- A ty nie powinnaś być w szkole o tej porze? – zapytałem
butnie aczkolwiek nieśmiało, gdy swym ponętnym i jakże sportowo porysowanym
samochodem zatrzymałem się przy sklepie. Nasza Główna Bohaterka mizdrzyła się w
stronę Alwara, gdy ten prężył swój ponętny tors schowany pod czarną bluzą,
której napis wielbił Jana Pawła II.
Uwielbiam osiedlowe sklepiki. Po prostu zajebiście je
kocham. Sam robię rano zakupy z takim jednym, gdy czasami przed pracą zaiwaniam
po bułki, by zeżreć je później z dżemem i popić mlekiem lub innym kakałem. Jak
to jest, że już o 7 rano najczęściej schodzącym artykułem jest piwo? Najtańsze,
z butelką na wymianę. Najbardziej rozpierdala mnie taki plastikowy koszyczek na
sześć browarów. Co by się kurwa nie potłukły. Nie żadna reklamówka, siateczka,
tylko koszyczek plastikowy z rączunią do wygodnego niesienia trunku za 1,69 za
butelczynę. I te facjaty kupujących, którzy z obłędnym wzrokiem wchodząc do
sklepu sprawdzają, czy przypadkiem nie zbrakło ich napoju mocy. „Niech mocz
będzie z nimi!”. Tak, mocz, bo śmierci przy takim sklepie jak z TOI-TOIA na
Woodstocku.
Nielatka spojrzała w moją strona beż większego wrażenia, a
Alvaro wstał z murka na którym siedział i wycedził w moją stronę słowa:
- Czego od niej chcesz?
O Ty chuju niemyty. Ciebie nie pytałem, nie wnikam co tu
robisz, choć powinieneś pamiętać jak u Ciebie wywiad robiłem, bo przyszło
zawiadomienie ze napierdalasz swoją konkubinę z dwójką dzieci.
- Nie pamiętasz mnie? – To ja też na Ty mu wale, doczekując
momentu aż sprowadzę go słownie do parteru. Osiedlowy chojaczek z miodem w
uszach i włosach wystających z nosa. Dlaczego oni nie patrzą w lustra i nie
pozbędą się tej oznaki męskości to nie wiem. Bardziej rozwalają mnie jeszcze
wąsy, które rosnąc krzywo próbują przedostać się do dziurek w nosie. Cholera,
zakichałbym się na śmierć chyba gdybym cos takiego wyhodował u siebie.
- Dobra, ja idę – wycedził Alvaro w stronę nielatki, której
mina wyrażała tak totalne wyjebanie na cały system, że zacząłem wątpić w sens
swojej pracy. Zastanawiać nawet się zacząłem, po co ja się tak przejmuję. I tak
jej nie zbawię, co najwyżej nowa rysa na moim samochodzie przyjedzie, gdy jeden
z drugim debile postanowią pokazać mi co sądzą o mnie i mojej jakże potrzebnej
narodowi polskiemu pracy. Gdy tak sobie myślałem nad egzystencjalnymi
problemami dnia codziennego i zastanawiałem się po jaka cholerę w moim
samochodzie pali się następna kontrolka koloru pomarańczowego na desce
rozdzielczej, ze sklepu wyszła kobiecina, na oko 70-letnia chowającą setkę
wódki i mocnego Okocimia do siateczki razem z bułkami zresztą.
Alvaro chodem gibona oddalał się od sklepu zarzuciwszy
uprzednio kaptur na głowę i rozłożywszy ręce jakby dwa arbuzy z biedronki
niósł, udał się w stronę najbliższego bloku mieszkalnego, bo co w końcu miał
innego do roboty.
- Czemu nie w szkole, Zuzanno? – powtórzyłem swe jakże
naiwne pytanie w stronę piętnastolatki, która wymalowana na gębie jak tania
dziwka z autostrady dodawała sobie lat.
- Już skończyłam lekcje – odpowiedziała naburmuszona i wzrok
skierowała w nieokreśloną dal, wspominając zapewne wiersz, jakiego uczyła się
na pamięć na ostatniej lekcji języka polskiego.
- Sprawdzę – odpowiedziałem jakże uprzejmie i pojechałem
dalej, bo cóż innego miałem do roboty. Nie stanę przecież i nie zacznę prawić
morałów, że „ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”. W ogóle śmieszy mnie to,
że morałami tego typu można osiągnąć sukces. No, chyba ze mówimy do dzieciaka,
który jeszcze nie jest zdemoralizowany i przeżarty gównianym myśleniem do
szpiku kości no i jeszcze się boi Sądu, kuratora i nie maże po ścianach „HWDP”.
Zdemoralizowany nielat ma wyłożone na cały system. W sumie to za mało
powiedziane, on ma WYJEBANE. Tak, nieraz słyszałem słowa skierowane do mnie
które brzmiały „i co mi zrobicie?”, albo jeszcze lepiej „w dupie mam sąd i
jebaną Policję”. Niektórych stwierdzeń nie da się w sumie cytować, nie dlatego
że wulgarne, ale najnormalniej w świecie wstyd. Tak, moi czytelnicy, nawet taki
pojebany gówniarz zmiesza cię czasami z błotem i wskaże gdzie ma instytucje
sądową i nadzór kuratora. Na szczęście zdarza mi się to rzadko, bo niejeden z
nich miał możliwość przekonania się, że w słówkach nie przebieram i jak się
uprę, to osiągnę cel.
Ale wróćmy do naszej podsklepowej małolaty. Oczywistym było,
że do szkoły nie chodziła. Oczywistym było także, że już dawno złożyłem na nią
wniosek by umieścić ją Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Jednakże nasze
kochane przepisy nie ułatwiają nam zadania. Żeby małolata skierować do MOW-u
trzeba mu zrobić badanie w Rodzinnym Ośrodku Diagnostyczno-Konsultacyjnym, na
które często czeka się nawet po kilka miesięcy. A w tym czasie ty udajesz ze
pracujesz, udajesz że motywujesz, udajesz że się starasz by debil chciał
zmienić swoje postępowania, a w głębi duszy odliczasz do momentu, gdy RODK
napisze w swej opinii, ze gówniarz czy też inna gówniara nadaje się do
umieszczenia w tym przybytku odosobnienia.
Któregoś dnia poszedłem do miejsca zamieszkania
gówniary-Zuzanny by przeprowadzić z nią jakże poważną rozmowę odnośnie Alvara i
stosunków łączących ją z tym typem. Nie powiem, cały dzień tak mocno dawał mi
się we znaki, że miałem zamiar odbębnić spotkanie, wygłosić standardowe
formułkowi o szkole, powrotach systematycznych do domu i do nie zadawania się z
menelami spod budki z piwem. Po wejściu do domu zostałem zaproszony do dużego
pokoju gdzie usiadłwszy w fotelu zacząłem rozmowę z mamusią i jej córką, która
ze spuszczoną głową chlipała cichutko.
- Bo wie pan – rzekła mamusia w moją stronę – ja jej chce
dać szansę.
„ what the fuck?” – pomyślałem cichutko nie wierząc w to co
słyszę.
- Ona mi obiecała poprawę – dokończyła swoją myśl
rodzicielka.
O rzesz jego mać przenajświętsza Anielka. Matczyne uczucia
do córki się odezwały. To ja się spuszczam, załatwiam jak najszybsze badanie w
RODK, dzwonie, proszę, rozmawiam z sędzią, sporządzam notatki, bo przez
ostatnie 3 miesiące matka na niej ostatnie psy wieszała, że łazi i się kurwi i
ona już rady nie daje, a ta mi, że jej szanse daje. Naiwna i głupia, ale ma
prawo. Matka to w końcu, rodzicielka co to stworzenie w swym łonie nosiła i w
bólach porodowych wydalała na świat.
- Dobrze – odpowiedziałem.
Nielata podniosła głowę.
- To teraz będziesz systematycznie do szkoły chodziła,
słuchała się mamy, odrabiała lekcje, nie zadawała się z lujami a w
szczególności z Alvarem. Będziesz grzeczna, posłuszna i pomagała w pracach
domowych. Nie będziesz malowała się jak tania dziwka z autostrady, skończysz z
papierosami, alkoholem i z uśmiechem będziesz mówiła mi dzień dobry, jak do
ciebie przyjadę. – wyrecytowałem formułkę i zadowolony podsunąłem jej czystą
kartkę pod nos.
- Po co mi to? – zapytała
-Teraz mi to wszystko napiszesz, że bardzo zależy Ci na
zmianie na dobrą i grzeczną dziewczynkę – z uśmiechem na twarzy podałem jej
także długopis.
Pochyliło się dziewczę nad biała kartka i w swe drobne,
wytipsowane paluszki wzięło długopis i….
- Ale co mam napisać?
- No pisz. Imię, nazwisko, data….. – dyktuję.
- Ale swoje?
Nie do cholery. Moje, mojego psa i sąsiada, który codziennie
najebany kłania mi się w pas. W końcu postanawiam jej dyktować bo sama, jak
widzę i czuję, nic konkretnego nie wymóżdży. Na koniec dałem do mamusi do
podpisania i poinformowałem, że karteczka będzie w akta wpięta a Pani Sędzia
szczególnie nad nią się pochyli i być może też zapłacze nad losem smutnej,
biednej i poszkodowanej Zuzanny, co to nagle zapałała chęcią naprawienia się i
wyprostowania.
Oczywistym jest, że nie wierzyłem. Za stary jestem na to i
wiem, że jak raz nielat złamie tabu i pójdzie w długą, to zew natury będzie go
ciągnął w patolę. Więc nie byłem zaskoczony, gdy po kilku dniach dzwoni do mnie
mamusia i z płaczem mówi:
- Uciekła, nie ma jej od wczoraj, ukradła mi pieniądze na
rachunki, 500 złotych – chlipie w słuchawkę – niech ona pójdzie do tego
ośrodka.
I tak oto zakończyła się matczyna litość nad córeczką, która
po niedługim czasie znów spróbować chciała meliny z całym dobrodziejstwem, jaką
ta oferowała.
Zuzia wróciła dnia następnego, znów doprowadzona przez
Policję. Tym razem matka zabrała ją do ginekologa, jak to powiedziała „by mieć
pewność, że w ciąże nie zajdzie”. Nie wiem co zrobiła, nie wnikałem. W każdym
razie niedługo odbyło się badanie w Ośrodku i małolata dostała do niego
skierowanie. Przebywała tam 1,5 roku. Obecnie pracuje jako kasjerka w jednym z
popularnych marketów i najlepsze jest to że zawsze, ale to zawsze mówi „dzień
dobry” i pyta się co słychać. Jej uśmiech wtedy wydaje się być naprawdę szczery.