Dłubie
w nosie, patrzę na fejsiunia i przeglądam olx oraz allegro w poszukiwaniu
starych, ale jeszcze sprawnych części które wmontuje do mojego samochodu. Ledwo
trzydzieści minut po rozmowie z mechanikiem, a mnie już kurwica bierze, bo stos
wywiadów piętrzy się na biurku i w chuj telefonów ze szkół. Ogólnie jedna
wielka cieczka z tymi szkołami, bo likwidują gimnazja i każda szkoła ma zrobić
zebranie z rodzicami gdzie o reformie będą informować wielce szanowne
rodzicielstwo. Mam w sumie w dupie reformę, pracy mi nie ubędzie przez to, ale
nagle przed końcem roku każdy sobie przypomina, że ma jakieś tam sprawy
niepowyjaśniane z uczniami. No cóż, taki to już mój los Syzyfa,
zapierdalającego po odmętach ludzkiej bezgranicznej głupoty.
Palec
mój wszedł w głęboko w nozdrze i paznokieć uszkodził chyba jakieś naczynko
krwionośne bo czerwona krew się na nim pokazała. Cholera, jeszcze krwawienie mi
tu potrzebne do szczęścia, jakbym nie miał innego zmartwienia. Patrzę tępym i
wkurwionym wzrokiem w ekran służbowego monitora i szukam najtańszej części
używanej, która wstawię w swój samochód, by przemierzać bezkresy ludzkiej degrengolady
i spisywać na kawałkach służbowego papieru służbowym długopisem tragiczne
dzieje moich chlebodawców.
-
Dzień Dobry! – przywitał mnie upośledzony chłopak, którego tak naprawdę nie
znam imienia, ale który swoją wiecznie uśmiechniętą aparycją poprawił mi na
ułamek sekundy humor. Nie wiem kiedy nawet otworzył drzwi do mojej pakamery
sądowej, schowanej na końcu ciemnego korytarza, za ubikacją i magazynkiem na
szczotki dla sprzątaczek.
-
Dobry – odpowiedziałem i wziąłem głęboki oddech zastanawiając się jednocześnie
czy widział mnie dłubiącego w nosie. Mam nadzieję że nie, a nawet gdyby to i
tak jakoś nie spaliłbym się ze wstydu.
-
Pana, mam pytanie bo… - Tak, „pana”. Nie proszę pana, szanowny panie, tylko „PANA”.
Pana wypowiedziane tak jakbyśmy wypowiadali „mama”. Taki nowy zwrot
grzecznościowy.
-
Pytaj, yyyy, jak ci tam na imię….. – nie wiedziałem, ale też nie chciało mi się
specjalnie wysilać by przypomnieć. Wiedziałem że to synek jednej nadzorowanej,
a raczej byłej już nadzorowanej bo jej niepełnoletnie dzieci całkiem niedawno
zasiliły szeregi placówki opiekuńczo-wychowawczej. Ten już miał 20 lat i rentę
socjalną, więc wątpliwy zaszczyt pobytu w bidulu go ominął. Zresztą, na rencie
wszelkie banki już łapę mają wraz z komornikiem, bo kiedy tylko mógł wziąć dowód
osobisty w rękę i odcinek renty w drugą, wraz z równie upośledzoną mamusią
stali się klientami wszelkiej maści para banków i systemów pożyczkowych.
-
Bo pana, bo pan mnie ubezwłasnowolnił… - z tym swoim szczerym, upośledzonym uśmiechem
stwierdził, czekając zapewne co ja na to powiem i jak się usprawiedliwię przed
jego majestatem.
-
Że jak? Co zrobiłem? – oczy mi się szerzej otworzyły a banan ugościł na mej
twarzy i choć na chwile zapomniałem, że kawałek silnika musze znaleźć w Internecie,
a nie cały silnik bo taka była obawa na początku. Dzięki czemu trochę taniej będzie
i najbliższym może prezent zrobię.
-
No, ubezwłasnowolniony, ja jestem przez sąd bo pan tak powiedział sądowi – z kolei
teraz on próbuje mnie przekonać i przypomnieć że” … przecież wszystko jasne, ja
to zrobiłem żeby więcej pożyczek nie brał, i nawet cos o matce mówił że
przecież u mnie była i rozmawiała i w ogóle on nie wie co teraz bo chce iść
telefon wziąć na abonament i czy może w ogóle, znaczy chciał mnie zapytać”. Tak
to mniej więcej brzmiało w jego słowotoku.
-
Damian, nie jesteś ubezwłasnowolniony – grzecznie mu odpowiedziałem z bardzo
miłym uśmiechem na twarzy – a teraz idź i weź telefon na abonament. A jak Ci w
jednym salonie nie dadzą, to idź do drugiego. Na pewno w jakimś uda ci się podpisać
umowę.
-
Aha, nie jestem – odpowiedział sam do siebie – i ścisnąwszy reklamówkę-dziadówkę
w ręce, która zafajdała koło brudnych i wytartych jeansów na jego wychudzonych nóżkach,
zniknął za drzwiami wypowiadając:
-
dowidzenia pana.
Włożyłem
palec w drugą dziurkę nosa i zacząłem wykopaliska. Znaczy części szukałem do samochodu
wykopując coraz to przeróżniejsze i nowe strony internetowe. Widzę – BINGO!
Szukana część znajduje się na drugim końcu Polski. Dzwonię – z komórki – by sądu
nie naciągać.
-
Dzień Dobry, ja dzwonię w sprawie części do samochodu którą widzę właśnie na
zdjęciu. Proszę mi powiedzieć czy jest część jeszcze dostępna i czemu tak
drogo, hehehe – zarzuciłem tekstem typowego podstarzałego Janusza, choć na
kartce wcześniej zapisałem o co zapytać, gdy padną szczegółowe pytania co
zamierzam z tą rzeczą robić i co mi się zjebało że szukam akurat tak dużej
części a nie pojedynczego pierdolnika.
-
Dostępna, świeżo wymontowana z rozbitego samochodu. Krew też starłem –
odpowiedział około trzydziestoletni głos w słuchawce mojego telefonu na jeden z
najtańszych abonamentów na rynku.
„Dowcipniś,
kurwa”.
-
To ja poproszę za pobraniem. A rabacik będzie jakiś? - zapytałem pełen nadziei, ze może chociaż stówkę,
albo pięć dych, albo może na flaszkę chociaż opuści. Mikołajki zaraz, święta
idą….
-
A może za darmo panu wysłać i dopłacić? – głos zapytał w taki sposób, ze ja
więcej pytań już nie miałem.
-
To ja esemesem dane do przesyłki prześlę – i tak oto zakończyła się rozmowa z uprzejmym
Panem na drugim końcu Polski.
Nie
ma to jak być dziadem. Kurator dziad. „KURATOR DZIAD”. Czyż nie brzmi to
dumnie? Ostatnio robiłem wywiad u Ukraińca, który związał się z moją
nadzorowaną i okazało się że zarabia więcej niż ja, nie znając nawet języka. Żeby
jeszcze był specjalistą czy coś. Zwykły robotnik w fabryce, fakt że ze zmianami
na nocce. Nadzorowana jeszcze też młoda, z jednym dzieckiem więc jeszcze
stosunki, oczywiście międzynarodowe, będą się zacieśniać.
Ale
w sumie to nie o tym miałem pisać, tylko dokończyć miałem pewną opowieść, którą
zacząłem już dawno… tak dawno że dla niektórych Internet zatoczył koło i po
wielu miesiącach weszli na stronę moją. Jeszcze inni pomyśleli że dobra zmiana
mnie zamknęła, ale nie, jestem i trwam na stanowisku i standardowo narzekam na
swój los. Więc zaczynamy:
Miłość
w światłowodzie part 2
Wychowywała
ją matka z ojcem, podobnie jak jeszcze trójkę jej rodzeństwa zrodzonego w
pijackim amoku miłosnych uniesień. Czy były to uniesienia zrodzone z pragnienia
posiadania dziecka nie wiemy, może po prostu nie udało się matce spierdolić gdy
ojciec szczytował w niej. Opowieść mojej słabo-zębej nadzorowanej o domu
rodzinnym to jedna wielka znęta stosowana przez ojca wobec niej, jej rodzeństwa
i oczywiście matki. Zresztą o znętach można napisać wiele a pomysłowość patoli
w jaki sposób uprzykrzyć życie innym nie ma granic. Przytoczę te najciekawsze,
jakie udało mi się usłyszeć podczas tej barwnej opowieści. Oprócz standardowego
profilaktycznego wpierdolu jest jeszcze kilka bardziej wyrafinowanych form z
którymi zostałem zapoznany i które wzbudziły moją niezdrową i patologiczną
ciekawość. Ale zanim z powrotem wrócę do opowieści związanej ze światłowodem, przypomniałem
sobie jak kiedyś
jedna z kobiet z która miałem okazję porozmawiać, powiedziała ze jej facet za
każdym razem jak koło niej przechodzi to coś szepcze pod nosem. Na początku nie
zwracała na to uwagi, bo nie do końca rozumiała co tam bełkocze, tym bardziej
że całe dnie spędzał z piwem w ręku, ale po jakimś czasie zaczęła rozumieć jego
szepty. Jej ukochany szeptał cichutko do siebie „dziwka, szmata, kurwa…” za
każdym razem, gdy ona znajdowała się koło niego sam na sam. Nigdy nie szeptał w
obecności dzieci, w obecności kogoś obcego czy członka rodziny. Po jakimś
czasie kobieta wpadła w taką nerwicę że wylądowała u psychiatry na lekach
uspokajających z opinią że to z nią jest coś nie tak a nie z jej wspaniałym
facetem.
Wróćmy
jednak do opowieści i nie zastanawiajmy się dłużej nad tą malutką dygresyjną. U
naszej bohaterki nie było tak wyrafinowanej przemocy, tylko standardowy
wpierdol bez finezji i większego zastanawiania. Wpierdol kabelkiem, pięścią lub
kopnięcie nogą zależy co w danej chwili było pod ręką tudzież nogą pana i
władcy domu. Ot, takie wychowanie rodzicielskie. Wpierdole z biegiem lat się
nasilały i mamusia mojej nadzorowanej, która przestała wytrzymywać już te
profilaktyczne metody dyscyplinowania do właściwego zachowania, zabrała
wszystkie 3 swoje córeczki ( w tym i naszą bohaterkę opowieści) i wyprowadziła
się od tatusia, wracając w rodzinne strony na prawie drugi koniec województwa.
Niestety,
bajka i sielanka nie trwały zbyt długo, bo nasza bohaterka po około 3 latach
dorastania w nowym środowisku i spotykaniu się wieloma nowo poznanymi kolegami,
choć nie wszystkich poznanych pamiętała, bo i alkoholu dużo, i krzaki jakieś
takie ciemne, z przerażeniem stwierdziła, że coś z okresem jest nie tak bo się
spóźnia i chyba coraz częściej ją mdłości dopadają. Test ciążowy zakupiony w
pobliskiej aptece rozwiał wszelkie wątpliwości! W wieku 16 lat zaszła w swoją
ukochaną i wymarzoną ciążę. Problemem tylko była jedna rzecz. Kim do cholery
był tatuś?