Koła grzęzną w leśnej
drodze, co chwile tracąc przyczepność. Jest ranek, mglisto i dżdżysto, a ja ze
strachem spoglądam na leśny dukt, którym poruszam się z prędkością 20
kilometrów na godzinę. Klnę w myślach i na głos na czym świat stoi, słuchając
pojękiwań sprężyn w samochodzie, które pracują ostatkiem sił, byt zaraz
pierdolnąć zapewne, przyprawiając mnie o następne koszta remontu mojego wysłużonego
już grata. Niedawno odkryłem komis z częściami używanymi i zacząłem wraz z
młodym łepkiem po technikum samochodowym sam naprawiać swój wehikuł – a raczej
daje mu kilkadziesiąt zelów na imprezę, a on grzebie i naprawia mi usterki w
moim samochodzie. Dobry układ. Im taniej dla mnie tym lepiej. Na bezpieczeństwo
w swoim samochodzie już dawno mam wyjebane. Ma jechać. Do przodu. I hamować.
Droga zdaje się
nie mieć końca. Liście pożółkłe przykrywają kałuże, a każda kałuża to
potencjalny rów i niebezpieczeństwo utknięcia w tym odludziu. GHRR – odgłos szorowania
podwoziem po glebie.
- Kurwa! – razem
z odgłosem wymsknęło mi się z ust.
Po chwili
następne „kurwa” mi się wymsknęło, bo ten sam odgłos usłyszałem, tym razem
głośniejszy i dłużej trwający. Pierdolę to, zaczynam wkurwiać się na samego
siebie. Jestem pojebany, żeby pchać się w takie miejsca. Weź człowieku napisz w
notatce, że droga w razie czego nieprzejezdna i olej to. Ale nie, ty jesteś
kurwa mądrzejszy od systemu, nadgorliwcze jeden. Sam minister medal ci w razie
czego da, pośmiertny, ujebawszy uprzednio pensję lub nie dając podwyżki, bo za
dużo zarabiasz.
A tak w ogóle to
chciałem ukłonić się Panom Posłom, Senatorom, Ministrom, Wiceministrom, którzy
stwierdzili, że kuratorzy od dobrych kilku lat nie zasługują na podwyżki i w
najnowszych swoich rozporządzeniach zaznaczyli, że nie należy się żadna
waloryzacja chociażby o inflację wynagrodzenia. Chciałem podziękować za ten
wspaniały gest i poprosić, czy mógłbym też tak jak oni dostać służbowy samochód
i zwrot kosztów paliwa. Aha, podobno za dużo zarabiam, zapomniałem o moim
Maybachu stojącym w ukrytym garażu swojej willi.
Rozmyślając tak
sobie o pięknych okolicznościach przyrody, w jakich przyszło mi poruszać się
swoim jakże nowiutkim i nie sprawiającym problemów samochodem terenowym. Wiem,
pierdolę, po prostu płakać mi się chce bo jeden nieprzemyślany manewr
spowodował że wjebałem się w jakąś dziurę, zawisając na dodatek na koleinach
zrobionych pewnie przez jakiś traktor.
- Żesz Kurwa
Mać!!! – wiem, za dużo kurwa przeklinam. Chuj z tym.
- Ja pierdole! –
już ciszej sam do siebie.
Trzy głębokie wdechy.
Jeden, dwa, trzy. Jeszcze kurwa raz. Jeden. Dwa. Trzy. Wsteczny, but do podłogi.
Jaka piękna mozaika błota tworzy się na przedniej szybie. Mogę brać udział w
rajdach terenowych. Gdzie wysłać zgłoszenie?
Próbuje do
przodu. Jedynka i leciutko tym razem gaz. Gówno, zjebałem za bardzo. Koła
obracają się w błocie a ja wkurwiony szukam już fajek, która zostawiła tu, a
raczej wypadły jej, koleżanka, tak ją nazwijmy. W sumie nie palę, czasami, przy
alkoholu i w chwilach relaksu. Dorosły jestem. Szkoda że jej tu nie ma,
popchałaby samochód.
Znowu wsteczny i
znowu mozaika błota na szybie. Grrrr, grrrr – odgłos wycieraczek rozmazujących
błoto. Bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz ze swojej pensji. Samochód nawet
nie drgnie. Zawisł jebany w tym bagnie, a mi zaczyna pot po karku spływać. Znowu
próbuje oddychać. Jeden. Dwa. Pieprzę to.
A tak wogóle to
jadę do Barbary. Barbara jest specjalistką, znaczy po szkole specjalnej i ma
małego dzieciaka. Ma tez nadzór kuratora. Jeden społeczny ja prowadzi u mnie.
Barbara trochę słabo kontaktuje i wymaga ciągłego kontrolowania i przypominania
o swoich obowiązkach. Do czasu mieszkała z jakimś poznanym facetem i jego
rodzicami w mieście, ale ostatnio się z nim pokłóciła i powiedziała że jedzie
na wieś, tam gdzie kiedyś mieszkała z rodzicami. Basia 10 lat temu opuściła
Bidul i chyba cud spowodował, że nie ma więcej dzieciaków. Ot taka kobitka – myślenie
spowolnione, brak odpowiedzialności za swoje czyny, co rusz trafia na różnych
meneli, którzy potrzymają ją z rok-dwa i ucieka w sina dal od nich albo poznaje
nowego, zakochując się i porzucając poprzedniego. Jadę w miejsce gdzie kiedyś
mieszkała. Samotny, opuszczony dom w środku lasu, lecz gdzie ona w końcu
pójdzie jak nie tam?
Wracam do
swojego problemu, a raczej problemu, kiedy to nie mogę się poruszać do przodu.
Ani kurwa do tyłu tez. Telefon w łapę biorę, wybieram numer ojca. Pik, pik. Na wyświetlaczu
brak zasięgu. Zajebiście, będę musiał z kapcia napierdalać do wioski. Odchodzę kilkanaście
metrów i łapię jedna kreskę. Dzwonię.
Stary powiedział
że przyjedzie. Weźmie łopatę i linkę. Dobrze że ma wyższy samochód od mojego, to
nie powinien ugrzęznąć. Dobrą godzinę muszę czekać i być pod zasięgiem. Nie lubię
bezczynności. Koleżanka by się teraz przydała.
Postanawiam iść
prosto. Samochód zamknięty, a zanim stary przyjedzie to może zdołam dojść do
chałupy i zastać Barbarę. Nie jechałbym tu, gdyby nie przymrozki i dzieciak
3-letni. Zabrzmi to debilnie, ale lubię takie klimaty, odstępy leśne, stare
domy w których możesz spotkać wszelkiej maści patoli. Nie wiem czemu, ale nie
boje się, ekscytuje mnie to w pewien sposób. No cóż, jeden skacze na banji,
drugi łazi po melinach. Hardkor.
Patrzę na swoje
buty, które uwalone są w błocie z poprzyklejanymi liśćmi. Następny problem.
Czyszczenie zamszu. Ciekawe czy tą gumkę co mi dołożyli za 5,99 uda się zmazać
ten syf. Odwróciłem się do tyłu. Chyba lekko mi błotnik się przekrzywił, bo
samochód zarył w glebę. Później będę się martwił.
„Daleko jeszcze?”
– tak chyba osioł w shreku napierdalał do zielonego. Tez bym chciał ukatrupić
takiego.
Dałem sobie
limit. Idę 15 minut w jedną a stronę. Jak nic się nie zmieni, to zawracam. Po
15 minutach postanowiłem dojść do jeszcze jednego zakrętu, bo coś mi majaczyło
w mym umyśle, że coś tam widzę. Jakaś chałupa, albo jakiś ceglany mur. Może to
tam?
Rzeczywiście, to
była chałupa, lecz dach zapadł się do środka. Zresztą, szyby powybijane, drzwi
rozpierdolone, wszystko zarośnięte trawą, krzakami. Ogólnie wrak. Wrak domu.
Rudera, gdzie nawet bezdomni nie mieszkają, bo urąga to ich godności. Ledwo
stojący, sypiący się domek.
Pomysł miałem
zajebisty. Plan już układałem. Wpadnę, zastane Barbarę z dzieciakiem, zawołam
OPS i Dom Samotnej Matki. Barbara nie pije, tylko taka nieporadna całkowicie. A
druga strona medalu, to gdyby nadzoru kuratora nie było, to nawet nikt nie
zgłosiłby zaginięcia. Ja pierdolę, jak w tym kraju łatwo można zniknąć gdy nie
ma się rodziny. Jak nikt nie zgłosi zawiadomienia że zaginąłeś, to kto cię będzie
szukał?
Obszedłem chałupę
dookoła, upewniając się czy rzeczywiście nie ma jej albo chociaż nie było. Nic,
żadnych śladów bytności. Odpaliłem jeszcze jedna fajkę. Chwila relaksu, głębokich
wdechów i z powrotem do samochodu.
Barbara
rzeczywiście kiedyś tu mieszkała. Jadąc w to miejsce przestrzegano mnie, ze
pewnie jej nie zastanę, bo to opuszczona i rozkradziona chałupa, ale ja mając
informację że podobno ma tutaj zamieszkać z synem i tak powiedziała swojemu ostatniemu konkubentowi, nie
mogłem nie pokusić się i nie pojechać. Kuratorka zresztą też przestraszona, bo tyle się mówi o dzieciach ukatrupionych przez rodziców, że codziennie wydzwania, czy nie wiem co się z nią dzieje i czy nikt gdzieś nie zgłaszał.
Wracam.
Wkurwiony bo nic nie wyszło i nie znalazłem Barbary, no i wkurwiony na
samochód. Zaczynam myśleć o czymś przyjemniejszym. Nie ma co się w końcu
stresować. Każdemu może się zdarzyć, nie pomyślałem, przeceniłem możliwości
samochodu, człowiek uczy się na błędach, następnym razem nie zrobię tak. Chuja
prawda. Zawsze muszę swoje łapki w różnych gównianych sytuacjach umazać. Jako
dziecko mieszkałem w dzielnicy, gdzie dużo pijaków było. Rzucałem w nich
jabłkami i pomidorami.
Doszedłem do
samochodu. Oparłem się o nieuwalony błotem bok i ponownie odpaliłem papierosa.
Trzeci już. W ciągu godziny. W sumie to chyba zacznę palić, na przekór tym
zakazom i modzie na niepalenie. Zawsze muszę się wyłamywać i być inny, niestandardowy.
Spokojnie dopalam papierosa, gdy słyszę dzwonek telefonu. Nigdy do końca nie
zrozumiem zabawy z zasięgiem. Jak ja chcę zadzwonić to w takich miejscach go
szukaj, a jak do mnie ktoś dzwoni, to udaje mu się złapać mnie.
- Słucham –
zapytuję w słuchawkę, bo nie znam numeru.
- Dzień dobry
panie kuratorze. Tu pedagog ze szkoły podstawowej….. – słyszę głos
przymilający, uśmiechnięty, pewnie w ciepłym siedzi i kawkę popija.
- Miło mi –
odpowiadam, siląc się na uprzejmość, bo jakoś nie mam humoru akurat.
- Wie pan,
dzwonię do Pana, bo nie wiem do kogo się zwrócić, ponieważ Piotruś, syn tej
kobiety co ostatnio rozwialiśmy, przyszedł właśnie do mnie i powiedział że nie
chce po lekcjach wracać do domu, bo mama wczoraj wieczorem piła z ojcem i
dzisiaj rano też jak wychodził do szkoły, to pili alkohol.
Jakie to kurwa
urocze. Dzięki Ci Panie Boże.