wtorek, 17 września 2013

Nie wytrzymałem...

Drodzy czytelnicy. Staram się unikać polityki i nie komentować co rożni politycy mówią na temat pracy wydziałów rodzinnych. Ale tutaj szczególnie nie wytrzymałem, bo nie cierpię, jak z jednostkowych przypadków robi się ogólnonarodowy problem. Korzystając z poczytności bloga, chciałbym trochę popolemizować z informacjami przedsatwionymi w audycji. Najpierw film i opis pod filmem.

 OPIS:
Jacek Sobala rozmawia z posłem PiS Jerzym Szmitem.
"W 2006 r. do sądu wpłynęło 466 kuratorskich wniosków o odebranie dzieci. Już cztery lata później kuratorzy skierowali aż 1073 takich pism. W tym czasie (2006--2010) liczba zawodowych rodzin zastępczych, żyjących z wychowywania cudzych dzieci, wzrosła z 885 do 1674. Przypadek? "GP" dotarła do statystyk Ministerstwa Pracy. Okazuje się, że między 2005 a 2012 r. znacznie spadła liczba rodzin zastępczych spokrewnionych z dzieckiem -- niemal dwukrotnie. Zamiast tego odbierane rodzicom dzieci zaczęły trafiać do zawodowych rodzin zastępczych, otrzymujących za opiekę nad maluchami spore kwoty od państwa -- w latach 2005--2012 r. liczba takich zawodowych rodzin wzrosła aż trzykrotnie: z 625 do 1843. Zawodowe rodziny zastępcze oprócz miesięcznej podstawy w wysokości 2 tys. zł otrzymują co miesiąc ok. 1 tys. zł za każde wychowywane dziecko."
 
1. Przedstawiono dwa przypadki: matki ukrywającej się z dziećmi przed Policja która kiedyś chorowała na depresje i dziecka z nadwagą. O ile mi wiadomo, każde odebranie dziecka wymaga uzasadnienia pisemnego przez Sąd. Skoro podaje sie te przypadki, dlaczego nie zostały one przedsatwione? Być może w tych uzasadnieniach jest więcej nieprawidłowości w danych rodzinach.

2. Rodziny zastepcze.  Zawodowe rodziny zastepcze zawiązuje się na mocy ustawy o pieczy zastępczej. To że ich liczba wzrasta (ZRZ) może nie wynikać z tego, że kuratorzy chcą dac zarobić ZRZ, tylko że nie ma rodzin spokrewnionych chcacych zając sie tymi dzieciakami, a także dlatego, że społeczeństwo ubożeje i wzrasta liczba wykrywanych zaniedbań wobec dzieci. Proszę pamiętać, że powstały zespoły ds przeciwdziałania przemocy w rodzinie, zwiększono zakres uprawnień pracownikom socjalnym a i swiadomośc ludzi w ostatnich latach znacznie wzrosła. Uwazam, że nie wolno dopatrywac sie odbierania dzieci z rodzin przez SĄD tylko checią wzbogacenia się. Zresztą, postanowienie Sądu kieruje dziecko, a placówkę w której bedzie umieszczone dziecko wskazuje całkiem inna, niezalezna instytucja.

Biznes Zawodowych Rodzin Zastępczych. Szkoda ze nie zaproszono zadnej rodziny zastepczej. Pewnie przyjechała by nowym Mercedesem i w garniturach za kilka tysięcy złotych. Rodzic zawodowy otrzymuje wynagrodzenie za prace. Dajmy na to 2 tys złotych miesięcznie za prace 24 godziny 7 dni w tygodniu. Na dziecko dostaje około 1 tys złotych - wielokrotnie w swoim blogu opisywałem jakie dzieci głównie tam trafiaja. Na pewno 1 tysiąc nie zawsze starcza na to, czego potrzebują.

3. "Łatwo uzyskać decyzje sądu żeby odebrac dzieci" - oczywiście że łatwo. nie istnieją instytucje odwoławcze, nie istnieje rzecznik praw dziecka. Kurator przychodzi, patrzy na dziecko i idzie do sędziego a ten bez szemrania na same słowa kuratora zabiera i umieszcza w ZRZ. 

4. Z powodu ubóstwa nikt, ale to powtarzam nikt nie zabiera dzieci. Od zapewnienia minimum socjalnego do zycia rodzinie jest OPS i gmina. Powodem odebrania z powodu ubóstwa, może byc marnotrawienie srodków finansowych przez rodziców lub nie zaspokajanie potrzeb dzieci, tych biologicznych. Zdarzają sie rodziny, które mają nowe wielkie płaskie telewizory, dekodery z 100 kanałami w abonamencie za 200 złotych, pija drogą kawę, pala papierosy, biora pozyczki na nowe meble, a jednoczesnie dzieci nie mają książek i chodzą głodne. Jezeli ma sie dochodu 1500 złotych i dwoje dzieci na utrzymaniu, a 1000 złotych wydaje sie na bezsensowne zakupy, to wiadomo że nie starcza na dzieci. Tylko co jest przyczna takiej a nie innej decyzji sądu że dzieci sa zabrane? Przyczyna jest niewydolnośc wychowawcza która prowadzi do głodzenia dzieci a nie ubóstwo.

5. Ingerencja w rodzinie. A ja zapytam, w jaki sposób zapobiegać tym wszystkim patologiom w rodzinach. Po to daje się pewne narzędzia, żeby móc przeciwdziałać tym negatywnym zjawiskom. Zresztą, jakoś nie słyszałem, aby do prawidłowo funkcjonującej rodziny urządzali wycieczki pracownicy socjalni z kuratorami by straszyć odebraniem dzieci.

6. Pamietam, jakies 10 lat temu była akcja "Likwidujemy Domy dziecka". Okazała sie wielką klapą, bo kosztem likwidacji tych placówek chciano utworzyć rodziny zastepcze. Nie wzięto pod uwagę, że niewiele rodzin jest zainteresowanych wychowywaniem zdemoralizowanych nastolatków - uciekinierów, alkoholików, narkomanów - bo tacy sie w tych placówkach też zdarzają. 

7. Pan redaktor przechodzi samego siebie, okreslając ZRZ "dobrym biznesem, który trzeba przerwać". Ironizując trochę, proponuje mu by zajął sie tym biznesem, skoro taki dobry. A powaznie, to wrecz oszczerstwo wobec osób, które poswięcają swoje zycie by ratowac dzieci z FAS, RAD, zaburzeniami wszelkiego rodzaju i inwestujące w te dzieci by mogły prawidłowo funkcjonowac w społeczeństwie. 

8. Stanę także w obronie Rzecznika Praw dziecka. Ma on prawo wglądu w dokumentacje sadową i wiem że to robi, ponieważ rodziny często odwołują się do niego. Poruszona została kwestia "róznych poziomów patologii". No własnie, tutaj ocenia sie zgromadzony materiał w sprawie a każdą sytuacje zaniedban wobec dzieci traktuje sie indywidualnie. Jak indywidualne podejście przełozyć na suchy zapis kodeksu rodzinnego i opiekunczego?

A Paniu Redaktorowi Jackowi Sobala polecam do przeczytania moje teksty. Może zobaczy w jak wstrząsających sytuacjach wychowują się Ci, o których rozmawiał z Panem Posłem i może spróbuje poznac problem od drugiej strony. 

Jak zwykle zapraszam do polemiki czytelników.

PS. Dziekuje czytelniczce bloga za podesłanie filmu.

Walka z wiatrakami



Meliny. Te wspaniałe meliny, gdzie idąc na wywiad czujesz ten cholerny dreszczyk emocji, spowodowany skurwiałymi bytami ludzkimi, gdzie snujące się ludzkie barachła dogorywają w alkoholowej ekstazie. Sam moment kiedy podjeżdżasz samochodem skupia na tobie wzrok padlinożerców, wyczekujących aż podejdziesz blisko nich by zapytać czy masz drobne, w celu podratowania ich nędznych kieszeni uzupełniając monetami, które po uzbieraniu odpowiedniej ilości przeznaczone zostaną na najtańszego bełta. Żyjące instynktami, upodlone do granic możliwości istoty, świadome lub nie swej nędznej egzystencji.
Mijam takich dwóch, zamroczonych zapewne wynalazkiem alkoholowym. Patrzą na mnie swoimi niewidzącymi oczami i obserwują czy do nich podejdę. Nawet nie mam zamiaru. To nie ich szukam.
- Szeeefunio, masz drobne? – niewyraźny, przepity odgłos uderzył we mnie impetem wódczanego odoru.
- Nie mam – odpowiedziałem nawet nie odwracając głowy w jego kierunku. Bardziej koncentrowałem się na tym by nie wdepnąć w jakieś gówno i nie usmarować sobie butów.
Mijam drzwi baraków. Numer 5. Patolka z trójka dzieci. Już raz jej te kiedyś dzieciaki zabrałem, gdy najebana do nieprzytomności leżała pod drzwiami. Z powrotem je odzyskała bo zaszyła się. Ciekawe na jak długo.
Numer 6. Tu dzieci nie ma. Mieszka stary kryminał z kilkoma wyrokami i dziesięcioletniej odsiadce. Ma jakąś rentę, więc ma stały dochód – idealna partia dla zniszczonych alkoholiczek, które dając dupy lub przynosząc wódę, będą mogły przenocować. Niektóre zostają nawet jego oficjalnymi konkubinami, na kilka tygodni lub miesięcy.
Numer siódmy. Schizofrenik. Chce robić porządek. Pisze skargi, wzywa Policje, sadzi kwiatki, które następnego dnia są zdeptane i powyrywane. Nie zraża go to i sadzi kolejne. Ku uciesze miejscowej dzieciarni.
Numer ósmy. Ten którego szukam. Mój Alkoholik. Mieć sześćdziesiąt lat i spaść na dno. Wyższe wykształcenie, praca w mundurze, wysoka emerytura. Zabrzmi to dziwnie, ale lubię z nim rozmawiać. Umie prowadzić inteligentne dysputy, analizuje, kiedyś pisywał do gazet, był drukowany. Jego barakowe mieszkanko nie przypomina typowej meliny. Są w nim książki, firanki, odmalowane ściany. Na ścianach obrazy – to podobno jego była żona tak pięknie malowała. Zostawiła go.
Mój Alkoholik jest całkowicie rozjebany emocjonalnie. Zaczął uczęszczać na terapie i intensywnie mnie przekonuje że już nie pije. Nie wierze mu, bo z browarem go już złapałem. W ogóle inteligentni alkoholicy są trudni do upilnowania, bo ze mną, czyli kuratorem bawią się w pewien rodzaj gry. Ja go próbuje złapać jak jest pijany, a on się stara ukrywać. Jak kurwa jebane dzieci w ciuciubabkę. Na terapię mają wyznaczone dni i godziny, więc piją w te dni, kiedy nie uczęszczają, by potem wytrzeźwieć i na mitingu powiedzieć że zaliczyli kolejny dzień abstynencji.
Dziś miałem szczęśliwy dzień. Mój Alkoholik miał gości. Patolkę, która kiedyś mieszkała pod numerem szóstym przez kilka miesięcy i jej syna jak się okazało, dwudziestoletniego gówniarza bez żadnej szkoły. Stojąc w korytarzu mieszkania i widząc zmieszanie na twarzy Mojego Alkoholika mogłem powiedzieć tylko jedno.
- Przyjdzie Pan jutro do mnie na dyżur. Rano i trzeźwy.
Eh. Walka z wiatrakami.

A na zakończenie tego krótkiego posta, filmik o tym, co w głowie słyszy schizofrenik. Polecam mocno pogłośnione słuchawki i dotrwać do końca filmu :)


niedziela, 8 września 2013

Video: Adrenalina (Polska bez fikcji)

Film dokumentalny o Schronisku dla nieletnich w Stawiszynie.


Zapewne większość czytelników bloga zna ten dokument, kiedyś go zresztą publikowałem na Facebooku, lecz zapewne nie wszyscy z FB korzystaja, a w mojej ocenie film wart jest przypomnienia. Jednocześnie mam prośbę, jeśli ktoś zna ciekawe filmy dokumentalne, proszę o podesłanie linka do YT. Filmy tego pokroju wykorzystuję także w pracy zawodowej. Pozdrawiam.

niedziela, 1 września 2013

Bóg jest mądrością - część 3 ostatnia.



Mrauuu. Uwiązany kot na sznurku spojrzał na mnie swoimi świecącymi ślipiami, gdy naruszyłem jego domowy mir, wchodząc z impetem do mieszkania Ireny przez drzwi, które były otwarte na oścież. Hau. Usłyszałem głos psiaka z drugiego pokoju, który zaniepokojony dał znać, że ktoś obcy wszedł na jego terytorium, a on biedak zamknięty w pokoju nie mógł zareagować w inny sposób swoją psią wściekłością. Miauuuu. Ponownie odgłos wydany przez kota przypomniał mi, ze jestem kimś, kogo za bardzo nie oczekują w tym domu.
- Dzień dobry – z uśmiechem na twarzy spojrzałem na najjaśniejsza schizofreniczkę, która stojąc tyłem zmywała coś w zlewie rozchlapując wodę na podłogę i przyległe szafki, pamiętające lata wczesnego Gierka a może i późnego Bieruta. Myła jakieś puste pojemniczki po margarynie i innych serkach. Cały ich rządek, pozmywany i schnący leżał na stole, dumnie prezentując swe plastikowe wnętrzności. Po jaki chuj jej one potrzebne?
- Dzień dobry – ponowiłem swe słowa, bo zapewne nie usłyszała mnie w szumie płynącej wody z kranu, gdy szybkimi ruchami ściereczką wydłubywała resztki zawartości znajdujące się w plastykowych pudełeczkach. 

Nic. Zero odzewu. Jak grochem o brudną i zagrzybioną ścianę rzucone. Stanąłem na środku kuchni i rozglądnąłem się po pomieszczeniu. W kątach było jeszcze więcej takich pudełeczek, pod stołem też, na wiszących szafkach także. Coś ponad setki. Po cholerę jej to?

       W swojej pracy nie raz widziałem ludzi, którzy mieli manię zbieractwa. Znoszą wtedy najprzeróżniejszy syf do chałupy, który gnije i śmierdzi ku utrapieniu sąsiadów i innych okolicznych mieszkańców. Jak mieszkają w domkach, to całe podwórka są zagracone i zaśmiecone wszelkiego rodzaju złomem, i innym gównem, nie mówiąc o robactwie które legnie się potem w tym syfie. Irena jak widać wyspecjalizowała się w pojemniczkach. Plastikowych, jednorazowych pojemniczkach, które z taką pieczołowitością szorowała w zlewie. Przynajmniej są czyste, to i nie śmierdzą.
- Halo! – już głośniej krzyknąłem, aż Irena wzdrygnęła się i podskoczyła na palcach do góry, wypuszczając z rak ściereczkę i kawałek jakże użytecznego dla niej kubeczka po jogurcie. Odwróciła się w moja stronę i …..
„O fuck…” – pomyślałem swoim super hiper inteligentnym mózgiem, a impulsy elektryczne płynące moimi neuronami i neuroprzekaźnikami doprowadziły mnie do intelektualnego orgazmu. „O kurwa” – mimowolny skurcz mięśni twarzy spowodował przykurcz kącików moich ust, unosząc je, całkowicie bezwolnie i bez wpływu mojej diabelnie silnej woli ku górze. „ O ja pierdole…” – kotłowanina myśli w mojej czaszce osiągnęła apogeum i musiała znaleźć ujście właśnie za pośrednictwem otworu gębowego który, jak pamiętam z lekcji biologii, był na samym początku układu pokarmowego. Tym razem mojego układu.
Przede mną, w pełnej okazałości stała Irena. Stała jak stała, ubrana jak zwykle, ale wzrost aktywności mojego mózgu spowodowało co innego. Z uszu Irenki wystawały….. poskręcane kawałki ligniny lub jakiejś chusteczki jednorazowej, kupionej zapewne na wyprzedaży w Biedronce lub innej aptece. Przekomiczny widok.
Irena szybkim, kocim ruchem złapała te dwa wystające z ucha cudeńka i wyciągnęła, dopuszczając dźwięki jakie wydobywały się z moich ust do jej jakże pokręconej głowy.
- Dzień dobry – odpowiedziała w moją stronę, trzymając te waciki w dłoniach – nie słyszałam jak pan wszedł.
- Co się stało, zapalenie uszu Pani ma? – wydobyłem z siebie głos, z wielką mocą starając się ukryć banana, który rósł na mej twarzy, a należy pamiętać że rósł on bezwolnie, spowodowany potężną dawka impulsów elektrycznych, na które nie miałem wpływu.
- Nie, nie, to tylko tak… - zaczęła mówić, lecz nie dokończyła, bo z impetem do kuchni wpadła Martynka trzymając kota na rękach. Podeszła do matki i praktycznie rzuciła tym biednym kociakiem w jej stronę, odwracając się na pięcie i zamykając ponownie w pokoju. Ciekawy widok, nie ma co.
- To co z tymi uszami ma pani – ponowiłem pytanie, będąc lekko zszokowanym widokiem jaki zastałem przed chwilą.
- Ja po prostu muszę, tak lepiej się czuję – odpowiedziała, patrząc swym przenikliwym spojrzeniem na moja facjatę, Az mnie ciary po plecach przeszły. Wyglądała jak jakaś opętana, czy cholera wie co.
- Niech pan usiądzie, zaraz wytrę – zaprosiła mnie wskazując na rozklekotane krzesło i szybkim ruchem zebrała pojemniczki ze stołu, które schnąc tak zajebiście pięknie ociekały z wody, robiąc na kuchennym blacie niemałe kałuże. Wrzuciła te plastiki do zlewu i brudną szmata starła wodę z ceraty. Wyciągnąłem zeszyt i zacząłem notować.
- Martynka się mnie nie słucha, ją chyba coś opętało – odpowiedziała na moje pytanie, jak sobie radzi w wychowaniem córki. Kurwa jego mać, jeszcze mi tu jakiegoś Lucyfera, który dzieci opętuje potrzeba. Dobrze że jej nikt nie opętał i do cholery jasnej jak ja do lekarza zmusić żeby poszła się położyć. W sądzie już leży wniosek o przymusowe badanie psychiatryczne, ale to wszystko wymaga czasu, a ja mam go coraz mniej.
- Jak to jest z tą Martyną, dlaczego się Pani nie słucha? – dopytuję schizolkę, żeby choć trochę dowiedzieć się prawdy, by później zweryfikować to w rozmowie z nastolatką.
- Ona robi co chce, nie słucha się, straszy mnie, nie wierzy w Boga – kieruje swoją litanię w moją stronę a ja wszystko skrupulatnie notuje w swoim kapowniku, by nie uronić żadnego cudownie cennego słówka z jej opowieści.
- Ale niech pani opisze jej zachowanie, wyzywa panią, bije, kłóci się… - staram się naprowadzić Irenkę na właściwe tory, lecz słabo mi to wychodzi.
- Ja wierze że Bóg jest sprawiedliwy, że to oceni. Martynka jest z gwałtu, on tu przychodzi, ja się boje….
Yyyy. Kurwa, kto, co, po co i dlaczego… Kurwa! Kto przychodzi?
- Ale kto przychodzi? Nie rozumiem. Niech mi Pani powie kto przychodzi? – dopytuje się coraz bardziej zdziwiony przedstawianą opowieścią – duch przychodzi, ojciec? Kto?
- Tak, on przychodzi. Ale ja nie pozwolę zabrać Martynki. On mnie nie nastraszy. Martynka jest dobra. Mam w niej oparcie. Bóg mi ją dał. Ja kiedyś byłam w sklepie, bo ja staram się oszczędnie żyć, mi starcza, ja w ogródku porobię, kurki nakarmię, ja potem się lepiej czuje, ale Martynka tego nie zawsze docenia, bo ja choruje, na nogę choruje, ja rentę mam na ta nogę, ale ja się modlę i mogę pracować. Martynka do szkoły chodzi i ona dobrze się uczy…..
Słowotok. Każde zdanie na inny temat, aż sam się pogubiłem w jej opowieści. Każde zdanie to inny watek. Szczerze, to nie chce mi się dociekać każdego słowa, jakie wypowiedziała w mojej obecności. I tak to nic nie zmieni. Powiedziałem Irenie że idę porozmawiać z Martyna. Chce sam z nią porozmawiać, na osobności. Ta nie widzi problemu. Wchodzę do pokoju, którego wymiary to około 12 metrów kwadratowych. Jakiś dywan, łóżka dwa, stara meblościanka. Brak telewizora, brak komputera. Nawet radia nie ma. Martyna siedzi ostentacyjnie rozwalona w fotelu i przegląda ulotki z pobliskiego hipermarketu.
- Jak ci się z matką mieszka? – zapytuję.
- W porządku.
- Mama skarży na ciebie, że nie słuchasz się jej?
- Słucham.
- Jesteś już prawie dorosła i nie ukrywam, że zachowanie mamy jest trochę dziwne. Co ty myślisz o tym?
- Ona zawsze taka była.
- A pomiędzy Tobą a mama dochodzi do awantur? Wyzywacie się, kłócicie?
- Nie, jest dobrze.
- A były takie sytuacje że na przykład obawiałaś się mamy, że może coś ci zrobić, albo zachowywała się w ten sposób że sobie mogłaby coś zrobić? – staram się dociec.
- Nie.
Kurwa jego mać. Sielsko anielsko można by powiedzieć w tym domu mlekiem i miodem płynącym. Szukam dalej punktu zaczepienia, jak nie dziś to jutro może.

       Mija kilka dni. Z rana, jadąc do pracy mijam chałupę nadzorowanej Irenki. W sumie to przejechałem już pod jej domem, lecz mnie tknęło. Zapewne ten duch, który opętał Martynkę i Irenę doczepił się teraz mnie i świdruje mój mózg i kłębiące się w nim myśli. Jaki był numer do Ghostbustersów? Następnym razem sobie zapiszę. Po kilkuset metrach zawróciłem i wjechałem swoim nowiusieńkim bo 20 lat temu z salonu odebranym samochodem  na podwórko. Zazgrzytały sprężyny od amortyzatorów na kilku dziurach, które zapewne wykopane były przez wałęsające się wokoło psy i zatrzymałem się praktycznie pod samymi drzwiami mieszkania. Zauważyłem że ostatnio w ogóle zrobiłem się wygodny i najchętniej wpierdoliłbym się do mieszkania swym autem i nie wysiadając zrobił swoje, jakże szlachetne czynności sądowe. Człowiek z wiekiem robi się wygodny. A i więcej trzeba się nastarać, by młodszą laskę poderwać. Jeszcze trochę i zostanie mi tylko szpanowanie kasą, której na dodatek nie mam za wiele. Starość nie radość. Trzeba się będzie kiedyś ustatkować. Lecz jeszcze nie teraz. Za rok, albo dwa. Wojewódzki to ja nie jestem, nie mam porsche i własnego programu w telewizji. A tak w ogóle to pozdrawiam Panie Wojewódzki, jeśli to czytasz. Pana Krzysztofa Ibisza też. Taaa, czytają. Niepoprawny optymista ze mnie.

       Pukam do drzwi. Nikt nie otwiera i zastanawiam się że może rzeczywiście nikogo nie ma, gdy w oknie obok poruszyła się firanka. Może to kot, albo pies. Nie wiem. Zaglądam przez szybę.
W momencie gdy zbliżyłem swe oczęta do szyby, zasłaniając ręka odbijające światło słoneczne, oczom moim ukazała się facjata Martyny, zerkająca przez pożółkłą firankę.
- Otwórz Martyna.
Otworzyła drzwi a ja wszedłem do środka.
- Jest mama?
- Nie ma, gdzieś poszła i nie wróciła.
- Tak wcześnie wyszła?
- Od wczoraj jej nie ma.
- Jak to od wczoraj? Sama jesteś?
- Tak.
- Ale jak, jak długo sama jesteś?
- Od wczoraj rano.
- I nikomu nie powiedziałaś że Twojej mamy nie ma?
- Nie, ona czasami tak wychodzi i wraca na drugi dzień.
Oczywiście, do tego przyszły pytania o telefon do matki, czy ma jakąś rodzinę, czy ma do nich telefony, itp. Cały uradowany poleciałem w te pędy do sądu, każąc nastolatce czekać w domu, jakby mamusia wróciła. Szybko notatka że dzieciak bez opieki, pozostawiony w domu od wczoraj, nikt się nim nie interesuje, itp. W międzyczasie telefon do OPS. Sędzia wydaje postanowienie by w trybie pilnym umieścić dzieciaka w placówce, lecz OPS znajduje ciotkę i wujka, którzy zabierają nastolatkę do siebie, dzięki czemu unika ona bidula.
I tak drodzy czytelnicy, zakończyła się historia z Ireną i jej schizofrenią. Z tego co wiem, Irena trafiła w końcu do psychiatryka, po jego opuszczeniu chciała by Martynka wróciła do niej, lecz jej córka wystarczająco zadomowiła się w nowym domku. Wolała zostać u swojego wujostwa.