Uśmiech na mej twarzy zagościł gdy przycisnąłem pedał gazu w
swoim samochodzie, a na liczniku zagościło całe 120 kilometrów na godzinę.
Prosta droga, sucho to i depnąć można czasami ponad przykazane 90. W uszach
przyjemny dźwięk silnika i muzyka z radia która przypomina o ostatniej mega melanżowanej
imprezie w klubie. Koniec, na dziś koniec roboty i czas zacząć weekend, który
zamierzam spędzić na czymś, co mnie wycisza i co powoduje że wracają chęci do życia.
Jeszcze tylko jedną chałupę po drodze odwiedzę i wieczorem oddam się przyjemnościom
dzięki którym zrzucę cały tygodniowy stres związany z walką z patologią Polską.
Czuję się jak ten mesjasz, jak zbawiciel świata który pędzi
po bezdrożach by uczyć ludzi jak żyć. By dawać im kaganek oświaty, by wędką
ratować ich obolałe dusze i prostować pogięte życiorysy. Jak Nauczyciel, który
daje wskazówki do przykładnego i pełnego szczęścia życia. Podziwiany,
wielbiony, hołubiony i stawiany na piedestały. Oto JA, pędzący 120 kilometrów
na godzinę kurator z Sądu Rejonowego w swej misji naprawiania świata i
zbawiania dusz nieczystych.
Wydzieram z objęć Szatana zagubionych. Swym słowem działam
jak woda święcona na pomioty Belzebuba, mój świdrujący wzrok niczym oczy
Bazyliszka rozpoznają kto jest godzien stąpać po tym padole, a kto powinien
sczeznąć w piekielnych czeluściach Upadłego Anioła. Ma moc mi nadana uzdrawia i
wyszarpuje z objęć potępionych grzeszne dusze.
Staję przed chałupą którą mam jeszcze dziś odwiedzić. Święty
Krzysztof dynda na moim lusterku i podniesioną ręką błogosławi moje poczynania
walki ze złem. Czuję jego uświecającą moc bo wiem, że czuwa nade mną. Już od
dawna sprawiłem sobie długopisy wyglądające jak krucyfiks, notatki robie w
zeszycie do religii na którego okładce jest Maryja zawsze Dziewica. Na tylnej
klapie mego samochodu przykleiłem na supergluta trzy rybki, co by spotęgować
działanie mej mocy. Wielki, pozłacany krzyż dynda na mojej szyi powodując lekki
ból i sztywnienie karku. Ale co tam, naprawianie świata wymaga poświęceń.
Szybkim ruchem ręki otwieram drzwi swego pojazdu i wystawiam
mą uświęconą nogę na działanie szatana, który w tym momencie przybrał formę
błota, by zniechęcić mnie do wejścia do tego domu. Nie poddam się Szatanie
przebrzydły, nie spowodujesz bym nie wysiadł z wozu. Zaciskam zęby i obydwie
stopy stawiam na lepkiej mazi. Wtem – druga plaga mnie dopada. Zło za wszelką
cenę chce pokrzyżować me plany i spuszcza na mnie deszcz. Co prawda to lekki kapuśniaczek,
ale wszyscy wiemy że jest on bardzo podstępny. Zaczyna się od kapuśniaczka, by
za chwile zatopić w powodzi mnie i zniszczyć moje plany. Ale te dwie plagi nie
spowodują że się poddam. Zamykam drzwi samochodu i pewnym krokiem ruszam w
stronę domostwa, poprawiając krzyż i chowając go by nie narażać na podstępne
warunki atmosferyczne. Wtem, trzecią plagę Zło zesłało na mnie w postaci
wiatru, który zadął z wielka siłą podwiewając mi poły kurtki. Poczułem
przenikliwe zimno, cos jakby sztylety dziurawiły moje ciało świdrując się we
wnętrzności i próbując powstrzymać moje procesy życiowe. Ale ja wiem że się nie
poddam. Nie na takie próby byłem wystawiany i nie takim próbom stawiałem mego
silnego czoła. Brnę w tej strasznej pogodzie, nie poddaję się przeciwnościom
piekielnego bo wiem że gdzieś tam, za tymi starymi i spróchniałymi drzwiami
czai się dusza której trzeba pomóc. Dusza która wymaga mej interwencji, która
oczekuje mych krystalicznie czystych intencji i cierpiącym wołaniem błaga mnie
o pomoc. Nie mogę zawieść jej. O nie!
Ale Belzebub walczy. Nie ułatwia mi. Za wszelką cenę chce
mnie odwieść od zamiaru dostania się do domu. Drzwi są zamknięte i nawet próba
lekkiego pchnięcia ich nie daje rezultatu i nie jestem w stanie dostać się do
środka. Do tego wzmaga się wiatr który dudniąc w mych uszach powoduje że
przestałem słyszeć szczekanie ujadającego psa. Tak. Psy wyczuwają zło. Psy
czują moment gdy zło krąży wokół mnie, ale ja wiem, że nic mi nie grozi. W
końcu Święty Krzysztof dynda na mym lusterku… Zaczyna padać coraz mocniejszy
deszcz i powoli z kapuśniaczka robi się mżawka. To zły znak, to omen prawie bo
za chwilę ścieżka którą przyszedłem zamieni się w błotnistą breję przez co będę
musiał iść po trawniku. W głowie mej świta pomysł. Natchniony łaską opatrzności
zbliżam się do okna i spoglądam w sponiewierany mrokiem pokój. Szukam oznak życia,
oznak że jest tam dusza i ciało czekające na mnie i modlące się o ratunek.
Szukam jakiegokolwiek ruchu, jakiegokolwiek śladu bytności by wedrzeć się do
środka i wyrwać z objęć zła tego biednego człowieka. I nagle…. JEST! Leży na
tapczanie i się nie rusza. Blady jakiś się wydaje choć półmrok jest w
pomieszczeniu. Nie widzę by się ruszał… chyba śpi. Postanawiam walić w okno by
go obudzić. Za wszelką cenę pragnę zaznaczyć swoją obecność, chcę mu pokazać że
oto już jestem i że od teraz będzie już wszystko lepiej. Że poczuje swą duszę
uwolnioną od grzechów zaniechania bycia dobrym i szczęśliwym człowiekiem. Że
spłynie na niego łaska Sądu Rejonowego niczym woda w toalecie, że…..
Wstał. Podniósł się. Spojrzał na mnie. To co że trochę
brudny i uświniony, ważne że żyje i że zapewne chce mojej pomocnej dłoni. Jak ja
czułem się szczęśliwy z tego powodu. Złapałem ręką za mój krzyż dyndający na
grubym pozłacanym łańcuchu i w myślach przekląłem Belzebuba. „Chuj Ci w dupę
Belzebubie”. On jest mój.
Nagle, pomimo że Szatan wciąż walczył i utrudniał otwarcie
drzwi, dostałem się do środka mieszkania. Odór siarki zmieszanej z alkoholem
upewnił mnie w przekonaniu, że Zło ma tutaj swoje siedlisko. Czułem się jak w
kazamatach z których nie ma drogi ucieczki. Ale podejmuje walkę. Walkę o duszę
tej zbłąkanej duszyczki.
Otwieram zeszyt. Wyciągam długopis w kształcie krzyża i
zadaje pytanie:
- Czy to zbłąkana dusza Zdzisława Trzepiekońskiego siedzi
przede mną?
- Nie – odpowiada siedząc i kiwając się na czymś, co
przypominało tapczan lub inna wersalkę.
- A gdzie Pan Zdzisław – nie daje za wygraną i rozglądam się
w poszukiwaniu udręczonego.
- Umarł.
No i chuj. Belzebub wygrał. A jako że ja miałem akt
naprawienia Zdzisława Trzepiekońskiego a nie tej o to upadłej istoty, wyszedłem
z chałupy i spokojnie wróciłem do domu.
Ale walka wciąż trwa.