poniedziałek, 27 października 2014

List od czytelniczki, który bardzo podniósł mnie na duchu ;)


"Właśnie skończyłam czytać książkę i choć nigdy tego nie robię, to już w połowie lektury postanowiłam, że napiszę do autora. Jestem jedną z tych młodych, naprawdę młodych, pracownic socjalnych, co robią się blade przy haśle „odbieramy dziecko”. W zawodzie od roku. Co mnie tam pchnęło? Wrodzona chęć pomagania i fascynacja syfem tego świata. Nieważne. Ważne, że od czasu kiedy pracuje to się nie zmieniło. Zapał jest większy i branżowe zainteresowania się poszerzyły. Tylko czasem są dni, kiedy pytam siebie jak bardzo muszę być stuknięta, żeby w tak młodym wieku bujać się z tymi wszystkimi zasiłeczkami stałymi i walczyć z wiatrakami. W taki oto sposób trafiłam na bloga, później na jakiś artykuł w gazecie, na koniec do książki. 


Dawno nie połknęłam tylu liter tak szybko jak Twoich. Jeden dzień i po książce, choć teraz trochę żałuje bo chętnie jeszcze bym poczytała. Zacznę od tego, że mimo tragizmu znanego z codziennej pracy udało Ci się mnie kilka razy rozbawić. A to przy polowaniu na muchy, a to przy nowych butach za dwie i pół stówy, co pobrudzić ich nie chciałeś, no i manewry na śniegu Całość zrobiła na mnie duże wrażenie. Bo jest prawdziwa. Bez ściemy. Tu trochę o małolatkach, co Cię próbują poderwać. Tu o irytacji i narastającym wkurzeniu na ludzi i system. Historie z gwałtami w tle przypłaciłam, ciężkim koszmarem. No ale takie jest życie. To co dla mnie ważne, jest w tym wszystkim widoczna nadzieja lub wiara lub cokolwiek innego, co ja nazywam u siebie wiarą w człowieka. A może tym razem coś się zmieni, a może dziś nie spotkam M. zachlanego i uda mi się przeprowadzić wywiad i dowiedzieć, gdzie w końcu mieszka. Na pewno wiesz o co chodzi. Poczułam się lepiej, kiedy przeczytałam, że nie jestem sama w szaleństwie zaglądania w ludzie twarze w celu potwierdzenia lub zaprzeczenia moich domysłów, czy ta babka na ulicy naprzeciwko mnie to czasem nie zasiłek stały. Często się zastanawiam, dlaczego ludzie świadomie wybierają zawody, w których pracuje się z sytuacjami tak bardzo beznadziejnymi. Po co ludzie wybierają taką robotę? Jednocześnie mam poczucie, że w tym całym syfie jest jakiś sens. I dar dla mnie. Zrozumiały dla nielicznych. I kiedy już myślałam, że książka się skończy jedną z wielu historii i nie znajdę odpowiedzi na swoje pytanie, trafia się w książce ostatnia historia, epilog. Człowiek spod śmietnika i ostatni akapit. Jadę autobusem i się wzruszam. Bo myślę, że właśnie dla tego jednego/jednej na sto chcę robić, co robię. 


Dziękuję Ci bardzo drogi autorze za tę książkę. Będę do niej wracała, a kiedy znów pomyślę „Olka, posrało? Po co Ci taka R O B O T A?”. Pocieszę się trochę i pomyślę, że inni mają gorzej(w domyśle Ty : ) ), zajrzę na 314 stronę i przypomnę sobie dlaczego od kilku lat chciałam być tu gdzie jestem, robić to, co robię. 

Pozdrawiam i czekam na część II,
Młoda Socjalna"

Współpraca ze Śląskim Dziennikiem

Z przyjemnością chciałem poinformować, że od dzisiaj publikuję swoje artykuły na stronie internetowego wydania Śląskiego Dziennika.


Mój pierwszy artykuł nosi tytuł: ""Bolesne decyzje kuratora sądowego" i zapraszam do jego lektury jak i innych, zawartych na stronie Śląskiego Dziennika.

Pycha, pychotka los to.... psotka (dokończenie)

Jak myślicie, ilu jest takich bękartów w bidulach jak Jarek? Ile dzieciaków ma przejebane już na starcie swojego życia? Powiem Wam że wielu. O wiele za wielu. Ugrzęźli w beznadziejności swojego życia skazani na łaskę innych. Na zmieniające się twarze wychowawców, na przybywające i wybywające inne pokaleczone przez los dzieciaki. 
Jarek do Bidula trafił bardzo prozaicznie. Napisał list do pedagoga szkolnego że odbierze sobie życie. Wcześniej pociął się nożem na rękach, ale tak delikatnie, żeby za bardzo się nie skaleczyć. To wystarczyło, aby zawiadomiony sąd wydał decyzje o szybkim umieszczeniu Jarka w Placówce Opiekuńczo-Wychowawczej. Oczywistym jest że Jarek nie chciał się zabić, to było tylko jego wołanie o pomoc. O pomoc, by ktoś go zauważył i mu pomógł.
W Bidulu nie jest kolorowo. To często walka o przetrwanie i wyrobienie sobie odpowiedniej pozycji w grupie rówieśniczej. Trzeba się rozpychać, walczyć o swoje i wyrobić sobie odpowiednią renomę wśród innych, dłużej przebywających dzieciaków. Pozycję wyrabiasz albo kasą, albo strachem. Jarek który nie raz dostawał wpierdol od ojca nie czuł strachu przed bólem. I potrafił dobrze uderzyć. Tak dobrze, że niektórzy wychowawcy zaczęli się go bać, bo w napadzie szału stawał się nieobliczalny.
Końcówka jego pobytu w domu, zanim napisał list w którym straszył że odbierze sobie życie, to było nieustanne pasmo nieszczęść. Ojca już nie było, wyprowadził się, mieszkał z matką która kompletnie nie radziła sobie ze swoim życiem. Alkohol, ciągle zmieniający się faceci rżnący rodzicielkę w pokoju obok. Długi, często brak jedzenia i matka żebrząca rano na kacu, by poszedł załatwić jakieś piwo. PO pewnym czasie miał dość. Wstydziła się tym kim jest, wstydził się swojej matki, wstydził się jej bełkotu gdy zaczepiała go na ulicy jak wracał ze szkoły. Uciekał przed nią na podwórku, ukrywał przed kolegami. Jednocześnie jak ktoś coś złego na nią powiedział, walił w ryj. Z bezsilności. Szybko zobaczył, że inni zaczynają się go bać i schodzą mu z drogi.

W Bidulu szybko podporządkował sobie dzieciaki. Schodziły mu z drogi albo chciały się z nim zakolegować, ze strachu przed nim i jego nieobliczalną siłą. Jednak nie mogło trwać to zbyt długo. W końcu został umieszczony w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Może tam będzie mu lepiej? Kto wie...