poniedziałek, 22 września 2014

Pycha, pychotka..... los to psotka.



1.       Pycha
Pojęcie i postawa człowieka, charakteryzująca się nadmierną wiarą we własną wartość i możliwości, a także wyniosłością. Człowiek pyszny ma nadmiernie wysoką samoocenę oraz mniemanie o sobie. Gdy jest wyniosły, towarzyszy mu zazwyczaj agresja.
Stoję przed masywnymi, pełnymi zdobień i okuć drzwiami bidula. Starego, przedwojennego budynku, który od wielu lat pełni rolę Państwowego Domu Dziecka, w którym jak sardynki w puszce ugniatane są dzieci, których rodzice okazali się po prostu skurwysynami, powodując że ich dziecko znalazło się w tym miejscu. Za każdym dzieckiem, a w tym bidulu jest ich osiemdziesięcioro stoi kurator, którego Obiektywne Oczy Sądu przyczyniły się, że To dziecko znajduje się w tym miejscu a nie w domu rodzinnym.
Udaję się do pokoju wychowawców. Szukam Jarka, nastolatka wobec którego Sąd toczy postępowanie o demoralizację. Gdy siadam naprzeciwko wychowawcy z parującym kubkiem kawy na stoliku jego opinia jest jednoznaczna – umieścić go młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Jarek jest aspołeczny, zdemoralizowany, nie słucha wychowawców, kradnie, pali papierosy… Litania, którą bez końca można wymieniać i która tak idealnie pasuje prawie do każdego dziecka tu się znajdującego.
Oficjalnie o dzieciach nie wypada źle mówić, bo nie wypada i już. Nieładnie jest mówić o słabościach systemu, o wrzucaniu zdemoralizowanej młodzieży razem z dzieciakami, nad którymi można jeszcze popracować, by osiągnęły sukces. Lecz przeważnie nie mówimy tu o sukcesie w kontekście skończenia studiów, podjęcia świetnie płatnej pracy, ale o sukcesie zdobycia zawodu, jakiegokolwiek. 90% dzieci w bidulu ma rodziców – to sieroty społeczne wyrwane z objęć alkoholizmu i degradacji emocjonalnej rodziców.
Obiektywne Oczy Sądu musza przeprowadzić rozmowę z nieletnim. Sporządzić diagnozę osobowościowa nieletniego, by ocenić jak mocno jest zdemoralizowany i jakie oddziaływania trzeba podjąć by się naprawił. Lub nie. Bidul nie chce naprawy. Bidul podjął decyzję że umieści go w Ośrodku. Przez sąd.
                Jarka tak naprawdę znam od dobrych 10 lat. To wtedy wpłynęło zawiadomienie z Ośrodka Pomocy społecznej, że w jego rodzinie źle się dzieje. Wtedy też sąd postanowił ograniczyć rodzicom władze rodzicielską nad nim poprzez nadzór kuratora sadowego. Ot, kurator przychodził i sprawdzał czy dobrze zajmują się dzieckiem. Wizyty w domu, w szkole, w Ośrodku Pomocy społecznej, tak przez 10 lat. Dziesięć lat mówienia, sprawdzania, pouczania i kontrolowania. Dziesięć lat pisania comiesięcznych sprawozdań do Sądu na okoliczność wykonywania władzy rodzicielskiej. Dziesięć lat pracy za państwowe pieniądze, które w konsekwencji przyczyniły się do tego, ze Jarek jest tu. W bidulu.
Wychowawca szybko nudzi się tematem Jarka. Interesuje go czy nie ma szans zostać kuratorem. Chociażby społecznym. Potrzebuje dorobić. Jak każdy w tym zawodzie. Prowadzi mnie potem do pokoju w którym Jarek przebywa. Pokój podobny do tych w internacie tylko ten zapach, potu, niemytego ciała. Na podłodze porozrzucane brudne skarpety, spodnie, jakieś podkoszulki. Jarek leży na łóżku ze słuchawkami na uszach. Słucha muzyki a telefonu. Patrzy na mnie z obojętna miną. Zna mnie, wielokrotnie przychodziłem do jego rodziców i wielokrotnie był świadkiem moich rozmów z nimi. Teraz przychodzę tylko i wyłącznie do niego, by móc pomóc. Podobno.
Dopiero teraz udaje się mi poznać prawdziwe życie Jarka. Jego punkt widzenia. Wiele spotkań, rozmów, a także analiz akt sądowych pozwala zauważyć ogrom emocji, negatywnych emocji których doświadczył w swoim krótkim życiu. Nie ma on żalu do sądu, nie ma żalu do mnie, ma żal do rodziców, ze go zostawili i potraktowali jak śmiecia. Wyrzucony, na margines społeczeństwa, gdzie miejscem życia jest bidul wśród takich samych jak on – nie mających gdzie pójść, a zarazem czekających choćby na krótkie odwiedziny matki czy ojca, którzy w chwilach trzeźwości przypomnieli sobie ze maja dziecko, upchnięte w państwowej placówce jak bezdomne psy w schronisku.
To że rodzice go nienawidzili dotarło do niego później, o wiele później, gdy jako pozornie ukształtowany młody nastolatek trafił do tego miejsca. Z dzieciństwa pamięta ciągłe kłótnie, awantury, wyzwiska, gdy jako dziecko zaczął rozumieć otaczający go świat. Dopiero później zaczął zastanawiać się, czy on naprawdę był kochany, czy kochano go tak, jak powinni kochać szczęśliwi rodzice. Wyobraża sobie że najszczęśliwszy był wtedy, gdy będąc małym dzieckiem leżał w kołysce a rodzice nachylali się nad nim, robiąc te swoje dziwaczne minki i gaworząc próbują go rozśmieszyć. Lubi marzyć o tym że śmiał się wtedy do nich, widząc ich roześmiane twarze nachylone nad nim. RODZICE. Matka i ojciec. Ci, którzy dali mu życie by mógł szczęśliwie dorastać w ich otoczeniu.
Jarek lubi marzyć w jego w domu było naprawdę dobrze. Tworzy wyidealizowany obraz rodziny, bo tak jest łatwiej. Podświadomie chce wierzyć że rodzice go kochają i zabiorą. Liczy, że któregoś dnia po prostu przyjdzie do domu, a na stole będzie czekał na niego obiad ugotowany przez mamę, a przeszłość szybko zostanie przez niego zapomniana. Marzy o tym, jednak im jest dłużej w bidulu, tym bardziej boi się ze to nie nastanie. Łapie go stres, z którym nie potrafi sobie poradzić. Lęka się.
Im był starszy, tym było już coraz gorzej, coraz mniej momentów, gdy uśmiechnięci rodzice trzymali się za ręce, a on idąc niezgrabnie przodem, potykałem się o każdą nierówność chodnika. Ale, jak sam mówi jeszcze nie było tak źle, jeszcze potrafili się uśmiechać, przynajmniej na zewnątrz, gdy podczas spacerów i spotkań ze znajomymi udawali, ze jest pomiędzy nimi dobrze, choć w domu potrafili przez kilka dni nie zamienić pomiędzy sobą słowa. Pamięta jak na spacerach brał mamę i tatę za rękę bo chciał czuć, że są blisko niego i chciał, by rodzice także zbliżyli się do siebie. Ciche dni poprzeplatane były dniami pełnymi awantur. Wtedy też usłyszał ze jestem bękartem, wpadką. Zapewne początkowo nie rozumiał tego słowa, kojarzyło mi się jednak to słowa bardzo dziwnie. Przeważnie używał go ojciec, gdy do mamy mówił, ze puściła się z jakimś innym. Nie wiedział co znaczy puścić się, zastanawiał się czy chodzi tu o to, że gdzieś mama się nie trzymała i upadła. Nie rozumiał….
Kolejnym nowym słowem jakie poznał i które pamięta to skrobanka. Wiedział że można skrobać patykiem, można robić takie fajne wydmuszki, gdy podczas świąt Wielkiej nocy mama wyskrobywała drucikiem na jajkach różne ciekawe wzorki. Nie rozumiał tylko czemu mówiła w kłótni z tatą, że mogła go wyskrobać? Próbował wyobrażać siebie jako jajko wielkanocne, które mama próbuje tak przyozdobić drucikiem w różne wzorki, kwiatuszki i szlaczki. Zastanawiał się czy to nie będzie  boleć.
Gdy po raz pierwszy poszedł do przedszkola, a miał pięć lat, nie było praktycznie dnia, aby rodzice nie kłócili się wieczorami. Praktycznie już o wszystko. O pieniądze, o jakieś kobiety, o niezapłacone rachunki no i o niego. Znów słyszał, że mama żałuje że go nie wyskrobała, a tata ze nie jestem jego synem, tylko jakiegoś innego, co ma żonę i dwójkę dzieci… Po takich kłótniach matka często zapalała papierosa i przychodziła do pokoju sprawdzając czy śpi, ale on nie spał, udawał z zamkniętymi oczami, by po chwili objąć ją ramieniem.
Mieszkała z nim babcia. Bardzo kochał babcię, ale ona ciągle płakała. Płakała po każdej kłótni taty z mamą i płakała, gdy pytał się jej co znaczy bękart. Nigdy mu nie odpowiedziała i dopiero po czasie zrozumiał dlaczego. Kiedyś jeden raz babcia powiedziała do jego mamy, że jak jej się nie podoba, to może zabrać dzieciaka i się wynosić. Mama wtedy wyszła z domu i płakała. Wracała późno w nocy i kładła się bez mycia koło niego. W sumie to babcia była fajna, dawała mu czasami cukierki, które nosiła w kieszeni. Zawsze miała schowane miętowe dropsy i jak bardzo ładnie ją poprosił, to swoja spracowaną ręką wyciągała cukierki, odwijała z papierka jednego i wkładała mu do buzi. Drugiego wkładała sobie, a resztę starannie zawijała i z powrotem chowała do kieszeni fartucha. Lubił te dropsy, choć często oblepione były takimi farfoclami, które zawsze zbierają się na dnie kieszeni fartucha. Potem babcia umarła. Jakiegoś raka dostała w głowie i ostatnie co pamięta to jak wyła leżąc w domu  w łóżku. Mimo że wiedział że jest z babcią bardzo źle, to nawet się cieszył, bo rodzice mniej się wtedy kłócili pomiędzy sobą.
W szkole do której poszedł po ukończeniu przedszkola nauka sprawiała mu trudności. Był często rozkojarzony, zdenerwowany, łatwo się irytował. Jak ktoś go przezywał lub zaczepiał, od razu rzucał się na niego z pięściami. Pani mówiła że jest agresywny, że dzieci w klasie się go boją. Ale on nie potrafił inaczej reagować niż w ten sposób. Przecież tak nauczyli go rodzice, którzy już wtedy szarpali się i bili, bo same słowa w kłótni nie wystarczyły. Zauważył też, że to, że inni się go boja sprawia mu radość. Ma poczucie triumfu nad nimi, napawa go dumą strach innych dzieci przed nim.
Pamięta że pierwszy raz dostał porządne lanie od ojca po Komunii Świętej. Goście którzy przyszli przynosili głównie pieniądze, które wręczali mu w kopertach. Wtedy rodzice byli bardzo szczęśliwy. Pieczołowicie zbierali wszystkie koperty, by móc od razu w łazience je przeliczyć. Po Komunii zapytał ich czy kupią mu komputer, jednak powiedzieli że mają inne wydatki i nie dostanie komputera. Następnego dnia wziął 100 złotych z kupki pieniędzy schowanej w szafce i wydał na słodycze przez cały dzień. Wtedy gdy ojciec go bił pasem po plecach, został nazwany złodziejem. Pamięta że od tamtego czasu, jak ojciec nie mógł czegoś znaleźć w mieszkaniu, to zawsze go pytał czy znowu czegoś nie ukradł.
Niewyskrobany bękart i złodziej.
CDN…

czwartek, 11 września 2014

Wujek - dokończenie



- A ty nie powinnaś być w szkole o tej porze? – zapytałem butnie aczkolwiek nieśmiało, gdy swym ponętnym i jakże sportowo porysowanym samochodem zatrzymałem się przy sklepie. Nasza Główna Bohaterka mizdrzyła się w stronę Alwara, gdy ten prężył swój ponętny tors schowany pod czarną bluzą, której napis wielbił Jana Pawła II.

     Uwielbiam osiedlowe sklepiki. Po prostu zajebiście je kocham. Sam robię rano zakupy z takim jednym, gdy czasami przed pracą zaiwaniam po bułki, by zeżreć je później z dżemem i popić mlekiem lub innym kakałem. Jak to jest, że już o 7 rano najczęściej schodzącym artykułem jest piwo? Najtańsze, z butelką na wymianę. Najbardziej rozpierdala mnie taki plastikowy koszyczek na sześć browarów. Co by się kurwa nie potłukły. Nie żadna reklamówka, siateczka, tylko koszyczek plastikowy z rączunią do wygodnego niesienia trunku za 1,69 za butelczynę. I te facjaty kupujących, którzy z obłędnym wzrokiem wchodząc do sklepu sprawdzają, czy przypadkiem nie zbrakło ich napoju mocy. „Niech mocz będzie z nimi!”. Tak, mocz, bo śmierci przy takim sklepie jak z TOI-TOIA na Woodstocku.
     Nielatka spojrzała w moją strona beż większego wrażenia, a Alvaro wstał z murka na którym siedział i wycedził w moją stronę słowa:
- Czego od niej chcesz?
O Ty chuju niemyty. Ciebie nie pytałem, nie wnikam co tu robisz, choć powinieneś pamiętać jak u Ciebie wywiad robiłem, bo przyszło zawiadomienie ze napierdalasz swoją konkubinę z dwójką dzieci.
- Nie pamiętasz mnie? – To ja też na Ty mu wale, doczekując momentu aż sprowadzę go słownie do parteru. Osiedlowy chojaczek z miodem w uszach i włosach wystających z nosa. Dlaczego oni nie patrzą w lustra i nie pozbędą się tej oznaki męskości to nie wiem. Bardziej rozwalają mnie jeszcze wąsy, które rosnąc krzywo próbują przedostać się do dziurek w nosie. Cholera, zakichałbym się na śmierć chyba gdybym cos takiego wyhodował u siebie.
- Dobra, ja idę – wycedził Alvaro w stronę nielatki, której mina wyrażała tak totalne wyjebanie na cały system, że zacząłem wątpić w sens swojej pracy. Zastanawiać nawet się zacząłem, po co ja się tak przejmuję. I tak jej nie zbawię, co najwyżej nowa rysa na moim samochodzie przyjedzie, gdy jeden z drugim debile postanowią pokazać mi co sądzą o mnie i mojej jakże potrzebnej narodowi polskiemu pracy. Gdy tak sobie myślałem nad egzystencjalnymi problemami dnia codziennego i zastanawiałem się po jaka cholerę w moim samochodzie pali się następna kontrolka koloru pomarańczowego na desce rozdzielczej, ze sklepu wyszła kobiecina, na oko 70-letnia chowającą setkę wódki i mocnego Okocimia do siateczki razem z bułkami zresztą.

      Alvaro chodem gibona oddalał się od sklepu zarzuciwszy uprzednio kaptur na głowę i rozłożywszy ręce jakby dwa arbuzy z biedronki niósł, udał się w stronę najbliższego bloku mieszkalnego, bo co w końcu miał innego do roboty.
- Czemu nie w szkole, Zuzanno? – powtórzyłem swe jakże naiwne pytanie w stronę piętnastolatki, która wymalowana na gębie jak tania dziwka z autostrady dodawała sobie lat.
- Już skończyłam lekcje – odpowiedziała naburmuszona i wzrok skierowała w nieokreśloną dal, wspominając zapewne wiersz, jakiego uczyła się na pamięć na ostatniej lekcji języka polskiego.
- Sprawdzę – odpowiedziałem jakże uprzejmie i pojechałem dalej, bo cóż innego miałem do roboty. Nie stanę przecież i nie zacznę prawić morałów, że „ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”. W ogóle śmieszy mnie to, że morałami tego typu można osiągnąć sukces. No, chyba ze mówimy do dzieciaka, który jeszcze nie jest zdemoralizowany i przeżarty gównianym myśleniem do szpiku kości no i jeszcze się boi Sądu, kuratora i nie maże po ścianach „HWDP”. Zdemoralizowany nielat ma wyłożone na cały system. W sumie to za mało powiedziane, on ma WYJEBANE. Tak, nieraz słyszałem słowa skierowane do mnie które brzmiały „i co mi zrobicie?”, albo jeszcze lepiej „w dupie mam sąd i jebaną Policję”. Niektórych stwierdzeń nie da się w sumie cytować, nie dlatego że wulgarne, ale najnormalniej w świecie wstyd. Tak, moi czytelnicy, nawet taki pojebany gówniarz zmiesza cię czasami z błotem i wskaże gdzie ma instytucje sądową i nadzór kuratora. Na szczęście zdarza mi się to rzadko, bo niejeden z nich miał możliwość przekonania się, że w słówkach nie przebieram i jak się uprę, to osiągnę cel.

      Ale wróćmy do naszej podsklepowej małolaty. Oczywistym było, że do szkoły nie chodziła. Oczywistym było także, że już dawno złożyłem na nią wniosek by umieścić ją Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Jednakże nasze kochane przepisy nie ułatwiają nam zadania. Żeby małolata skierować do MOW-u trzeba mu zrobić badanie w Rodzinnym Ośrodku Diagnostyczno-Konsultacyjnym, na które często czeka się nawet po kilka miesięcy. A w tym czasie ty udajesz ze pracujesz, udajesz że motywujesz, udajesz że się starasz by debil chciał zmienić swoje postępowania, a w głębi duszy odliczasz do momentu, gdy RODK napisze w swej opinii, ze gówniarz czy też inna gówniara nadaje się do umieszczenia w tym przybytku odosobnienia.

     Któregoś dnia poszedłem do miejsca zamieszkania gówniary-Zuzanny by przeprowadzić z nią jakże poważną rozmowę odnośnie Alvara i stosunków łączących ją z tym typem. Nie powiem, cały dzień tak mocno dawał mi się we znaki, że miałem zamiar odbębnić spotkanie, wygłosić standardowe formułkowi o szkole, powrotach systematycznych do domu i do nie zadawania się z menelami spod budki z piwem. Po wejściu do domu zostałem zaproszony do dużego pokoju gdzie usiadłwszy w fotelu zacząłem rozmowę z mamusią i jej córką, która ze spuszczoną głową chlipała cichutko.
- Bo wie pan – rzekła mamusia w moją stronę – ja jej chce dać szansę.
„ what the fuck?” – pomyślałem cichutko nie wierząc w to co słyszę.
- Ona mi obiecała poprawę – dokończyła swoją myśl rodzicielka.
O rzesz jego mać przenajświętsza Anielka. Matczyne uczucia do córki się odezwały. To ja się spuszczam, załatwiam jak najszybsze badanie w RODK, dzwonie, proszę, rozmawiam z sędzią, sporządzam notatki, bo przez ostatnie 3 miesiące matka na niej ostatnie psy wieszała, że łazi i się kurwi i ona już rady nie daje, a ta mi, że jej szanse daje. Naiwna i głupia, ale ma prawo. Matka to w końcu, rodzicielka co to stworzenie w swym łonie nosiła i w bólach porodowych wydalała na świat.
- Dobrze – odpowiedziałem.
Nielata podniosła głowę.
- To teraz będziesz systematycznie do szkoły chodziła, słuchała się mamy, odrabiała lekcje, nie zadawała się z lujami a w szczególności z Alvarem. Będziesz grzeczna, posłuszna i pomagała w pracach domowych. Nie będziesz malowała się jak tania dziwka z autostrady, skończysz z papierosami, alkoholem i z uśmiechem będziesz mówiła mi dzień dobry, jak do ciebie przyjadę. – wyrecytowałem formułkę i zadowolony podsunąłem jej czystą kartkę pod nos.
- Po co mi to? – zapytała
-Teraz mi to wszystko napiszesz, że bardzo zależy Ci na zmianie na dobrą i grzeczną dziewczynkę – z uśmiechem na twarzy podałem jej także długopis.
Pochyliło się dziewczę nad biała kartka i w swe drobne, wytipsowane paluszki wzięło długopis i….
- Ale co mam napisać?
- No pisz. Imię, nazwisko, data….. – dyktuję.
- Ale swoje?
Nie do cholery. Moje, mojego psa i sąsiada, który codziennie najebany kłania mi się w pas. W końcu postanawiam jej dyktować bo sama, jak widzę i czuję, nic konkretnego nie wymóżdży. Na koniec dałem do mamusi do podpisania i poinformowałem, że karteczka będzie w akta wpięta a Pani Sędzia szczególnie nad nią się pochyli i być może też zapłacze nad losem smutnej, biednej i poszkodowanej Zuzanny, co to nagle zapałała chęcią naprawienia się i wyprostowania.
Oczywistym jest, że nie wierzyłem. Za stary jestem na to i wiem, że jak raz nielat złamie tabu i pójdzie w długą, to zew natury będzie go ciągnął w patolę. Więc nie byłem zaskoczony, gdy po kilku dniach dzwoni do mnie mamusia i z płaczem mówi:
- Uciekła, nie ma jej od wczoraj, ukradła mi pieniądze na rachunki, 500 złotych – chlipie w słuchawkę – niech ona pójdzie do tego ośrodka.
I tak oto zakończyła się matczyna litość nad córeczką, która po niedługim czasie znów spróbować chciała meliny z całym dobrodziejstwem, jaką ta oferowała.

Zuzia wróciła dnia następnego, znów doprowadzona przez Policję. Tym razem matka zabrała ją do ginekologa, jak to powiedziała „by mieć pewność, że w ciąże nie zajdzie”. Nie wiem co zrobiła, nie wnikałem. W każdym razie niedługo odbyło się badanie w Ośrodku i małolata dostała do niego skierowanie. Przebywała tam 1,5 roku. Obecnie pracuje jako kasjerka w jednym z popularnych marketów i najlepsze jest to że zawsze, ale to zawsze mówi „dzień dobry” i pyta się co słychać. Jej uśmiech wtedy wydaje się być naprawdę szczery.