piątek, 19 lipca 2013

Maciuś wędrowniczek część 2 (ostatnia)



- Kurwa Maciek, czy Ty normalny jesteś ?! – nie wytrzymałem nerwowo.  Po moim wybuchu w pokoju zapadła cisza, wszyscy słuchają co też dalej będę mówił zwłaszcza podniesionym głosem.
       Sprawę znałem oczywiście wcześniej zanim Maciuś zadzwonił, miałem jednak nadzieję, że sobie poradzi  i się gdzieś zadekuje choćby na trochę. Koniec roku, statystyka lada moment, już karzą coś liczyć, kupa ludzi na urlopach świąteczno – noworocznych, kasy więcej nie dostanie nawet na bilet do diabła, kurwa jak bym miał go na wyciagnięcie ręki to chyba bym mu głowę urwał – nie no przesada, no ale jak mam z takim bezmózgiem gadać, dla którego najważniejsze jest nachlać się dziś a jutro będzie co będzie. Kurator pomoże albo opieka. Do głowy przychodzi mi oczywiście pierwsza myśl zarządzić, złożyć wniosek o OWZ ( odwołanie warunkowego zwolnienia ), no dobra ale człowiekowi trzeba pomóc, mam go zostawić tam, nie to nie leży w mojej naturze aby po prostu odłożyć słuchawkę mówiąc – proszę sobie radzić i zawiadomić mnie gdzie się Pan zatrzyma.
- Panie Maćku niech Pan zadzwoni do mnie za godzinę musze załatwić to i tamto,i może coś załatwię dla Pana – mówię już tonem spokojnym i odkładam słuchawkę.
       W głowie mam tylko jedno miejsce gdzie na szybko mógłbym umieścić Maćka ale zgodnie ze wszystkimi przepisami i regulaminami on nie ma prawa tam być. Niemniej dzwonię do miejskiej noclegowni. Kierowniczkę znam bardzo dobrze, jest u nas też kuratorem społecznym. Charakterem i sposobem myślenia  trochę podobna do mnie, dużo starsza ode mnie, no ogólnie bardzo ją lubię. Odbiera telefon. Cześć Basia – słuchaj mam problem, jest chłop, trzeba go przenocować a jak się da to i przetrzymać trochę,  masz wolne miejsca?   Z drugiej strony lekki chichot , no co Ty oszalałeś o tej porze w zimie.  No wiem ale bardzo Cię proszę wymyśl coś. Basia się zgadza, coś wymyśli, mówi , że będzie jakiś materac  w korytarzu i bardziej ściśnie pozostałych lokatorów, że będzie ciasno ale jakoś się prześpi. No ale Basia pyta skąd jest, ja jej na to, że z innego nawet powiatu a wcześniej ze schroniska, z którego go wywalili za to i to. Zapada cisza. Mówi do mnie – ty wiesz, że tak naprawdę to ja … Basia wiem wszystko wiem ale co mam zrobić… Dobra niech przyjeżdża. Uff.

       Dzwoni Maciuś i mówi, że zimno – myślę kurwa to nie mogłeś o tym pomyśleć zanim narozrabiałeś przecież średnio inteligentny szympans by się domyślił, że jak mnie wywalą to nie będę miał gdzie spać, przecież to naprawdę nie jest skomplikowane -  dobra, dobra Panie Maćku- jedzie Pan tu i tu, jak się Pan tam dostanie to już nie mój interes, nie mam Panu jak inaczej pomóc- jak nie ma Pan kasy to na stopa. Twierdzi, że już idzie do głównej drogi  i będzie ,,łapał’’. Poza tym mówię mu, że ma się u mnie stawić w dniu następnym po dotarciu do noclegowni. Wieczorem ok 20.00 dostaję sms – dojechał.

       W dniu  następnym staje u mnie w biurze. Widzę jednak, że mina jakaś nietęga –  słusznie spodziewa się  opierdolu i go dostanie. Zbieram się w sobie. Zacznę od… Maciek przerywa moją ,,grę wstępną’’ . Panie kuratorze nie wyspałem się i jak przyjechałem to tylko herbatę i jakieś suchary dostałem bo było już po kolacji. No i spałem w korytarzu niemal koło samego wejścia wśród sterty butów i … Panie Maćku przerywam ta wyliczankę bo ręce i cycki mi już opadły. Po prostu rozwalił mnie, dosłownie rozłożył na łopatki. Przy czym zrobił to w tak naturalny sposób, że słów mi zabrakło. Oczywiście na usta cisnęło mi się parę niecenzuralnych słów typu – kurwa, Marriott Ci miałem załatwić ! – ale się powstrzymałem – Panie Maćku jak Panu się nie podoba to może Pan sam sobie cos załatwi? Nie no może być. ( uff co za łaska). Następnie nie miałem siły go opierniczać za to co zrobił w schronisku dla bezdomnych, sucho wyjaśniłem o co chodzi, że w dniu dzisiejszym otrzymuje tzw. upomnienie na piśmie i że drugiego takiego nie będzie ponieważ za drugim razem muszę złożyć wniosek a sad obligatoryjnie musi odwołać warunkowe zwolnienie. Dostał szansę. Znowu mam nadzieję, że może nowe środowisko i jakieś większe możliwości pracy zmienią go w człowieka trochę lepszego niż jest. Przez nowe środowisko mam na myśli- że i owszem jest w noclegowni, i szybko tam pozna kompanów- niemniej nie zna melin i miastowych meneli. O naiwności słodka …
       Maciuś daje radę, chyba się trochę przestraszył albo faktycznie środowisko dobrze działa bo w noclegowni panuje ,,zamordyzm’’.  W trakcie pobytu po jakimś czasie przeniósł się na główna salę. W zimie nie bardzo jest co robić i nie ma pracy nawet dorywczej. Najgorszy okres jakoś przetrwał…dwa miesiące. Pod koniec stycznia staraniem własnym albo i współlokatorów dostał pracę przy rozbiórce domu i segregowaniu cegieł. Dostawał zaliczki tak więc kupił sobie co najpilniejsze, niemniej na jakieś szybkie piwko po pracy zawsze miał. W noclegowni trzeba być trzeźwym. Tak się złożyło, że przez chyba trzy tygodnie pracodawca nie dawał kasy i jednorazowo zapłacił na koniec lutego. Stawił się w noclegowni na bani, został przebadany alkosensorem , wyszło ponad promil.  Dostałem informację w dniu następnym, wzywam Maćka do siebie. Stawia się, oczy jak baset i niemal klęczy aby tym razem mu jeszcze darować.  Dobra tym razem byliśmy sami- usłyszał parę męskich słów- widziałem, że zrobiły na nim wrażenie… może podziała… podziałało- tydzień. W następny poniedziałek dostaję informację z noclegowni, że Maciuś był tak napruty w sobotę i w niedzielę, że jak wrócił ok 24 do noclegowni to nie mogli go uspokoić. Zdewastował węzeł sanitarny, że musieli wodę głównym zaworem w budynku wyłączać, potem padł na korytarzu i zasnął. Rano jak przyjechała kierowniczka i zobaczyła co się stało  wywalili go na zbity pysk z noclegowni  i nie chcą go więcej widzieć.
W tym momencie miarka się przebrała. W pierwszej kolejności piszę wniosek o OWZ. Następnie czekam na telefon od Maćka. Dzwoni w dniu następnym, cichy  i potulny jak baranek. Twierdzi, ze cały dzień spędził w mieście ( robota się już skończyła ) i przespał się w bunkrze obok torów. Znam ten obiekt, faktycznie czasem tam nocują . Wyjaśniam mu, że napisałem  wniosek o OWZ. Jedynym ratunkiem dla niego jest natychmiastowe załatwianie sobie leczenia przeciwalkoholowego  w systemie stacjonarnym. Podaję telefony, pytam czy może załatwić sobie skierowanie od lekarza… coś marudzi, nie daje jednoznacznej odpowiedzi.  Ponadto informuję go, że teraz musi sobie radzić sam, mi się opcje skończyły a najbliższe inne schronisko jest zapchane i nie da rady ( zresztą tam niechętnie przyjmują osoby bez źródła utrzymania – tak drogi czytelniku za pobyt w schronisku również trzeba płacić, nawet w takim które jest generalnie pod patronatem np. Św. Brata Alberta). Informuje mnie, że jedzie do rodzinnej miejscowości do ojczyma i brata. Dzwoni stamtąd, że jest. Po tygodniu dzwoni do mnie i mówi, że w chacie wojna i się stamtąd zmywa. Jedzie do innego schroniska, tego co było zapchane, podobno rozmawiał telefonicznie i jakieś miejsce się znajdzie. Pytam go jeszcze o leczenie ale twierdzi, że nie ma jak załatwić a w sumie to właśnie skreślili go z rejestru Powiatowego Urzędu Pacy bo się nie stawił – no tak kurator nie przypomniał, nie dopilnował  to teraz bida. No to leczenie mamy z głowy. W międzyczasie zaczynają do mnie wydzwaniać różne komisariaty policji, że jest poszukiwany do takiego a takiego zdarzenia. Na razie dwa komisariaty i to do różnych zdarzeń. Super, coraz lepiej. Dostaje również wezwanie na posiedzenie do SO ( Sądu Okręgowego ) w sprawie OWZ. Termin – za nieco ponad miesiąc. Długo… Maciuś melduje że dojechał, są akurat święta wielkanocne i przetrzymają go tam tydzień. No dobra ale co dalej? Twierdzi, że będzie kombinował i jak coś znajdzie to zaraz zadzwoni. Znalazł, twierdzi, że jest u swojej matki chrzestnej, która  nazywa się Iksińska Zofia. Słucham ?!? To jest teściowa mojego innego dozorowanego. Sama ma ograniczoną władzę nad swoim najmłodszym synkiem. Teraz on w domu z moim dozorowanym i jego konkubina oraz jego mama chrzestna ze swoim konkubentem i do tego małe dzieci- ale syf. Szybko wchodzę w kontakt z kuratorem dla nieletnich który tam sprawuje nadzór- postanawiamy działać. On namawia rodzinę do wywalenia Maćka, ja mu tłumaczę, że ciocia może stracić przez niego dziecko. Tam widzę Maćka ostatni raz- okazuje się ponadto, że zapada jakiś wyrok jeszcze sprzed osadzenia w ZK w innym sądzie rejonowym- na szczęście wyrok w zawieszeniu. Nie ma to również wpływu na OWZ albowiem czyn za który był sądzony był jeszcze sprzed osadzenia. Maciek jak pojechał na sprawę do innego miast tak już stamtąd do rodziny nie wrócił. Słuch mi po nim zaginął na tydzień. Dzwonią do mnie ze schroniska, tego pierwszego gdzie był, twierdzą, że po namowach Ośrodka Pomocy Społecznej z rodzinnej miejscowości przyjęli  z  powrotem Maćka i jest na cenzurowany, ale jest. Dobra przyjadę tam aby pogadać w przyszłym tygodniu. Dzwonią do mnie znowu z policji bo go szukają. Mówię , że jest tam i tam. Rozmawiam z Maćkiem telefonicznie, twierdzi, że nie wie o co chodzi policji ( ale ja wiem – chodzi o kradzieże w sklepach czego oczywiście Maćkowi nie mówię ). Ponadto mówi mi, że jak wyjechał od rodziny na sprawę do sądu to później spał  w wagonach na bocznicy przez tydzień. Jednak było mu tam za zimno i zgłosił się do OPS w rodzinnym mieście, który zainterweniował w jego sprawie w schronisku.

       Nie zdążyłem osobiście porozmawiać z Maćkiem- został ponownie usunięty ze schroniska za… no jakby nie inaczej powrót w stanie upojenia alkoholowego oraz zwyzywanie jednej z opiekunek. Musieli interweniować inni mieszkańcy aby jej przypadkiem nie pobił. Podobno dostał po mordzie ale oficjalnie nikt mi tego nie powie.
       Maciek znowu dzwoni do mnie, przypominam mu o terminie posiedzenia OWZ. Pytam lakonicznie co się stało w schronisku, on na to starą śpiewkę, że nie był bardzo pijany, że niewinny …słucham, słucham.  Jak skończył nawet nie komentuję ( mam wszystko na piśmie, schronisko mi napisało coś jakby protokół z dwóch pobytów Maćka u nich – pismo, które przedstawię w sądzie ) pytam jeszcze gdzie jest. Twierdzi, że w domu u ojczyma. Myślę sobie ooo poprawiło się. Dobra ale trzeba to sprawdzić. Udaje mi się namówić  miejscowych funkcjonariuszy policji aby sprawdzili to czy tam jest. Jest. Znowu dzwonią do mnie dwa komisariaty czy wiem gdzie jest bo nie zdążyli go zatrzymać w poprzednim schronisku, mówię, że wiem, że tam i tam   i potwierdził mi to kierownik tamtejszego komisariatu, że by tam sobie zadzwonili. Są bardzo szczęśliwi.

       W dniu posiedzenia Maciuś się nie stawia. Sąd oczywiście obwołuje warunkowe zwolnienie nie mając cienia wątpliwości o wielokrotnym naruszeniu zasad i warunków udzielnego warunkowego zwolnienia. Dopytuje mnie tylko kiedy miałem z nim ostatni kontakt. Na sprawie dowiaduje się, że nie ma już Maćka u ojca albowiem policja mająca dostarczyć pod ten adres wezwanie stwierdziła, że dosłownie parę godzin wcześniej opuścił dom ze zdecydowanym postanowieniem nie wracania do niego. Nikt teoretycznie nie wie w jakim kierunku się udał.
Maciek jest poszukiwany do osadzenia. Oraz do kilku spraw. Myślę, ze jak go osadzą to nieprędko go zobaczę o ile w ogóle, po cóż miałby wracać na mój teren gdzie nie miałby nawet gdzie spać?

       Po jakimś czasie dowiaduję się o jeszcze kilku wyczynach Maćka. Zanim pierwszy raz do mnie zadzwonił to pomieszkiwał u jednego znanego pijaczka w okolicach pierwszego schroniska w sąsiedniej wiosce, tam go okradł. Jednak inni współlokatorzy udowodnili mu kradzież i musiał się szybko stamtąd ewakuować. Podczas pobytu u rodziny prawdopodobnie brał udział we włamaniu. Podczas drugiego pobytu w pierwszym schronisku prawdopodobnie okradł dwóch mieszkańców z tel. komórkowych. Są to sprawy za które nigdy karnie nie odpowie. Niemniej nie ma co wracać do tych miejscowości.

       Zadaje sobie pytanie czy zrobiłem wszystko co mogłem, czy poświeciłem mu wystarczająco dużo uwagi i czasu? A czy ktoś wie i zdaje sobie sprawę ilu ja takich Maćków mam ?

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ OSTATNIEJ

kane

czwartek, 11 lipca 2013

Pan i Władca Życia



       W poszukiwaniu Pana Ździśka, którego to sąd postanowił pozbawić władzy rodzicielskiej, zapuściłem się w najodleglejsze zakamary ludzkich melin. Ale to w takie miejsca, gdzie człowieczeństwo miesza się ze zwierzęceniem, a ludzki byt znaczy coś wtedy, póki tania materia ludzkiego mięsa może wykonywać jakąkolwiek użyteczna pracę. Nie, drodzy czytelnicy, to nie obóz w Korei Północnej, ani daleka Syberia, lecz ścisłe centrum miasteczka, w którym znajduje się warsztat, skup złomu i jakiś magazyn w którym nie do końca wiadomo co przechowują i składują. Całość odgrodzona płotem betonowym, z prześwitami, a wejścia na teren tego wspaniałego industrialnego przybytku strzeże brama, która będąc otwarta spowodowała, że wjechałem impetem na podwórko, zastawione jakimiś maszynami rolniczymi, starymi samochodami i chuj wie czym jeszcze – jedną wielką kupa żelastwa.

       Kilka cieni snuło się po podwórku, nie za bardzo zwracając uwagę kto i po co wjechał. Praktycznie żadnej reakcji. Zresztą ludzie ci, poubierani w stare poniszczone rzeczy nie przypominali typowych robotników – raczej snujące się z nudów stworzenia, które z braku lepszego zajęcia, łażą w tą i tamtą w nadziei, że w ich życiu zacznie coś ciekawego się dziać. Smutny obraz ludzkiej nędznej egzystencji.
       Mój wzrok przykuł facet, lepiej ubrany, stojący pod magazynem i pokazujący wyciągniętym paluchem na stertę jakiś śmieci. Obok niego stało takie ludzkie stworzenie – potargane, brudne, nieogolone i kiwało głową gdy „pokazujący palcem” cos mu tłumaczył. Gdy wysiadłem z samochodu usłyszałem końcówkę wypowiadanych słów:
- …ale kurwa do piętnastej ma być zrobione!
Podszedłem do tego człowieka, którego brzuch wypychał się metr do przodu, a nad nim sterczała mała główka z kaprawymi oczkami. Wielkie, spracowane od pracy fizycznej dłonie znaczyły, że musiał z niejednego pieca chleb wpierdalać. Typowy bamber – w szerokich jeansowych spodniach, mokasynach, ogolony na prawie łyso, w wieku pomiędzy 50-55 lat.
- Dzień dobry – mówię w jego kierunku, widząc jak mruży swoje malutkie oczka, by lepiej mnie zobaczyć. Krótkowzroczność czy cholera wie co go trapi – szukam Zdzisława Wieśniackiego.
- Komornik? – otwiera paszczę w moją stronę i podaję rękę na przywitanie.
- Kuratorem jestem, sprawę mam do niego a wiem że tu mieszka – tłumaczę i legitymuję się, bo wygląda na właściciela tego przybytku. W międzyczasie człekokształtna istota wygrzebywała coś ze sterty śmieci, leżącej nieopodal i pilnie nasłuchiwała się o czym rozmawiamy. Ruchy tej istoty były mało skoordynowane, albo najebany albo w ostatnim stadium delirium tremens. Przyjrzałem mu się przez chwilę, lecz jego wygląd wskazywał na jedno – lump. Ogorzała twarz, łachmany, stare rozklapane buty, brudne wręcz uświnione spodnie, podobnie jak kufajka którą miał narzuconą na siebie. Czarne ręce grzebały w śmieciach, wyciągając z nich jakieś kawałki metalu i wszystko to, co stanowiło choćby minimalną wartość w punkcie skupu.
- Kuratorem jesteś, a co przeskrobał Zdzichu? – wali mi na Ty, jak jakiemuś koledze. Chuj z nim, też mu będę na TY walił w takim razie.
- Nic nie przeskrobał, chodzi o jego sprawy rodzinne. On tu gdzieś mieszka?
Bamber odwrócił się do lumpa, wyciągnął papierosa Marloboro z czerwonego opakowania, co spowodowało że tamten wbił wzrok w paczkę papierosów, oblizując prawie że usta. Grubas zaśmiał się i z pogardą zwrócił się w jego stronę:
- Widziałeś Zdzicha?
- Jest u siebie, pójdę go zawołać – oderwał się człekokształtny od swojej jakże inteligentnie skomplikowanej roboty i zaczyna pędzić w stronę warsztatu.
- Ale wiesz, ja musze zobaczyć jak Zdzichu mieszka, na spokojnie z nim pogadać – zwróciłem się do Grubego, a ten zaciągnął się mocno papierosem, aż jedna trzecia fajki zamieniła się w popiół. Wypuszczając dym powiedział żebym szedł z nim.

       Idąc w stronę warsztatu znowu spotkaliśmy lumpa, który na nasz widok zaczął krzyczeć że Zdzichu jest u siebie i że już idzie. Przed drzwiami warsztatu stała popielniczka, w której Bamber odłożył papierosa. Tak. Odłożył. Nie dogasił. Została prawie jedna trzecia papierosa, która natychmiast została zabrana przez lumpa i kilkoma szybkimi pociągnięciami spalona do samego filtra. Zdawało się, że ta bezzębna istota poczuła się przez moment szczęśliwa.
       Warsztat przypominał małą halę, w której niekoniecznie widać było że cos się w ostatnich latach ciekawego działo. Ot, puste pomieszczenie zagracone pod ścianą znowu jakimś złomem. Zaprowadzony zostałem pod drzwi na końcu tego pomieszczenia, a Grubas złapał za upierdolona klamkę i pociągnął do siebie.
- Zdzichu! Do Ciebie. Kurator! – specjalnie zaakcentował kurator, śmiejąc się przy tym i ponownie wyciągając papierosa Marloboro z czerwonego opakowania. Burżuj jeden.
       Zdzichu wyglądał jakby dopiero wstał. Właśnie zakładał brudne spodnie na swe wychudzone i wyniszczone alkoholem dupsko. Przez moment mignęły mi brudne gacie, pożółkłe w kroczu i szarego koloru. Brudny, podobnie jak poprzedni lump nieogolony, z siwymi włosami na głowie. Pod nosem wąs, osmolony przez nikotynę. Pomieszczenie w którym mieszkał było kanciapą warsztatową. W rogu stała metalowa szafa, jakieś krzesło, fotel i dwa łóżka, które bardziej przypominały barłóg niż miejsce do spania. Podłoga usyfiona kiepami i różnymi śmieciami. Na starym stoliku telewizor, obok niego kuchenka elektryczna, resztki jedzenia – chleb, konserwa. Na ścianach plakaty z jakimiś gołymi babkami, stare kalendarze. Zaduch niemytego ciała.

       Myli się ten co myśli, że bezdomni to mieszkają tylko w schroniskach lub na dworcach centralnych, ewentualnie w kanałach ciepłowniczych. Bamber miał takich kilku lumpów. Powynajmował im pomieszczenia warsztatowe, garaż i kasował po 200 złotych za miesiąc za życie w takich warunkach. On nie musiał zatrudniać ochrony, miał z tego jeszcze dochód i tanią silę roboczą, bo jak któryś nie miał jak zapłacić, to odpracowywał mu najem. Bamber miał firmę, co zajmowała się wszystkim. Od położenia chodnika, do naprawy dachów. Mając kilku takich „robotników” był konkurencyjny na rynku i to bardzo. Bez ubezpieczenia, za żarcie, możliwość spania i trochę kasy by mogli jego „robotnicy” się najebać, był dla nich Bogiem i wybawieniem. Bamber gardził nimi, pomiatał bo wiedział, że i tak nigdzie nie pójdą. Przymykał oko jak byli najebani, sam płacił im grosze za to że tyraja u niego. Ot, współczesna forma niewolnictwa.
Oni przyzwyczaili się do niego, mają wszystko to, co do życia, a raczej swej nędznej egzystencji potrzebne. Żyją instynktem, bez większych potrzeb, bez chęci zmiany swojego losu. Jak zwierzątka w klatce, czekające na to, aż ktoś da im cos do zjedzenia. Bamber – Pan i Władca ich życia. 

       Siadam na krześle i dziękuje Bogu, że mam czarne spodnie na sobie. Kręci mnie w nosie od tego smrodu. Kurwa i to jak zajebiście mnie kręci. Mieliście kiedykolwiek uczucie, że nagle musicie wyjść, bo nie zniesiecie smrodu w jakim się znajdujecie. Ja tak się czułem. Chciałem wyjść.
- Otworzy pan okno, nie czuje pan że tu straszny zaduch – zwróciłem się Zdzicha, który nerwowo krzątał się po pomieszczeniu.
- Zabite jest, nie da rady – odpowiedział w moja stronę i stoi na środku pomieszczenia patrząc na mnie jak wół w malowane wrota.
- Warunki do mieszkania to ma pan wspaniałe, nie ma co – skomentowałem z szyderstwem w głosie, choć nos dalej mnie kręcił i niedobrze mi się robiło. Musze kurwa oddychać ustami, nie nosem, ustami!
Bamber ciągle stał w drzwiach i palił papierosa. Przyglądał się całej tej sytuacji swoimi kaprawymi oczkami i uśmiechał. Łysa czacha lśniła w promieniach słońca, przebijającego się przez upierdolone brudem okna. Gdy odwróciłem głowę w jego stronę, rzucił niedopałek na ziemię, przy drzwiach pomieszczenia w którym mieszkał Zdzisiek i przydeptał go nogą. Popatrzył pogardliwie na Zdzicha i odszedł, podśpiewując jakąś pioseneczkę pod nosem.

       Nie chciał aby pozbawiano go władzy rodzicielskiej nad dziećmi. Chciał zachować resztki człowieczeństwa i świadomość, że ma wpływ na los swoich dzieci, które być może i darzył jakimś uczuciem, choć od kilku lat nie utrzymywał z nimi kontaktu.
***
Zdzichu nie dożył sprawy sądowej. Powiesił się.