piątek, 21 czerwca 2013

Nadesłane: Maciuś Wędrowniczek



Maciuś pojawił się w moim rejonie działania z drugiego końca województwa. Po latach wiem, że tak naprawdę został wywalony przez ojca i brata z domu bo pił jeszcze więcej niż oni, no ale nie to byłoby główną przyczyną, przyczyną było to, że miał strasznie ,,lepkie’’ ręce i do tego bardzo często okłamywał i oszukiwał ludzi z którymi się stykał.  

       Maciuś przyjechał do mnie na teren po opuszczeniu zakładu karnego – jest warunkowo zwolniony.  Posiada również niewielki wyrok za kradzież – przy wyroku został orzeczony dozór kuratora oraz obowiązek powstrzymania się od nadużywania alkoholu.
       Maciuś poznaje dziewczynę z domu dziecka, która posiada ,,własny’’ lokal socjalny bo jej się należał po opuszczeniu DD.  Dziewczyna jest nawet ładna, uczy się w szkole średniej, co prawda zaocznie ale się uczy, ma z tego tyt. jakieś stypendium socjalne oraz otrzymuje nadal rentę socjalną. Nie jest źle. Maciuś  ma ze 170 cm i jakiś taki nieopisany ,,szelmowski’’ urok w sobie. Może się podobać. Dziewczyna szybko zachodzi w ciążę.
       ,,Czaruje’’ nawet mnie, no ma w sobie coś takiego, trudno to opisać, coś po czym człowiek ,,mięknie’’.  Maciuś szuka pracy, marnie mu to idzie. Zgłasza się do jednego z okolicznych gospodarzy do pomocy we wszystkim. Do dość normalne u bezrobotnych. Tam przyznaje się, ze jest warunkowo zwolniony i że kurator jest i takie tam.  Gospodarz dzwoni do mnie, czy można mu zaufać. Ja pierdziele a co ja wróżka jestem, kuźwa ale dylemat, powiem, że nie to chłop roboty nie dostanie powiem, że można a jak coś podpierdzieli to pójdzie fama co ten kurator za bzdury wygaduje. Załatwiam sprawę dyplomatycznie, że można do roboty przyjąć ale uważać na drogie sprzęty rolnicze i kasę na koniec miesiąca dać a nie zaliczki. Chyba zrozumieli- robotę dostał. Nie usłuchali- dali się złapać na jego ,,urok’’. Dali zaliczkę, najpierw jedną, potem drugą.
Jest już znany w okolicy z tego, że nadużywa alkoholu po którym jest agresywny.  Nie bije nikogo ale strasznie dużo wrzeszczy, macha rękami wyklina   i grozi podpaleniem czy pobiciem.  Do tego jazda na motorowerze po pijaku. Rodzi się dziecko. Jest becikowe i jeszcze akurat wypłata . No to dziecko tatusia z tydzień nie widziało. Nie szkodzi , dziewczyna wybaczyła po obietnicy poprawy – normalnie, norma i można mówić i powtarzać, i przestrzegać. Na szczęście dziewczyna dała szansę tylko raz, posłuchała mnie a raczej udało mi się wskazać u niej w rodzinie to co było przyczyną umieszczenia jej w domu dziecka- czyli alkoholizm jej rodziców. Po kolejnym pijackim wieczorze, wyzwiskach i interwencji policji, wywaliła go na zbity pysk a raczej nie otworzyła mu drzwi po powrocie z  ,,dołka’’.  

       Złożyłem wniosek o  odwołanie warunkowego zwolnienia , sąd odwołał warunkowe zwolnienie i po jakimś krótkim czasie Maciuś trafił z powrotem do ZK. W trakcie pobytu w ZK wyszła na jaw sprawa kilku okolicznych kradzieży w tym jakiegoś drutu miedzianego, o którym Maciuś wspomniał w liście do byłej już konkubiny. Zapadł kolejny wyrok. O Maciusiu przestałem myśleć na 1,5 roku.

       W tym momencie historia mogłaby się właściwie skończyć a to dopiero początek. Zbliża się koniec roku, statystyka na głowie, gonitwa w sądzie, sędziowie ,,wypychają’’ sprawy, my kuratorzy kończymy co się da, sprawdzanie stanu i wszystkiego co trzeba. Ogólnie siedzimy po godzinach i liczenie, dodawanie, odejmowanie, szukanie akt, sprawdzanie na jakim etapie są postepowania czy wszystko zakreślone w kontrolkach czy w systemie komputerowym. Wracam do domu, mam daleko jest chyba ok. osiemnastej. Stoję akurat na skrzyżowaniu – brzęczy w telefonie sms. Pewnie żona , bo zapomniałem zadzwonić o której będę ale jestem już tak wypompowany, że jadę jak automat. Wyciągam komórkę, czytam -  Dzień dobry Panie kuratorze tutaj Maciek – nie mam co ze sobą zrobić, wyszedłem z ZK w poniedziałek ( dziś jest piątek), nie mam  co ze sobą zrobić, u dziewczyny ktoś jest i tam nie mogę spać, znajomi mnie wywalili z domu ( a to ciekawe ?) , nie mam gdzie się podziać… jestem głodny. To Pan miał rację wtedy szkoda, że Pana nie słuchałem, czas ze sobą skończyć… - O kurwa !! myślę. Ja pierdolę chłop mi się zaraz powiesi albo coś, w komórce znajdą sms- że poinformował kuratora o swojej sytuacji, jest osiemnasta, ja jestem jakieś osiemdziesiąt km od niego – kotłowanina myśli, najpierw uspokoić siebie, zjechać na pobocze lub na parking, przemyśleć co mam mu powiedzieć i o co zapytać, niemal wszystkie szkolenia mi się przypomniały, studia, kursy. Dobra zatrzymuję się. Drżącą ręką wybieram nr do niego. Odbiera ( uff).
       Maciek słyszę w głosie jest zrezygnowany, mówi, że deszcz pada i jest mu zimno. Wypytuję go najpierw gdzie jest ( w razie czego natychmiast zadzwonię na policję) – odpowiada. Teraz informuję go, że nie mam jeszcze jego akt z sądu penitencjarnego i nie miałem pojęcia, że opuścił ZK. Mówi mi, że tamto odsiedział do końca a znowu warunkowo go zwolnili z następnych kar które odbywał. Uspokajam go jak umiem i daje dużo nadziei, mówię, ze zaraz cos załatwię , że musimy porozmawiać osobiście. Karzę mu czekać na mój telefon. Dzwonie do schroniska dla bezdomnych które znajduje się na szczęście niedaleko miejsca w którym Maciuś się znajduje. Odbiera znajomy opiekun- wszystkich zresztą tam znam – pytam czy mają miejsca, nie mają ale jest tuż przed świętami wiec go przyjmą choćby na trochę, dostanie jeść i materac do spania. Uff jakby go nie przyjęli to kuźwa nie wiem co bym zrobił.  Dzwonię do Maćka, mówię, ze załatwiłem mu miejsce i że ma się tam zgłosić, że nawet na piechotę dojdzie jak stopa nie złapie. Ponadto ma się do mnie zgłosić w poniedziałek może jakaś pomoc będzie ( postpenitencjarna). Informuje mnie, że wie gdzie i jakoś tam dotrze.  Dzwoni do mnie ok 23.00 – i tak nie spałem- mówi, że doszedł na piechotę – to by się zgadzało- dobra weekend będę miał w miarę spokojny.

       W poniedziałek niestety wypada mi coś pilnego, nie ma mnie w biurze informuję koleżankę, ze przyjdzie taki i taki, i że trzeba by jak będą bony to zrobić mu jakąś pomoc. Przychodzi- niestety kasy nie ma w sądzie, będzie może za miesiąc. Ech – szkoda gadać  na temat tzw. funduszu pomocy postpenitencjarnej – niemniej koleżanka czuje od niego alkohol, robi notatkę. Maciuś niemal szantażuje koleżankę, że popełni samobójstwo- koleżanka rozmawia z nim ponad godzinę, prosi i wyjaśnia, kontaktuje się ze mną. Podobno mu obiecałem, że będzie pomoc. Nic takiego mu nie obiecywałem – nieważne – Maciuś dostaje z własnej kieszeni koleżanki dychę na bilet powrotny i ma się ponownie stawić w piątek. 

       W piątek się widzimy, od Maciusia znowu jedzie alkoholem – tak wiec nawet gdyby kasa była to i tak by nie dostał. Maciuś wściekły ale czuje ,,szacun’’.  Załamanie i próby samobójcze chyba mu już przeszły. Na szczęście doniósł jakieś tam papiery które umożliwią mu uzyskanie jej w ogóle. Opierdalam go po męsku, nie chcę stosować pewnych formalności prawnych bo… no kurczę żal, ledwo wyszedł. Mam nadzieję, że podziała- ostatnia szansa- ma być w poniedziałek- trzeźwy. Burczy pod nosem, że który to już raz musi rano na stopa wstać ale zgadza się stawić w poniedziałek. W poniedziałek na szczęście Maciuś jest trzeźwy i ,,pojawiło’’ się trochę bonów.  Dostaje – 100 zł w bonach – niech mu będzie, święta blisko. Taaa no i co ? Są bony jest impreza. Maciuś wrócił do schroniska po dwóch dniach - na wigilię, był już nadźgany, zrobił awanturę wraz z innym mieszkańcem, w użyciu był nawet nóż ( tylko straszyli użyciem ). Przyjechała policja w samą wigilię – super. Dołek. Maciuś wychodzi na 2 dzień świat. Przytrzymują go do końca dnia i ,,wilczy bilet’’. Jak trwoga to do kuratora- dzwoni, że nie ma co ze sobą zrobić, że on był niewinny, że prowokowali, że to, że tamto.  No i co szanowny czytelniku być zrobił – środek zimy, chłop nie ma nic z wyjątkiem tego co na grzbiecie – mam się wypiąć na niego? Nawet jak złożę wniosek o odwołanie warunkowego zwolnienia to rozprawę wyznaczą za min 3 tygodnie a osadzony będzie za jakieś 1,5 miesiąca bo przecież sam do ZK się nie zgłosi. No a do tego czasu mam tak po prostu o nim zapomnieć, niech zdycha gdzieś pod mostem ?
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

kane

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kopiec Kreta



     Gorąco. Cholernie gorąco. Uwielbiam lato i beztroski czas spędzany na różnego rodzaju grillach i ogniskach, kąpiąc się nocą w rzece lub jeziorze. Browarek, wódeczka, muza z samochodu i kilku znajomych w postaci nie stroniących od napojów wyskokowych kolegów, tudzież koleżanek. Wyluzka maksymalna. Niewybredne żarty, robienie z siebie pajaca, z dala od oczu tych, którzy na sam nasz widok, chętnie zwolnili by z pracy, bo przecież kodeks etyki kuratora. W moim prywatnym czasie obowiązuje mnie mój kodeks i jak mam ochotę po pijaku tańczyć pod sceną na koncercie, to nikomu nic do tego.

     Lato to także smród. Smród zapuszczonych melin. Zarzyganych po kątach, obszczanych ciepłym moczem, którego strużki spływają po ścianie i wsiąkają w zakamarki spróchniałych, drewnianych podłóg. Unosi się potem ten fetor, drażniąc nozdrza i powodujący nieznośny odór fekaliów. Wszystko śmierdzi naokoło a dotknięcie czegokolwiek grozi nie tylko upierdoleniem sobie stołu, znaczy ręki, ale także złapaniem jakiegoś syfa, gdzie bakteria kałowa to mały pikuś.

     Zlecenie. Jakaś babka z dzieciakiem przyjechała na mój rejon z innego miasta i osiedliła się pod adresem takim to a takim. Pierwszy raz jadę na ta ulicę więc szukam jej najpierw w Google maps. Szczerze, to w większych miastach sprawdza się Targeo, nawet numery budynków są. Nie, nie robie reklamy Targeo. Jak zapłacą to pomyślimy.

     A tak w ogóle stwierdzam że mało zarabiam. A jak mało zarabiam, to mi się chce mało pracować. A tak w ogóle to potrzebuję samochód. Nie musi być nowy, ważne by mało palił i rdza go nie zżerała. Kurwa, po godzinach zostanę cygańska Rumunką. Ja pierdolę, znowu ten kodeks etyki kuratora, nawet żebrać nie pozwalają. 

     Na papierosach jest napis: „Palenie tytoniu powoduje impotencje”. Jakim cudem patole się rozmnażają, skoro palą najgorsze ścierwo na rynku? Moja konkluzja jest taka, że napisy kłamią.
     Ostatnio miałem przyjemną przygodę. Patol wybrechtał mój samochód. Nie dziwie mu się, bo sam zauważyłem że zaczynam stawiać go w najdalszej części parkingu, bo coraz gorzej prezentuje się wśród tych sąsiadów. Mój podręczny zestaw naprawczy składa się li tylko i wyłącznie z liny do holowania, a mój mechanik coraz częściej przebąkuje ze może mi sprzedać cos lepszego, jak będę zdecydowany cos kupić. Niestety, nic poniżej 10 lat do tysiąca złotych nie potrafi zaoferować.

     Podjechałem pod wskazany adres. Obrzeża miasta, stary czterorodzinny dom. Klatka schodowa, drewniane stopnie, niedomykające się drzwi wejściowe. I ten wszędobylski smród. Smród obszczanych kątów. Dotykam poręczy – jest lepka z brudu przez co z obrzydzeniem cofnąłem rękę. Na stopniach kiepy i niedopałki, jakaś puszka po konserwie z napaćkanymi, wypalonymi papierosami. Zapewne sami impotenci tu mieszkają. Na półpiętrze ćwiartka wódki. Niestety wypita. Mnie interesuje mieszkanie na górze i do niego zmierzam, bacznie lustrując te piękne okoliczności przyrody, w jakich się znalazłem. Im wyżej tym cieplej. Ciepło, a wraz z nim smród unosi się do góry, by pod sufitem utworzyć gęsty kłęb śmierdzących oparów, jakże chwalebnie przyciągający różnego rodzaju latające robactwo. Bzzz, bzz…. Bzyczy to nade mną i siada na mojej białej koszuli. Strząsam obrzydzającym ruchem, tak nieszczęśliwie, że zabijam to cos na sobie, przez co czerwona plama zabitego truchła rozmazała się na moim odzieniu, tworząc na ramieniu piękny krwawy pagon. Zajebiście. Do tego śmierdzi gównem. Smród jest przyklejony do mojej podeszwy w postaci psiej kupy w którą musiałem wdepnąć wchodząc tu. Szybko schodzę na dół i wycieram pobieżnie o kawałek trawy. 

     Z powrotem staje przed drzwiami i pukam, w starą dyktę, która wręcz wgniata się pod naporem pukania. Tu nie było niespodzianki, bo drzwi szybko się otworzyły i stanęła w nich bezzębna kobieta. Znaczy miała zęby, tylko z boku, bo te z przodu były zżarte przez próchnicę, a świadczyły o tym czarne ich zakończenia sterczące z dziąseł. W momencie jak zaczęła mówić, cofnęło mnie o dwa kroki do tyłu. Masakra. Ja wiem że może śmierdzieć z ust, ale takiego odoru to nie zniosę.
     Zaprasza mnie do mieszkania. Wchodzę do przedpokoju i uwagę moja przykuwają śmieci. Cholernie dużo śmieci! Jakby ktoś w ogóle ich nie wyrzucał. W każdym kącie, w każdym wolnym miejscu walają się puste konserwy, opakowania po najtańszej margarynie i różnego rodzaju resztki organicznych odpadów. Do tego dochodzi smród moczu i kału wydobywający się z niedomkniętych drzwi od niby łazienki.
- Bo wie pan, ona tu wynajmowała od nas pokój, o ten… - i otwiera drzwi znajdujące się na końcu korytarza. O ja pierdole – tyle przemknęło mi przez myśl, gdy spojrzałem w jego głąb. Smród i walające się obsrane pampersy na środku tego pomieszczenia tylko dopełniał obraz nędzy i rozpaczy. Odór gówna i wokoło śmieci. Pełno śmieci. Karaluchy i inne gówna łażą po podłodze, utuczone do granic możliwości.
- Ona tu mieszkała? – zapytałem z niedowierzaniem, choć nie byłem przerażony, bardziej zaskoczony i zaciekawiony tym zjawiskiem.
- No tak – odpowiedziała bezzębna dama, kierując swój niewątpliwie oddech w moją stronę, aż mi na wymioty się zebrało.
- I w takich warunkach mieszkała? – zapytałem z niedowierzaniem, choć niewiele potrafi mnie zdziwić.
- No tak – znów ta sama odpowiedź.
- A pani czemu nie posprzątała?
- A jakoś tak czasu nie było – odpowiedziała z uśmiechem na swojej pięknej i ponętnej dwudziestoparoletniej twarzy.

     "Czasu nie było". Zajebiście. Obok zamknięty był jeszcze jeden pokój. Szybkim ruchem reki otworzyłem go w taki sposób, że patolka nie zdążyła zareagować. Ponownie buchnął we mnie odór smrodu, aż miałem ochotę się cofnąć. Zrobiłem dwa kroki do przodu, i stanąłem na jego środku. Wokół mnie znajdowało się pełno czarnych worków na śmieci, niektóre zawiązane, z innych wysypywały się śmieci w postaci pampersów, konserw, starych ubrań, szmat, jakiś butelek plastikowych, spleśniały chleb. Na starej i połamanej meblościance niedojedzone konserwy, pudełka po margarynie, ujebane syfem noże, woreczki foliowe z popleśniałą wędliną. Zupki chińskie, jakieś talerze, tacki, spleśniałe jabłka, ogryzki.
- A ta co wynajmowała pokój to kiedy się wyprowadziła? – dalej przyglądam się pełen podziwu temu mieszkaniu.
- Jakiś tydzień temu, w ogóle nie zapłaciła.
Rzeczywiście, warunki jak z Marriota.
- Z dzieckiem tu mieszkała?
- Tak, takim pięcioletnim.
     Yhm. Notuję i rozglądam się dalej. Na suficie bez oprawki wisi żarówka. Jakieś 40 wat. W oknach brudne, wręcz czarne firany. Szyby ujebane do granic możliwości ledwo przepuszczały światło, pomimo że był gorący i słoneczny dzień. Pod ścianą naprzeciwko meblościanki sta tapczan, rozłożony i przykryty tak brudną i uwaloną pościelą, że czuć było bijący z niej odór. Koło tapczanu łóżeczko.
Łóżeczko?

Kurwa.

Po chuj łóżeczko.

Chyba że….

     Ja przepraszam bardzo. Ale to bardzo przepraszam. Nigdy, ale to nigdy nie trafiła do mnie informacja od pielęgniarki środowiskowej, która przecież ma obowiązek sprawdzić warunki mieszkaniowe i sytuacje dziecka po urodzeniu w miejscu zamieszkania. Ja nie wiem czy te Panie muszą to robić, czy nie. Ja nie wiem, jak to działa gdzie indziej, ale nie rozumiem, jak pielęgniarka idąc w środowisko i widząca taki syf, nie powiadomi Ośrodka Pomocy Społecznej czy Sądu o takich sprawach. Chcę wierzyć, że jest inaczej, a tylko do mnie po prostu nigdy nie trafiło takie zawiadomienie. Przecież nawet, jak nie zostanie wpuszczona, to wystarczy napisać odręcznie pismo do sądu, ze pielęgniarka nie została wpuszczona, a zachowanie matki może świadczyć, że nieprawidłowo sprawuje opiekę nad dzieckiem i to wystarczy. Nawet jak się myli to nie poniesie przecież żadnych konsekwencji. Co najwyżej, nie stwierdzając zaniedbań, zużyje ja trochę paliwa i swojego cennego czasu. 

     "Chyba że" niestety się potwierdziło. Tam leżało dziecko. Małe dziecko, około półroczne. Spało w swojej brudnej pościeli, na której znajdowały się ślady zaschniętych wymiocin po tak zwanym ulaniu się. Włoski tłuste, buzia brudna, podobnie niedomyte rączki. Patolka się zmieszała, zaczęła chyba podejrzewać, że nie jestem zadowolony i zbyt bacznie się rozglądam wokoło.
- A gdzie pani ma łazienkę? – zapytałem i otworzyłem drzwi znajdujące się koło kuchni. Hmm, kuchni? To nie była kuchnia, to był kolejny skład na śmierdzące rzeczy, które pleśniejąc tworzyły wspaniały klimat tego mieszkania. Tam nawet kurwa zlewu nie było!!!
     Kibel. Nie ubikacja, nie WC tylko kibel z wanną, która zardzewiała z piętrzącym się stosem śmieci, wystającymi ponad jej brzegi,  robiły coś na wzór Kopiec Kreta czy Kilimandżaro. Na podłodze pełno wody albo moczu. Trudno ocenić.
Wyszedłem z tego mieszkania. W dniu następnym osobiście złożyłem zawiadomienie o nieprawidłowościach w tej rodzinie.