Z góry przepraszam tych, co napisali do mnie maila i nie otrzymali odpowiedzi. Dajcie mi jeszcze 2-3 dni, bo sam ledwo znajduję czas, by posty wrzucać. Ostatnio kilka błagalnych wiadomości dostałem, o zmianę koloru tła i czcionki - obiecuję że popracuję nad tym, bo rzeczywiście może wzrok męczyć. Pozdrawiam.
***
„O Święta
Magdaleno” przeszło mi przez myśl, gdy dwa dni później znowu znalazłem się w
tym mieszkaniu. Tym razem przede mną siedział intelektualista w najczystszej
postaci, wyrocznia domowa, posiadacz intelektu, w przeciwieństwie do swojej
zony, która kulturalnie wyprosił z kuchni do pokoju słowami „wyjdź i zamknij za
sobą drzwi”, by móc, jak to przystało na osobę z wykształceniem „prawie ukończyłem
zawodówkę”, przeprowadzić ze mną rozmowę.
Siedziałem przy
stole kuchennym, i patrząc na lampę zwisającą nade mną zastanawiałem się, że to
chyba niemożliwe, że tak słabe żarówki produkują. W międzyczasie Marian, bo tak
miał na imię mój rozmówca, przepraszając mnie po stokroć, kręcił sobie
papieroska z taniego i podłego tytoniu. Obiecał solennie że uchyli okno, ale „wie
pan, trochę spięty jestem, bo to ważna rozmowa”. Ok, pal sobie, na zdrowie.
Marian miał 35 lat, w każdym razie tam podał i zawiasy. W ogóle to typowy
kosmita, bo jak inaczej nazwać człowieka, który na jakieś 175 cm wzrostu wazy z
50 kilo? Do tego zajebiście długi wąs, nie broda, a hodowany wąs, który sobie
zawijał jak szlachcice wieki temu. Duże, nienaturalnie duże dłonie ze zdartymi
do kości paznokciami. Sweterek w serek wyświechtany na wszystkie możliwe strony
i dżinsy, do łydki, koloru chyba siwego, spod których wystawały zajebiście szaro-białe
skarpety i buty lakierki, uwaga – wypastowane na błysk. Kurwa jebana mać.
Kosmita.
Siedzę tak i
patrze na niego, a minę chyba miałem nietęgą, bo przeprosił mnie, ale maszynkę
zgubił, fifki mu się skończyły i będzie z bibułki skręcał. Łapy wielkie i
niezgrabne miały problem ze zrobieniem skręta, Az chciałem podejść i mu pomóc,
ale myśl taka szybko mi umknęła z głowy, kiedy komicznie wystawił język spod wąsa
i w momencie gdy miał poślinić bibułkę, kichnął przeraźliwie, rozwalając blanta
trzymanego w dłoni. Zaklął przy tym siarczyście, za chwilę przepraszając mnie
za swoje słownictwo i poprosił o jeszcze chwilkę, to skręci następnego, albo
skoczy szybko do sąsiada i kilka fifek przyniesie. Osz kurwa, to już było
przegięcie. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem go
jednym, choć wzbraniał się od wzięcia, lecz ja nie przyszedłem tu patrzeć jak
blanty robić, czy biegać po sąsiadach i pustych fifek szukać.
- Panie Marianie,
od dzisiaj to ja będę sprawował nadzór w rodzinie. Pan i zona macie ograniczona
władzę rodzicielską…… - tłumacze im i przypominam, za co i po co będę tu
przychodził. Po krótce. Marian miał ciężką łapę i żonie przywalił, jak nie
posprzątała lub obiad słaby. A że nerwy słabe, to przywalił też synkowi jak ten
był niegrzeczny. Skończyło się to ograniczeniem mu władzy rodzicielskiej i
nawet jakimś wyrokiem w zawieszeniu. Zawiasy dawno minęły, a ograniczenie
pozostało.
- No tak, tak –
zaczął z pełną powagą swojego podkręconego wąsa przyznawać mi rację – ależ panie
kuratorze, ja wiem, ja wiem – powtórzył – za co mam ograniczoną władzę i
niezmiernie się cieszę, że będzie pan kontrolował moją zonę i mnie – wypowiadając
te słowa z pełną powagą zaciąganego papierosa, którego mu dałem, podkreślił słowa
„ja wiem” i „pan”. Założył nóżkę na nóżkę, odsłaniając skarpetki i eksponując
lakierki i rozpoczął delikatne kiwanie tą nogą w moją stronę i zaciągnął się papierosem,
jakby przed chwila był po dobrym sekcie ze swoją jakże ponętna i piękną małżonką.
Ale uroda to rzecz gustu, albo raczej jego braku, więc nie będę dyskutował.
Powiadają że nie ma brzydkich dziewczyn, tylko czasem wina brak, a także że
kobieta jest jak wino, im starsza tym lepsza, tylko dlaczego najlepsze wina
przechowuje się w dębowych beczkach? Dobra, bo na szowinistę wyjdę.
Odłożyłem długopis.
Moje źrenice się rozszerzyły, bo komizm tej sytuacji rozpierdalał mnie od środka.
Kto to kurwa jest? Jakiś wychudzony rabarbar z machająca nóżką. Trzy głębokie wdechy
i jade dalej.
- Panie
Marianie, dochodzą mnie sygnały, że pan dalej żonie potrafi przylać. Ręka panu
leci.
- Panie
kuratorze – z pełną powagą powiedział Marian – ja wiem, bo przecież sprawę
miałem, że zony bić nie wolno.
- Panie
Marianie, bądźmy szczerzy. Jest pan ze mną szczery? – ładuję go pod chuj.
- Ależ Panie
kuratorze, jak na spowiedzi u mateczki przenajświętszej, u samego Jezuska
malutkiego – i składa raczki jak do modlitwy, w międzyczasie strzepując sobie
popiół na spodnie.
- U Jezuska to
się pan pospowiadasz jeszcze, albo u lucyferka – kurwa, sam nie wiem czemu w
taką głupią gadkę wszedłem, ale komizm tej sytuacji napawał mnie dobrym
nastrojem – Panie Marianie, no niech pan szczerze powie, przyleje pan czasami żonie,
prawda?
- Nie, nie, naprawdę
nie – zarzeka się i zaciąga do samego filtra papierosa, nie czując chyba bólu w
poparzonych palcach. Przeciągnął to fajkę, sterał i na koniec dogasił w słoiku,
robiącym za popielniczkę.
- Panie
Marianie, przecież wiem, że w domu porządek pan trzyma, że żonę trzeba ustawić,
prawda?
Marian spojrzał
na mnie, zakiwał nóżką i powiada:
- Panie, no
czasami ją w głowę trzepnę, jak nie posprząta czy obiadu nie robi. Panie, jak
jej czasami nie przemówię do rozsądku, to ona nic nie zrobi.
Opowiada o tym,
jakby to była norma. Jebana norma, żeby przywołać żonę do rozsądku, to
zapierdolić jej łapą w głowę. Zajebiście.
- Panie, ale ja
coś panu powiem, panie kuratorze….
O kurwa.
-… bo widzi pan,
ja mam inny problem… - ściszył głos i nachylił się w moją stronę, tak jakby
chciał, aby nikt nie usłyszał – panie kuratorze, ona w nocy mi wyje.
- Wyje?
- Tak, wyje, jak
wilk. Tak AUU, AUU
- Panie, do
cholery, co pan jej robisz?
Moje zdziwienie
i zszokowanie brało przewagę. O czym on kurwa pierdoli? Jakie wycie, czy go do
reszty pojebało? Co tu się kurwa dzieje w tej chałupie?
- Ja jej panie
kuratorze szanowany nic nie robię, naprawdę – aż rączkę na serduszku
przepełnionym miłością do bliźniego położył – ja tak zboczeniec nie jestem,
wszystko normalnie….
- Panie, czemu
ona wyje?!
- Ona w nocy
spać nie może i wyje.
- Ale jak, do
okna podchodzi i wyje, do księżyca, do czego, o co chodzi?
- Panie
kuratorze, siedzi na tapczanie i wyje, a ja spać nie mogę i dzieciaka budzi. To
wstaję i jak jej przyłożę raz czy dwa w łeb, to przestaje i zasypia.
- No kurwa,
panie! – przekląłem bo ciśnienie dawało mi się we znaki - Ale dlaczego ona
wyje?
- Nie wiem,
twierdzi ze jakieś wilki po nią przyjdą, ze ktoś pod oknem stoi, ucieka mi z
domu mówiąc ze ktoś ją goni. Panie, co z tego że jej przywalę żeby się opamiętała,
to czasami nie pomaga. My w nocy spać nie możemy.
Schizofrenia.