W obliczu pandemii korona-wirusa, gdy większość ludzi z
przerażeniem zerka na ulicę i boi się wyjść z mieszkania,
czytając lub oglądając coraz to nowe wiadomości że wszyscy
umrzemy, zarazimy się tudzież stracimy szansę na kupno papieru
toaletowego, mnie zastanawia o wiele poważniejsza rzecz, a
mianowicie: co po koronawirusie!
Wirus jest. Lata sobie w powietrzu dostając się do wnętrza organizmu, zakażając je, osłabiając, co niektórych wykańczając na amen. Choroba to choroba, możemy minimalizować ryzyko zakażenia, ale czasami go nie unikniemy. To jak z palaczem i nowotworem płuc. Jeden 50 lat pali 2 paczki dziennie i żyje, drugi w życiu nie zapalił, zdrowy tryb życia i rak – gleba, piach i kwiaty na cmentarzu. Popierdolone to, ale co zrobisz. Jednak kwarantanny i obostrzenia kiedyś znikną. Jeśli nie zostaną zlikwidowane przez rząd – ludzie sami je zlikwidują. Po prostu każdy z czegoś musi żyć. Jak na razie największe zadowolenie widzę wśród pracowników etatowych – w urzędach cisza, spokój, gwarancja pensji, chujowo ale stabilnie, kasa w budżetach zabezpieczona na wypłaty do końca roku. To takie osoby wrzucają na fejsach info typu „zostań w domu” i tym podobne. Co niektórzy do pracy nie chodzą, pracują zdalnie, lub pod telefonem. Żyć nie umierać.
Ale jest też inna grupa – przedsiębiorcy, jednoosobowe działalności gospodarcze, małe firmy rodzinne robiące w usługach, właściciele knajp, pubów, dyskotek, artyści, muzycy i masa innych. Oni pensji nie mają…
I
gdyby tak nam się wydawało, ze w końcu ryzyko biznesu i takie tam,
pojawia się pewien mały, a za chwile duży problem. Część ludzi
straci pracę. A jacy to stracą?
Zdzisław, lat 38, jest pracownikiem gospodarczym i dorabia jako stróż w weekendy. Zdzisiek ma alimenty na dwoje dzieci – tysiąc miesięcznie. Pomimo komornika na głowie, płaci systematycznie. Do czasu jak szef mu nie powiedział że musi go wypierdolić, bo nowych zleceń nie ma i musi oszczędności szukać. Jak Zdzichu nie znajdzie roboty, to pierwsze co zrobi to przestanie płacić alimenty. A wtedy prokurator, wyrok i odsiadka. Zdzichowi Państwo nie pomoże, co najwyżej kolejne koszta wygeneruje, bo w końcu ZK to jakieś 4 tysiące miesięcznie od głowy w nim osadzonej.
Mariola, lat 31, pracownik naleśnikarni. Mariola ma za sobą ciężką depresję, hospitalizacje. Dziecko w rodzinie zastępczej u swojej matki. Mariola około pół roku temu stanęła na nogi, dostała pracę, jest wśród ludzi. Marzy że sąd rozpatrzy jej wniosek o powrót córki pod jej pieczę. Niestety, pierogarnia zamknięta a brak pracy nie napawa optymizmem że utrzyma wynajmowane małe mieszkanie by zamieszkać z córką.
Krzysiek i Jadwiga wychowują 5 dzieci. Krzychu lubi wypić, ale praca w zakładzie produkującym kartony i opakowania oraz jednorazowe sztućce powoduje, że picie musi ograniczyć, bo rodzinę ma na utrzymaniu. Obecnie szef wysłał na urlop pól załogi, w tym Krzycha. Krzychu codziennie pije po kilka piw i snuje się z kąta w kąt – jak go zwolnią straci cel w życiu i żona obawia się że zacznie chlać jak kiedyś. I jak kiedyś znów kurator będzie wnioskował o odebranie dzieci i umieszczeniu w placówce.
Takich
Zdziśków, Mariol, Krzyśków i Jadwig są w Polce dziesiątki
tysięcy. Oprócz nich inni pracownicy, którzy otrzymają
wypowiedzenia z pracy. Jest taka zasada, że jak po 10 dniach zakład
potrafił poradzić sobie bez pracownika, to tak naprawdę nie jest
on potrzebny. I nagle wiele zakładów zauważy, że można
funkcjonować bez 10 czy 20 procent załogi.
Zastanawiam
się (nie sam) jak pomóc ludziom wyjść z izolacji. Bo to problem
będzie bardzo duży. Co zrobić, jakimi narzędziami pracować, by
przeciwdziałać zjawisku „bycia niepotrzebnym”. W jakie
narzędzia wyposażyć kuratorów, pracowników socjalnych i
wszystkich tych, którzy pracują w środowiskach swoich
podopiecznych. Proszę o pomysły, może uda się przynajmniej
niektóre z nich zrealizować, także wspólnie.
Dzięki.