K. poznałam, gdy miałyśmy gdzieś
po piętnaście lat – ona była o rok młodsza. Odwiedzałam w szpitalu koleżankę,
K. leżała z nią w sali, pogadałyśmy, wymieniłyśmy się numerami i zawiązała się
jako taka znajomość (akcja dzieje się nie tak dawno temu, ale jeszcze przed
boomem portali społecznościowych i komunikacji przez Internet).
Już na pierwszy rzut oka w K.
zwracała uwagę. Miała tik nerwowy, polegający na zaciskaniu oczu, a także
rozbiegany wzrok. Mówiła dość cicho, dziwnie zbolałym głosem. To, co mnie z nią
połączyło, to fakt, iż nasze matki wyjechały za granicę do pracy; moja w tym
czasie była na saksach od około dwóch
lat, jej dłużej. K. została z ojcem i dwoma młodszymi braćmi w rodzinnej
miejscowości, położonej dość daleko od naszego miasta.
Przez pierwszych kilkanaście
miesięcy nasza znajomość ograniczała się do wysyłanych SMSów, czasem rozmowy
telefonicznej, zwykle powierzchownych („co słychać?”, „w porządku, mam wakacje,
jadę tu i tu” itp.). K. odzywała się regularnie, utrzymując kontakt zarówno ze mną,
jak i z naszą wspólną koleżanką, do której czasem przyjeżdżała.
Po jednej z takich wizyt
rozmawiałam z koleżanką o K. Zwróciłam uwagę na jej dziwny sposób bycia, tik,
trudną sytuację. Koleżanka zasępiła się, a po chwili wahania powiedziała:
- Powiem ci coś o niej, ale nie
mów jej, że ci powiedziałam. Ona jest gwałcona przez swojego ojca.
Zrobiło mi się słabo, a ona
kontynuowała:
- Dowiedzieliśmy się już jakiś
czas temu. Moi rodzice chcieli jej pomóc, zawiadomili jakąś organizację,
policję, mieli zakładać sprawę w sądzie. Ale K., gdy to usłyszała, powiedziała
że nie chce robić szumu. Jej starego by zamknęli, matka jest za granicą, wie,
ale nic nie robi, a ona z braćmi nie miałaby dokąd pójść. Nie mogliśmy do niej
przemówić, żeby zmieniła zdanie. Zostało tak, jak jest.
Jakiś czas potem K. z braćmi,
ojcem i jakimś swoim chłopakiem pojechała do matki. Mieszkali tam kilka-kilkanaście
miesięcy, próbowali pracować, ale nie znali języka, przy tym K. nie ukończyła
nawet gimnazjum. Z tego, co pisała do mnie, pracowała matka i czasem chłopak
K., natomiast reszta tej szczęśliwej gromadki po prostu siedziała tam na
dupach. Z czasem K. i jej facet wrócili do Polski, do jej domu. Załatwiając
jakieś swoje interesy przyjechali do mojego miasta i postanowiłyśmy się z K. spotkać,
jako że nie odzywałyśmy się do siebie długo, a nie widziałyśmy jeszcze dłużej.
Facet K. był parę lat starszy,
chudy, palił jak smok (podobnie jak ona) i ogólnie był typowym, lekko
nieogarniętym robolem – ale, z tego co zaobserwowałam, na ten swój robolski
sposób dobrze ją traktował. K. była dalej blada i nerwowa. Gdy zdjęła kurtkę,
zauważyłam – co będzie ważnym szczegółem – że jej szczupła sylwetka zmieniła
się: poszerzyła się w biodrach i miała brzuszek.
K. dużo w trakcie tej wizyty
powiedziała. Przyznała się do bycia wykorzystywaną – od dziesiątego roku życia.
W jej miejscowości, oczywiście, dużo osób o tym wiedziało i jak to bywa chuj z
tą wiedzą robili. Pobyt w szpitalu, w trakcie którego się poznałyśmy, został
skrócony na życzenie jej ojca, który, cytuję, „nie mógł już wyrobić”. Cała ta
sytuacja stała się jeszcze bardziej chora i obrzydliwa, gdy rodzina pojechała
za granicę do jej matki. K. żyła zarówno ze swoim chłopakiem, jak i starym.
Zaszła w ciążę – była przekonana, że z ojcem, bo, jak to ujęła „jak mojemu
facetowi powiem, że nie można, to odpuszcza, ale do ojca nie przemówisz”…
Urodziła córeczkę. Wkrótce razem z chłopakiem wrócili do domu K.
Oczywiście w trakcie całej tej
opowieści zadawałam K. pytania, bo historia była dla mnie niepojęta (przyznam
się zresztą, że traktowałam K. z pewną dozą nieufności, ponieważ od czasu do
czasu naciągała mnie na drobne pożyczki). Dlaczego jej matka nic nie robiła?
Bo, jak twierdziła K., wyjeżdżając za granicę chciała uciec od tej rodziny,
biedy, awantur. Awantury w trakcie pobytu za granicą były rzeczą na porządku
dziennym. A dlaczego nie pozwoliła wtedy na złożenie sprawy w sądzie,
zamknięcie jej starego w pierdlu? Bo jej bracia mogliby trafić do domu dziecka,
a ona nie chciała na to pozwolić. Jak, do kurwy nędzy, jej facet mógł pozwolić
na taki chory trójkąt? Chłopak gówno miał do powiedzenia, będąc w obcym kraju,
u obcej rodziny, raz pracując, raz nie.
Najbardziej chyba zasmuciła mnie odpowiedź
na pytanie, jak to jest urodzić dziecko. „Cholernie boli”, odpowiedziała K. Nie
kochała swojej córeczki i więcej o niej nie wspominała.
Moja znajomość z K. trwała
jeszcze około dwóch lat. Chłopak ją zostawił, ale zaopiekowała się nią jedna z
sąsiadek. Poszła do gimnazjum dla dorosłych i ukończyła je – od czasu do czasu
posyłałam jej trochę pieniędzy, w zamian żądając np. kserokopii świadectw, żeby
mieć pewność, że K. się uczy. Zaczęła szukać pracy i powolutku stawała na
nogach. Mówiłam jej, że ma dać sobie spokój ze swoją rodziną (od czasu do czasu
dzwonili do niej i robili mały spektakl nienawiści), zrobić maturę i poszukać
pracy. Jednak ta znajomość stawała się dla mnie zbyt obciążająca psychicznie i
stopniowo ograniczałam kontakty z K. Czasem mam z tego powodu wyrzuty sumienia,
ale czułam, że niejednokrotnie K. manipulowała mną, chcąc coś uzyskać, i, jak
już wspomniałam, czasem koloryzowała. Z drugiej strony, ona miała już jakieś
oparcie, ową sąsiadkę, kobietę podobno zamożną i samotną. Podczas jednej z
naszych ostatnich rozmów K. przygotowywała się do matury, myślała o studiach.
Chciała lepiej żyć.
OD NIEDAWNA CZYTAM TWEGO BLOGA I MOGE KROTKO STWIERDZIC TE HISTORIE MNIE WCIAGAJA I SAMA NIE MOGE SIE NADZIWIC ZE TAKIE RZECZY DZIEJA SIE NA SWIECIE NAPRAWDE!! AZ MNIE DRESZCZE PRZECHODZA. BEDE WCHODZIC I CZEKAC NA KOLEJNE HISTORIE!! PZDR.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://z-zycia-gimnazjalisty.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMożesz ten blog obserwować, komentować, a nawet proponuję coś w ramach takiej reklamy, że ja reklamuję ciebie a ty mnie. Co ty na to?
Żartujesz, prawda?
UsuńNie.
Usuńdzieją się dzieją i nigdy nie wiadomo czy więcej krzywdy robi nieumiejętne ujawnienie sprawy czy trwanie w bagnie; ech; bardzo marnie działają procedury pomagania dzieciom; większość dzieci wie - ukrywaj prawdę, bo ci nie pomogą a ukarzą potępieniem. skazaniem na Dom dziecka, napiętnują; w najprostszych sprawach tam gdzie w domu nie ma co jeść dzieci też kłamią, żeby ich od mamy nie zabrali;
OdpowiedzUsuńbo potrafią pd dobrej matki - zamiast pomóc zabrać; tak najprościej;