconego zasiłku. Czasami podrzuciłem reklamówkę zabawek, potem postraszyłem zabraniem dzieci, jak nie posprzątają albo znowu będę miał sygnały, że kobiecina znów z mężem piła. Nie było tam typowej patologii, ze chleją codziennie na umór i zaniedbują dzieciaki. Matka do szkoły chodziła, w opeesie dożywianie załatwiła, dofinansowanie do podręczników. Tylko ten marazm. Brak jakichkolwiek perspektyw, wyuczona bezradność życia. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem.
Jej stwierdzenie, ze dzięki szkole specjalnej będą miały rentę socjalną siedzi mi w głowie do dzisiaj. Ile takich rodzin funkcjonuje w całym społeczeństwie. Od małego dzieci są wychowywane by żyć na przysłowiowym garnuszku od państwa. Od chwili urodzenia, dąży się do jednego – renta, zasiłek, który ktoś da, a nie na który samemu się zarobi.
Często jestem w Ośrodku Pomocy Społecznej. Przerażają mnie kolejki matek z dwojgiem, czworgiem dzieci, proszące o zasiłek a potem stojące z tymi dzieciakami do kasy, by ten zasiłek wypłacić. Małe dzieci uczą się, że trzeba napłakać, trzeba nakłamać, trzeba wyżebrać albo wykłócić. Wiem, są ludzie w naprawdę ciężkiej sytuacji, ale czy jest ich aż tylu?
Rosną następne pokolenia uzależnione od pomocy Państwa. Od zasiłków, zapomóg, i wszelkiej maści Caritasów czy Komitetu Pomocy Społecznej tak znanego z rozdawania żywności. W kolejkach do tych instytucji stoją mężczyźni w sile wieku, kobiety mające zdrowe ręce, bo któż jest w stanie przez pół miasta dźwigać torby z kilogramami cukru, mleka, mąki, dżemów, makaronów a czasami nawet i słodyczy?
Kiedyś zastanawiałem się, jak ograniczyć zasiłki i nie wypłacać im ludziom zdrowym, albo kazać chociaż im odpracować to, co dostają za darmo. Myślę że sprawa byłaby łatwa do zrobienia – prace interwencyjne, staże, prace społeczne. A jeśli nie masz z kim zostawić dzieci, będzie opłacony żłobek, świetlica socjalna, przedszkole. Wtedy okazałoby się, że nie każdy chce pracować ale i nie każdy nagle tej pomocy społecznej potrzebuje.
Zastanawiacie się jak skończyła rodzina? Nie, nie zostały dzieciaki odebrane. Starsze rodzeństwo rzeczywiście dostało renty socjalne i rozpierzchli się po okolicznych wsiach, gdzie zaczęli płodzić następne dzieci. A nasza upośledzona zygotka? W wieku 18 lat trafiła do Domu Pomocy Społecznej. Niezdolna do samodzielnej egzystencji, gdzie miesięczny koszt utrzymania, to ponad trzy tysiące złotych.
Z perspektywy czasu, jak ocenić lekarza, który wysterylizował upośledzona kobietę? Czy zrobił źle? Czy po prostu zapobiegł następnym tragediom dzieci?
Niedawno byłem świadkiem zażyłej debaty, czy można nakazać sterylizację. I na podstawie historii Trynkiewicza, który zamiast kary śmierci opuści niedługo zakład Karny, a nasze Państwo robi wszystko by znów go zamknąć by chronić społeczeństwo przed nim stwierdzam, że powinno się sterylizować. W końcu rola Państwa jest także zapobiegać wszelkiego rodzaju patologiom, pardon, dysfunkcjom. Więc skoro można Trynkiewicza odseparować dla dobra ogółu od społeczeństwa, to może i powinno się wysterylizować osoby, które nigdy, ale to nigdy nie dadzą gwarancji że będą w stanie prawidłowo wychować swe dzieci? Albo które udowodniły, porzucając swoje potomstwo, że nie nadają się na matki czy ojców?

Jest to temat drażliwy i dyskusyjny. Już wyobrażam sobie te komentarze wyzywające mnie od nazistów, ale zastanawiam się, czy nie powinno wprowadzić się dobrowolnej, legalnej sterylizacji kobiet jak i mężczyzn. W końcu kobiety powinny mieć prawo do dysponowania własnym ciałem, więc zamiast dokonywać aborcji, może lepiej się sterylizować? Także legalnie.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

BLOG ROKU 2013

Niestety. Z przykrością musze stwierdzić, że przez własne niedopatrzenie nie sprawdziłem dokładnie regulaminu konkursu. Jako laureat poprzedniej edycji nie moge wziąć udziału w konkursie BLOG ROKU 2013. Moge tylko żałować, lecz regulamin to regulamin, więc zostało mi zaproszenie Państwa, na głosowanie na inne, równie ciekawe blogi. Pozdrawiam serdecznie.