niedziela, 30 września 2012

Nie zawsze przegrani



Jarek miał życie przejebane od samego początku. Matka kurwiła się na lewo i prawo, ojciec chlał na potęgę. Dziękować tylko Bogu że dorobili się trójki dzieci. Podejrzewam ze lekarz podwiązał ja przy ostatniej cesarce, ograniczając w ten sposób przyrost naturalny w tej rodzinie. Jarus przez kilka lat wychowywał się w rodzinie zastępczej, która, gdy był on nastolatkiem, nie wytrzymała już jego zachowań demoralizujących i postanowiła oddać go do Bidula. Nie było to tak, ze rodzina zastępcza była be. O nie. Jaruś nie dość że wsławił się podpaleniem jakiejś sterty śmieci, narażając budynki mieszkalne na pożar, to jeszcze miał lepkie ręce. Po prostu musiał wejść do sklepu i cos ukraść. Dla zasady. To było silniejsze od niego. Psycholog, psychiatra, jakieś leki – wszystko to o kant dupy rozbić. Po prostu kradł i już. Policjant do spraw nieletnich komendy na samo jego nazwisko machał już ręką, a w kilku marketach typu Biedronka czy Netto, ochroniarze już go samego nie wpuszczali. Taki był wszystkim znany.
Miarka się przebrała, jak z nożem zaczął straszyć dwoje innych  dzieciaków w rodzinie zastępczej. Nadzór kuratora niewiele pomógł, także wcześniej orzekane prace społeczne. Rodzice zastępczy, chroniąc siebie, a także swoje małżeństwo, podjęli tę decyzje. Rozwiązujemy rodzinę zastępczą nad Jarkiem. Koniec i basta!
I tak oto Jaruś, któregoś pięknego dnia, został przez nich w wieku 14 lat odwieziony do Bidula. Na odchodne, z szelmowskim uśmiechem powiedział opiekunom, że będzie ich odwiedzał. W nocy z zapałkami. Żartowniś jakiego mało, niech go.
W Bidulu dość szybko się zaadoptował, przystając do chłopaków jemu podobnych. Papierosy, ucieczki, późne powroty – to była codzienność w jego wykonaniu. Na szkołę, a chodził już do gimnazjum, miał wyłożone. Wolał szwendać się po mieście w poszukiwaniu rozrywek, a jako ze zmienił miasto, to kieszenie miał zawsze pełne różnych drobiazgów, wychodząc ze sklepu i za to nie płacąc.
Prowadzone rozmowy dyscyplinujące, prośby, straszenie, zajęcia z psychologiem, kontrakty przez niego podpisywane, nie przynosiły żadnych efektów. Jaruś miał na wszystko dosłownie wyjebane. Śmiał się i do wychowawców mówił: „A co wy mi możecie zrobić”. Dokładnie, co oni mogli zrobić, oprócz notatek, pogadanek i skarżeniu się kuratorowi i Sądowi? Gdy zbliżał się do 16 urodzin, Jarusia udało się umieścić w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, ku wielkiej uldze wychowawców i co poniektórych dzieci z Bidula, które padły jego ofiarą. Wszyscy się cieszyli, łącznie z Policjantem ds. nieletnich, który już wymiotował na samo jego nazwisko.
Z MOW-u przyszła informacja że Jaruś trafił do poprawczaka. Razem z kilkoma innymi chłopakami, pobili wychowawcę i za ten czyn trafił do poprawczaka. Szczegółów nie znam, ale poprawczak opuścił 2 miesiące przed swoimi 21 urodzinami. I tutaj jest pewien myk, bo nieletni opuszczający poprawczak przed dwudziestoma pierwszymi urodzinami, obligatoryjnie poddawany jest pod nadzór kuratora. I ten nadzór trafił się my.
Idąc na spotkanie z Jarusiem, wyobrażałem sobie typowego zakapiora, łysego, rzucającego co drugim słowem „kurwa, chuj i ja pierdolę”. W końcu opuścił poprawczak, a moja wiedza na temat osób tam przebywających była ówcześnie niewielka. Ot standardowo – debile i zbiry. Dlatego bardzo byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem przed sobą chłopaka, może ogolonego prawie na łyso, ale kulturalnego i nie pokrytego w tatuażach. Z kolei dalsza część rozmowy z nim, wprawiła mnie w lekkie osłupienie:
- Jaką szkołę skończyłeś? Zapytałem go
- zawodową w kierunku stolarza.
- pracujesz?
- Tak, na stolarni u…….
- na czarno czy na umowę?
- Na razie na czarno, ale może da mi umowę albo własna działalność założę.
Po dwóch miesiącach nadzór uchylony został, ponieważ miał już 21 lat. W sumie to już zapomniałem o nim, minęło kilka lat, a ja remontując mieszkanie potrzebowałem jakiś fikuśnych desek. Całkiem przez przypadek zajechałem do napotkanej stolarni zorientować się w cenach. Pod stolarnią, zaparkowałem koło całkiem nowego i nieźle się prezentującego samochodu, zastanawiając się pewnie, ze swojego trupa nigdy nie wymienię na coś takiego. Wszedłem do budynku stolarni i przekrzykując pracujące maszyny, wołam kogoś, kto powie mi koszt wykonania deseczek. Podchodzi do mnie chłopak, bujna czupryna, podaje rękę i słucha, jak próbuje na kartce rozrysować wzór deski. Po chwili spoglądając na mnie mówi:
- pamięta mnie pan?
- Nie, niestety nie – odpowiadam mu, wyszukując w zakamarkach mózgowia czy ja go mogę znać.
- Kiedyś był pan u mnie, jak z poprawczaka wyszedłem. Jarosław jestem.
No rzeczywiście. Coś tam mi się przypominało sprzed kilku lat. Po zapytaniu co słychać i jak mu się wiedzie, powiedział mi że ma córkę i mieszka z dziewczyną. Za deseczki zażądał śmieszne pieniądze, jeśli zdecyduje się u niego zrobić. Na zakończenie zaproponował mi swoja wizytówkę, bo on specjalizuje się w schodach drewnianych i jakbym potrzebował to mam dzwonić. Wizytówki trzymał w samochodzie, zgadnijcie jakim.

środa, 26 września 2012

Wiem, ale muszę...

Heh. Co jakiś czas mam potrzebę usprawiedliwiania się i to zrobię teraz. Opisz sytuacje, dodaj trochę swoich odczuć, które jak u każdego zdrowego człowieka nie zawsze sa pozytywne, a cię zje taki jeden z drugim za to, że nie poświęcasz całego dnia jednej Lucynce - bo przecież kodeks kuratora i masz pomagać. No tak, poświecę czas Lucynce, pięć innych będzie leżało, ale kogo to obchodzi, doba ma 24 godziny a kurator nie ma prawa do prywatnego życia.. No cóż, ostatnio czytałem o zamordowanych dzieciach w rodzinie zastępczej z Pucka. Był nawet artykuł o ich matce, której BEZPRAWNIE odebrano dzieci (chyba nawet piątkę) i która tak naprawdę była biedna kobietą, na której uwzięły się panie z pomocy społecznej i sąd. Zacząłem czytać komentarze pod tekstem i z przerażeniem stwierdziłem, jaki osąd z epitetami najprzeróżniejszymi wydali ludzie przeciwko urzędnikom, sędziom, kuratorom, pomocy społecznej, którzy dobrej kobiecinie, tylko biednej, odebrali dzieci. Włos mi się zjeżył na głowie, jak zmanipulowano w artykule ludźmi, nie pytając nikogo, jak naprawdę ta kobieta zajmowała się dziećmi, że kilkukrotnie wydawano postanowienia o ich odebraniu. Mogę założyć się, że wcześniej był nadzór kuratora, może asystent rodziny z OPS, były zasiłki celowe i okresowe, pomoc caritasu i innych instytucji. Widać, za mało, bo dzieci zostały jej odebrane.Z niektórych postów były głosy rozsądku - że przecież nie jest znana druga strona, materiał dowodowy, całość sytuacji dzieci, ale niestety większość komentujących założyła bezdusznośc urzędniczą, mówiąc że kurwy z OPS wszystkie takie są.
Szczerze mówiąc, dziękuje za głosy krytyczne i nawet te wytykające mi chamstwo, bezduszność, frustrację, mylenie się z powołaniem. Nie jest ich wiele, ale skłaniają do refleksji. Niepokoi mnie tylko jedno, że urzednik państwowy nie ma prawa czuć negatywnych emocji w stosunku do ludzi, którzy wyrządzają krzywdę najmłodszym. Nie chcą zauważyć, że blog jest subiektywny, jest opisem pewnego stanu emocjonalnego, przeżyć, także czasami frustracji i bezsilności na rzeczy które spotykasz. To, że czasami czuje nienawiść do faceta, który katuje dziecko to co? Nie mam prawa? Oczywiście, w aktach sądowych nie zamieszczam takich opisów, tylko suche fakty, a decyzje co do wydania zarządzeń wydaje Sąd.
Jestem jak lekarz, który ma operowac czy leczyć seryjnego morderce dzieci. najchętniej podałby mu za dużo środka znieczulającego, by sie nie obudził, ale nie może tego zrobić. Musi leczyć, choćby miał przed sobą największe ścierwo.
Moje opisy zdarzeń prowokują. Robię to celowo. Celowo nazywam prostytuującą się kobietę, pozostawiająca dzieci w Bidulu dziwką. Nie powinienem? Niektórych, takie komentarze  rażą, ale taki jest świat. Mroczny, pozbawiony skrupułów, bezlitosny. Ja próbuje go przedstawić z punktu widzenia człowieka, który staje przed dylematami. Przed dylematami czy już jest moment, czy dzieci zabrać, czy dac jeszcze jedna szansę. pozwolić by trwały w patologicznym swiecie, w którym może  i mają miłośc matki, czy może zabrać je, bo znowu po pijaku nie nakarmiła ich albo im wtłukła? Chcesz mieć takie dylematy? Ja przed takimi staje.
Gdzieś napisał ODDZIAŁOWY że tak opisywac rzeczywistości nie przystoi, że ponownie jestem niegodzien zawodu. No cóż, nie bede pisał o klawiszach którzy napierdalają swoje żony i dzieci, bo są SFRUSTROWANI i musza chlać wódę pod murami ZK. Takie wywiady tez robiłem, niestety. No, ale w koncu to nie ich wina, bo pracują w zamknięciu i musza odreagowac, często na skazanych. Ale klawisz bloga nie prowadzi i nie napisze jak gardzi złodziejami i boi sie grypsery. Nie napisze, że rządzi pieniądz w ZK i wielu z nich jest przekupionych, by wnieśc ponadnormatywne paczki z "niespodziankami".
Cóż mogę powiedzieć. Trochę dystansu do tego co czytacie i refleksji. Za każdą sprawą kryją się tragedie ludzkie, głównie dzieci. Wiele osób przeraziłem swoimi opisami i o to głównie chodziło, zobaczyli że za dziecmi przebywającymi w domach dziecka, kryją sie tragedie ich rodzin, decyzje urzędnicze, bezsilność, demoralizacja, apatia. Patrzcie krytycznie na to co pokazuje telewizja, czytacie w internecie, gazetach. I na litość boską, nie sugerujcie sie wtedy jednostronnym przekazem. Prawda może być zgoła inna. A jeżeli kogos razi prawda, bo w jego czytym mieszkaniu na Żoliborzu w telewizji o czymś takim nie mówią, a każdy urzędnik powinien zamiast zabierać dzieci z głodu, tylko chodzić i je dokarmiać, najlepiej za własne pieniądze, to..... niech sie frustruje i odbija sobie na mnie. Zaczynam sie do tego przyzwyczajać.

PS. Pytanie do kuratorów będących w sądach dyscyplinarnych, ponieważ interesuje mnie ich opinia co do etyki kuratora. Zwolnilibyście mnie za tego bloga? jestem ciekaw opinii :)

sobota, 22 września 2012

Dwa standardy (cz. 2 ost.)

Zanim zaczniesz, drogi czytelniku bloga czytać dokończenie opowieści, kilka słów wstępu. Jestem bardzo miło zaskoczony, trafieniem na wykop.pl bo statystyki bloga ruszyły z kopyta, co mnie niezmiernie cieszy i zyskałem wielu nowych czytelników. Ponad 10 tys. wejść jednego dnia robi wrażenie. Dzięki bardzo także za wszelkie komentarze i maile, na które nie jestem w stanie odpisywać z braku czasu i nawału pracy, przez co także ten post ukazał się później. A szczególne podziękowania należą sie wszystkim psychoanalitykom, którzy tak wspaniale podsumowują mnie, nazywając frustratem, itp., itd. czekam na więcej, może ktoś w końcu trafi. Kilka informacji dostałem także ze zmyślam swoje historię. Ja nie zmyślam, choć przyznałem już wcześniej, że zmieniam miejsca zdarzeń, imiona, czasami liczbę dzieci, czas zdarzeń. Nie mogę pozwolić sobie, by ktoś znalazł zbyt duże podobieństwo do sprawy, która toczy się, lub toczyła w moim sądzie. Niektórzy twierdza, że zbyt mało dosadnie obecnie pisze, zatraciłem cięty język, zbyt literacko próbuje pisać. No cóż, staram się przedstawić swój świat, w którym pracuje wraz ze swoimi odczuciami. Koncentruje się na opisach środowiska, wyglądzie domu, zwracam uwagę na nie istotne z pozoru szczegóły, bo to one mówią dużo o człowieku. Wyzywam mniej od szmat, dziwek, lachociągów - jeszcze na to przyjdzie czas i to nie raz. Moje opisy ewoluują i ich charakter jest  zdeterminowany często także własnym samopoczuciem.
PS. Mój samochód wchodzi w fazę agonalną, więc pewnie niedługo dopisze jeszcze przygody które będę miał dzięki niemu. 

*****

          Lekarka zdziwiona spojrzała na mnie, gdy zapytałem czy kojarzy dziecko Brajana Iksińskiego. Jeszcze bardziej zdziwioną minę zrobiła, gdy zapytałem, czy dziecko jest szczepione w ich przychodni. Cos tam kazała posprawdzać i okazało się że jest karta założona, matka tu kiedyś była z dzieckiem, ostatnie szczepienie….. prawie rok temu. Zanotowałem, podziękowałem i poszedłem do pielęgniarek środowiskowych. Na przepisach się nie znam, ale wydaje mi się, że pielęgniarka środowiskowa powinna odwiedzić matkę i dziecko przynajmmniej dwa razy. Pielęgniarka która tam zastałem, pogrzebała coś w dokumentach i po chwili powiedziała, że była robiona kontrola w domu po urodzeniu. Tylko tyle. Kazała przyjść jak będzie kierowniczka.
Zajebiście. Dlaczego w tym skurwiałym świecie wszyscy tak olewają swoją pracę?

          Ciekawych informacji dostarczył mi miejscowy OPS. Gmina licząca jakieś 6-7 tysięcy mieszkańców, gdzie wszyscy słyszą pierdnięcie wójta. Nasza bohaterka ma fagasa. Z miasta. I do niego bardzo często jeździ, pozostawiając dzieci pod opieka teoretyczną ojca. A ojciec to hmm. Określić go można niedorajdą życiową, lub raczej miejscowym głupkiem, co to idąc rower na wieś pożyczyć, wraca po kilku godzinach pijany i nawet nie zna daty urodzenia swoich dzieci. Pije niestety dużo i choć pracuje dorywczo, to część wypłaty „przelewem” bierze. Jestem niezmiernie ciekaw jak on te dzieciaki zmajstrował, choć wydaje mi się że co najmniej połowa nie jest jego, lecz związek małżeński mają, to wszystkie z automatu w akt urodzenia mają go wpisanego.
Oddając wywiad środowiskowy zaznaczyłem, że w mojej opinii należy ograniczyć jej i ojcu wszystkich dzieci władzę rodzicielską poprzez nadzór kuratora.
Po jakimś czasie nadzór został ustanowiony, a ja powierzyłem go kuratorce społecznej, bo mieszka na terenie tamtej gminy i w częstszym kontakcie będzie.

          Jak to w życiu bywa, a w skurwiałych i beznadziejnych bytach ludzkich, bywa ze zdwojoną siłą, nie trzeba było czekać długo, aż wyskoczy jak wrzód na dupie problem w tej rodzinie. Wracając po urlopie, dowiaduję się że mąż i ojciec rodzony, jadąc nawalony na rowerze, zatoczył się pod samochód i poniósł śmierć na miejscu. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mamusi nie było w domku z dziećmi, odnalazła się po 2 dniach, gdy usłyszała że jej stary zginął. W międzyczasie siódemka z tej trzynastki wylądowała w Bidulu, ku uciesze Pani Dyrektor, a piątka trafiła do nowo powstałego wtedy Pogotowia Rodzinnego. Razem z Brajankiem oczywiście.

          Mamusia wyjebane miała na dzieci, wręcz zadowolona była, że pozbyła się problemów rodzicielstwa dnia powszedniego i dopiero na pogrzebie spotkała się z dziećmi. Ach, co to podobno był za lament. Patolka która w dniu śmierci męża kurwiła się na melinie, łzy ocierała chusteczka, płacząc za najtańszą trumienką, spuszczaną przez zblazowanych grabarzy do ziemi. Wkoło podobno stały dzieciaki, a połowa z nich podczas ceremonii pogrzebowej ziewała niemiłosiernie z nudów. Ksiądz cos tam bąknął pod nosem, a wszyscy po chwili rozeszli się do domów, to znaczy dzieciaki do Bidula, Pogotowia a mamusia do chałupy swojej, tym razem pustej i bez dzieci.

          Po całym tym pogrzebie, dostałem zlecenie na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego, ponieważ przecież jest mamusia i powinna zajmować się swoją 13 dzieci. Zresztą, nikt nie brał innego scenariusza że może być inaczej.
- Wie pan, ja jeszcze nie doszłam do siebie po śmierci męża – odpowiada w moją stronę, a mnie krew zalewa, jak to kurwiszcze do mnie się odzywa – ja musze sobie wszystko w życiu uporządkować.
O czym ona pierdoli, zastanawiam się, patrząc z nienawiścią na nią. Co to kurwa jest? W Pogotowiu Rodzinnym dzieciaki chodzą i powtarzają tylko „mama, mama”, płaczą i pytają się opiekunów, kiedy ich odwiedzi, a ona mi tu kurwa pierdoli, że musi się ogarnąć. Minął tydzień od pogrzebu, a ona nawet tych dzieciaków nie odwiedziła.

- Kiedy pani była u dzieci? – pytam
- Nie miałam czasu, dużo roboty do zrobienia……. – odpowiada, zastanawiając się pewnie co wymyśleć.
- Kiedy je pani ostatni raz widziała?
- Na pogrzebie, przecież mówiłam – obruszona na mnie już jest
- To kiedy będzie pani gotowa na przyjęcie dzieci? – najgłupsze pytanie do matki, jakie mi przychodzi.
- No wie pan, to nie takie proste – „szmaciara” do której nie można mieć szacunku, patrzy w moją stronę, zastanawiając się co powiedzieć i co kurwa mi nakłamać.
- Chce pani te dzieci z powrotem do domu?
- Ale oczywiście.

          Na sprawę sądową się nie stawiła. Miałem w stosunku do niej mieszane uczucia, ale w wywiadzie napisałem, że ma warunki mieszkaniowe i powinna zajmować się dziećmi, tym bardziej że są one związane z nią w jakiś sposób emocjonalnie. Płaczą, tęsknią, czekają na nią w bidulu. Patolka co prawda kurwi się gdzieś po melinach, ale może teraz się trochę opamięta i zajmie się bądź co bądź swoimi dzieciakami.
No i jak to w życiu bywa, przestała kontaktować się z dziećmi w bidulu, nie mówiąc o Pogotowiu rodzinnym. Wyjebała na nie całkowicie. W konsekwencji najmłodsze dzieciaki rozlokowano po rodzinach zastępczych, a najmłodszy Brajanek trafił do bezdzietnego małżeństwa, które postanowiło otoczyć go opieką z myślą o późniejszej adopcji.
          Rodzina taka, także podlega pewnym czynnościom sądowym, chociażby potrzeba przeprowadzania wywiadu środowiskowego, czy mają warunki do zajmowania się dzieckiem, itp. Potem kilka razy się z nimi jeszcze kontaktowałem, albo przychodzili zapytać się, w różnych sprawach dotyczących małoletniego. Niestety, nie było kolorowo.
          Brajanek był dzieckiem bardzo specyficznym. Nowi rodzice zauważyli, że jak czegoś bardzo mocno chce, jest wtedy milutki, wręcz taka Przytulanka. Nie miał problemów, by od znajomych i sąsiadów dostawać cukierki, lody, drobne prezenty. Potrafił podejść do starszych pań siedzących na ławce i zacząć rozmowę, że pewnie są zmęczone a on jeśli one chcą to może im pójść do sklepu i cos kupić: lody, wodę, napój. Starsze panie, urzeczone rezolutnym i sympatycznym 7-8 latkiem prawie zawsze korzystały z jego dobroci, dając mu za fatygę jakieś drobne. Będąc w pierwszej klasie, od razu pokłócił się ze wszystkimi dziećmi. Póki ktoś robił to co chciał, bawił się z nim, pożyczał mu różne rzeczy, zabawki, to był jego najlepszy przyjaciel, kolega, z którym spędzał praktycznie cały czas. Lecz po jakimś czasie taka osaczone osoba przez niego miała dość jego towarzystwa, buntowała się, wręcz uciekała od niego – wtedy stawała się wrogiem, znienawidzonym wrogiem, którego trzeba niszczyć i wyzywać.
Brajanek nie lubił dotyku. Wystarczyło go dotknąć znienacka, to wpadał w taką histerie i płacz, jakby go ktoś przynajmniej mocno pobił. Potrafił nawet godzinę płakać w swoim pokoju, czekając aż ktoś przyjdzie i mu wynagrodzi cierpienie, jakąś nagrodą. Ciągle gadał bez sensu, byle gadać i wyrzucać słowotok ze swoich ust. Do osób obcych był miły, ale po chwili absorbował swoją osobą doprowadzając do tego, że trzeba było go wyprowadzać z pokoju, ponieważ nie szło normalnie porozmawiać.

          Różnego rodzaju konsultacje psychologiczne i psychiatryczne pozwalają podejrzewać RAD. Tak opowiedzieli mi rodzice zastępczy, podczas ostatniej rozmowy z nimi.
Mamusia Brajana ma go w dupie. Mieszkanie które miała zostało przejęte przez gminę, bo ona zamieszkała u jakiegoś gacha, w ogóle nie interesując się dziećmi. Zaburzenia dzieciaków w Bidulu spowodowały, ze po jego opuszczeniu wielu z nich popadło w konflikt z prawem, maja pierwsze wyroki. Jedna z córek została mamusią w wieku lat 18. Trójka rodzeństwa, która była w pogotowiu rodzinnym, trafiła do zawodowej rodziny zastępczej. Dwoje z nich prawdopodobnie uczęszcza do szkoły specjalnej. Trzynaścioro dzieci i każde już na starcie przegrało swoje życie.

niedziela, 16 września 2012

Dwa standardy



          Urodził się jakieś 8 lat temu, w kurewsko dysfunkcyjnej rodzinie, będąc ostatnim z  trzynaściorga dzieci. Syf, kiła i mogiła – tak można określić warunki mieszkaniowe w jakich wiódł agonalne życie. Stary dom w lesie, zamieszkały przez 3 rodziny, gdzie prym wiodła jedna, właściciele 13 dzieci. Chata stara, nie remontowana od wielu lat. Sypiący się tynk, wypaczone okna, brud i bałagan w obejściu. Ujadający pies na łańcuchu, którego mijałem, miał zaropiałe oczy i posklejaną sierść. Obok niego pusta miska na żarcie, plastikowe wiadro z wodą. Pies nieduży, a łańcuch wielki i gruby, przez co widać było, że zwierzakowi nie jest za lekko. Przed szopką, znajdująca się obok chałupy stała starsza kobieta. Nieporadnie próbowała porąbać drewno na kawałki. Bałem się, że za chwilę ostrze siekiery osunie się i zamiast w szczapę drewna, trafi w wychudzoną nogę staruszki.

          Idąc w jej stronę zauważyłem pełno małych kotów. Plęgną się, niepokastrowane, a i tak później zdziczeją i dokończą swojego żywota w lesie, albo zamordowane zostaną przez okoliczne dzieciaki, które wymyśla zabawę „jak daleko kotek poleci”. 

          W takich miejscach czas i moralność, to zupełnie względne pojęcie. Są miejsca, gdzie ludzie mieszkający w takim odosobnieniu, są od siebie zależni, albo podporządkowani silniejszym. Dżungla, prawo dżungli w środku cywilizowanego kraju.

          Rąbiąca drewno babcia odwróciła głowę na moje „dzień dobry” i zmrużając oczy zaczęła mi się przyglądać. Podchodzę i pytam czy mieszka tu rodzina Iksińskich, czy takich zna.
- Panie – machnęła ręką w dół i wróciła do swojej czynności.
- Mieszkają tu? – dopytuję, bo odpowiedzi nie uzyskałem.
- Ta, mieszkają, ja nic nie wiem – odpowiedziała
- Chyba za dobrze z nimi się tu nie mieszka, prawda? – z uśmiechem próbuję zagadnąć babinę.
- Panie, ja spokojnie chcę żyć.

          Postałem jeszcze chwile, popatrzyłem z pewnej odległości na budynek i teren go okalający. Porośnięty chaszczami, z walającymi się jakimiś starymi zabawki w obejściu, oparty o ścianę wózek dziecięcy zdezelowany i zniszczony, urwane drzwi wejściowe. To właśnie do tych drzwi skierowałem swoje kroki, wchodząc w półmrok korytarza, nie długiego co prawda ale brudnego i śmierdzącego. Po lewej stronie uchylone drzwi, a na futrynie przybita szmata, zapobiegająca chyba wpełzaniu wszelkiego rodzaju robactwa do mieszkania. Z obrzydzeniem ją odchyliłem długopisem i zerknąwszy w głąb mieszkania zawołałem Iksińską.
          Wszędzie panował smród stęchlizny, rozkładającego się żarcia, kocich odchodów. Stałem w kuchni, ponieważ postanowiłem pokonać tą brudna i smierdzącą szmatę i zrobiłem krok do przodu. Za chwile w kuchni znalazło się co najmniej 4 dzieciaków w wieku od 3 do 8 lat. Małe brudasy, umorusane, zagilone, z tłustymi włosami, ubrane w porozciągane szmaty, bo inaczej tych ubrań nazwać nie można. Najmłodszy miał sweter co najmniej dwa razy za duży – sięgał mu po kolana, a jeden rękaw targał się po podłodze. Boso. Inny brudasek wytarł gila w mankiet. Najstarszy z tej czwórki, obcięty na łyso z szelmowskim uśmiechem zapytał mnie po chwili:
- Kogo pan szuka?
- Kogoś z rodziców. Kto jest? – pytam oschle, bo widzę że dzieciak mimo że wygląda gdzieś na 8 lat, może jednak mieć więcej. No i ten bezczelny sposób mówienia. Wkurwiał mnie już.
- Idź, zawołaj mamę – rozkazał jakiemuś sześciolatkowi, który bez słowa sprzeciwu pobiegł w głąb mieszkania.
          Rozglądam się po kuchni. Ogólnie syf taki, że nie chce mi się nawet klikać o tym w klawiaturę. Podłoga drewniana zrobiona ze zwykłych desek, które z brudu mają kolor… brudny. Jakiś stół przykryty ceratą, cztery stare szkolne krzesła, poniszczone szafki  z płyty wiórowej, która w wielu miejscach tak popuchła i zaszła brudem, że obrzydzenie bierze. Wszędzie pełno much i innego robactwa. Na stole porozkładane jedzenie – margaryna, 5 bochenków chleba, konserwy turystyczne, pasztety także w konserwach, mleko. Byle dużo i tanio.

          Patrząc na trojkę dzieciaków, która z wielką ciekawością mi się przyglądała, chciałem zaprosić te wszystkie mamusie, które w przedszkolu psioczą na wychowawczynie, że skarpetki dziecku pani krzywo ubrała, albo poplamiło wspaniały, oryginalny sweterek, pijąc soczek z kartonika o nazwie „Bardzo dobry i drogi”. Po 10 sekundach tipsy same by się połamały.

          Przychodzi patolka, matka znaczy, nawet nie zniszczona po 13 ciążach. Podobno stan błogosławiony odmładza, ale gdzieś 40 na karku jednak robi swoje. Od razu zauważyłem, że mamusia ubrana o wiele lepiej niż swoje dzieciaki. Spódnica, buciki, bluzeczka, ufarbowane włosy, pomalowane usta, makijaż. No kurwa jego jebana mać. Dzieciaki brudne a ona odjebana jak stróż w Boże Ciało.
- Dzień Dobry, jestem kuratorem……… - pierdolenie o Szopenie, standardowo.
- Słucham? – ni to zapytała ni to stwierdziła w moją stronę, a mnie już wkurwienie zaczynało brać.
- Mam zlecenie na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego, w związku z zaniedbaniami dzieci …… - zacząłem recytować treść zlecenia i kto poinformował o tym.
- Wie pan, ja właśnie wychodzę – oschle odpowiedziała przerywając mi wypowiedź.
          Czworo najmłodszych "małoletnich" stało z tyłu za nią i przyglądało się mi, nie za bardzo rozumiejąc co się dzieje. Brudasek ponownie wytarł gila w mankiet, który był już cały święcący się od pozasychanych smarków, a najmłodszy przydepnął sobie rękaw bosą nóżką popychając w międzyczasie najstarszego z chłopaków.
- czyli nie porozmawia pani ze mną? – adin, dwa, tri, czietyrie….. tu nawet Kaszpirowski by nie pomógł.
- A długo to zajmie? – bezczelnie odpowiada w moim kierunku.
- Proszę panią, w sądzie toczy się postępowanie o ograniczenie pani władzy rodzicielskiej, a nawet zabranie dzieci do placówki, jeśli potwierdzą się poważne zaniedbania, a pani do mnie ze czasu nie i wychodzi? – nie wytrzymałem, kurwa, nie wytrzymałem i podniosłem głos.
- To ja nie mam prawa nigdzie wyjść?
- Ma pani prawo, i jeżeli jest to pilne wyjście, nie wiem, lekarz, praca czy cokolwiek, to wystarczy powiedzieć i załatwimy to inaczej. Ale pani mina świadczy o tym, jakby pani lekceważyła to co się w sądzie dzieje – spokojnie, bez ciśnienia jej tłumaczę.
- Nie, nie śpieszę się, mam czas. – powiedziała, wskazując usyfiony stół ze szkolnymi krzesłami.

          Kurwa. Jaką ona niechęć we mnie wzbudziła. Tak lekceważącego podejścia to ja nie widziałem. Zachowywała się, jakby tych dzieci nie porodziła i w ogóle jej nie interesowały. Początkowa czwórka jaką poznałem, zachowywała się wobec swojej mamusi tak, jakby była obcą osobą – nie podchodziły do niej, nie wchodziły na kolana. W pewnym momencie najmłodszy dzieciak, ten od rękawa, podszedł to stołu i chciał położyć na nim jakąś zdezelowaną zabawkę.
- Gdzie mi tu włazisz! – ryknęła na niego matka, łapiąc go za przydługi rękawek – do pokoju, ale już!! – rozkazała dzieciakowi, każąc najstarszemu z tej czwórki wyprowadzić go z kuchni, co maluch niezwłocznie uczynił.
- A pani mąż gdzie? – zapytałem
- Na rybach – odpowiedziała.
- Pracuje, czym się zajmuje? – dopytuję.
- Na czarno, nie wiem gdzie.
- Ile miesięcznie zarabia, dokłada do utrzymania domu i dzieci? Ile? – nie odpuszczam.
- 500 złotych, nie wiem ile zarabia.

         I weź tu z taką rozmawiaj. Sam jej widok i mimika twarzy, która wyraża jedno stwierdzenie „mam na ciebie wyjebane” powoduje, że masz ochotę wstać i jebnąć jej w ten chamski i pozbawiony minimum empatii pysk. Niestety, zrobić tego nie możesz, bo jesteś kuratorem, elokwentnym, wykształconym i przynajmniej teoretycznie nauczonym panowania nad swoimi emocjami. Spisuję po kolei wszystkie dzieciaki, jakie zamieszkują w tej chałupie. Trzynaścioro, z czego najmłodsze roczek, a najstarsze 18 lat. Ja pierdolę, praktycznie co roku rodziła jakiegoś dzieciaka. Odpowiedzialne rodzicielstwo, kurwa mać.
          Pytam się o najmłodsze dziecko. Roczny Dawidek. Patolka odpowiada że śpi. Każe się prowadzić do niego, bo chce obejrzeć pokoje i sprawdzić, czy dzieci mają wszystko niezbędne to co potrzebne do życia. Lekka konsternacja, ale po chwili odpowiada mi, że nie posprzątała i się wstydzi.
- Proszę panią, ja nigdy nie przychodzę zapowiedziany. Proszę pokazać – informuję ją i wstaję zza stołu, co oznacza ze nie odpuszczę, a jak się nie zgodzi to i tak sprawdzę. Mam złe przeczucia, że cos jest nie tak.
          
          Pokazuje mi pierwszy pokój, do którego wchodzi się z kuchni. Stare, drewniane okna, brudne firany, zniszczony i zadeptany na śmierć dywan. Dwa tapczany z jakimiś szarymi narzutami, meblościanka mająca co najmniej 20 lat, telewizor na szafce. Za żyrandol robi goła żarówka. Z tego pokoju wchodzi się do następnego. O wiele mniejszego. Znowu tapczan, rozkładany fotel i materac z gąbki, który można rzucić na podłogę żeby się przespać. Na jakimś starym fotelu zmiętolona pościel. W rogu szafa. Podłoga goła, same deski. Widać że dawno nikt tu nie zamiatał. Cofam się z tego pokoju i pytam gdzie śpi najmłodsze dziecko, a także jak w ogóle rozlokowane są dzieciaki, gdzie mają ubrania, środki higieniczne. Sprawdzam oczywiście wszystko po kolei. Na koniec Kobieta prowadzi mnie do pokoju, który zajmuje ona z mężem i w którym śpi najmłodsze dziecko. Pokój znajduje się za dosyć dużymi, masywnymi drzwiami z zamkiem. Co prawda nie były zamknięte na klucz, ale i tak było to zastanawiające, bo po co kurwa, takie drzwi, jak wejściowe w mieszkaniu?

Wpuściła mnie do pomieszczenia, które było… jakby z całkiem innego mieszkania. Na podłodze panele, pokój pomalowany, o wiele ładniejsza meblościanka, ława, fotele. Może nie nowe to wszystko, ale do cholery, co najmniej trzy razy lepszy standard, niż to co widziałem przed chwilą. W kącie łóżeczko, w którym spał najmłodszy dzieciak – chłopczyk Brajan.

I tutaj mała dygresyjka. Imiona, bo chociaż w swoich opowieściach używam imion pospolitych to spotykam się z takimi jak: Vanesa, Alan, Olivier, Brian, Nicol, itp. Jakby nie było polskich imion w kalendarzu.

No to patolka ma zajebiście. Odpicowała sobie swój pokoik, w którym ma czysto, posprzątane, a w reszcie mieszkania to co? Chołota ma spać? Pytam ją dlaczego jej pokój jest taki ładny, a reszta mieszkania taka zasyfiona i zaniedbana.
- Remont będziemy robić – odpowiedziała ponownie naburmuszona.
- A kiedy?
- Jak będziemy mieli pieniądze.
Bez komentarza.
- Pokaże mi pani książeczkę zdrowia dziecka – to nie była prośba, to było stwierdzenie.
- Słucham? – niepewność w głosie.
- Pokaże mi pani książeczkę zdrowia dziecka, chce zobaczyć szczepienia i kto jest lekarzem dziecka – powtórzyłem.
- Nie mam.
- jak to pani nie ma?
- U lekarza została.
- kto jest lekarzem rodzinnym?
- Nie pamiętam nazwiska.
- Jaka przychodnia?
- Ta w centrum.
- na ulicy Warszawskiej?
- Tak.
- Sprawdzę.

CDN.