Zebranie
tu, zebranie tam, szkoła taka, szkoła owaka, wszyscy chcą się spotkać, każdy
chce pogadać, każdy chce jak najszybszego rozwiązania problemu. Tego umieścić w
Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, tego postraszyć, tą rodzinę skontrolować,
tamci chleją, tamci się nie stawiają na wezwania….. oprócz tego zebrania,
szkolenia, posiedzenia różnego rodzaju zespołów….. kurwa jego mać. Wszyscy chcą
na teraz, by załatwić, zrobić, a najlepiej jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki rozwiązać problem od ręki. W pracy papier papierem pogania, z każdej rozmowy, z każdego spotkania zrób notatkę i w akta. Bo notatka najważniejsza, bo wytyk potem że nic w terenie nie robisz. Na to wszystko potrzeba czasu, i czasu..... Oczywiście kosztem pracy w terenie. Nadgodzin nikt mi nie płaci.
Po
całym dniu uzdrawiania i wyręczania połowy instytucji w powiecie, postanowiłem
zrobić dwa wywiady. Skoro już tak daleko doturlałem się swoim wehikułem na tą
zapomnianą nawet przez samego Belzebuba wioskę, żal byłoby nie odbębnić wywiadu
i oddać, choć raz nie przed samym końcem terminu. Zresztą, codziennie sterta nowych zleceń rośnie, a ostatnio to przeze mnie z dwie wokandy spadły, bo wywiadu nie było. Sorry, tez jestem człowiekiem i nie zawsze się wyrobię.
Asfaltowe
dróżki na szerokość jednego samochodu. Zimą nawet nikt ich nie odśnieża, bo po
co. Do tych kilku zapomnianych chałup, gdzie ledwie elektryczność dociągnęli,
50 lat po wojnie. A tak w ogóle to wymieniłem amortyzatory w samochodzie. Jak
mi kilka dni wcześniej nie jebło, strzeliło i cały przód obniżył mi się w kilka
sekund o prawie 20 centymetrów. Zaryłem przodem samochodu w twardą glebę, aż
zajęczałem ze złości i unieruchomiłem w koleinie samochód. Mam kurwa za swoje,
zachciało mi się zbawianie świata jak Matka Teresa z Torunia, wypadów po leśnych duktach. Tak to jest jak
człowiek chce porządnie wypełniać swa misję, by zrobić dla Wysokiego Sądu
wywiad środowiskowy, bo przecież sprawa niedługo, itp.No właśnie, tu wokanda spadła. W złości swej nawet nie żałuje.
Zastanawialiście
się, jak wyglądają wywiady środowiskowe u tzw. CELEBRYTÓW? Haha, naprawdę, u
nich także są kuratorzy. A niektórzy są nawet pod dozorem. Myślicie że ta co
jej dziecko niedawno wylądowało w Bidulu nie miała kuratora na wywiadzie? Oj
miała, i to nie raz. A ci co się rozwodzą, nie mają w domu kuratora do
ustalania kontaktów z dziećmi? Oczywiście że maja! A dzieciaki zdemoralizowane
bogatych i słitasnych rodziców nie maja kuratorów? Mają, i to całkiem wielu.
Tylko tak naprawdę, ci bogaci i zajebiści rodzice, oni często mają to w czarnej
dupie. Sędziowie drżą przed ich adwokatami, którzy za grubą pęgę wybronią
wszystko i wszystkich. Co z tego że kurator pisze, że matka mimo bogactwa i sławy, jest niewydolna
wychowawczo, że dziecko jej się boi, albo tatuś za wszelką cenę próbuje
manipulować dzieckiem. Co z tego, że opinie jednej czy drugiej instytucji są
niekorzystne dla jednego lub obojga rodziców? Tam gdzie jest kasa, zdanie
kuratora jest prawie niczym. Jest kolejną kartka wpiętą w akta, która jest
wertowana i fotografowana w wydziale przez papugę. Ot, taka kolej losu. Twoja
robota jest ważna, ale tylko tam gdzie jest bieda, zezwierzęcenie i ludzie nie
maja kasy na adwokatów. Jak mają kasę, to adwokaci podważą wszystko. Także to
co napiszesz, a Twój wywiad jest tylko świstkiem, który formalnie wymagany jest
do danej sprawy. Po prostu, sędziowie się asekurują. Bo potem odwołania,
zaskarżenie, itp. A dziecko? Jaki ono ma wpływ na rodziców i ich adwokatów?
Mój
mechanik samochodowy patrzy na mnie z politowaniem, bo za każdym razem, jak
odbieram od niego samochód, zadaję jedno, nieśmiertelne pytanie, na które chcę
słyszeć jedną i tylko jedną odpowiedź.
-
Pojeździ jeszcze to padło?
-
Kilka rzeczy trzeba zrobić w najbliższym czasie, ale nie jest źle, pojeździ
I
tak uspokojony, po zapłaceniu kilkuset złotych, pełen szczęścia jeżdżę sobie
dalej, zapominając oczywiście o tym, że coś tam muszę zrobić, aż znowu nie
pierdolnie i się nie rozsypie i z powrotem u niego nie wyląduje, tego mechanika
znaczy.
No
dobra, ale starczy pojękiwań na samochód, bo wątek zgubiłem, a leśno-asfaltowa
droga się kończy, i o to dojeżdżam do pewnego budynku, który co prawda lata świetności
ma za sobą, ale wciąż przypomina stary dworek lub pałacyk. Po wojnie tworząc
PGR-y władza dumnie likwidowała stare dworki, pałacyki, przerabiając je na
mieszkania dla pracowników pegeeru. Jak system upadł, to gminy porobiły w nich
mieszkania socjalne i eksmitowały do takich odludnych miejsc rodziny z dziećmi,
które miały zadłużenia za mieszkania w mieście i które niekoniecznie nadawały się
do współżycia w społeczeństwie miastowym. Czyli głównie ochlejusy, pijaki, lecz
także matki z dziećmi, które ze względu na bezradność lub niepełnosprawność
intelektualną niekoniecznie umiały się dobrze zająć sprawami urzędowymi. No i
taka patologię (nie używamy słówka patologia – teraz używamy dysfunkcja). Ha,
no właśnie! Na uczelniach profesorzy grzmią – Nie mówimy PATOLOGIA!!! To
negatywne określenie uwłaczające godności ludzkiej! Kto tak powie ma pałę w
indeksie! A na Policji, w każdej komendzie jest komórka lub referat mający
nazwę, uwaga „Zespół ds. nieletnich i PATOLOGII”. Śmieszny jest ten kraj, taki
dwulicowy. Więc po co się czepiać tej patologii? Niech sobie będzie.
Pałacyki
maja to do siebie, że stawiali je w tzw. kompleksach. Czyli obok takiego
zdewastowanego pałacyku znajdowała się obora, jakieś pomieszczenia gospodarcze,
itp. Przeważnie z 10 rodzin upchniętych w różnych pomieszczeniach, z kiblem na
korytarzu, zaszczanym i zasranym do granic możliwości. Jak to mam w swoim
zwyczaju, podjeżdżam jak najbliżej wejścia to tego pięknego przybytku i patrzę
w okna, licząc ruszające się firanki, bo ciekawość sąsiedzka jest tu
wyolbrzymiona do granic możliwości.
Łapie
za klamkę drzwi wiodących na korytarz, by otworzyć stare, spróchniałe drzwi. Jakiś
glut przykleił mi się do dłoni, wzbudzając grymas obrzydzenia na mej facjacie.
Wycieram rękę o ścianę, brudząc się przy okazji sadzą, lecz niezrażony podążam
w stronę mieszkania, którego numer miałem wypisany na kartce. Oczywiście naiwny
jestem licząc na to, że drzwi są ponumerowane. Pukam do pierwszych lepszych.
-
Dzień dobry – zwracam się do kobiety, która otwarłszy mi drzwi spojrzała na
mnie spod byka. Mała, niska, z petem w zębach i przetłuszczonych włosach.
Buchnął we mnie zaduch nie wietrzonego mieszkania, pomieszany ze smrodem
spalanego zapewne w piecyku węgla.
-
Gdzie mieszka Pan Iksiński? – zapytuje grzecznie, szczerząc swe zęby w jej
stronę, lecz mimika jej twarzy nie zdradza żadnej emocji.
-
A kto pyta? – odpowiada mi pytaniem na pytaniem.
-
Musze z nim porozmawiać, ważną sprawę mam – odpowiadam na pytanie, wkurwiając się
powoli na babę.
-
Kto to mamo? – dobiega z pokoju jakiś głos i wyłania się z niego na oko
20-latka w brudnych dresach i z rocznym dzieciakiem na reku.
-
Iksińskiego szukam! – spoglądam na młodą i znowu szczerzę swój uśmiech, tym
razem do młodej. Ta się pręży, uśmiecha i odpowiada że piętro wyżej mieszka.
-
A mam takie pytanie, on lubi w palnik dać? – zapytuję, robiąc wymowny gest dłonią
w kierunku swej szyi.
-
Iksiński? On w ogóle kiedyś trzeźwy był? – zwraca się do matki córka, z
uśmiechem na twarzy, odsłaniając brak jednego zęba w uzębieniu. Az mi się przypomniała
piosenka o dziewczynie bez zęba na przedzie.
-
Cicho, ja nic nie wiem, a Pan kto? – ponawia pytanie w moją stronę.
-
Z sądu jestem, kuratorem. Do widzenia.
-
Ja go tam pijanego nie widziałam. Do widzenia.
I
bądź tu mądry i zbierz jakiekolwiek informacje. Lecz mi to już wystarczy. Idę
na piętro w poszukiwaniu Iksińskiego. Spróchniałe schody trzeszcza pod moimi
nowymi butami w promocji za 129,99, a poręcz której się trzymam chwieje się
niebezpiecznie na boki. Jakiś spasiony kundel przeleciał koło mojej nogi,
podnosząc swój łeb nieufnie w moja stronę. Zatrzymał się na półpiętrze i
odwrócił swe ślipia na mnie, jakby też sprawdzając do kogo idę. Kurwa, tu nawet
psy są tak wścibskie jak ludzie. Mądrę bestie, uczą się.
Stanąłem
przed kolejnymi drzwiami, na których nie uświadczysz żadnego numerka. Nawet
klamki nie uświadczysz, tylko sznurek przytwierdzony gwoździem do dykty. Pukam,
bo słyszę jakby odgłos telewizora dochodzący. Znów otwiera mi kobieta, mająca
całe ręce w mące i w brudnym fartuchu. No tak, zbliża się pora obiadowa i czas
kopytek narobić.
-
Iksiński? Panie, on pewnie najebany w komórce siedzi – i zamknęła drzwi przed
nosem.
Pukam
znowu. Otwiera wkurwiona.
-
On mieszka tu – pokazuje palcem na drzwi naprzeciwko – a jak go nie ma, to
chleje w komórce, o tam z tyłu – znów pokazuje palcem, tym razem na okno. I
znów zamyka drzwi.
Przynajmniej
tyle. W mieszkaniu go nie było, kieruje się w takim razie do wyjścia z domu,
mijając na półpiętrze dwie sąsiadki, które zamilkły nagle i delikatnie się przesuwając
zrobiły mi miejsce abym przeszedł. Gdy byłem na dole usłyszałem ściszony głos,
jak wypowiadają imię i nazwisko patola, którego szukam.
Komórki
przy których stanąłem, to niski, ceglany, odrapany barak z kilkoma drzwiami. Każdy
mieszkaniec, jak podejrzewam, ma jedna. Niektóre zamknięte, inne nie. Podchodzę
do uchylonych drzwi i zaglądam do środka.
Komórka
ma kilka metrów kwadratowych. Znajduje się w niej trochę drewna, siekiera,
pieniek do rąbania i Stefan Iksiński. Stefan Iksiński sieci na kołku do rąbania
i patrzy w dół jak ten kołek. Stan jego jest absolutnie dla mnie zrozumiały, bo
w ręku trzyma wino marki wino, wyprodukowane z najszlachetniejszych szczepów
winogron północnej Alzacji. Brudne łapy, pozrywane paznokcie czule obejmują
butelczynę tego jakże znamienitego trunku. Na przetłuszczonych włosach czapka z
daszkiem „NBA”, świadcząca o sportowym lub hip-hopowym stylu życia.
-
Panie Iksiński, przyszedłem porozmawiać, o dzieciach – kieruje me słowa w jego stronę,
a on podniósł swój zapijaczony i zamroczony łeb i patrzy na mnie zamglonym
wzrokiem. Próbował coś powiedzieć w moją stronę, nawet otworzył swą paszczę,
lecz wydobył się z niej tylko nieokreślony bliżej dźwięk.
Chuj.
Nie dogadam się.
Nagle,
Iksiński wstał, a próbując złapać kat prosty zachwiał się niebezpiecznie w
stronę leżącej nieopodal siekiery. Na szczęście refleks pijaka swoje zrobił, i
nie upadł, przytrzymując się ręką o ścianę.
-
Dzień dobry – wybełkotał w moja stronę, delikatnie odstawiając na kołek
butelczynę. Potem, przyłożył rękę do brudnego i czerwonego nosa, zatkał jedna
dziurę i smarknął z całej siły, aż zielono-żółty glut wyleciał z wielkim
impetem i zatrzymał się na butelce, która przed chwila odłożył. Podobnie zrobił
z drugą dziurą nosa, lecz tym razem glut zatrzymał się na jego butach, ubarwiając
je w kolory tęczy, tak popularnego ówcześnie symbolu. Wytarł dłonią nos,
spoglądając na to co z niego zmazał, przez wycierał dłoń w spodnie by pozbyć
się kleistej, żółtej mazi i wyciągnął rękę w moja stronę na powitanie. Niestety,
mam tak mało kultury że nie odwzajemniłem tego powitania. Chyba jestem
niegodzien tej pracy.
-
Przyszedłem o Pana dzieciach porozmawiać, które u pana matki się wychowują.
Rozumie Pan? – gadam w jego stronę i patrzę, że moje słowa nie zrobiły na nim
żadnego wrażenia – złożył pan wniosek, że chce urlopować na święta.
Kiwa
się i patrzy w dół, jakby moje słowa do niego nie docierały. Chuj Ci w dupę, i
tak urlopowania nie dostaniesz, więc po co moje tłumaczenia.
Stefan
ponownie przysiadł, bo zmęczyło go już stanie i sięgnął ręka po butelkę, w
której majaczyła jeszcze reszta tego wybornego trunku. No niestety, dzieci
świąt u tatusia nie spędzą.
***
Zbliżają
się święta. Znów wiele mamusiek a czasami i tatusiów, w pijackim zwidzie
przypomni sobie że w różnych bidulach, pogotowiach rodzinnych, rodzinach
zastępczych, mają swoje dzieci. I w swych serduszkach mając swe kochane
pociechy, zaczną składać do Sądu wnioski o urlopowanie na Święta. Tylko na święta,
bo przecież tak wygodnie chlać, bez żadnych zobowiązań. Często jadę sprawdzić,
czy rzeczywiście maja ku temu odpowiednie warunki i zdarza się, że zastaję taki
obrazek jak ten.
Historia
Stefana jest jedną z wielu. Po śmierci zony rozchlał się kompletnie, Az dwoje
nastoletnich już dzieci wyprowadziło się i zamieszkało u babci, która obecnie
jest dla nich rodzina zastępczą. A ile takich dzieci nie ma babć, rodziny,
tylko mieszkają w bidulach, bez szans na święta z rodziną?