sobota, 30 listopada 2013

Coraz bliżej Święta...



      Zebranie tu, zebranie tam, szkoła taka, szkoła owaka, wszyscy chcą się spotkać, każdy chce pogadać, każdy chce jak najszybszego rozwiązania problemu. Tego umieścić w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, tego postraszyć, tą rodzinę skontrolować, tamci chleją, tamci się nie stawiają na wezwania….. oprócz tego zebrania, szkolenia, posiedzenia różnego rodzaju zespołów….. kurwa jego mać. Wszyscy chcą na teraz, by załatwić, zrobić, a najlepiej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiązać problem od ręki. W pracy papier papierem pogania, z każdej rozmowy, z każdego spotkania zrób notatkę i w akta. Bo notatka najważniejsza, bo wytyk potem że nic w terenie nie robisz. Na to wszystko potrzeba czasu, i czasu..... Oczywiście kosztem pracy w terenie. Nadgodzin nikt mi nie płaci.

      Po całym dniu uzdrawiania i wyręczania połowy instytucji w powiecie, postanowiłem zrobić dwa wywiady. Skoro już tak daleko doturlałem się swoim wehikułem na tą zapomnianą nawet przez samego Belzebuba wioskę, żal byłoby nie odbębnić wywiadu i oddać, choć raz nie przed samym końcem terminu. Zresztą, codziennie sterta nowych zleceń rośnie, a ostatnio to przeze mnie z dwie wokandy spadły, bo wywiadu nie było. Sorry, tez jestem człowiekiem i nie zawsze się wyrobię.

      Asfaltowe dróżki na szerokość jednego samochodu. Zimą nawet nikt ich nie odśnieża, bo po co. Do tych kilku zapomnianych chałup, gdzie ledwie elektryczność dociągnęli, 50 lat po wojnie. A tak w ogóle to wymieniłem amortyzatory w samochodzie. Jak mi kilka dni wcześniej nie jebło, strzeliło i cały przód obniżył mi się w kilka sekund o prawie 20 centymetrów. Zaryłem przodem samochodu w twardą glebę, aż zajęczałem ze złości i unieruchomiłem w koleinie samochód. Mam kurwa za swoje, zachciało mi się zbawianie świata jak Matka Teresa z Torunia,  wypadów po leśnych duktach. Tak to jest jak człowiek chce porządnie wypełniać swa misję, by zrobić dla Wysokiego Sądu wywiad środowiskowy, bo przecież sprawa niedługo, itp.No właśnie, tu wokanda spadła. W złości swej nawet nie żałuje.

      Zastanawialiście się, jak wyglądają wywiady środowiskowe u tzw. CELEBRYTÓW? Haha, naprawdę, u nich także są kuratorzy. A niektórzy są nawet pod dozorem. Myślicie że ta co jej dziecko niedawno wylądowało w Bidulu nie miała kuratora na wywiadzie? Oj miała, i to nie raz. A ci co się rozwodzą, nie mają w domu kuratora do ustalania kontaktów z dziećmi? Oczywiście że maja! A dzieciaki zdemoralizowane bogatych i słitasnych rodziców nie maja kuratorów? Mają, i to całkiem wielu. Tylko tak naprawdę, ci bogaci i zajebiści rodzice, oni często mają to w czarnej dupie. Sędziowie drżą przed ich adwokatami, którzy za grubą pęgę wybronią wszystko i wszystkich. Co z tego że kurator pisze, że matka  mimo bogactwa i sławy, jest niewydolna wychowawczo, że dziecko jej się boi, albo tatuś za wszelką cenę próbuje manipulować dzieckiem. Co z tego, że opinie jednej czy drugiej instytucji są niekorzystne dla jednego lub obojga rodziców? Tam gdzie jest kasa, zdanie kuratora jest prawie niczym. Jest kolejną kartka wpiętą w akta, która jest wertowana i fotografowana w wydziale przez papugę. Ot, taka kolej losu. Twoja robota jest ważna, ale tylko tam gdzie jest bieda, zezwierzęcenie i ludzie nie maja kasy na adwokatów. Jak mają kasę, to adwokaci podważą wszystko. Także to co napiszesz, a Twój wywiad jest tylko świstkiem, który formalnie wymagany jest do danej sprawy. Po prostu, sędziowie się asekurują. Bo potem odwołania, zaskarżenie, itp. A dziecko? Jaki ono ma wpływ na rodziców i ich adwokatów?

      Mój mechanik samochodowy patrzy na mnie z politowaniem, bo za każdym razem, jak odbieram od niego samochód, zadaję jedno, nieśmiertelne pytanie, na które chcę słyszeć jedną i tylko jedną odpowiedź.
- Pojeździ jeszcze to padło?
- Kilka rzeczy trzeba zrobić w najbliższym czasie, ale nie jest źle, pojeździ
I tak uspokojony, po zapłaceniu kilkuset złotych, pełen szczęścia jeżdżę sobie dalej, zapominając oczywiście o tym, że coś tam muszę zrobić, aż znowu nie pierdolnie i się nie rozsypie i z powrotem u niego nie wyląduje, tego mechanika znaczy.

No dobra, ale starczy pojękiwań na samochód, bo wątek zgubiłem, a leśno-asfaltowa droga się kończy, i o to dojeżdżam do pewnego budynku, który co prawda lata świetności ma za sobą, ale wciąż przypomina stary dworek lub pałacyk. Po wojnie tworząc PGR-y władza dumnie likwidowała stare dworki, pałacyki, przerabiając je na mieszkania dla pracowników pegeeru. Jak system upadł, to gminy porobiły w nich mieszkania socjalne i eksmitowały do takich odludnych miejsc rodziny z dziećmi, które miały zadłużenia za mieszkania w mieście i które niekoniecznie nadawały się do współżycia w społeczeństwie miastowym. Czyli głównie ochlejusy, pijaki, lecz także matki z dziećmi, które ze względu na bezradność lub niepełnosprawność intelektualną niekoniecznie umiały się dobrze zająć sprawami urzędowymi. No i taka patologię (nie używamy słówka patologia – teraz używamy dysfunkcja). Ha, no właśnie! Na uczelniach profesorzy grzmią – Nie mówimy PATOLOGIA!!! To negatywne określenie uwłaczające godności ludzkiej! Kto tak powie ma pałę w indeksie! A na Policji, w każdej komendzie jest komórka lub referat mający nazwę, uwaga „Zespół ds. nieletnich i PATOLOGII”. Śmieszny jest ten kraj, taki dwulicowy. Więc po co się czepiać tej patologii? Niech sobie będzie.

      Pałacyki maja to do siebie, że stawiali je w tzw. kompleksach. Czyli obok takiego zdewastowanego pałacyku znajdowała się obora, jakieś pomieszczenia gospodarcze, itp. Przeważnie z 10 rodzin upchniętych w różnych pomieszczeniach, z kiblem na korytarzu, zaszczanym i zasranym do granic możliwości. Jak to mam w swoim zwyczaju, podjeżdżam jak najbliżej wejścia to tego pięknego przybytku i patrzę w okna, licząc ruszające się firanki, bo ciekawość sąsiedzka jest tu wyolbrzymiona do granic możliwości.
Łapie za klamkę drzwi wiodących na korytarz, by otworzyć stare, spróchniałe drzwi. Jakiś glut przykleił mi się do dłoni, wzbudzając grymas obrzydzenia na mej facjacie. Wycieram rękę o ścianę, brudząc się przy okazji sadzą, lecz niezrażony podążam w stronę mieszkania, którego numer miałem wypisany na kartce. Oczywiście naiwny jestem licząc na to, że drzwi są ponumerowane. Pukam do pierwszych lepszych.
- Dzień dobry – zwracam się do kobiety, która otwarłszy mi drzwi spojrzała na mnie spod byka. Mała, niska, z petem w zębach i przetłuszczonych włosach. Buchnął we mnie zaduch nie wietrzonego mieszkania, pomieszany ze smrodem spalanego zapewne w piecyku węgla.
- Gdzie mieszka Pan Iksiński? – zapytuje grzecznie, szczerząc swe zęby w jej stronę, lecz mimika jej twarzy nie zdradza żadnej emocji.
- A kto pyta? – odpowiada mi pytaniem na pytaniem.
- Musze z nim porozmawiać, ważną sprawę mam – odpowiadam na pytanie, wkurwiając się powoli na babę.
- Kto to mamo? – dobiega z pokoju jakiś głos i wyłania się z niego na oko 20-latka w brudnych dresach i z rocznym dzieciakiem na reku.
- Iksińskiego szukam! – spoglądam na młodą i znowu szczerzę swój uśmiech, tym razem do młodej. Ta się pręży, uśmiecha i odpowiada że piętro wyżej mieszka.
- A mam takie pytanie, on lubi w palnik dać? – zapytuję, robiąc wymowny gest dłonią w kierunku swej szyi.
- Iksiński? On w ogóle kiedyś trzeźwy był? – zwraca się do matki córka, z uśmiechem na twarzy, odsłaniając brak jednego zęba w uzębieniu. Az mi się przypomniała piosenka o dziewczynie bez zęba na przedzie.
- Cicho, ja nic nie wiem, a Pan kto? – ponawia pytanie w moją stronę.
- Z sądu jestem, kuratorem. Do widzenia.
- Ja go tam pijanego nie widziałam. Do widzenia.

      I bądź tu mądry i zbierz jakiekolwiek informacje. Lecz mi to już wystarczy. Idę na piętro w poszukiwaniu Iksińskiego. Spróchniałe schody trzeszcza pod moimi nowymi butami w promocji za 129,99, a poręcz której się trzymam chwieje się niebezpiecznie na boki. Jakiś spasiony kundel przeleciał koło mojej nogi, podnosząc swój łeb nieufnie w moja stronę. Zatrzymał się na półpiętrze i odwrócił swe ślipia na mnie, jakby też sprawdzając do kogo idę. Kurwa, tu nawet psy są tak wścibskie jak ludzie. Mądrę bestie, uczą się.
Stanąłem przed kolejnymi drzwiami, na których nie uświadczysz żadnego numerka. Nawet klamki nie uświadczysz, tylko sznurek przytwierdzony gwoździem do dykty. Pukam, bo słyszę jakby odgłos telewizora dochodzący. Znów otwiera mi kobieta, mająca całe ręce w mące i w brudnym fartuchu. No tak, zbliża się pora obiadowa i czas kopytek narobić.
- Iksiński? Panie, on pewnie najebany w komórce siedzi – i zamknęła drzwi przed nosem.
Pukam znowu. Otwiera wkurwiona.
- On mieszka tu – pokazuje palcem na drzwi naprzeciwko – a jak go nie ma, to chleje w komórce, o tam z tyłu – znów pokazuje palcem, tym razem na okno. I znów zamyka drzwi.
Przynajmniej tyle. W mieszkaniu go nie było, kieruje się w takim razie do wyjścia z domu, mijając na półpiętrze dwie sąsiadki, które zamilkły nagle i delikatnie się przesuwając zrobiły mi miejsce abym przeszedł. Gdy byłem na dole usłyszałem ściszony głos, jak wypowiadają imię i nazwisko patola, którego szukam.
Komórki przy których stanąłem, to niski, ceglany, odrapany barak z kilkoma drzwiami. Każdy mieszkaniec, jak podejrzewam, ma jedna. Niektóre zamknięte, inne nie. Podchodzę do uchylonych drzwi i zaglądam do środka.
      Komórka ma kilka metrów kwadratowych. Znajduje się w niej trochę drewna, siekiera, pieniek do rąbania i Stefan Iksiński. Stefan Iksiński sieci na kołku do rąbania i patrzy w dół jak ten kołek. Stan jego jest absolutnie dla mnie zrozumiały, bo w ręku trzyma wino marki wino, wyprodukowane z najszlachetniejszych szczepów winogron północnej Alzacji. Brudne łapy, pozrywane paznokcie czule obejmują butelczynę tego jakże znamienitego trunku. Na przetłuszczonych włosach czapka z daszkiem „NBA”, świadcząca o sportowym lub hip-hopowym stylu życia.
- Panie Iksiński, przyszedłem porozmawiać, o dzieciach – kieruje me słowa w jego stronę, a on podniósł swój zapijaczony i zamroczony łeb i patrzy na mnie zamglonym wzrokiem. Próbował coś powiedzieć w moją stronę, nawet otworzył swą paszczę, lecz wydobył się z niej tylko nieokreślony bliżej dźwięk.
Chuj. Nie dogadam się.
Nagle, Iksiński wstał, a próbując złapać kat prosty zachwiał się niebezpiecznie w stronę leżącej nieopodal siekiery. Na szczęście refleks pijaka swoje zrobił, i nie upadł, przytrzymując się ręką o ścianę.
- Dzień dobry – wybełkotał w moja stronę, delikatnie odstawiając na kołek butelczynę. Potem, przyłożył rękę do brudnego i czerwonego nosa, zatkał jedna dziurę i smarknął z całej siły, aż zielono-żółty glut wyleciał z wielkim impetem i zatrzymał się na butelce, która przed chwila odłożył. Podobnie zrobił z drugą dziurą nosa, lecz tym razem glut zatrzymał się na jego butach, ubarwiając je w kolory tęczy, tak popularnego ówcześnie symbolu. Wytarł dłonią nos, spoglądając na to co z niego zmazał, przez wycierał dłoń w spodnie by pozbyć się kleistej, żółtej mazi i wyciągnął rękę w moja stronę na powitanie. Niestety, mam tak mało kultury że nie odwzajemniłem tego powitania. Chyba jestem niegodzien tej pracy.
- Przyszedłem o Pana dzieciach porozmawiać, które u pana matki się wychowują. Rozumie Pan? – gadam w jego stronę i patrzę, że moje słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia – złożył pan wniosek, że chce urlopować na święta.
Kiwa się i patrzy w dół, jakby moje słowa do niego nie docierały. Chuj Ci w dupę, i tak urlopowania nie dostaniesz, więc po co moje tłumaczenia.
Stefan ponownie przysiadł, bo zmęczyło go już stanie i sięgnął ręka po butelkę, w której majaczyła jeszcze reszta tego wybornego trunku. No niestety, dzieci świąt u tatusia nie spędzą.

 ***
Zbliżają się święta. Znów wiele mamusiek a czasami i tatusiów, w pijackim zwidzie przypomni sobie że w różnych bidulach, pogotowiach rodzinnych, rodzinach zastępczych, mają swoje dzieci. I w swych serduszkach mając swe kochane pociechy, zaczną składać do Sądu wnioski o urlopowanie na Święta. Tylko na święta, bo przecież tak wygodnie chlać, bez żadnych zobowiązań. Często jadę sprawdzić, czy rzeczywiście maja ku temu odpowiednie warunki i zdarza się, że zastaję taki obrazek jak ten.
Historia Stefana jest jedną z wielu. Po śmierci zony rozchlał się kompletnie, Az dwoje nastoletnich już dzieci wyprowadziło się i zamieszkało u babci, która obecnie jest dla nich rodzina zastępczą. A ile takich dzieci nie ma babć, rodziny, tylko mieszkają w bidulach, bez szans na święta z rodziną?


13 komentarzy:

  1. Jak to czytam, to się zawsze rozpierdalam

    OdpowiedzUsuń
  2. "czapka z daszkiem „NBA”, świadcząca o sportowym lub hip-hopowym stylu życia" - padłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Celebryci, zbyt skupieni na robieniu kariery na szczęście wielu dzieci nie mają. Więc ich gatunek jest wymierający. Na miejsce wymarłego rodu celebryty mogą wskoczyć dzieci Stefana Iksińskiego, pod warunkiem, że w ślady ojca nie pójdą.
    A on po śmierci zony rozpił się z rozpaczy czy radości?

    OdpowiedzUsuń
  4. Klimatowe...
    Zapachniało choinką i tanim sentymentalizmem, który można inaczej zwać ostatnim odruchem rodzicielskim. Coś tam we lbie zaiskrzyło, w sercu zadrgało, dziecioki się przypomniały.
    Za mało, za późno, ty już swoje dzieci przegraleś. Nie masz praw.
    Musisz dźwigać swoją winę.
    I ona będzie cię ciągnąć w dół, jeszcze bardziej...

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż.........Tyle emocji, tyle pośpiechu....

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie się czyta - autor w formie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Błędne koło ... z tego trudno ot tak wyskoczyć ... tylko DZIECI żal .

    OdpowiedzUsuń
  8. Polityczna poprawność od dawna weszła do polskich uniwerków. Różne głupawe kierunki typu gender, robią wodę z mózgów młodym polskim idiotkom. Takie później twierdzą, że płeć jest uwarunkowana "kulturowo" a nie biologicznie. W imię postępactwa, każą się w przedszkolach bawić chłopcom lalkami, a dziewczynkom samochodzikami. I uświadamiać, nawet w przedszkolu, czym jest seks, i "uczyć" tolerancji do heteroseksualnych inaczej i innych zboczeń.

    Kuratorek się dziwi, że w stosunku do cwelebrytów i "byznesmenów" ich opinia w sądzie się prawie nie liczy, bo papuga wszystko zdoła podważyć. Niczego nowego nie odkrył, a ma to swoje uzasadnienie zarówno w psychologii jak i praktyce.
    Robiono eksperymenty. Dwóch ludzi się kłóciło na ulicy. Zdecydowana większość przechodniów brała stronę osoby lepiej ubranej i ładniejszej. Chociaż nie wiedzieli dlaczego doszło do sprzeczki. Sędzia w sądzie, czy sędzina też nie są od tego wolni.

    W tym kraju zawód "kuratora" jest mocno sfeminizowany. Przeciętna kurwa, czy to w życiu prywatnym czy zawodowym, kieruje się głównie emocjami. A jeszcze dochodzi "solidarność jajników".
    Tu na tym blogu kurator zamieścił kiedyś jeden wpis swojej 'koleżanki po fachu'. Kurwisko wyjątkowo tendencyjnie opisywało, że mężuś to diabeł wcielony, a żonusia była według jej wypocin niemal świętą. Podobieństwa się przyciągają. Jest wprost nieprawdopodobne, żeby "święta" wybrała sobie za męża skończonego łajdaka. Chyba, że ten ją kupił od rodziców tak jak się kupuje u arabów babę, lub plemionach białych inaczej za kilka krów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ignorancja i niedouczenie to w twoim wypadku cnota, co?

      Usuń
  9. Kuratorze, uwielbiam Twoje ironizowanie! Świetny post!

    OdpowiedzUsuń